Na 9 miesięcy przed wyborami, premier Nowej Zelandii Jacinda Ardern ogłasza swą dymisję i odejście z polityki. Z polskiej perspektywy to bardzo odległy i mały kraj, ale warto mu się przyglądać, bo staje się modelowym przykładem totalitarnych rządów liberalnego reżimu.
O lewicowej polityk z Partii Pracy 42-letniej Jacindzie Ardern stało się głośno w czasie pandemii. Miała być jedną z tych przywódczyń, które najlepiej poradziły sobie w walce z covidem. Teza iż w państwach rządzonych przez kobiety jest lepiej, niż gdzie indziej szybko okazała się zwykłą propagandową bzdurą, tym niemniej Ardern stała się pupilką światowych postępowych elit. A to dlatego, że Nowa Zelandia miała po Chinach najbardziej restrykcyjne przepisy covidowego reżimu. Ardern dosłownie zamknęła kraj na całe miesiące, odizolowała go całkowicie od świata, co w przypadku odległych wysp nie jest takie trudne i zaprowadziła program przymusowych szczepień. Całe społeczeństwo zostało podzielone na dwie kategorie - tych zaszczepionych, którzy jakieś tam prawa mają i tych, którzy substancji nie przyjęli, więc w praktyce zostali pozbawieni wszelkich praw obywatelskich. Stali się obywatelami drugiej kategorii. Otwarcie zaprowadzono segregację sanitarną. Do symbolu bezduszności, okrucieństwa reżimu urosła sprawa reporterki wojennej Charlotte Bellis, która będąc w ciąży wracała z Afganistanu. Opętany paranoją pandemii reżim nie wpuścił jej do własnego kraju.
Nic dziwnego, że Chiny są zachwycone Ardern i na odchodnym dziennik „Global Times” wystawił jej piękną laurkę pisząc o nowym modelu przywództwa, wzorze do naśladowania. Wraz z odejściem Ardern sprawy się nie polepszą, bo jej następca, obecny minister oświaty i spraw publicznych (w przybliżeniu jak w Polsce resort spraw wewnętrznych) Chris Hipkins zapowiada kolejne tury przymusowych szczepień i polowania na tych, którzy nie chcą im się poddać. W przypadku Nowej Zelandii termin „polowanie” należy rozumieć niemal dosłownie. Połowa z 4,5 miliona Nowozelandczyków mieszka w trzech miastach. Drugie 2,2 miliona rozsiane po całkowicie niemal pustych wnętrzach wysp trzeba będzie wyłapać, podobnie jak w 2020 roku. Świat już niemal zapomniał o covidzie, sanitarnych reżimach i obsesjach, ale nie Nowa Zelandia.
Warto przyglądać się temu, co dzieje się na odległych o 18 tysięcy kilometrów od nas wyspach, bo Nowa Zelandia zdaje się być krajem pilotażowym, takim w którym testuje się zaprowadzanie totalitarnego, liberalnego nowego ładu i koszmarnych pomysłów z nim związanych. Słowo liberalny już dawno utraciło swe pierwotne znaczenia. Jeśli w jakikolwiek sposób kojarzy się z wolnością, to tylko taką dotyczącą spraw krocza - swobodą seksualną, czy też raczej rozwiązłością i możliwością zabijania dzieci w ramach aborcji, a starców i chorych w ramach eutanazji. Termin liberalizm traktuję jako zbiorcze określenie wszelkich postępowych, lewackich pomysłów. To taki porządek, w którym człowieka traktuje się jak zwierzę, które można złapać, zakolczykować, w zagrodzie zwanej obozem sanitarnym zamknąć.
Analogia ze zwierzętami jest w przypadku Nowej Zelandii ze wszech miar trafna. Na każdego człeka przypada tam 7 owiec, co i tak jest stanem rekordowo niskim. Jeszcze latach 80-ych w Nowej Zelandii wypasano 70 milionów tych zwierząt. Ich ubytek to efekt praw rynku, ale też świadomej działalności nowozelandzkich władz, które zdają się robić wszystko, by zniszczyć hodowlę zwierząt, Podobnie jak w Holandii rząd Marka Rutte chce przymusowo zamykać farmy. Wszystko z troski o klimat. Pod tym względem, czempionem walki o ustalenie prawidłowej temperatury na 2075 rok jest właśnie Nowa Zelandia. To tam wprowadzany jest podatek od zwierzęcych pierdów i beków. Wypasające się na łąkach zwierzęta są nieekologiczne bo przodem i tyłem wypuszczają gaz cieplarniany - metan. System opłat ma być wprowadzony od 2025 roku. Na razie trwa opracowywanie cenników.
Na ten sam rok przewidziano też niemal całkowite wyeliminowanie palenia papierosów. Administracyjnie zlikwidowano już ponad 90% punktów ich sprzedaży. Wprowadzono też przepisy, które w praktyce całkowicie uniemożliwią kupowanie wyrobów tytoniowych przez tych, którzy urodzili się po 2009 roku. Nie chodzi o dzieci, ale o tych, którzy będą już dorośli. Jak więc widać idea segregowania ludzi twórczo się rozwija. W 2029 roku ludzie z rocznika 2008 będą kupować papierosy tym z 2009.
