W polskiej debacie publicznej pojawia się co jakiś czas dość egzaltowane ubolewanie, że oto czegoś się nie otrzymuje od państwa ukraińskiego, które - faktycznie - stronie polskiej coś udostępnić powinno. A to jakichś paczek nie puszczono przez granicę, a to prezydent Ukrainy nie udzielał wywiadu polskim mediom, nie odznaczał naszych rodaków zasłużonych w ukraińskich sprawach, wreszcie zbyt ospale prowadzi dialog dotyczący ekshumacji na Wołyniu. Biadolić można zawsze, hobby to jak każde inne, ale warto też zrozumieć istniejącą różnicę między ukraińskim państwem a ukraińskim narodem.
Zwłaszcza że już prawie rok minął od pełnoskalowej rosyjskiej inwazji na Ukrainie - wiele się zmieniło na Ukrainie, w aspektach absolutnie wszystkich. Zmęczenie społeczeństwa, przestawienie się z toru życia na tor wiązania końca z końcem a na terenach przyfrontowych na tryb wegetacji i dożycia do następnego miesiąca, tygodnia, poranka są naturalnym dla wojny efektem - ale widać też kto działa na wojnie sprawniej, a kto nieco ociężale. Dystrybucja uzbrojenia daleka jest od doskonałości, to raczej wyspecjalizowane organizacje i grupy wiedzą jak najefektywniej pomagasz - nie urzędnicze molochy.
SPRAWDŹ KONIECZNIE KTO NAJLEPIEJ POMAGA OBROŃCOM UKRAINY
Można by potwierdzić obserwacje z pierwszych dni wojny, że Ukraina rozwarstwiona jest na naród, który rzucił się do szalonej, skutecznej obrony i do swoich elit, czesto postsowieckich, okołooligarchicznych, po prostu często zdemoralizowanych. Przesadnych krytyków naszego wschodniego sąsiada warto by jednak zapytać, czy wierzy, że polskie elity z naszymi miliarderami czy celebrytami i pisarzami poszłyby z bronią do okopów? A na Ukrainie czasem i to się zdarza!
Tę różnicę między elitami a społeczeństwem widać nie tylko w bezpośrednim zaangażowaniu (Achmetow zaczął wysyłać paczki z żywnością, ale ilość robionych wokół tego reklam wskazuje na cele PRowskie) w pomoc broniącej się Ukrainie ale też w stosunku do dziennikarzy. Przez pierwsze pół roku wojny zasady funkcjonowania mediów były jasne - otrzymanie specjalnej akredytacji było pierwszym krokiem wtajemniczenia a indywiudualne decyzje dowódców wpuszczających prasę w konkretne miejsce były krokiem drugim i wystarczającym. Latem władze Ukrainy zmieniły prawo dla dziennikarzy, choć powód był uzasadniony.
Dramatyczny błąd jednej z telewizji
Jedna z zachodnioeuropejskich ekip telewizyjnych zignorowała środki ostrożności i w swoich nagraniach pokazywała na tyle szerokie ujęcia i kadry, że Rosjanie łatwo rozpoznali lokalizacje ukraińskich obiektów wojskowych - w ciągu jednego dnia cztery pozycje wojenne zostały precyzyjnie zbombardowane. W sprawie uporządkowania sytuacji mediów wylano jednak dziecko z kąpielą, bo stworzono procedurę nie do przejścia dla mniejszych, zwłaszcza zagranicznych redakcji.
Na wjazd do „czerwonej strefy dla mediów” należy każdorazowo uzyskać specjalne pozwolenie dla konkretnej gazety czy telewizji, a pozwolenie to załatwia się w administracji cywilno-wojskowej. Te jednak zazwyczaj nie mają stałej siedziby, a przez telefon także nie sposób się skontaktować: zmieniają się numery, odpowiedzialni za to urzędnicy, wreszcie w zależności od obwodu zmienia się struktura biura prasowego, więc można zamiast zbierać materiały z wojennej Ukrainy bawić się w chowanego z tym jednym biurokratą, który wydaje zgody na wjazd do konkretnej wioski, a ukryty jest za siecią biurek, gabinetów i sekretarek. Owszem, my, Polacy, mamy tu ułatwione zadanie, bo potrafimy dogadać się z ukraińskimi oficerami, prasie z naszego kraju łatwiej wszędzie wjechać bo jako „bracia” (tak o nas dzisiaj mówią Ukraińcy) możenmy sobie przeskoczyć mury z podań i zaświadczeń, ale sama struktura decyzyjna wyraźnie nie działa tak jak powinna.
