Eksperci Brookings, jednego z największych amerykańskich think tanków zebrali i poddali analizie dane dotyczące sytuacji ekonomicznej zarówno Rosji jak i Ukrainy, ale także temu jak na wojnę zapatruje się opinia publiczna obu krajów i doszli do wniosku, że konflikt jeszcze potrwa, bo nie widać żadnych przesłanek mogących świadczyć o wyczerpywaniu się potencjałów obydwu stron. Nie obserwuje się też symptomów mogących świadczyć o załamaniu woli walki, co oznacza, że ani brak zasobów ani stanowisko opinii publicznej nie są czynnikami nakazującymi szukanie rozwiązań kompromisowych, a to oznacza, że wojna jeszcze potrwa i to długo. W Polsce żywimy irracjonalną wiarę w powtórzenie się historii z czasów Gorbaczowa. Wypatrujemy oznak słabnięcia Imperium i narastania wewnętrznych problemów, zapominając, że inna była wówczas polityka rosyjskiej władzy, bo Putin nie przejawia oznak chęci powtórzenia Głasnosti i Pierestrojki, znacznie silniejszym wówczas był Zachód i zupełnie w innej kondycji znajdowała się rosyjska gospodarka.
Dane statystyczne
Poświęćmy nieco uwagi tej ostatniej kwestii. Jest to tym istotniejsze, iż nadal, jak sądzę, nie wyzbyliśmy się nadziei, że w związku z sankcjami lada moment załamie się ona, kraj popadnie w głęboki kryzys i Moskwa w efekcie zmuszona zostanie do rewizji swej polityki, przynajmniej stanie się państwem bardziej spolegliwym i skłonnym do kompromisu. Problemem jest wszakże to, że dane statystyczne tych nadziei nie potwierdzają. Według ostatniej prognozy Agencji Moody’s rosyjski PKB spadnie w tym roku o 3 proc. To więcej niż wynoszą prognozy Banku Rosji, który spodziewa się spadku na poziomie 2,4 proc., a wzrostu w kolejnym roku, ale trudno mówić o załamaniu się gospodarki Federacji Rosyjskiej. Podobnie eksperci oceniają rok ubiegły. Analitycy Moody’s sądzą, że rosyjski PKB zmniejszył się o 2,1 proc., co oznacza korektę poprzedniej prognozy w której ta renomowana agencja zapowiadała spadek na poziomie 7 proc., ale i tak lepiej (z naszej perspektywy) niźli ostatnie szacunki Banku Światowego, który ogłosił, że rosyjska gospodarka urosła w minionym roku o 0,2 proc. Nieco bardziej pesymistyczny w tej kwestii jest nawet Rosstat, odpowiednik naszego GUS, którego zdaniem PKB Federacji spadł w ubiegłym roku o 2,1 proc. Nie ma co się spierać na temat skali recesji w Rosji i tego czy w ogóle wystąpiła ona w ubiegłym roku. Jedno jest pewne, zapowiedzi, że gospodarka się w efekcie sankcji załamie i w związku z tym pod presją Zachodu i własnego społeczeństwa Kreml zmuszony zostanie do korekty swej polityki nie sprawdziły się. Niewiele pomogą w tym wypadku dodatkowe informacje formułowane przez analityków, że do wojny perspektywy wzrostu rosyjskiej gospodarki w związku z koniunkturą światową na węglowodory szacowane były przynajmniej na poziomie 1,6 proc., więc wojna kosztowała Rosję więcej, bo trzeba brać pod uwagę ubiegłoroczny spadek (zakładając, że było to 2,1 proc.) i wzrost, który nie nastąpił. Jednak z perspektywy społecznej sytuacja nie odbiega od standardów ostatnich lat, kiedy spadki (szczególnie po 2008 roku) były głębsze, a nawet można mówić o poprawie sytuacji, bo władze zwiększyły, bojąc się niezadowolenia, wypłaty na cele socjalne, a inflacja uległa zmniejszeniu. Wszystko to razem wzięte oznacza, niestety, że to Putin mówiący o nadzwyczajnych zdolnościach rosyjskiej gospodarki do adaptacji w nowych realiach ma rację, a nie ci, zapowiadający jej krach eksperci i politycy. Nie oznacza to, że Rosja nie ma problemów, z czasem negatywny wpływ sankcji i izolacji będzie się pogłębiał, ale nic nie zapowiada kryzysu, tym bardziej załamania.
