Do wyborów prezydenckich w Stanach Zjednoczonych jeszcze blisko dwa lata, ale najbliższa kampania staruje zdecydowanie wcześniej niż wszystkie dotychczasowe. Po blisko trzymiesięcznej przerwie - odpoczynku po kampanii połówkowej wyborów do Kongresu były prezydent znów ruszył w trasę.
CZYTAJ TEŻ:
Najpierw Donald Trump pojawił się na tradycyjnym, corocznym zjeździe Republikanów w New Hampshire, który uznawany jest za pierwszy stan Ameryki. Ma to swą symboliczną wymowę. Tam nie pozostawił żadnych wątpliwości. Występował jako lider ugrupowania, jako niemal już namaszczony przez Republikanów kandydat na prezydenta. Pierwsze decyzje kampanii wyborczej już na to wskazują. Ze stanowiska przywódcy Partii Republikańskiej w New Hampshire ustąpił Steve Stepanaek, ale tylko po to by zostać szefem kampanii Trumpa w tym stanie.
Po New Hampshire Donald Trump poleciał do Karoliny Południowej, by wziąć udział w wiecu i spotkać się republikańskimi liderami stanu - m.in. senatorem Lindsay’em Grahamem i gubernatorem Henrym McMasterem, których namaścił na liderów swej kampanii w tym stanie. Trump nie pozostawia więc żadnych wątpliwości. Nie tylko potwierdza, że wystartuje, ale jest też całkowicie pewien nominacji Republikanów. Poczynia sobie pod tym względem niemal jak urzędujący prezydenci, którzy starając się o drugą kadencję praktycznie nigdy nie mają rywali do nominacji ze swej partii.
Pod tym względem kłopot może mieć Partia Demokratów. Joe Biden co jakiś czas powtarza, że ponownie wystartuje, czym wprawia w przerażenie wielu partyjnych towarzyszy. Jest prezydentem cieszącym się bardzo niskim poparciem, pogrążonym w licznych aferach, a na dodatek z coraz bardziej widocznymi problemami natury psychopoznawczej. Gdy w przyszłym roku kampania ruszy z kopyta, Biden będzie miał 82 lata i nic nie wskazuje na to, że nagle zacznie tryskać energią i błyskotliwością. Jeśli się uprze, to trzeba będzie wielkich wysiłków, by go od tego odwieść. Mogą się one okazać destrukcyjne dla Demokratów. Póki co nie ma jednak na horyzoncie kogoś, kto mógłby się o nominacje ubiegać. Wiceprezydent Kamala Harris już wielokrotnie udowodniła, że się nie nadaje. To jednak nie znaczy, że nie pojawi się jakaś gwiazda, która zmiecie innych kontrkandydatów. Tak stało się gdy na prezydenta starowali mało znany gubernator Bill Clinton, czy senator Barack Hussein Obama.
Tak czy owak, wątpliwości zdają się nie mieć Republikanie - ich nominatem będzie Trump i póki coś radykalnie się nie zmieni, trzeba go tak traktować. Po połówkowych wyborach i fantastycznym wyniku republikańskiego gubernatora Florydy Rona DeSantisa mogło wydawać się, że to on wyrasta na największą gwiazdę partii i naturalnego nominata w wyborach 2024 roku. 44-letni DeSantis ma jeszcze bardzo dużo czasu, by spełnić swe polityczne ambicje, więc póki co zdaje się być młodą nadzieją na przyszłe lata. Na razie stadu przewodzi stary samiec alfa Trump. Potwierdzają to sondaże.
Ze styczniowych badań Premise Data wynika, że aż 59 proc. Republikanów widzi Trumpa jako nominata prezydenckiego. Ron DeSantis ma poparcie 24 proc., a trzeci jest były wiceprezydent Mike Pence, który może liczyć na 8 proc. W badaniach Emerson College Polling w bezpośrednim pojedynku Trump vs Biden wygrywa były prezydent.
Oczywiście wiele się może jeszcze wydarzyć, ale według mnie póki co sprawa jest rozstrzygnięta. DeSantis nigdzie nie musi się spieszyć i wykrwawiać w partyjnych bojach. Zwłaszcza, że Trump gdzie się pokaże, tam wywołuje ten sam entuzjazm co w poprzednich latach. W kawiarni, w której się na chwilę na trasie zatrzymał, pracownicy podjęli modlitwę w intencji jego powrotu. CNN i inne nieprzychylne media twierdzą, że Trump stracił dawną moc, bo nie organizuje takich wieców jak niegdyś, ale to zwykłe zrzędzenie jest. „Politico” słusznie wskazuje, że za wcześnie na wielkie wiece w stylu koncertów rockowych jak w poprzednich kampaniach. Szkoda energii, pieniędzy, nie czas trwonić entuzjazm i mobilizację.
