Antony Blinken na wspólnym z brytyjskim ministrem spraw zagranicznych Jamesem Cleverlym spotkaniu z prasą powiedział wczoraj, że formułowane przez Putina warunki rozmów pokojowych z Ukrainą, sprowadzające się do uznania przez Kijów terytorialnego status quo, czyli zgody na rosyjskie aneksje, są „nonstarters” dla jakichkolwiek negocjacji.
Zmiany w nastawieniu zachodnich sojuszników
Amerykański sekretarz stanu, odpowiadając na jedno z pierwszych pytań dziennikarki, przedstawił też w skrócie strategię Waszyngtonu. Zaznaczył, że ona ewoluuje, na co najlepszym dowodem jest obserwowanie tego, jaki sprzęt Ameryka dostarczała Ukrainie - od ręcznych wyrzutni przeciwpancernych i służących do zwalczania celów powietrznych do transporterów opancerzonych i systemów Patriot. Zapowiedział też, że na zaplanowanym na piątek kolejnym spotkaniu w Ramstein zostaną ogłoszone nowe informacje o dużych pakietach wsparcia wojskowego dla Kijowa. Występując publicznie w imieniu Białego Domu John Kirbi dał do zrozumienia, że może zostać sformułowany nowy, duży pakiet pomocy wojskowej dla Ukrainy, którego realizacja będzie tym razem szybka. O zmianach w nastawieniu zachodnich sojuszników Kijowa świadczy też wczorajsza deklaracja premiera Holandii Marka Rutte, który zapowiedział przekazanie baterii systemu Patriot, a także doniesienia mediów niemieckich, że po powołaniu nowego ministra obrony Borisa Pistoriusa, (który - co prawda - jest „partnerem” życiowym czwartej żony byłego kanclerza a dziś agenta wpływu FR Rosji w Niemczech Schrödera) sprawa dostawy Leopardów 2 na Ukrainę ma znacząco przyspieszyć i do końca tego roku może ich tam trafić od 10 do 15 sztuk, po tym, jak przejdą niezbędny remont.
Zmiana nastrojów w USA i Izraelu
Mamy też do czynienia z innymi, niezwykle ciekawymi doniesieniami medialnymi. Otóż The New York Times. powołując się na źródła - zarówno amerykańskie, jak i izraelskie - donosi, że amunicja do znajdujących się już na Ukrainie haubic o kalibrze 155 mm, które przekazał Pentagon, będzie przekazywana ze składnic izraelskich. Jest rzeczą oczywistą, iż tego rodzaju decyzja wymaga decyzji na szczeblu rządowym, a to może oznaczać, że gabinet Netanjahu - osłabiony w wyniku masowych demonstracji antyrządowych, które miały miejsce w minionym tygodniu - nie ma siły, aby opierać się presji Waszyngtonu i powoli, mimo osobistej przyjaźni premiera Izraela z Putinem, zaczyna zmieniać swą politykę wobec dostaw dla Ukrainy. Nie jest to takie pewne, choć zbliżenie Moskwy i Teheranu, zwłaszcza, że mówi się o transferze rosyjskich technologii nuklearnych, musi niepokoić Izrael. Wracając do wystąpienia Antony Blinkena, warto wspomnieć jeszcze o tym, że celem obecnej pomocy wojskowej, zwłaszcza zmiany jakościowej, która w tym wypadku ma miejsce, jest poprawa pozycji negocjacyjnej Kijowa, kiedy rozmowy będą możliwe. Amerykański Sekretarz Stanu otwarcie deklarował – „Podejmujemy te i inne wysiłki, aby zapewnić Ukrainie jak najsilniejszą pozycję, gdy pojawi się możliwość negocjacji, aby mógł zapanować sprawiedliwy i trwały pokój. To jest nasz wspólny cel”. Dziś perspektyw rozmów pokojowych nie ma, bo Putin stawia nieakceptowalne, nierealistyczne warunki, których obecnie nikt - ani Kijów, ani Zachód - nie ma zamiaru przyjąć. Wzrost skali dostaw i zmiana ich charakteru jest związana też z coraz silniejszym w Waszyngtonie przekonaniem, że Rosjan i Putina trzeba „przekonać”, iż na froncie nie odniosą sukcesu przeto w ich interesie jest zakończenie wojny negocjując a nie walcząc.