Rosyjska ropa
Z pewnością też Moskwie nie zabraknie pieniędzy na prowadzenie wojny o tej skali intensywności jak obecnie. W zawiązku z wprowadzonymi przez Zachód sankcjami na ropę naftową, a od 5 lutego w Unii Europejskiej na produkty ropopochodne, analitycy Moody’s prognozują, że zmniejszeniu ulegnie rekordowa, ubiegłoroczna nadwyżka handlowa Federacji Rosyjskiej. W ubiegłym roku wyniosła ona 227 mld dolarów (choć niektórzy eksperci twierdzą, że nawet 316 mld) co stanowiło 10,4 proc. PKB, w tym roku ma ona zamknąć się kwotą będącą równowartością 6 proc. PKB. Wicepremier Aleksandr Novak zapowiedział co prawda na początku lutego zmniejszenie wydobycia rosyjskiej ropy o 500 tys. baryłek dziennie, co stanowi 5 proc. produkcji, ale krok ten należy uznać raczej za próbę podtrzymania wysokiego poziomu cen, a tym zainteresowany jest przede wszystkim rząd, w mniejszym stopniu producenci. Ma to związek z konstrukcją rosyjskiego podatku od wydobycia i eksportu kopalin, który w znacznym stopniu finansuje rosyjski budżet. Trzeba pamiętać, że jest on w Rosji bardzo wysoki i po przekroczeniu poziomu referencyjnego, jakim jest rynkowa cena baryłki Urals budżet przechwytuje nawet 80 proc. przychodów. I w związku z tym zarysowało się, o czym wyczerpująco dla Centrum Carnegie pisze Sergiej Wakulenko ciekawe zjawisko. Otóż rosyjscy producenci ropy naftowej, przede wszystkim Rosnieft i Łukoil, którzy posiadają rafinerie w Europie zainteresowani byli możliwie niską ceną sprzedaży ropy. Dlaczego? Przede wszystkim z tego powodu, że wysyłając ją (zanim jeszcze weszły sankcje) do przetworzenia na Sycylii, do Holandii, do Bułgarii czy Rumunii płacili do budżetu niski podatek od wydobycia kopalin. Jednak na rynku europejskim utrzymywała się i nadal utrzymuje rekordowo wysoka cena na artykuły ropopochodne, co oznaczało, że marża przetwórców wystrzeliła jak rakieta, a problemów ze zbytem nie było, bo benzyna wyprodukowana w np. w holenderskiej rafinerii Zeeland, w której Łukoil ma 45 proc. jest już przecież produktem europejskim. W efekcie Włochy w czasie wojny (rafineria Rosnieftu na Sycylii) zwiększyły zakupy rosyjskiej ropy naftowej z 650 tys. ton miesięcznie do 1,3 mln a Bułgaria (rafineria Łukoilu w Burgas) z 300 tys. do 700 tys. Skokowo wzrosła też marża przetwórców, na czym nota bene korzystają wszyscy, w tym nasz Orlen. Gdyby dotychczasowy system opodatkowania wydobycia węglowodorów w Rosji utrzymał się, to w efekcie sankcji, producenci zaczęliby przechwytywać większa część marży, co byłoby równoznaczne z transferem kapitału z Rosji na Zachód, a rząd uzyskiwałby coraz mniej. Ale władze w Moskwie dostrzegły oczywiście to zjawisko i już zapowiedziały zmianę systemu opodatkowania wydobycia i eksportu ropy naftowej. Teraz wysokość podatku na być związana z ceną baryłki Brent, a nie Urals. Trudno zatem spodziewać się, aby zjawisko które zaobserwowano w styczniu, polegające na znacznym, w efekcie sankcji i pułapu cenowego, zmniejszeniu się przychodów budżetowych, trwało przez cały rok. Tym bardziej, że niektórzy analitycy w ogóle poddają w wątpliwość czy Rosja rzeczywiście sprzedaje swoją ropę naftową na światowych rynkach z dyskontem dochodzącym do 40 proc. w porównaniu z surowcem wydobywanym np. w Arabii Saudyjskiej. Pod koniec lutego grupa naukowców związanych z amerykańskimi uniwersytetami i brukselskim think tankiem Breugel opublikowała artykuł w którym twierdzą, że średnia cena sprzedaży rosyjskiej ropy była wyższa niźli to się powszechnie sądzi. Analizując dostępne dane celne, wskazują oni, że już po tym jak państwa G7 wprowadziły 60 dolarowy pułap cenowy do rosyjskiej ropy, a Zachód wdrożył embargo na jej zakupy, Rosjanie sprzedawali baryłkę po 77 dolarów średnio, a upust wobec ceny Brent stanowił jedynie 7 dolarów. Jest co najmniej kilka przyczyn takiego stanu rzeczy. Otóż nie można wykluczyć Rosji ze światowego rynku ropy naftowej, bo ograniczenia inwestycyjne (polityka klimatyczna) w ostatnich 7 – 8 latach (banki nie chciały finansować nowych projektów) powodują, że inni producenci nie są w stanie zwiększyć skokowo wydobycia. A to oznacza, że szybko po covidowym spowolnieniu rozwijające się państwa Azji są zainteresowane nabywaniem rosyjskiego surowca. Jeśli jest popyt to znajdzie się podaż i sposoby na realizację dostaw. Rosjanie wykupili na świecie sporo tankowców budując własny potencjał transportowy, co ma pozwolić im obejść ograniczenia nałożone przez ubezpieczycieli (Lloyd’s) a także mogą liczyć na współpracę zainteresowanych zyskiem armatorów z Grecji.
