W brytyjskim tygodniku The Spectator i w amerykańskim dzienniku The New York Times ukazały się dwa artykuły, co interesujące europejskich Autorów, stawiających pytania o to czy Zachód w istocie wygrywa wojnę na Ukrainie i czy nie nadszedł w związku z tym czas na refleksję o potrzebie zawarcia kompromisowego pokoju, nawet jeśli jego kształt nie odpowiadałby oczekiwaniom ukraińskiego społeczeństwa. Co ważne autorów tych wystąpień trudno zaliczyć do grona zwolenników polityki appeasementu, ustępstw na rzecz Moskwy choćby po to aby włączyć Rosję, jak tego chce francuski prezydent, do europejskiej geografii bezpieczeństwa. Nie mają też oni naiwnych złudzeń co do natury rosyjskiego systemu i nie oczekują iż zmieni się on w najbliższym czasie. To zresztą czyni ich wystąpienia ważniejszymi, bo stawiają poważne pytania o charakterze strategicznym, podnoszą kwestie z którymi będziemy się w najbliższym czasie mierzyć i sygnalizują wyzwania na które trzeba będzie odpowiedzieć. Thomas Meaney z Max Plank Society w Göttingen napisał w The New York Times, że „Ukraina ma tylko jeden pewny sposób na dokonanie tego wyczynu w najbliższej przyszłości: bezpośrednie zaangażowanie NATO w wojnę”.
Wyczynem jest odzyskanie wszystkich okupowanych przez Rosjan terenów, ale dyskurs na Zachodzie wyraźnie przechyla się, zdaniem Meaneya, na rzecz tych, którzy sądzą, że taki koniec wojny jest możliwy. Niemała w tym zasługa Putina, który „przekonał” Zachód, jak argumentuje niemiecki ekspert, że rosyjską armię można pokonać. Gdyby nie seria porażek i oczywiste błędy w dowodzeniu rosyjskimi siłami to zapewne apetyty, zarówno Ukrainy, jak i polityków na Zachodzie, byłyby dziś mniejsze a oczekiwania bardziej realistyczne. Meaney przypomina w tym kontekście wystąpienia Zełenskiego, który jeszcze wiosną ubiegłego roku nie wykluczał rezygnacji z członkostwa Ukrainy w NATO, przyjęcia neutralnego statusu i dopuszczał dyskusję na temat statusu terenów okupowanych przez Moskwę. Dzisiaj stanowisko władz Ukrainy, nie mówić już o nastawieniu społecznym, co zresztą potwierdzają wszystkie kolejne badania opinii publicznej, zaostrzyło się. Nie ma mowy o ustępstwach, w miejsce gotowości do szukania rozwiązań kompromisowych pojawiła się nieugięta wola walki do końca, czyli do zwycięstwa definiowanego w kategoriach odzyskania wszystkich zajętych przez Moskali ukraińskich terenów, włącznie z tymi, które padły ich łupem w 2014 roku. Ta postawa jest zrozumiała, ale nie unieważnia pytania, które stawia Meaney – czy Ukraina ma środki, aby wygrać wojnę z Rosją, czy tego rodzaju scenariusz jest w ogóle realistyczny? Wojna spowita jest clausewitzowską mgłą, więc nie można wykluczyć żadnej opcji, również i tej, że rosyjska armia podlegać będzie w nieodległej przyszłości całkowitemu załamaniu, ale racjonalny szacunek sił i środków skłaniać raczej winien do kreślenia innego obrazu. Otóż jak otwarcie argumentuje Thomas Meaney jedynie bezpośrednie wejście NATO do wojny, zorganizowanie operacji o skali przypominającej Pustynną Burzę dać może gwarancje w krótkim czasie odniesienia zwycięstwa definiowanego w ten sposób jak to robią dziś w Kijowie. Nawet jeśli założy się, że Kreml nie zareaguje na taki rozwój wydarzeń uderzeniem nuklearnym, to wyraźne deklaracje zarówno Joe Bidena jak i innych polityków Zachodu wykluczają taki scenariusz, bo NATO nie ma zamiaru bezpośrednio angażować się w wojnę. A to oznacza, że całkowite zwycięstwo Ukrainy jest niemożliwe.
Armia ukraińska może utrzymać linię frontu i zacząć odzyskać teren – argumentuje Meaney - tak jak to zrobiła w Charkowie i Chersoniu, ale całkowite zwycięstwo jest prawie niemożliwe.