TU MOŻESZ ZOBACZYĆ JAK UKRAIŃCY SĄ WDZIĘCZNI POLAKOM:
Pęta biurokracji
W Donbasie ostatnich dni dochodziło do groteskowych wręcz sytuacji, gdy we władzach Kramatorska podawano nam 4 adresy i trzy numery telefonów dla poszukiwania zgody na wjazd do miejscowości Lyman, a ostatni numer telefonu okazał się numerem do przypadkowego podoficera ukraińskiego, będącego na innym odcinku frontu. Jakież było zdziwienie mundurowego zajmującego się aprowizacją jednostki w Zaporożu, gdy zadzwonili do niego dziennikarze z Polski i poprosili o wstęp do wioski oddalonej o 400 kilometrów od niego.
I tutaj także pojawia się rozwarstwienie między stanowiskiem oficjalnym a zaangażowaniem narodowym. W Charkowie na przykład powstał oddolnie zorganizowany hub medialny, który po uważnym sprawdzeniu dziennikarzy po prostu transparentnie udostępnia informacje gdzie i jak można dojechać i z kim się spotkać. Pogranicznicy? Zgoda - ale nie na froncie. Potrzebujecie komandosów? Ale wywiad tylko z zasłoniętymi twarzami. Twórcy medhubu stworzyli sieć kontaktów, dzięki którym w Charkowie spotykają się z nimi np. ludzie z TVP, portalu Onet czy z telewizji wPolsce.pl. Nawet jeśli ktoś poszukuje tematów będących poza zasięgiem medhubu, ten może uzyskać wskazówki w której stronie szukać - jakże się to różni od innych części kraju gdzie przegaduje się całe kwadranse z jakimiś wojskowymi za biurkiem, którzy nie wiedzą, nie pomogą, ale odeślą gdzieś dalej. Tymczasem charkowski Medhub okazał się takim ewenementem, że swoją aktywnością zaczął obejmować sąsiednie obwody, a z tym spontanicznie zorganizowanym centrum współpracuje już ponad 600 dziennikarzy z całego świata!
Pospolite ruszenie a biurokracja
Widać ewidentnie, że sami Ukraińcy lepsi są od własnego państwa. To na tym przekonaniu opiera swoją pozycję w kraju Wołodymyr Zełeński, który musi prowadzić grę ze swoim politycznym i wojskowym otoczeniem, ale mając za sobą poparcie narodu i swoimi charyzmatycznymi przemówieniami budząc podziw rodaków dostaje tutaj dodatkowe karty do zarządzania napadniętym krajem.
Od pierwszych dni wojny widać zresztą, że ten oddolny zryw narodowy jest bardziej dynamiczny, energiczny i elastyczny niż struktury państwa. Ileż to pomniejszych organizacji dowoziło potrzebne na front rzeczy, wywoziło cywilów z ostrzeliwanych miejscowości, a przede wszystkim ile lokalnych wspólnot - na poziomie gmin, osiedli, bloków, rzuciło się do organizacji pomocy humanitarnej, gdy szefowie rad i urzędów zastanawiali się co się w ogóle dzieje.
Problem ten dla Polaków nie powinien być zjawiskiem nowym, bo i nam odbudowa elit zajmuje już trzy dekady i owoce są poniżej oczekiwań. Ale o tym problemie w wersji ukraińskiej pamiętajmy, gdy pojawiać się będzie rozbieżność pomiędzy postawami biurokracji a podejściem milionów zaangażowanych w obronę Ukrainy ludzi.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/634390-roznica-miedzy-ukrainskim-panstwem-a-ukrainskim-narodem