O zmianie nastrojów w amerykańskiej elicie politycznej i strategicznej świadczy też wystąpienie Henry Kissingera na tegorocznej konferencji w Davos. Otóż powiedział on, że zmienił zdanie w sprawie członkostwa Ukrainy w NATO. Jak zauważył, przed wojną odradzał tego rodzaju krok, bo w jego ocenach kolejne rozszerzenie Paktu na wschód mogłoby doprowadzić do wojny, czyli rozpocząć proces, z którym obecnie mamy do czynienia. Ale skoro wojna już trwa, to tamte oceny stały się nieaktualne i w związku z tym wstąpienie Ukrainy do NATO ma inny, bo stabilizujący sytuację, po tym jak nastanie pokój, wymiar. O rewizji stanowiska Kissingera pisałem już w grudniu, nie jest to zatem nic zaskakującego, ale na nasz użytek warto w tym kontekście wyciągnąć kilka wniosków. Przeciwnicy zaangażowania się Polski we wspieranie Ukrainy często powołują się na stanowisko przedstawicieli amerykańskiej szkoły realistycznej. Pamiętajmy, że Kissinger jest jej koryfeuszem. Abstrahując od faktu, nie bagatelnego przecież, że amerykański rachunek strategiczny nie musi być tożsamy z polskim, to przede wszystkim warto zwrócić uwagę na to, że chłodna analiza relacji sił wskazuje na to, iż trwająca 11 miesięcy wojna, już doprowadziła do jej zmiany. Rosja jest słabsza niż była, a kolektywny Zachód, w tym przede wszystkim Ameryka, silniejsi. Nasi zwolennicy realizmu w polityce, piszący o „podżegaczach wojennych” wolą jednak hołdować startym, zdezaktualizowanym już częściowo kliszom pojęciowym niż zadać sobie trud analizy relacji sił i środków, nie między Rosją a Ukrainą, bo ta zmienia się na niekorzyść ostatniej, ale między Rosją i Ukrainą wraz z Zachodem, w tym Polską. Ale zapewne niedługo dowiemy się, że Kissinger stał się również podżegaczem wojennym.
Wróćmy jednak do poważnych dyskusji, bo one w Stanach Zjednoczonych cały czas trwają i również wskazują na znaczącą ewolucję poglądów, co do najlepszej polityki Waszyngtonu w zakresie wspierania Ukrainy i - w związku z tym - wymuszają rewizję celów wojennych. Michael O’Hanlon na łamach The Washington Post broniąc dotychczasowej polityki Bidena apeluje o jej zmianę w obecnej fazie wojny. Pisze on, że czas inkrementalizmu, czyli stopniowalności pomocy, się skończył i teraz pora wysłać na Ukrainę czołgi. I w tym przypadku mamy do czynienia z ciekawą ewolucją poglądów Michaela O’Hanlona, autora wielu książek, jednego z głównych specjalistów ds. bezpieczeństwa wielkiego liberalnego think tanku Brookings, który od kilku lat przekonywał amerykańskie elity o konieczności skoncentrowania wysiłków i uwagi na rejonie Indo – Pacyfiku, co uzasadniało potrzebę polityki szukania modus vivendi z Rosją. Nawet w czasie trwania wojny na Ukrainie opowiadał się on za poszukiwaniem rozwiązań pokojowych, i teraz też to robi, ale w dość przewrotny sposób. Argumentuje on mianowicie, że jakkolwiek dotychczasowa polityka Bidena była słuszną, nie doprowadziła do eskalacji, ani wertykalnej ani horyzontalnej, to miała jedną podstawową wadę – była polityką reaktywną, budowaną jako odpowiedź na posunięcia Moskwy. Rosja miała inicjatywę, zarówno rozpoczynając wojnę, jak i po niepowodzeniu operacji kijowskiej, zmieniając jej charakter z manewrowej na skoncentrowaną bardziej na wyzyskaniu przewagi ogniowej i później atakując infrastrukturę krytyczną. We wszystkich tych przypadkach Zachód, prowadzony przez Waszyngton, odpowiadał dostawą adekwatnych do sytuacji systemów