Tym bardziej, że jeśli strona ukraińska przejdzie do ataku, to zmianie ulegnie to co można określić „mechaniką konfliktu”. Dziś Rosjanie atakują, a Ukraińcy się bronią wykorzystując ukształtowanie terenu i dobre przygotowanie inżynieryjne pola walki. Efektem są wielkie straty po stronie Moskali, których armia systematycznie wykrwawia się. Jednak przejście sił zbrojnych Ukrainy do operacji zaczepnych powoduje odwrócenie ról. Wówczas na skokowy wzrost strat narażona jest strona atakująca, tym bardziej, że Rosjanie wykorzystali ostatnie miesiące budując umocnione linie obrony. Ofensywa wymaga większych zasobów amunicji, sprzętu, który będzie niszczony i oczywiście zasobów ludzkich, mobilizacji rezerw. Ta ostatnia sfera jest domeną władz w Kijowie, ale wysiłek zbrojny Ukrainy, bezpośrednio związany ze skalą pomocy Zachodu, już zaczyna przerastać możliwości sojuszników i zaczyna być, argumentuje Meaney, groźnym dla pozycji Stanów Zjednoczonych w innych punktach świata. Opóźnienia w dostawach sprzętu wojskowego dla Tajwanu już szacowane są na 19 mld dolarów, a dotychczas na potrzeby wojny „skonsumowano” 13-letnią produkcję Stingerów i 5-letnią produkcję Javelinów. Przedłużający się konflikt pociąga za sobą pustoszenie arsenałów państw Zachodu i obiektywnie rzecz biorąc nie zwiększa zdolności do odstraszania innych rywali, którzy przecież nie zniknęli. Jak dowodzi Meaney jest rzeczą zrozumiałą, iż Zełenski domaga się coraz większych dostaw sprzętu wojskowego i amunicji. Komunikuje w ten sposób Moskwie wolę walki i to, że wojna może trwać jeszcze długo bo Ukraina nie ma zamiaru ustępować. Ale jak to wygląda z punktu widzenia rachunku strategicznego państw Zachodu? Jak niedawno oświadczył szef Kolegium Połączonych Sztabów „ani Rosja ani Ukraina nie mają szans na całkowite zwycięstwo”. Po co zatem kontynuować walkę? Niemiecki ekspert jest zdania, że „Stany Zjednoczone mogą nawet mieć interes w kontynuowaniu wojny, ponieważ ogranicza ona zdolność Rosji do działania w innych częściach świata, zwiększa wartość amerykańskiego eksportu energii i służy jako wygodna próba generalna dla zebrania sojuszników i koordynacji wojny gospodarczej przeciwko Pekinowi”. Ale jak to wygląda z perspektywy Europy? Już nie tak optymistycznie i dlatego Meney podkreśla w swym wystąpieniu, iż Moskwa w ciągu ostatniego roku zredukowała swe cele wojenne, bo już nie mówi o konieczności obalenia rządu w Kijowie i „obecnie koncentruje się głównie na utrzymaniu swoich pozycji w Ługańsku i Doniecku oraz zabezpieczeniu mostu lądowego na Krym. Są to terytoria, które nawet w najlepszych okolicznościach byłyby dla Ukrainy trudne do reintegracji”.
Dowodzi też, że obecna sytuacja Kijowa nie jest tragiczna, Ukraina kontroluje bowiem nadal 7 z 8 obwodów o największym znaczeniu gospodarczym dla kraju (udział w PKB) i utrzymała dostęp do Morza Czarnego. Meaney argumentuje też, że kontynuowanie walk leży paradoksalnie również w interesie Rosji, bo coraz większe zniszczenia, które są skutkiem wojny, czynią z Ukrainy mniej atrakcyjnego partnera jeśli chodzi o perspektywę integracji z Unią Europejską i NATO, a przybliżają moment przekształcenia jej w „państwo buforowe”, w znacznym stopniu zniszczone, bez szans na odbudowę. Wszystkie te argumenty wzięte razem skłaniają niemieckiego eksperta do snucia rozważań czy nie nadszedł już czas aby zacząć poważnie rozmawiać o zakończeniu wojny. Ale konkluduje on swój artykuł w bardzo oryginalny sposób. Otóż do tej pory przyjęło się uważać wśród zachodnich polityków i ekspertów, że perspektywa członkostwa Ukrainy w NATO, w związku z konsensualnym charakterem decyzji tego rodzaju, jest odległa, znacznie realniejsze jest wejście Kijowa do Unii Europejskiej. W świetle tej interpretacji Moskwa też w gruncie rzeczy nie miałaby nic przeciw akcesji unijnej, ale jeśli chodzi o Pakt Północnoatlantycki, jej opór byłby znacznie większy. Thomas Meaney odwraca tę argumentację dowodząc, że w przeszłości przyjęcie danego państwa do NATO zawsze poprzedzało członkostwo w Unii Europejskiej. Było czymś w rodzaju parasola ochronnego, który roztaczały Stany Zjednoczone i Zachód, gwarancją bezpieczeństwa a w związku z tym również gwarancją szybkiego rozwoju gospodarczego. I taki sam wzór postępowania należałoby zastosować w przypadku Ukrainy, bo jak pisze:
Tylko Waszyngton ostatecznie ma moc decydowania, jaką część Ukrainy chce objąć swoim parasolem. Oficjalna niechęć do włączenia Ukrainy do NATO rzadko była wyraźniejsza, podczas gdy społeczne poparcie dla Kijowa nigdy nie było bardziej kwieciste. Tymczasem europejscy przywódcy mogą wkrótce znaleźć się w trudnej do pozazdroszczenia sytuacji przekonywania Ukraińców, że dostęp do wspólnego rynku i Europejskiego Funduszu Marshalla jest rozsądnym ekwiwalentem „całkowitego zwycięstwa”.
