Ramzan Kadyrow z Czeczenii po raz kolejny mówi o Polsce. Jego zdaniem, jak informuje Agencja RIA Novosti „W ramach wsparcia dla Ukrainy Warszawa zdołała wyczerpać własne zasoby, a teraz jest zdezorientowana: co jeśli po pomyślnym zakończeniu NWO („nadzwyczajnej operacji wojennej” – MB) Rosja zacznie denazyfikować kolejny kraj? W końcu po Ukrainie na mapie jest Polska! Szczerze mówiąc, osobiście mam taki zamiar i wielokrotnie powtarzałem, że walka z satanizmem powinna być kontynuowana w całej Europie, a przede wszystkim na terenie Polski. Więc Polacy zdążyli się złapać.”
Dalej czeczeński dyktator, na co też warto zwrócić uwagę, mówił o zapowiadanym marszu autonomistów śląskich, co winno skłaniać świat do przeprowadzenia w tym regionie Polski referendum na rzecz autonomii „w przeprowadzeniu, którego Rosja okazać może niezbędną pomoc”.
Wystąpienie to można byłoby zbyć milczeniem, zważywszy na ewidentne dysfunkcjonalności umysłowe Kadyrowa, gdyby nie dwa fakty, które skłaniają do poważnego traktowania tego co mówią Rosjanie. Po pierwsze Moskwa ma bogate doświadczenia w inspirowaniu w Europie rozmaitego rodzaju separatyzmów, ostatnio było to widoczne w Katalonii. Po drugie podobne tony pobrzmiewają w wystąpieniach poważniejszych, niż Kadyrow, postaci rosyjskiej sceny politycznej i eksperckiej, co warto uważnie śledzić i analizować. O wadze Polski w rosyjskiej polityce, zwłaszcza w czasie wojny z Ukrainą decyduje też to co w rosyjskiej telewizji powiedział ambasador Sergiej Andriejew, którego zdaniem „90% całej pomocy wojskowej udzielanej Ukrainie przez Zachód przechodzi przez terytorium Polski. Polska występuje jako swego rodzaju korytarz tranzytowy, hub dla transferu tej pomocy, plus dla koncentracji transferu najemników”. Z wojskowego punktu widzenia oznacza to, że Polska i Ukraina są obecnie strategiczną całością, postawa naszego kraju umożliwia kontynuowanie walki przez Kijów, a chcąc myśleć o zwycięstwie Rosjanie muszą zastanowić się co zrobić aby zachodnia pomoc nie miała łatwej drogi na Ukrainę. A tego rodzaju konstatacje otwierają pole do postawienia „kwestii Polski” i szerzej „kwestii Europy” w rosyjskiej debacie eksperckiej, którą warto obserwować.
Fiodor Łukianow, dyrektor programowy Klubu Wałdajskiego i Dmitrij Bunewicz dyrektor Instytutu Współpracy Polsko – Rosyjskiej rozmawiali na temat Polaków, Polskości i o polityce Warszawy. Ciekawa to rozmowa. I tak Bunewicz pytany o to czy rzeczywiście, jak mówi wielu rosyjskich polityków i publicystów, Polska chce wykorzystać obecną wojnę do rozbioru Ukrainy odpowiada, że naszym celem, w jego opinii, jest zwiększenie znaczenia politycznego Polski w Europie, a wojna, z obiektywnych powodów do takiego rezultatu wprost prowadzi. Sprytnie też omija odpowiedź na zadane pytanie o dążenie do rozbioru Ukrainy, mówiąc, że nigdzie w oficjalnych dokumentach nie ma tego rodzaju zapisów ani nawet tonów, a jedynie gdzieś w głębi narodowej świadomości Polaków pozostają wspomnienia o naszych obszarach na wschodzie. Bunewicz zauważa jednak, że w Polsce dość powszechna jest niechęć do Jałty, która stała się dla Polaków symbolem zdrady i porzucenia przez zachodnich sojuszników i można w związku z tym mówić o dążeniu Polaków do „rewizji Jałty”. Ten wątek podchwytuje Łukianow zastanawiając się jak można chcieć zrewidować porozumienie, które dało Polsce tereny zachodnie, ekonomicznie znacznie bardziej rozwinięte niźli utracone na wschodzie. Bunewicz nazywa to paradoksem myślenia politycznego Polaków, ale choćby z tej krótkiej wymiany zdań rosyjskich ekspertów, widać, że w rosyjskim myśleniu o „kwestii Polski” te dwie sprawy pozostają połączone. Nie chodzi tutaj o chęć zawłaszczenia przez Warszawę jakichkolwiek terenów na wschodzie i przekreślenie w ten sposób zapisów Jałty, bo zarówno Łukianow jak i Bunewicz doskonale zdają sobie sprawę z tego, że nie ma w Polsce siły politycznej która w tych kategoriach formułowałaby swoje przesłanie polityczne. Tu chodzi o coś innego, a mianowicie o rozumienie Jałty, jako porozumienia Aliantów, które stabilizowało sytuację w regionie.
