Niedawna podróż Fumio Kishidy, japońskiego premiera, wcześniej długoletniego ministra spraw zagranicznych w rządzie Shinzō Abe, jest zapowiedzią istotnych zmian geopolitycznych w świecie, które dokonują się w związku z wojną na Ukrainie.
Tokio zmienia swoją politykę
Swaran Singh, profesor Uniwersytetu Brytyjskiej Kolumbii i prezes Związku Naukowców Azji zwraca uwagę na łamach Asia Times, że miała ona miejsce niedługo po objęciu przez Tokio przewodnictwa w grupie G7 a związana była głównie z ostatnimi decyzjami Tokio w sprawie zwiększenia własnego budżetu na bezpieczeństwo i wzmocnienia potencjału japońskich sił samoobrony, który po tym jak pozyskają systemy rakietowe Tomahawk, co zapowiedział japoński rząd, przestaną koncentrować się na defensywie a zaczną budować swój potencjał ofensywny. Jednak Kishida osiągnął w czasie podróży coś znacznie więcej.
Podpisując z Wielką Brytanią pakt o współpracy wojskowej (tzw. Reciprocal Access Agreement), który wcześniej Tokio zawarło również z Australią, również ogłaszając po spotkaniu w Białym Domu w formacie 2 + 2, iż modernizacji podlegała będzie amerykańska baza wojskowa na Okinawie a Japonia rozszerza współprace wojskową ze Stanami Zjednoczonymi, Kishida doprowadził do zacieśnienia więzów sojuszniczych z najbogatszymi państwami, będącymi członkami NATO. Wspólny, ogłoszony również w toku tej podróży, włosko – brytyjsko – japoński projekt budowy myśliwca nowej generacji Tempest jest również jednym z elementów zacieśniania związków o charakterze wojskowym. Fakt, iż Kishida nie spotkał się z przywódcami Niemiec jest też w tym kontekście dość wymowny. Singh pisze, że „jedenaście miesięcy wojny na Ukrainie sprawiło, że Japonia przeszła od polityki skrajnej ostrożności wobec Rosji do pozycji najsilniejszego krytyka Rosji w Azji. Japonia miała już wcześniej skomplikowane stosunki z Moskwą, Pekinem i Phenianem, w tym napięte spory terytorialne z Rosją i Chinami. Administracja Kishidy jest zaniepokojona coraz bardziej asertywnym zachowaniem tych sąsiadów”. A to skłania władze w Tokio zarówno do forsownego zwiększania własnego budżetu na obronę, który tylko w tym roku wzrośnie o 25 proc., a także spowodowało odejście od wieloletniego konsensusu dominującego w japońskiej klasie politycznej, w świetle którego wydawanie 1 proc. PKB było poziomem odpowiednim w ramach polityki samoobrony. Teraz Japonia ma zamiar do 2027 roku wydawać 2 proc. swego PKB na bezpieczeństwo, co oznacza, że stanie się trzecim w świecie państwem, gdyby brać pod uwagę poziom wydatków na wojsko. Singh zwraca też uwagę na słowa Kishidy wypowiedziane w części jawnej spotkania z Emmanuelem Macronem. Otóż japoński premier zauważył wówczas, co jest świadectwem głębokiego zwrotu geostrategicznego, że jego zdaniem „od teraz bezpieczeństwo Europy i Indo-Pacyfiku są nierozłączne”.