Innymi słowy zakończenie wojny musi oznaczać objęcie Ukrainy, nie całej ale olbrzymiej jej części, amerykańskimi przede wszystkim gwarancjami bezpieczeństwa, a Europa w takiej sytuacji przedłoży Kijowowi prosty wybór – jeśli chcecie wejść do Unii i liczyć na odbudowę, to zapomnijcie o odbiciu np. Krymu i zgódźcie się na połowiczny sukces.
Do wyobraźni elit afrykańskich i południowoamerykańskich przemawiają argumenty Putina
Peter Frankopan, profesor historii powszechnej na Uniwersytecie Oxfordzkim zastanawia się na łamach The Spectator czy czasem Putin nie wygrywa wojny. Ma przy tym na myśli nie przebieg działań na frontach Ukrainy, ale koncentruje się na szerszym obrazie, pytając jak rozkładają się sympatie w państwach Afryki, Ameryki Łacińskiej i Azji. Tutaj sytuacja nie wygląda, z punktu widzenia Zachodu, który się zjednoczył co może dawać złudne poczucie siły, najlepiej. Nie chodzi tylko o to, że państwa południa nie mają zamiaru angażować się w konflikt po stronie Zachodu, ale również, a może przede wszystkim o to, iż rok wojny jest też rokiem zmiany nastawienia wielu stolic, zmiany która wcale nie przebiega po myśli Waszyngtonu i państw europejskich. Frankopan tytułem przykładu opisuje reakcję władz RPA, państwa, które w miesiąc po rosyjskiej agresji na Ukrainę wezwało Moskwę do wycofania wojsk, ale w ostatnim czasie, po wizycie Ławrowa zmieniło swe stanowisko a Naledi Pandor, południowoafrykańska minister spraw zagranicznych swe wcześniejsze wystąpienia z potępieniem Rosji określa dziś mianem „naiwnych i upraszczających”. Profesor Oxfordu przypomina też, że 25 z 54 państw afrykańskich nie wzięło udziału w głosowaniu nad uchwałą Zgromadzenia Ogólnego ONZ z potępieniem dla Rosji, a niemała ich grupa, takie jak Algieria, Tunezja, Maroko, Egipt, podobnie jak wiele krajów azjatyckich mimo wojny utrzymują nadal ożywione relacje handlowe z Moskwą umożliwiając Putinowi jej kontynuowanie. Rosyjska narracja, w której podkreśla się kolonialny charakter polityki Zachodu wobec Rosji, znajduje - argumentuje Frankopan - słuchaczy w krajach południa.
Dzieje się tak zarówno dlatego, że rosyjska propaganda i dyplomacja skutecznie odwołuje się do głęboko zakorzenionych resentymentów ale również z tego powodu, iż doświadczenia pandemii Covid-19, a te są świeże, tylko ugruntowały obraz samolubnego Zachodu, który kieruje się wyłącznie własnymi interesami kosztem uboższych państw południa. Do wyobraźni elit afrykańskich i południowoamerykańskich przemawiają argumenty Putina, który mówi, że Zachód na wojną z Rosja przeznaczył do tej pory 150 mld dolarów a na pomoc humanitarną i rozwojową, w tym związaną ze zmianami klimatycznymi w państwach równikowych, raptem 60 mld dolarów. Doświadczenia z pandemii Covid-19 też nie są budujące, bo jak zauważa Frankopan, „zeszłoroczne badanie w krajach ASEAN w Azji Południowo-Wschodniej wykazało, że UE uzyskała pozytywny wynik jeśli chodzi o postrzeganie jej polityki szczepionkowej na poziomie 2,6 procent, w porównaniu z prawie 60 procentami uznania dla Chin”. W czasie pandemii bogate państwa Zachodu, co zostało zapamiętane na uboższym południu, nie tylko egoistycznie zajęły się własnym bezpieczeństwem zdrowotnym, nie tylko zamówiły taka liczbę szczepionek u własnych producentów, która wykluczała jakiekolwiek większe dostawy do biedniejszych państw Azji i Afryki, ale również nic nie zrobiły aby hamować rozbudzone apetyty firm farmaceutycznych, które podyktowały takie ceny na swe produkty którym nie były w stanie sprostać państwa południa.