Rosyjska strefa wpływów
Polska miała znaleźć się w rosyjskiej strefie wpływów, podporządkowana politycznie Moskwie, z odciętym wschodem i rekompensatą na zachodzie. Ale generalnie, i o tym też mówią w dalszej części rozmowy, mieliśmy być „kompaktowym”, niewielkim państwem w Europie Środkowej, jednonarodowym i pogodzonym z własnym geostrategicznym położeniem. Tego rodzaju rozwiązania wynikały, w opinii Bunewicza, z zakorzenionego, zarówno w Rosji jak i w Polsce, przekonania, że „na tym terytorium (na wschodzie Europy) powinno powstać jedno bardzo duże państwo słowiańskie. Nie było miejsca dla dwóch, ale jedno musiało się tam pojawić. Najwyraźniej na początku XVIII wieku wahadło ostatecznie przechyliło się w stronę państwa rosyjskiego. A Polska – jako imperium, jako wielka przestrzeń kontynentalna – nie miała miejsca. I martwi się tym do dziś.” Rywalizacja między Moskwą a Warszawą, kontynuuje swe rozważania Bunewicz, może przybierać bardzo ostre formy, szeregu wojen, jak to już w historii miało miejsce, co nie jest korzystne ani dla narodu rosyjskiego ani też polskiego. Z tego też powodu trwała stabilizacja może mieć miejsce albo wówczas kiedy Polska jest częścią Imperium rosyjskiego, albo kiedy akceptuje swą rolę, niewielkiego, bez ambicji uzyskania większego znaczenie w regionie, państwa. Zaprzeczenie tej narzuconej nam w Jałcie „małości” jest, zdaniem rosyjskiego eksperta, istotą polskich prób rewizji ładu jałtańskiego, i raczej nie chodzi w tym wypadku o rewizję granic, ale o coś znacznie poważniejszego. Otóż zarówno moskiewscy politycy jak i propagandyści nie tyle zaniepokojeni są mitycznymi planami podziału Ukrainy z udziałem Warszawy, taki scenariusz mógłby być w pewnych okolicznościach nawet im na rękę, ale znacznie bardziej trudniej oswoić im się z myślą o tym, że Polacy mogą zacząć odgrywać większą role w Europie Środkowej, do czego walnie przyczynia się trwająca na Ukrainie wojna. Zdaniem Bunewicza nie ma większej różnicy między wizją Polski, która realizowana jest przez obecnie rządzącą formację a polityką, która będzie kształtowana po ewentualnym zwycięstwie obecnej opozycji. W tym ostatnim przypadku polityka Warszawy „będzie w większym stopniu koordynowana z Berlinem i z Paryżem” ale jej w istocie antyrosyjskie ostrze nie ulegnie stępieniu. W opinii rozmówcy Fiodora Łukianowa próba rewizji przez Polskę Jałty, musi wywołać postawienie kwestii naszych granic zachodnich. Jak mówi „w Niemczech są organizacje ludzi, którzy są potomkami tych przesiedleńców z Ziem Zachodnich. Dość jasno i wyraźnie stwierdzają, że z ich punktu widzenia jest to niesprawiedliwe, że stracili swój majątek i swoją małą ojczyznę i chcieliby jakoś przemyśleć tę sytuację”, co Łukianow kwituje intrygującym stwierdzeniem, iż „w historii Europy nie było stulecia bez zasadniczych rewizji granic” co oznacza, że „i w XXI wieku będzie działo się wiele interesującego”.
W wywiadzie którego Fiodor Łukianow udzielił portalowi Ukraine.ru również pojawiły się polskie wątki. Zdaniem rosyjskiego eksperta obecna wojna między Rosją a Ukrainą już przekształciła się w konflikt o większej intensywności i większym znaczeniu niż „zwykła wojna miedzy państwami”. Oznacza to, w jego opinii, znaczny wzrost ryzyka eskalacji nawet do poziomu nuklearnego, z pewnością dalszą intensyfikację wojny. W tym kontekście pojawia się kwestia polityki Polski, państwa zdaniem Łukianowa o zupełnie innym ciężarze gatunkowym w Europie niźli np. Bałtowie.
