Stephen M. Walt, wybitny amerykańskie politolog, jeden z filarów szkoły realistycznej w amerykańskiej myśli strategicznej, opublikował w ostatnich dniach dwa artykuły, które traktowane łącznie są próbą wyciagnięcia wniosków politycznych z lekcji jaką jest trwająca już niemal rok wojna Rosji z Ukrainą. Intelektualna pozycja Autora, szczególnie w amerykańskiej debacie, pozwala na sformułowanie tezy, że niezależnie od tego, czy jego oceny zyskają szersze poparcie czy przeciwnie, będą krytykowane, to i tak staną się zapewne punktem odniesienia, czynnikiem porządkującym myślenie i oceny amerykańskich elit na temat wojny, a w związku z tym warte są przybliżenia.
5 wniosków z wojny na Ukrainie
W artykule opublikowanym na łamach Foreign Policy Walt formułuje 5 zasadniczych wniosków, nauk, które już można wyciągnąć obserwując wojnę na Ukrainie. Po pierwsze, analiza konfliktu, jego przebiegu pozwala nam zrozumieć, że czynnikiem w sposób zasadniczo wpływającym na światową politykę może być „błąd kalkulacji liderów”. Pomylił się oczywiście Putin, nie doceniając zdolności Ukrainy do stawiania oporu. Kolejny błąd popełnił uważając, że Zachód nie będzie skłonny tak długo wspierać Ukrainy, nie wytrzyma presji ekonomicznej i podzieli się na tle stosunku do Rosji. Jednocześnie, jak zauważa Walt, nie można nie dostrzegać błędów kalkulacji przywódców państw Zachodu, szczególnie tych, którzy przez lata lekceważyli rosyjskie zagrożenie, uważali, że duża wojna lądowa nie wybuchnie w Europie i nie doceniali skali rosyjskiego oporu wobec perspektywy zbliżenia Ukrainy i Zachodu. W gruncie rzeczy Walt, który nie rozwija tego wątku, stawia pytanie, często pojawiające się w ostatnim czasie w zachodniej debacie, o jakość przywództwa politycznego. To nie jest kwestia przypadku, że w ostatnich tygodniach książkę poświęconą przywództwu w czasie wojny zapowiedział Henry Kissinger (Leadership: Six Studies in World Strategy) a swoją pracę na ten temat opublikował Lawrence Freedman (Command. The Politics of Military Operations from Korea to Ukraine). Zachód coraz częściej zastanawia się czy ich przywódcy „stanęli na wysokości zadania” i ma to związek nie tylko z podziwem dla Zełenskiego, ale również z przekonaniem, że w trudnych czasach w których się znaleźliśmy, kiedy porządek globalny się chwieje, od indywidualnych decyzji polityków, ich przenikliwości, determinacji, zdolności do narzucenia swej woli narodowi, zależy znacznie więcej niż w stabilnej epoce pokoju, która niestety już się skończyła.
Drugi wniosek, który formułuje Stephen Walt jest równie ciekawy. Otóż jego zdaniem „państwa w systemie międzynarodowym zazwyczaj jednoczą się, by przeciwstawić się jawnym aktom agresji. To kolejna lekcja, którą Putin przeoczył: oprócz przekonania, że Ukraina upadnie szybko, wydaje się, że założył, że NATO nie zareaguje tak energicznie, jak to miało miejsce”. A zatem akty agresji będące wyzwaniem jakie państwo rewizjonistyczne rzuca istniejącemu porządkowi prowadzą do szybkiej mobilizacji tych państw, a ich jest zazwyczaj więcej, które nie są zainteresowane rewizją ładu regionalnego czy międzynarodowego. To powoduje, że sojusze takie jak np. NATO okazują się sprawniejsze w momentach próby niźli wskazywałoby na to ich sposób funkcjonowania przed wojną. Oczywiście nie można z tego wyciągać wniosku, iż wysiłki na rzecz poprawy funkcjonowania sojuszy wojskowych w których uczestniczymy w czasie pokoju są niepotrzebne, bo tak nie jest. Wojna agresywna, rewizjonistyczna jest wystarczającym triggerem, który pobudza „uśpione” do tej pory państwa do działania i jednoczenia wysiłków a to oznacza, że najczęściej relacja sił między atakującym a koalicją broniących się układa się na niekorzyść tych, którzy dążą do zakwestionowania dotychczasowego porządku.