obrony – kiedy Ukrainę atakowały rosyjskie zagony pancerne, były to Javeliny, potem skutecznymi okazały się HIMARS-y, a teraz dostarczane są systemy przeciwlotnicze i przeciwrakietowe. Ale nie zmienia to faktu, że o charakterze wojny, choć już nie o jej przebiegu, nadal decyduje Putin. Ma to kluczowe znaczenie z punktu widzenia ewentualnego pokoju. Jeśli to Moskwa ma inicjatywę, to taka polityka stopniowalności dostaw sprzętu, jaką uprawia Zachód, nie skłoni Putina do zejścia z obranej drogi. A to oznacza, że perspektywy rozmów pokojowych stają się odległe. „Działając krok po kroku – argumentuje amerykański ekspert - pomogliśmy Ukrainie naprawić słabości, to z pewnością, ale nie przyczyniliśmy się do osiągnięcia celu, jakim jest sformułowanie strategii zakończenia wojny lub zdefiniowania zdolności, które będą ostatecznie potrzebne, aby to zrobić. Taktycznie byliśmy bardzo dobrzy, ale zawodzi nasze planowanie strategiczne”. Ameryka musi pokazać Rosji swoją determinację i jedność, nawet mimo przejęcia przez Republikanów Izby Reprezentantów. Tylko dostarczając Ukrainie czołgi, argumentuje, da się Kijowowi szanse odbicia kolejnych obszarów dziś kontrolowanych przez Moskali, a Putinowi wyraźny sygnał, że na polu walki niczego nie osiągnie i pora usiąść do poważnych rokowań pokojowych. A zatem Kijów musi otrzymać większą pomoc wojskową po to, aby pokój stał się realny. Nie stanie się to też bardziej prawdopodobne, jeśli Ukraina nie otrzyma gwarancji funkcjonowania w stabilnym otoczeniu międzynarodowym po zakończeniu wojny. I dlatego Kissinger mówił o jej członkostwie w NATO.
Powojenny porządek świata
Ale to nie koniec amerykańskich dyskusji na temat przyszłości i polityki, której celem powinno być przemeblowanie powojennego porządku. Mamy w tym wypadku do czynienia z podwójnie ciekawym wystąpieniem Rebeccah L. Heinrichs i Richarda Goldberg, ekspertów think tanku Hudson Institute, który kojarzony jest z Republikanami. Postulują oni znaczące zwiększenie dostaw broni dla Ukrainy, aby w ten sposób „pokonać rosyjsko – irańską machinę wojenną”. To nowe - w amerykańskim dyskursie publicznym - postawienie sprawy jest nie tylko odpowiedzią na sygnały o zacieśniającej się współpracy wojskowej między Moskwą a Teheranem (zapewne w następstwie zeszłorocznej podróży Patruszewa do Iranu) ale również stanowi ciekawą próbę zmiany podejścia do ukraińskiego konfliktu, który uzyskuje w ten sposób ponad europejskie znaczenie. Piszą oni, że „Moskwa może wkrótce z Rosji i z Krymu zacząć ostrzeliwać (Ukrainę – MB) irańskimi pociskami zdolnymi do przebycia 300 kilometrów, ale Waszyngton nie dostarczy Ukrainie ATACMS o dokładnie takim samym zasięgu. Błędny rachunek ryzyka Bidena po raz kolejny przedłuża rosyjsko-ukraiński konflikt”. Ich zdaniem Waszyngton powinien udzielić pomocy, która jest proporcjonalna do rosyjskich działań, a nie w obawie o eskalację wojny będącej o szczebel poniżej. Wymaga to zmiany amerykańskiej kalkulacji strategicznej i w konsekwencji polityki. Konkludując swoje wystąpienie opublikowane na łamach konserwatywnego The Dispetch, - co przeczy tezie, że cała amerykańska prawica jest przeciw wspieraniu Ukrainy - piszą oni, że „naród amerykański, podobnie jak wszyscy Ukraińcy, chce całkowitego odwrotu Rosji – i to szybko. Jeśli prezydent Biden wyśle niezbędną broń ofensywną i zniesie ograniczenia operacyjne, zwycięstwo Kijowa będzie znacznie bliższe”.