To są kraje zupełnie innego kalibru. A Polska to poważny kraj, duży jak na europejskie standardy, z bardzo bogatą tradycją, w tym mocarstwową. Presja Polski, którą obserwujemy, w tym przeciwko Niemcom, przeciwko Francji, jest poważnym czynnikiem
– mówi redaktor naczelny periodyku Rossija v Globalnej Politikie.
Jego zdaniem Warszawa dlatego zwiększa swe znaczenie w europejskiej układance, stara się rozszerzać granice zaangażowania Zachodu na Ukrainie, „bo tego chcą w Waszyngtonie”, co jeszcze bardziej każe zwrócić uwagę na nasz kraj. Jest on przy tym przekonany, że w związku z logiką eskalacji na Ukrainie, choć obecnie nie ma przesłanek aby tak sądzić „nie można wykluczyć” bezpośredniego, wojskowego zaangażowania naszych sił zbrojnych na wschodzie. „Na pewnym etapie wojny – dowodzi Łukianow - może to nie jest kolejny etap, ale po jednym, po dwóch – a widzimy, że etapy szybko następują po sobie – pojawi się pytanie, czy Ukraina zdana tylko na siebie, nawet z zachodnią bronią i innym wsparciem, jest w stanie sobie poradzić. Wtedy taka czy inna forma udziału formacji ochotników, brygad międzynarodowych, zgodnie z doświadczeniami armii hiszpańskiej lat trzydziestych, jest bardzo prawdopodobna. Polska, jako najbardziej wojowniczy i jednocześnie najbliższy kraj, może podjąć takie działania.” Rosyjski ekspert uważa, że rewizja granic w Europie raczej, zważywszy na stan nastrojów, nie będzie miała miejsca, a przynajmniej nie wiele wskazuje na to aby na Zachodzie rozważano tego rodzaju opcję. Jego zdaniem możliwy jest jednak inny wariant rozwoju wydarzeń. Otóż jak zauważa „w rzeczywistości Polska może zamienić się w państwo, które przejmie funkcje kierownika tego, co dzieje się na Ukrainie, w tym militarnie, nie głównego wykonawcy, a właśnie dyspozytora – to jest całkiem możliwe.” Granice nie znikną, nie powstanie jedna wielka Polska, ale w sensie politycznym Rosja będzie w gruncie rzeczy miała do czynienia, choć Łukianow o tym nie mówi wprost, ze wspólnym, a z racji różnicy potencjałów i zakorzenieniu na Zachodzie zdominowanym przez Polaków, państwem polsko – ukraińskim, formalnie składającym się nadal z dwóch suwerennych organizmów państwowych, ale wobec Moskwy uprawiającym taką samą, wrogą politykę. Istnieje zatem realna perspektywa odnowienia się rywalizacji polsko – rosyjskiej o dominację w Europie Środkowej.
Timofiej Bardaczow, dyrektor programowy Klubu Wałdajskiego jest zdania, że mamy do czynienia z zasadniczymi zmianami w geografii strategicznej Europy, i w tym przypadku również z udziałem Polski, które wywierać będą wpływ na politykę na naszym kontynencie w najbliższych dziesięcioleciach. W Rosji, jak argumentuje, przynajmniej od lat dziewięćdziesiątych ubiegłego stulecia, z kulminacją w 2003 roku, czyli od „buntu Europy” a precyzyjnie rzecz ujmując Niemiec i Francji, które nie zgodziły się wziąć udziału w drugiej wojnie z Irakiem, sądzono, że z czasem na naszym kontynencie wzmacnianiu ulegać będą trendy na rzecz uniezależnienia się od Stanów Zjednoczonych, co otworzy Moskwie przestrzeń do politycznej gry o wymiarze globalnym. Jak pisze „w Rosji myślano, że w nowej fazie polityki międzynarodowej, w którym nie będzie wyraźnych linii podziału, a czynnik brutalnej siły nie będzie decydujący, Europa będzie mogła stopniowo wyzwalać się spod całkowitej kontroli Stanów Zjednoczonych. To zaufanie było podsycane w każdy możliwy sposób przez działania samych Europejczyków.” To właśnie po 2003 roku, widząc możliwości zmian w geostrategicznej postawie kontynentalnej Europy, zdaniem Bardaczowa Rosja zdecydowała się postawić na budowanie więzi, zarówno gospodarczych jak i politycznych z Berlinem i z Paryżem. „To nie przypadek – argumentuje rosyjski ekspert - że właśnie po wydarzeniach 2003 roku rozpoczął się ostatni burzliwy etap kiedy podjęto próbę jakościowego przełomu w stosunkach między Rosją a UE: zgłoszono inicjatywę budowy „czterech wspólnych przestrzeni”, rozpoczęto negocjacje w sprawie wzajemnego zniesienia wiz, a współpraca rosyjsko-niemiecka w dziedzinie energetyki gwałtownie się zintensyfikowała.”