W efekcie nawet opozycyjnie nastrojeni ekonomiści, w rodzaju Vladislava Inoziemcowa, twierdzą, że wydobycie ropy naftowej w Rosji spadnie w tym roku w efekcie sankcji i embarga nie więcej niż 12 – 14 proc., co nie jest mało, ale „nie zabije” to rosyjskiego budżetu. W dłuższej, 7–10 letniej perspektywie Moskwa może liczyć się z narastającymi problemami w sektorze wydobywczym, co będzie głównie następstwem braku dostępu do nowych technologii, ale przy obecnych cenach rynkowych ten spadek może okazać się dla sytuacji finansów publicznych wręcz nieodczuwalnym.
Wojna i pieniądze
Poświęćmy nieco uwagi kwestii z naszej perspektywy zasadniczej, a mianowicie poszukiwaniu odpowiedzi na pytanie jak długo Kreml może jeszcze być w stanie finansować wojnę o tym stopniu intensywności. Moody’s przewiduje, iż w tym roku rosyjski budżet federalny zamknie się deficytem na poziomie 3,5 proc., zaś analitycy moskiewskiej Wyższej Szkoły Gospodarki, którzy opracowali 40 scenariuszy rozwoju sytuacji zakładają, że w najgorszym z nich wyniesie on 7,3 proc. Rosyjski rząd nawet nie podwyższając podatków, a ruchy w tym względzie już zostały zapowiedziane, ma co najmniej dwie możliwości sfinansowania deficytu. Po pierwsze może wykorzystać Fundusz Dobrobytu Narodowego w którym znajdują się płynne środki wynoszące obecnie 4,2 proc. rosyjskiego PKB. Jeśli cena sprzedaży rosyjskiej ropy kształtować się będzie na poziomie 50 dolarów za baryłkę, rubel się wzmocni się wobec dolara, to pieniędzy tych wystarczyć może do 2027 roku. Ale trzeba pamiętać, że to nie jedyna droga, którą może pójść rosyjski rząd. W portfelach inwestycyjnych rosyjskich banków obecnie tylko 10 proc. stanowią obligacje skarbowe, co w związku ze skokowym wzrostem płynności sektora (wzrost wypłat socjalnych i pieniędzy dla wojska) oznacza możliwość zwiększenia długu publicznego, tym bardziej, że w przypadku Rosji jego relacja do PKB jest na uznawanym za bezpieczny poziomie i nie przekracza, jak się szacuje 20 proc. PKB. Rząd może zdecydować się też na delikatną politykę „poluzowania ilościowego” czyli dodruk pieniędzy, bo w ubiegłym roku zmniejszyły się wydatki konsumpcyjne statystycznych Rosjan (w efekcie spadła inflacja) i w ten sposób może chcieć pobudzić koniunkturę. Wszystko to razem wzięte oznacza, że Moskwa ma pieniądze na wojnę, rosyjska gospodarka adaptowała się i cały czas adaptuje do nowych realiów a także eksport i import przekierowuje na rynki państw azjatyckich. Oznacza to, że żadnego krachu nie będzie, w dłuższej perspektywie Federacja Rosyjska może zacząć mieć poważniejsze problemy, ale mówimy raczej o dekadzie po roku 2030 niż najbliższych miesiącach. Sankcjami Rosji nie powalimy na kolana, co oczywiście nie oznacza, iż są one bez sensu. Wojna nie zakończy się jednak dlatego, że Moskale nie będą mieli na nią pieniędzy.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/636266-pozbadzmy-sie-zludzen-srodkow-na-wojne-rosji-nie-zabraknie