„Dar dla wolnego świata”
Na zwrot w polityce Tokio i kryjące się za nim przekonanie o wspólnych interesach bezpieczeństwa państw Azji, w tym Japonii, i Europy zwraca uwagę na łamach The Wall Street Journal Vance Serchuk, senior fellow w think tanku Center for New American Security uchodzącym za jeden z ośrodków będących koncepcyjnym i kadrowym zapleczem administracji Joe Bidena. Jego zdaniem trendy, które zarysowały się w niemal rok po rozpoczęciu wojny na Ukrainie, paradoksalnie unieważniają jeden z tradycyjnych dylematów strategicznych Stanów Zjednoczonych. Amerykańska elita strategiczna od lat debatowała co zrobić, aby uniknąć jednoczesnego zaangażowania na dwóch odległych frontach, w Europie i wokół Tajwanu, ewentualnej wojny z mocarstwami rewizjonistycznymi. Uważano, że Ameryce może nie wystarczyć sił, aby wygrać te starcia, co w związku z tym skłaniało do snucia refleksji o konieczności wyboru obszaru z punktu widzenia interesów Waszyngtonu ważniejszego. W związku z wybuchem wojny na Ukrainie stało się jednak coś zupełnie innego, co w gruncie rzeczy nie było brane na serio pod uwagę przez amerykańskich strategów. Pierwszą zmianą jest zasadnicze przeorientowanie polityki Japonii. Serchuk zauważa, że „przyjęcie przez Tokio postawy realpolitik jest darem dla wolnego świata. (…) W ciągu ostatniej dekady Japonia powoli modernizowała swoje instytucje wojskowe i bezpieczeństwa narodowego, mając na uwadze coraz bardziej asertywne Chiny. Ale urzędnicy twierdzą, że atak Rosji na Kijów pomógł przyspieszyć te wysiłki w sposób nie do pomyślenia 12 miesięcy temu. Jak ostrzegał Kishida w zeszłym roku, zapowiadając zmianę: „dzisiejsza Ukraina może być jutro Azją Wschodnią”. Amerykański ekspert pisze, że w gruncie rzeczy mamy do czynienia ze zjawiskiem, które już raz w czasie wojny w Korei miało miejsce, tylko, że Ameryka i szerzej Zachód, w związku z upływem lat o tym zapomnieli. Przypomina on, że agresja komunistycznej Północy w sposób czytelny wspieranej w 1950 roku przez Stalina doprowadziła w pierwszym rzędzie do konsolidacji obozu Zachodu. Nie tylko Stany Zjednoczone skokowo, bo trzykrotnie, zwiększyły wówczas swe wydatki na zbrojenia ale podobne kroki podjęły państwa szeroko rozumianego bloku państw antykomunistycznych w Azji. Jednak najpoważniejszą zmianą była budowa NATO, paktu wojskowego, który do komunistycznej agresji w Korei projektowany był w Waszyngtonie w kategoriach nie do końca serio.
Przed niespodziewanym atakiem Pjongjangu przez 38 równoleżnik w czerwcu 1950 roku Organizacja Traktatu Północnoatlantyckiego była zasadniczo blefem. Chociaż Waszyngton poprzysiągł chronić swoich sojuszników z NATO przed Sowietami, nie opracował planów wojennych ani nie rozmieścił niezbędnych do tego wojsk
— pisze Serchuk.
To zmieniło się dopiero w związku z wojną w Korei, która stała się triggerem, czynnikiem przyspieszającym konsolidację wojskową i polityczną Zachodu, co w efekcie doprowadziło do strategicznej klęski ZSRR. Stalin dając zielone światło i wspierając atak na marginalnym z punktu widzenia swoich interesów kierunku popełnił, podobnie jak Putin obecnie, fatalny błąd strategiczny doprowadzając do skokowego wzmocnienia swego głównego przeciwnika w Europie, na obszarze gdzie toczyła się zasadnicza rywalizacja geostrategiczna. Do pewnego stopnia, paradoksalnie, sytuacja jest obecnie podobna, tylko, że teraz miejsce Korei Płn. zajęła Federacja Rosyjska. Serchuk konkluduje swoje wystąpienie pisząc, że „jeśli konflikt na Ukrainie zwiększy siłę i gotowość wojskową w regionie Indo-Pacyfiku, to również może przyczynić się do stworzenia warunków dla stabilizacji w zakresie rywalizacji wielkich mocarstw w dłuższej perspektywie. Zamiast zapowiadać bardziej śmiercionośne i niszczycielskie wojny, które nadejdą, walka Ukrainy może zapewnić drogę do ich uniknięcia”. Jeśli bowiem amerykański system sojuszniczy w rejonie Indo-Pacyfiku wzmocni się i okrzepnie, na wzór transformacji którą przeszło NATO w 1950 roku i w kolejnych latach, to może okazać się, iż starcie w Azji nie jest nieuchronne, bo kolektywny Zachód na tyle się wzmocnił, że Pekin może nie odważyć się zaatakować Tajwanu.