Donald Trump twierdzi, że nadchodzące wybory to ostatnia szansa „uratowanie kraju”. Oczywiście jest w tym przesada, ale nie da się ukryć, że pod rządami Bidena Stany Zjednoczone mają się bardzo źle. Ameryka ociera się o kryzys gospodarczy i pogrąża w imigracyjnym i społecznym. Miliony nielegalnych przybyszy dosłownie zalewają Amerykę i nieodwracalnie zmieniają jej oblicze. Stany Zjednoczone są na drodze by być jak kraje Ameryki Łacińskiej - permanentnych kryzysów gospodarczych i nierozwiązywalnych problemów społecznych. Trump już po kolei przedstawia punkty swego programu wyborczego. Pierwsze, co nie znaczy najważniejsze, to zachowanie bardzo zagrożonej przez gigantów internetowych wolności słowa, walka z kartelami narkotykowymi, które korzystają z kryzysu imigracyjnego i nakręcają go, ochrona amerykańskiej gospodarki przed ekspansją Chin.
Najbardziej interesująca nas kwestia Ukrainy na razie się nie pojawia. Główne media w Polsce będą oczywiście histeryzować na tym tle i wmawiać, że tylko Demokraci gwarantują pomoc walczącej Ukrainie. To zwykłe bałamuctwo jest. Oczywiście na skrajnym skrzydle Republikanów są tacy, którzy kwestionują pomoc, straszą trzecią wojną światową, ale podobne postawy znaleźć można i wśród lewackich Demokratów jak choćby kongresmenka Alexandria Ocasio Cortez.
Należy pamiętać, że to poprzednie rządy Demokratów przeprowadzały wielki reset stosunków z Rosją. Sam Obama jeszcze jako senator był autorem programu rozbrajania Ukrainy, który wraz z Niemcami Merkel przeprowadzano. Już jako prezydent Hussein Obama jako jedyną pomoc napadniętej w 2014 roku i walczącej o Donbas Ukrainie, zaoferował koce i środki opatrunkowe. To Joe Biden dał zgodę na ukończenie gazociągu Nord Stream 2 i bardzo wstrzemięźliwie wypowiadał się w kwestii pomocy Ukrainie na wypadek wybuchu wojny. Większość Amerykanów uważa, że gdyby rządził nieobliczalny Trump, to nie doszłoby do niej, bo Putin nie odważyłby się zaatakować.
Szczęśliwie dla nas i Ukrainy Demokraci o 180 stopni odmienili swój stosunek do Rosji. Wszystko wskazuje na to, że polityką wobec niej kieruje tzw deep state - głębokie państwo, tajny układ - konglomerat lobbystów, wielkich firm, kancelarii prawnych, odwiecznych członków Kongresu, wojskowych i urzędników rządzących w Waszyngtonie. To deep state miał dostrzec niepowtarzalną szansę na to, by doprowadzić do upadku zbrodniczy reżim Putina.
Według mnie nie istnieje ryzyko, iż Trump po swym zwycięstwie miałby zmienić obecną politykę Ameryki względem Europy i Rosji. To on naciskał na kraje NATO, by wywiązywały się ze swych zobowiązań, a także oskarżał Niemcy o uzależnianie się od rosyjskich surowców i finansowanie reżimu Putina. Do prawdziwych początków kampanii prezydenckiej jeszcze daleko, ale możemy być pewni histerii jaka się rozpęta wraz z rosnącymi szansami Donalda Trumpa. To nie my Polacy, bardzo wdzięczni Bidenowi i oceniający go przez pryzmat pomocy Ukrainie i zaufania Polsce, będziemy jednak głosować w wyborach prezydenckich, tylko Amerykanie. A ci bardzo źle oceniają obecnego prezydenta. Tak, czy owak bez względu na to czy wygra Republikanin, czy Demokrata, kurs Ameryki się póki co nie zmieni. Do czasu rozstrzygnięć, do czego jeszcze niemal dwa lata, trzeba tylko puszczać mimo uszu histeryczny wrzask, że Trump, Republikanie dogadają się Putinem. To mniej więcej takie opowieści jak te że, PiS jest prorosyjski, a Sikorski wielkim obrońcą Ukrainy. Przez najbliższe miesiące należy niemal jako pewnik przyjąć, że Donald Trump będzie nominatem Republikanów, ma szansę na prezydenturę i odpowiednio do tego postępować.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/632146-donald-trump-rusza-na-podboj-ameryki
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.