A zatem, jak argumentuje Frankopan, sytuacja w świecie zaczyna się zmieniać i nie jest to zmiana na korzyść Zachodu. Kontynuowanie wojny oznacza też zwiększenie zniszczeń i stopniowe destruowanie gospodarki Ukrainy w sytuacji, kiedy Rosja, póki co wychodzi ze względnie stabilną sytuacją ekonomiczną. Moskwie udało się uniknąć kryzysu, głównie zresztą w efekcie postawy państw południa świata, które umożliwiły jej przeorientowanie się na nowe rynki. Ale mamy tez do czynienia, argumentuje brytyjski ekspert, z gospodarczymi zmianami w państwach Zachodu, przeobrażeniami, które nie są powszechnie dostrzegane co nie oznacza, iż nie są to zmiany ważne. Co ma na myśli? Jak pisze:
W Europie użycie przez Rosję jej zasobów energetycznych w charakterze broni spowodowało rozległe trudności. W obliczu niedoborów kraje europejskie, w tym Wielka Brytania, ścigały się, by zastąpić dotychczasowe dostawy, przede wszystkim poprzez import skroplonego gazu ziemnego (LNG). Spowodowało to inflację na Zachodzie, problem, który nie chce ustąpić nawet po dostosowaniu się rynków energii do nowych warunków.
Mieliśmy w efekcie wojny też do czynienia ze znaczącym, na Zachodzie i nie tylko, transferem bogactwa. Pięć największych koncernów naftowych – BP, Shell, Exxon, Chevron i Total Energies zarobiło w ubiegłym roku 200 mld dolarów, ale jeszcze więcej, bo 850 mld przypadło produkującym ropę naftową państwom OPEC. Jak konkluduje swe wystąpienie profesor Oxfordu:
W najbardziej dosadnych słowach wojna stała się momentem jednego z największych transferów bogactwa w historii, kiedy bogate w energię państwa zgarniały gigantyczne premie pieniężne, które z kolei jeszcze bardziej przyspieszyły zmianę porządku świata.
I zmianę tę trudno uznać za korzystną dla kolektywnego Zachodu, przede wszystkim dla Europy, która nie tylko ma wielką wojnę u swoich granic ale również z ekonomicznego punktu widzenia już ponosi coraz większe koszty w wyniku jej przeciągania się.
Radziłbym dobrze przygotować się do tej dyskusji
Wspólnym mianownikiem obydwu tych wystąpień jest przekonanie, że w gruncie rzeczy Europa staje się ofiarą wojny której nie można wygrać. Perspektywy całkowitego zwycięstwa Ukrainy wyglądają blado, za to koszty wojny, związane z załamaniem się europejskiego modelu gospodarczego, a w konsekwencji również być może umowy społecznej są już odczuwalne i szybko zaczynają rosnąć. Powoduje to narastanie przekonania, że wojnę trzeba możliwie szybko zakończyć. Przy czym przytoczone argumenty mają racjonalny charakter, z pewnością nie można ich uznać za wyraz naiwnej wiary w umowy z Rosją czy w to, że Moskale przeżyją wewnętrzną metamorfozę.
Ich istotą jest przekonanie, że długa wojna i tak, niezależnie od polityki Zachodu, powoduje niekorzystne zmiany w światowym układzie sił, a możliwości przede wszystkim państw europejskich ulegają zmniejszeniu. Dobrze pojmowany interes własny nakazuje w tej sytuacji liderom Europy szukać wyjścia z obecnego położenia i myśleć o końcu wojny, nawet jeśli opinia społeczna ich krajów opowiada się za kontynuowanie wsparcia dla Kijowa. Jeśli opowiadamy się za pełnym zwycięstwem Ukrainy, tak jak ono jest obecnie definiowane w Kijowie, to z tego rodzaju argumentacją przyjdzie nam się niedługo zmierzyć. Radziłbym dobrze przygotować się do tej dyskusji.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/636647-argumenty-na-rzecz-zakonczenia-wojny-na-ukrainie