Państwa przeciwstawiają się agresorom ponieważ obawiają się, że zdobywcy, którym się powiodło, będą próbowali więcej. Takie obawy są czasem błędne; państwa rewizjonistyczne są czasami usatysfakcjonowane, gdy zmienią status quo na swoją korzyść. Ale inne państwa nie mogą być tego pewne – przynajmniej na początku – więc łączą siły, aby powstrzymać dalsze kłopoty lub pokonać je, jeśli odstraszanie zawiedzie
— argumentuje Walt.
Trzecia lekcja jest oczywista, ale warto ją przytoczyć – Walt jest zdania, że „nie można mówić o końcu, póki on nie nastąpi”. Wojnę wygrywa się nie w jej trakcie, ale wówczas kiedy przeciwnik zaniecha walki lub uzna, że jej kontynuowanie z jakichś względów mu się nie opłaca. To kwestionuje dotychczasowe, ale silnie zakorzenione w świecie Zachodu myślenie, że współczesny konflikt, to krótkie starcie, po którym strony siadają do stołu rokowań. Amerykanie po doświadczeniach wojen z trzeciorzędnymi rywalami przywykli do takiego postrzegania konfliktów, ale ich natura na naszych oczach się zmienia.
Wojna na Ukrainie jest inna: początkowy atak Rosji został odparty, a jego cel, jakim była szybka zmiana reżimu w Kijowie, udaremniony. Po 12 miesiącach siły konwencjonalne dwóch suwerennych państw wciąż walczą na polu bitwy i szukają nowych sposobów wywierania nacisku na drugą stronę. Pomimo kilku zmian losu żadna ze stron nie była w stanie zadać nokautującego ciosu
— argumentuje Walt.
Wojna trwa nadal, co oznacza zarówno to, że Putin pomylił się w ocenie sytuacji zakładając, że będzie w stanie szybko ją wygrać, ale pokładając nadmierną wiarę w skuteczność sankcji i presji politycznej błąd popełnili też przywódcy Zachodu. Potęga wojskowa Rosji nie została złamana, losy wojny mogą się potoczyć w różny sposób. Walt jest zdania, że możemy mieć do czynienia zarówno ze scenariuszem ukraińskiego zwycięstwa jak i porażki, tym bardziej, że obecnie mamy do czynienia z konfliktem na wyniszczenie potencjałów zaangażowanych w walkę państw, co nie jest korzystnym zjawiskiem z punktu widzenia Kijowa. Stephen Walt pisze, że „wsparcie z zewnątrz może umożliwić Kijowowi utrzymanie frontu i osiągnięcie ograniczonych zysków terytorialnych wiosną, ale wyparcie Rosji z całego obszaru, które teraz kontroluje, może być niemożliwe, bez względu na to, jak duża pomoc zostanie wysłana. Istnieje również ciągła możliwość eskalacji (w tym użycia broni jądrowej), niebezpieczeństwa, które niektórzy eksperci odrzucają, ale którego nie można całkowicie wykluczyć”.