Nowa Zelandia będzie nie tylko pierwszym na świecie krajem, w którym opodatkowuje się zwierzęce bąki, ale być może też pierwszym, w którym w wyborach będą brali udział 16-latkowie. Pomysł forsuje Ardern i jej Partia Pracy, a w listopadzie Sąd Najwyższy orzekł, że dotychczasowe przepisy, iż prawa wyborcze uzyskuje się w wieku 18 lat, oznaczają dyskryminację. Skoro 16-latkowie mogą mieć prawo jazdy i pracować na etacie, to mogą i głosować. Pomysł narodził się po wspieranych przez rząd tzw. szkolnych strajkach klimatycznych. To taka akcja wymyślona przez Szwedkę Thunberg polegająca na tym, że młodzi ludzie się nie uczą tylko chodzą po mieście z różnymi głupimi transparentami, wrzeszczą i blokują ulice. Intencje projektu „Make it 16” są jasne. Niewykształceni, infantylni nastolatkowie chętniej zagłosują na socjalistów z Partii Pracy, niż na prawicę. Można być niemal pewnym, że w wielu krajach dojdzie do prób przeforsowania podobnych, szkodliwych pomysłów. Społeczeństwa się starzeją, proporcjonalnie jest coraz mniej młodych, więc ich głosów w wyborach jest też mniej. A starzy mogą wybierać nieprawidłowo, nie tak jak chciałyby oświecone elity.
Ardern na sesji ONZ wzywała również do utworzenia globalnej cenzury w internecie. Miałaby ona zwalczać m.in „dezinformację” na temat globalnego ocieplenia. W istocie chodzi o cenzurowanie usuwanie wszystkich głosów kwestionujących doktrynę klimatyczną. Pomysły tego typu gdzieniegdzie się pojawiają i można mieć pewność, że prędzej czy później, próby zaprowadzenia powszechnej cenzury będą podjęte. W legislaturach takich stanów USA jak Kalifornia, czy Connecticut pojawiały się już projekty praw, by zaprzeczanie globalnemu ociepleniu, temu że szkodzi, że jest efektem działań człowieka było karane grzywną bądź więzieniem.
Ardern nie doprecyzowała swych cenzorskich pomysłów. Być może są one częścią większego, globalnego projektu, który mocno wspiera urzędująca jeszcze przez chwilę premier Nowej Zelandii. Chodzi o przekazanie jak największej władzy międzynarodowym organizacjom takim jak ONZ, Światowa Organizacja Zdrowia - WHO, Światowa Organizacja Handlu WTO. Rządy krajowe miałyby scedować część swego władztwa na rzecz rządów globalnych. Proces ten już zresztą na naszych oczach zachodzi - vide nasze przygody z Unią Europejską i rządy eurokracji.
Pomysły Ardern układają się w spójną całość. Generalnie wszystkie prowadzą do pozbawiania ludzi wolności, ich praw, niszczenia demokracji bo przecież nic z nią wspólnego nie ma chęć nadania praw wyborczych niedojrzałym emocjonalnie i intelektualnie, ale za to łatwym do manipulowania nastolatkom. Sama Ardern wydaje się być zresztą tworem takich manipulacji, a już na pewno politycznego marketingu. Pochodzi bowiem z prowadzonej przez Klausa Schwaba, założyciela Światowego Forum Ekonomicznego „hodowli” szefów rządów, liderów państw. Co roku kilkadziesiąt osób z całego świata uczestniczy w programie Young Global Leaders. Po latach okazuje się, że wiele z nich zostaje prezydentami, premierami. ministrami. Wśród tych, którzy na przestrzeni 3 dekad wyszli ze stajni Schwaba jak m.in Emmanuel Macron, Angela Merkel, Justin Trudeau, Nicolas Sarkozy, Jose Maria Aznar jest też Jacinda Ardern.
Nowa Zelandia idealnie nadaje się na to by prowadzić w niej program pilotażowy. By być państwem prototypem, laboratorium gdzie sprawdza się pomysły inżynierii społecznej, to jak może działać uśmiechnięty, uprzejmy reżim. Kraj nieduży, więc nie trzeba ogromnych środków na kształtowanie opinii publicznej. Łatwiej też opanować ewentualne bunty. Leży daleko, na uboczu, nie wzbudza wielkiego zainteresowania, emocji. Po cichu można sobie sprawdzać jak ludzie doświadczalni reagują na różne eksperymenty i świat się niespecjalnie oburzy. Nikt nie podniesie krzyku na brutalne pacyfikowanie protestów, groźby wyprowadzenia wojska na ulice zmuszenie do banicji tysięcy obywateli jak to się zdarzyło w czasie histerii covidowej. Warto więc obserwować co się tam dzieje, bo jeśli niektóre eksperymenty się udadzą, to rozwiązania nowego porządku społecznego będą zaprowadzone i w innych państwach zachodniego kręgu cywilizacyjnego.
Sama Ardern zapowiada, że porzuca politykę. Odchodzi w niesławie z rekordowo niskim poparciem społecznym. W Nowej Zelandii powszechne są głosy, że ma problemy natury psychicznej, więc udaje się na zasłużony odwyk. Do październikowych wyborów premierem kraju będzie wielki zwolennik segregacji sanitarnej, zamykania ludzi, poddawaniu ich przymusowym procedurom medycznym Chris Hipkins. Ostatnie badania opinii publicznej wskazują, jednak, że socjalistyczna Partia Pracy może stracić władzę na rzecz Partii Narodowej.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/632764-nowa-zelandia-pilotazowy-kraj-nowego-ladu