„Żaden pivot do Azji nie będzie potrzebny”
O zmianach w geostrategicznym rachunku sił w związku z wojna na Ukrainie napisał też ostatnio Andrew Michta, dziekan w European Center for Security Studies w Niemczech. Argumentuje on, że w świetle dotychczasowych doświadczeń wojennych żaden „pivot do Azji”, czyli przeniesienie amerykańskiego zainteresowania geostrategicznego w rejon Indo–Pacyfiku kosztem Europy nie będzie konieczny, bo Stany Zjednoczone mają potencjał aby gwarantować bezpieczeństwo i utrzymanie status quo w obydwu tych oddalonych od siebie częściach świata. Nie tylko nie jest to w amerykańskim interesie, ale również nie ma potrzeby dokonywania wyboru. Jak argumentuje Michta „na Ukrainie po raz kolejny widzimy, że w wojnach między państwami nie chodzi tylko o liczby, czy to PKB, liczbę ludności, czy dolary i centy budżetowe. Stany Zjednoczone dobrze by zrobiły, gdyby uwzględniły tę lekcję we własnym wielkim rachunku strategicznym, zwłaszcza w odniesieniu do chińskiego wyzwania w Azji”. A zatem oceny tych ekspertów, którzy prognozowali, że chińskie PKB będzie rosło w tempie przewyższającym rozwój Stanów Zjednoczonych, co w perspektywie kilkunastu lat doprowadzi do zdystansowania Ameryki, mogą okazać się co najmniej chybionymi. Również dlatego, że miary potęgi, którymi się oni posługiwali w sposób zawodny oddają realne procesy, w których liczą się trudno uchwytne, a decydujące zjawiska, w rodzaju innowacyjności i postępu technologicznego czy determinacji aby bronić wyznawanych wartości. Jak ten ostatni element jest ważny widzimy na przykładzie Ukrainy, która gdybyśmy odwoływali się do stosowanych miar siły państw już dawno powinna ugiąć się przed rosyjską agresją. Chiny wcale nie muszą się okazać tak silne jak się przyjęło uważać, bo po pierwsze, dowodzi Andrew Michta, ich dotychczasowy rozwój opierał się głównie na transferze zachodniej technologii i myśli naukowej. Jest kwestią otwartą czy Pekin jest w stanie rozwijać się w podobnym do dotychczasowego tempie jeśli Ameryka kontynuowała będzie obecną, bardziej restrykcyjną politykę w tym obszarze. W opinii amerykańskiego eksperta prawdą jest, że „Chiny stały się światowym zapleczem produkcyjnym, ale bycie dominującym dostawcą towarów konsumpcyjnych to jedno; uczenie się, jak budować najnowocześniejsze systemy uzbrojenia, to inna sprawa. Budowa dużej liczby statków i łodzi podwodnych to jedno; czymś zupełnie innym jest porównanie ich rzeczywistych możliwości z możliwościami Marynarki Wojennej Stanów Zjednoczonych”.
Mamy zatem do czynienia, co wojna na Ukrainie, jeszcze unaoczniła, z technologiczną przewagą a nawet przepaścią między amerykańską myślą techniczną w wojskowości a umiejętnościami rosyjskimi, a trzeba pamiętać, że w kwestii zaawansowania w tym obszarze Pekin jest jeszcze zdecydowanie za Moskwą. Drugim argumentem zwolenników „pivotu do Azji” była kwestia możliwości amerykańskiej gospodarki, która, jak dowodzili, może nie być w stanie udźwignąć ciężaru zbrojeń na potrzeby konfliktów w dwóch krańcach świata. Tylko, że tego rodzaju argumentacja nie zakłada skokowego wzrostu wydatków państw sojuszników i ich zdolności do skutecznej obrony, a także nie odpowiada historycznym realiom. Michta przypomina, że amerykańska gospodarka w czasach zimnej wojny była w stanie generować budżet wojskowy dwukrotnie większy, w relacji do PKB, niż ma to miejsce obecnie. A to zaś oznacza, że nie wszystkie rezerwy zostały jeszcze wykorzystane i Stany Zjednoczone są w stanie odbudować potencjał wojskowy zdolny aby mierzyć się z Chinami. Tym bardziej, jeśli ta strategiczna decyzja będzie „iść w parze z nieustanną presją wywieraną na europejskich sojuszników z NATO, aby przezbrajali się. NATO skoncentrowane na odpowiednio wyposażonych europejskich konwencjonalnych siłach zbrojnych, w połączeniu z amerykańską gwarancją nuklearną i wysokiej klasy czynnikami wspomagającymi, jest więcej w stanie niż odstraszyć Rosję – a jeśli zajdzie taka potrzeba, również pokonać ją”.
Nowa amerykańska wielka strategia
A zatem nowa amerykańska wielka strategia, która dopiero w związku z wojną na Ukrainie się kształtuje, nie zakłada żadnej rewizji obszarów zainteresowania Stanów Zjednoczonych ani tym bardziej konieczności dokonania wyboru. Ameryka chce utrzymać swą dominację zarówno w Europie, jak i skutecznie powstrzymywać Chiny. Będzie w tym celu potrzebowała silniejszych sojuszników i zachodzące zmiany w państwach frontowych, zarówno rewizja ich dotychczasowej linii politycznej jak to ma miejsce w Japonii, jak i wzrost wydatków na zbrojenia, napawają optymizmem. Bardziej równomierne rozłożenie ciężarów związanych z systemem sojuszniczym pozwoli Stanom Zjednoczonym koncentrować się na tym, co tradycyjnie jest silną stroną Ameryki, czyli nowych technologiach mających zastosowanie w wojsku. Postęp technologiczny, a nawet wyścig zbrojeń w tym obszarze w połączeniu ze wzrostem budżetów wojskowych i zacieśnieniem więzów sojuszniczych są gwarancją odnowienia amerykańskiego przywództwa w świecie.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/630337-odnowienie-amerykanskiego-przywodztwa-w-swiecie