Wreszcie, i to czwarta lekcja z rosyjsko – ukraińskiej wojny, przedłużający się konflikt powoduje, że w elitach walczących państw, jak argumentuje Walt, przewagę uzyskują „jastrzębie”, ci którzy chcą walczyć do końca lub stawiają maksymalistyczne cele polityczne. Obiektywnie rzecz biorąc powoduje to zwiększenie problemów związanych z poszukiwaniem kompromisu kończącego wojnę, bo przywódcy każdej z zaangażowanych w nią stron musza się liczyć z tym, że przyjdzie im zapłacić cenę polityczną. Stephen Walt uczciwie przyznaje, iż nie ma pewności czy stanowisko tych, którzy wzywają Zachód do dostarczenia Ukrainie wszystkiego co niezbędne aby Kijów mógł wygrać wojnę nie jest racjonalne i uprawnione. Ale trzeba też uczciwie zgodzić się, że takiej pewności nie mogą mieć zwolennicy zwiększenia zaangażowania. Tym bardziej wymaga to poważnego namysłu i refleksji, zwłaszcza, że amerykańskie doświadczenia historyczne nie nastrajają optymistycznie. Jak argumentuje „hojne wsparcie zewnętrzne dla prozachodnich sił w Wietnamie, Iraku i Afganistanie podtrzymywało te wojny, ale nie pozostawiło tych krajów w lepszej kondycji, gdy Stany Zjednoczone ostatecznie zdecydowały, że zwycięstwo nie jest możliwe i wróciły do domu. To prawda, że siły USA i NATO nie walczą na Ukrainie, ale nasze interesy są w grze. Pokój lub zawieszenie broni może być jeszcze daleko, ale myślenie o tym, jak wojnę zakończyć, leży w interesie wszystkich, a zwłaszcza Ukrainy.” I piątą lekcją, którą amerykański politolog formułuje analizując 12 miesięcy wojny na Ukrainie jest przekonanie, że „strategiczna powściągliwość zmniejszyłaby ryzyko wojny”.
Walt, zgodnie z dominującym w szkole realistycznej przekonaniem, jest zdania, iż jednym z czynników wybuchu wojny na Ukrainie było uporczywe przesuwanie przez Stany Zjednoczone granic Zachodu na wschód i dążenie do włączenia do europejskiej rodziny narodów Ukrainy. W świetle tego rozumowania, gdyby NATO nie przesuwało się na tereny byłego ZSRR, to wówczas rachunek strategiczny Putina wyglądałby inaczej i do wojny mogłoby nie dojść. To właśnie dlatego, kierując się tego rodzaju logiką, George F. Kennan był przeciwnikiem przyjęcia do NATO państw z Europy Środkowej, nie mówiąc już o Bałtach, a John J. Mearsheimer jest zdania, że cała winę za wybuch wojny należy przypisać Zachodowi. Można się z tą optyką nie zgadzać, z perspektywy narodów naszej części Europy jest ona wręcz oburzająca, ale warto pamiętać, że jest to silnie zakorzenione przekonanie w niektórych kręgach amerykańskiej elity strategicznej i akademickiej.
Natura sojuszy
Na łamach Foreign Affairs Stephen M. Walt opublikował drugi artykuł poświęcony tym razem naturze sojuszy, w tym wojskowych, i wnioskom jakie można na ten temat wyciągnąć w związku z wojną. Jak argumentuje „ostatnie działania Rosji i Zachodu potwierdzają, że państwa zawierają sojusze nie po to, by równoważyć siłę, ale by mierzyć się z zagrożeniami”. A to oznacza, że nie prosty rachunek sił i środków wpływa na decyzje o uczestniczeniu w sojuszach, zwłaszcza wojskowych, ale percepcja i ocena sytuacji związanych z rysującymi się obszarami ryzyka. Gdyby było inaczej i w grę wchodził jedynie rachunek sił, w tym wojskowych, to Szwecja i Finlandia, nie podjęłyby decyzji o wejściu do NATO, bo w wyniku wojny Rosja jest państwem, którego potencjał wojskowy należy uznać za mniejszy niż przed wojną. To ważna obserwacja, bo zdaniem Walta we współczesnym świecie, w którym ład światowy ulega przekształceniu i przesuwa się w stronę układu wielobiegunowego sojusze w tym wojskowe będą odgrywały większą a nie mniejszą rolę. A to oznacza, że zasadniczym spoiwem ich powstania będą zbliżone oceny sytuacji pod względem rysujących się zagrożeń. W przypadku relacji Rosja – Zachód mieliśmy w ostatnich latach do czynienia, w opinii Walta, z taką matematyką sojuszniczą. Moskwa obawiała się „przysuwania się NATO do swoich granic”, a to z kolei w jaki sposób rosyjskie elity reagowały na to, istotne ich zdaniem zagrożenie, powodowało umacnianie się przekonania w Stanach Zjednoczonych i innych państwach Zachodu, szczególnie w Europie Środkowej, że to Rosja jest zagrożeniem.