Unifikacja UE
Tendencje unifikacji w Unii Europejskiej, w tym wprowadzenie euro, co równało się gospodarczej kontroli Niemiec nad całym organizmem ekonomicznym Wspólnoty były na rękę Moskwie, bo obiektywnie ruch w stronę „Stanów Zjednoczonych Europy” zbliżał moment kiedy musiałaby zostać postawione kwestia relacji między Waszyngtonem w Europą, nie godzącą się na relacje nie będące partnerskimi. „W przypadku liniowego rozwoju dotychczasowych tendencji w polityce międzynarodowej na zachód od granic rosyjskich – argumentuje Bardaczow - Moskwa mogłaby teoretycznie ostatecznie zrealizować swoje ważne zadanie historyczne – stać się częścią europejskiego układu sił i tym samym zwiększyć własne znaczenie w skali globalnej.” Do realizacji takiego, korzystnego z punktu widzenia Moskwy scenariusza jednak nie doszło. Co najmniej z dwóch powodów. Zdaniem Bardaczowa pierwszym był kryzys 2008 roku, który spowodował, że Berlin i Paryż dwa wiodące ośrodki w obszarze polityki suwerenności strategicznej kontynentu i federalizacji Unii musiały skoncentrować się na „gaszeniu pożarów” co spowolniło korzystne z rosyjskiego punktu widzenia tendencje. Drugim, znacznie ważniejszym powodem, była kontrakcja Stanów Zjednoczonych, państwa którego elity nie godziły się i nie godzą na nowe relacje z tzw. starą Europą, i które użyły w charakterze narzędzi odzyskania dominacji w europejskim układzie sił, Londyn i Warszawę, sprawdzonych w 2003 roku w czasie inwazji na Irak, partnerów. Ukraina, stała się taranem, którym uderzono w Rosję, a nowy ład ma zostać zaprowadzony w interesie Ameryki, ale również państw partnerskich, czyli Polski i Wielkiej Brytanii. Zdaniem rosyjskiego eksperta rozwój wydarzeń w Europie w związku z wojną na Ukrainie skłania do przekonania, że „z ideą suwerenności strategicznej zerwano na zawsze”, umocnieniu ulega wojskowo – polityczna dominacja Ameryki i jej partnerów. „W przestrzeni między Rosją a jej tradycyjnymi zachodnioeuropejskimi partnerami – dowodzi Bardaczow - szybko postępuje budowanie „kordonu sanitarnego”, obejmującego pas państw od Finlandii po Bułgarię.” Jego zdaniem będzie to umacniało peryferyjny charakter gospodarek państw Europy Środkowej i Północnej, ale też z pewnością uniemożliwi Moskwie politykę, która prowadziła ona przez ostatnie 20 lat, zbliżenia z Europą Zachodnią.
Stara polityka Rosji wobec Europy legła w gruzach. O kształcie nowej trudno w obecnej sytuacji poważnie myśleć, zbyty wiele jest niewiadomych. Jedno, w opinii rosyjskich ekspertów, można jednak już powiedzieć. W Europie Środkowej powstał nowy czynnik polityczny – związek państw podobnie patrzących na Rosję i będących jądrem „kordonu sanitarnego” oddzielającego ją od Zachodu. Kluczową role odgrywa w tej konstrukcji Polska, zarówno z racji swego położenia i wielkości, ale również przez wzgląd na bliskość Warszawy i Waszyngtonu, i fakt, że Amerykanie emancypującą się Europę postrzegają w kategoriach zagrożenia dla swych interesów. W Rosji rzeczą oczywistą jest to, że w związku z wojną na Ukrainie, Warszawa i Kijów w sensie polityczno – strategicznym są jednością, nie można złamać oporu Ukrainy bez obezwładnienia Polski, a to oznacza, że wchodzimy w epokę rywalizacji o kontrolę nad wielką równiną środkowoeuropejską, która zawsze była szlakiem Rosji do Europy. W praktyce rywalizacja ta oznacza też faktyczne zakwestionowanie porządku jałtańskiego, czym w Moskwie są poważnie zaniepokojeni. Jałta zostanie złożona do grobu historii nie wówczas, kiedy na nowo wytyczy się w Europie granice i z tego w Moskwie doskonale zdają sobie sprawę, ale kiedy polsko – ukraiński sojusz strategiczny okrzepnie, a amerykańskie interesy hegemonistyczne zostaną powiązane z trwałością tego rodzaju konfiguracji.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/634113-polskorosyjska-rywalizacja-o-dominacje-w-europie-srodkowej