Z jeszcze ciekawszymi propozycjami mamy do czynienia w wystąpieniu innych ekspertów Hudson Institute. Luke Coffey i Peter Rough nakreślili pięć głównych zadań dla amerykańskiej polityki w roku 2023 w zakresie wzmacniania relacji transatlantyckich. Głównym, określonym przez nich jako „top priority”, jest zwycięstwo Ukrainy w wojnie z Rosją. Leży to w strategicznym interesie Stanów Zjednoczonych, tym bardziej, że Ukraińcy nie oczekują bezpośredniego wojskowego zaangażowania się Ameryki w konflikt, proszą jedynie o pomoc w sprzęcie i amunicji. Drugim, kluczowym zadaniem, jest dobre przygotowanie lipcowego szczytu NATO, który odbędzie się w Wilnie. Winien on przynieść zarówno wzmocnienie sił Paktu na Wschodzie, jak i potwierdzić wzrost zaangażowania sojuszników w kwestie bezpieczeństwa i odbędzie się - co nie mniej istotne - z udziałem nowych członków. Trzecim, ważnym wydarzeniem, będzie szczyt Państw Trójmorza (3SI). Jak piszą, „3SI może nie tylko poprawić długoterminowe bezpieczeństwo energetyczne Europy, ale inicjatywa ta może również odegrać rolę w powojennej odbudowie Ukrainy poprzez lepsze połączenie jej z resztą Europy. Bardziej zintegrowana gospodarka Europy Wschodniej i Południowej daje lepsze perspektywy dla amerykańskich eksporterów i inwestorów.” Czwartym, istotnym w opinii Coffeya i Rougha zadaniem będzie budowa energetycznej niezależności Europy. Oznacza to rezygnację, trwałą, z uzależnienia od rosyjskich surowców i budowę nowych, w tym amerykańskich, kanałów dostaw. Ostatnim wreszcie obszarem, jest „przejście do ofensywy” w obszarze między basenem Morza Czarnego i Kaspijskiego. Chodzi oczywiście o ofensywę polityczną, a precyzyjnie rzecz ujmując, zacieśnienie współpracy z państwami grupy GUAM (Gruzja, Ukraina, Armenia, Mołdawia) po to aby zakotwiczyć je w zachodnim świecie.
Już choćby na przykładzie zadań dla amerykańskiej polityki nakreślonych przez ekspertów The Hudson Institute widać, jak zasadniczym zmianom podlega amerykańskie myślenie o geostrategicznej przyszłości Eurazji. Wiele wskazuje na to, że w Waszyngtonie dochodzi się do wniosku, iż głównym zadaniem na najbliższe lata będzie stabilizowanie, przez mocniejsze związanie z Zachodem, wschodu kontynentu. Tę zmianę podejścia wymusza wojna na Ukrainie, która pokazała, jak ważny to rejon świata w amerykańskim systemie sojuszniczym, ale również, a może przede wszystkim, unaoczniła różnicę w podejściu zachodu i wschodu Europy do kwestii relacji transatlantyckich. I ta różnica, dostrzeżona w Waszyngtonie, jest fundamentem geostrategicznej rewolucji, która dokonuje się na naszych oczach.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/630568-rewolucja-geostrategiczna-z-europa-srodkowo-wschodnia-w-tle