Wybuch wojny całkowicie zmienił ocenę zagrożenia ze strony Moskwy, czego efektem jest zarówno wzrost spoistości wewnętrznej NATO jak i wniosek Sztokholmu i Helsinek o przyjęcie do Sojuszu. Walorem Sojuszu Północnoatlantyckiego, i tu mamy do czynienia z kolejną niezwykle interesującą i ważną tezą Walta, nie jest to, że dokonując projekcji siły skutecznie realizuje on politykę odstraszania, bo w tym obszarze NATO okazało się akurat nieskuteczne. Jednak przez lata udoskonalane wewnętrzne procedury, wymiana opinii, rozmowy, wspólne narady i posiedzenia, czyli cały ten lekceważony biurokratyczny wymiar Sojuszu pozwoliły w momencie rosyjskiej agresji znacznie przyspieszyć tempo podejmowania przez państwa NATO decyzji w sprawie zaangażowania. Gdyby NATO nie istniało to zapewne decyzje te również zostałyby podjęte, jednak dochodzenie do nich zajęłoby znacznie więcej czasu i ta zwłoka mogłaby okazać się kluczowa dla wyniku wojny na Ukrainie. Jak dowodzi „szybka decyzja NATO o udzieleniu Ukrainie wsparcia i jego zdolność do udzielenia tego wsparcia potwierdzają, że dobrze zinstytucjonalizowane sojusze działają lepiej niż koalicje ad hoc, jakie Rosja utworzyła z Iranem i Koreą Północną”. W opinii amerykańskiego badacza wojna na Ukrainie potwierdziła też dotychczasowe hipotezy na temat tego jak w praktyce działają sojusze wojskowe w rodzaju NATO. Większe państwa odgrywają w nich wiodącą rolę, wyznaczając kierunek polityki, ale również ponosząc większe ciężary związane z zaangażowaniem. Tak było i teraz, co wyjaśnia dlaczego wkład Ameryki we wsparcie dla Ukrainy jest większy. Ale jednocześnie, dowodzi amerykański ekspert „prawdziwą lekcją tej wojny jest to, że nowy podział pracy między Stanami Zjednoczonymi a Europą jest zarówno wykonalny, jak i od dawna oczekiwany”. Europa ma 3 razy więcej ludności niż Rosja, jej PKB jest 10-krotnie większy zaś wydatki wojskowe nawet 4 razy przewyższają to co na własną armię jest w stanie wydać Moskwa. Nie ma zatem żadnych powodów, aby Europa nie mogła się obronić sama i to jest model docelowy, system który Stephen Walt nazywa „podziałem pracy”. Jeśli jednak zgodzić się z jego wnioskiem, iż głównym motywem powoływania sojuszy i współpracy jest podobne odczytywanie zagrożeń, to w sposób oczywisty wynika z tego, że ten nowy „podział pracy” implikuje większe zaangażowanie państw podobnie oceniających rosyjskie zagrożenie.
Z tego co napisał Stephen M. Walt w obydwu artykułach można zbudować spójną wizję świata przyszłości, w którym w związku z destabilizacją sytuacji, większą rolę odgrywały będą państwa chcące działać, umiejące połączyć jakość przywództwa politycznego z potencjałem, którym dysponują. Takie, które będą w stanie przekonać innych do swoich ocen w zakresie bezpieczeństwa, bo to jest spoiwo sojuszy. Będą gotowe prowadzić aktywną politykę na rzecz realizacji własnej wizji jednocześnie łącząc odwagę z determinacją ale nie zapominając o rozwadze, analizie potencjałów, ocenie ryzyka i tego jak nasze działanie jest postrzegane przez ewentualnych przeciwników. Rola takich państw będzie w najbliższych latach rosła, bo Ameryka potrzebuje odpowiedzialnych i chcących działać sojuszników.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/634404-polityczne-wnioski-z-wojny-na-ukrainie