Teorie spiskowe dotykają nie omijają i dziennikarzy, którzy relacjonują rosyjską inwazję na Ukrainę.
Teorie spiskowe rodem z Rosji
Najbardziej skrajne mówią o „Niebiańskiej Jerozolimie”, która miała być przez Żydów zorganizowana na południowej Ukrainie, ale „na szczęście” zajął ją Putin i nie pozwoli na ten wielki spisek Ameryki i Izraela. Inne radykalne teorie mówią, że wojny tam wcale nie ma (w Rosji jest osobna wersja tej narracji, nazywanie inwazji „specjoperacją”), albo że nie jest tak krwawa i tak brutalna jak przekazują media. Inne pudła rezonansowe rosyjskiej propagandy przekonują, że to Ukraińcy są winni albo że to oni wykazują się okrucieństwem i zabijaniem ludności cywilnej. Wszystko to zmierza do przedstawienia Rosji w lepszym świetle, bo skoro Putin miałby walczyć ze spiskiem żydowskim, nie prowadzić wojny tylko elegancką „specoperację” albo że Ukraińcy byliby zbrodniarzami, to Kreml byłby zbawcą Europy a przynajmniej usprawiedliwionym uczestnikiem starcia.
Te teorie są totalną bzdurą, choć szkodliwie w ich stronę zmierza część - niestety prawicowych - komentatorów.
CZYTAJ WIĘCEJ: Prawico, nie idź tą drogą! Koszta uwierzenia Rosji będą ogromne dla wszystkich konserwatystów!
Kto wierzy Lancasterowi? Nachalna ustawka rosyjskich służb
Uzasadnione są jednak obawy, że „media nie mówią wszystkiego”. Na spotkaniach autorskich na temat książki „Wojna. Reportaż z Ukrainy” czytelnicy pytają przede wszystkim o trzy trudne zagadnienia. Po pierwsze: o straty wojenne, po drugie: o błędy i nadużycia strony ukraińskiej, po trzecie - o pamięć na temat zbrodni wołyńskiej czy działań UPA. Żadne z tych zagadnień nie jest jednak ukrywane przez media obecne u naszego wschodniego sąsiada.
Straty Ukraińców?
Korespondent wojenny wie w tej sprawie czasem mniej niż czytelnik z Polski - będąc na małych, wybranych odcinkach frontu widzi się kilkudziesięciu żołnierzy, słyszy może o jakimś zabitym i rannym, czasem widzi się krew i ciała poległych, ale na tej podstawie nie da się wysnuć odpowiedzi na pytanie jak wielkie straty ponoszą Ukraińcy. Ci co są bliżej wojennego obrazu widzą detale, ale nie widzą całości - nie jest to więc ukrywana przez dziennikarzy informacja.
Błędy i nadużycia strony ukraińskiej
Wyobrażenia o naszym wschodnim sąsiedzie jako narodzie Europy Wschodniej oraz trudna pamięć wydarzeń z II wojny światowej, a czasem - z drugiej strony - empatia dla Ukraińców i zrozumienie ewentualnych aktów zemsty, skłania niektórych obserwatorów rosyjskiej inwazji do przypuszczeń, że obrońcy również są okrutni, biją czy torturują najeźdźców, a proukraińscy świadkowie tych wydarzeń to ukrywają. Tu czytelnikom trzeba było sprawić największy zawód - w Charkowie widziałem zatrzymanie separatysty i przez 4 godziny, zresztą razem z fotografem Polskiej Agencji Prasowej Andrzejem Lange, składaliśmy żmudne i nudne zeznania, nieprzerwane nawet podczas ostrzału okolicy. W obwodzie chersońskim wraz z innym fotoreporterem, Vladislavem Karpovychem, byliśmy świadkami poszukiwań kolaborantów na właśnie co odzyskanych ziemiach. Pod Kijowem, przez przypadek, byłem świadkiem złapania i pierwszego przesłuchania dywersanta, złapanego podczas godziny policyjnej. Wszystko to odbywało się bez sensacji - zgodnie z procedurami, pytaniami, przekazywaniem złapanego z jednych rąk do drugich i nużącym wypełnianiem protokołów. No, może w jednym przypadku wróg wolnej Ukrainy został zbyt stanowczo ciśnięty na ziemię, ale jakoś trudno pochylić się nad nim ze łzami w oczach. Zapewne nadużycia się zdarzają - ale nie na oczach zagranicznych dziennikarzy czy ludzi mediów w ogóle.
„Banderowcy”
Znowu mało sensacyjną relacją jest opowieść o nacjonalizmie ukraińskim, który u naszego wschodniego sąsiada jest po prostu marginalny. Głośne nazwiska czy decyzje drugorzędnych polityków są oczywiście głośne, ale na 150 dni mojego osobistego pobytu widziałem może z 12 czerwono-czarnych flag czy naszywek na kamizelkach kuloodopornych i tak się złożyło, że od trzech takich Ukraińców dostałem największe wsparcie w zbieraniu materiałów. „Skoro jestem nacjonalistą, to wiadomo, że lubię Polaków” - skomentował jeden, zresztą znakomicie wykształcony, ukraiński wolontariusz. Prostą i banalną prawdą jest to, że jeśli ktoś już odwołuje się do Bandery - a powtarzam, że jest to zjawisko marginalne - to zna historię ukraińskich partyzantów od 1944 roku, co zresztą zostało cynicznie zaplanowane przez takich urzędników i polityków jak były szef ukraińskiego IPN Wiatrowycz. Mówienie o rzezi wołyńskiej spotykało się z głębokim zdziwieniem ukraińskich słuchaczy.
Prawdziwie ukrywane fakty
A jednak korespondenci wojenni na Ukrainie muszą całkiem sporo ukrywać przed swoimi odbiorcami.
Przede wszystkim tajemnicą jest lokalizacja większości miejsc - pozycji wojskowych, urzędów a nawet noclegów dla mediów. W pierwszych dniach wojny w ogóle nie wolno było fotografować obiektów wojskowych, okazałych i kreatywnie wzniesionych posterunków wyglądających jak małe twierdze czy nawet żołnierzy. Dziennikarze muszą też często swoich informatorów wojennych kryć bardziej niż w innych realiach - powiedzenie o słowo za dużo może skończyć się śmiercią ukraińskiego rozmówcy lub jego rodziny.
Proza życia nie jest tu wcale mniej sensacyjna niż wyobrażenia o tej wojnie, choć inaczej są rozłożone jej akcenty.
Tak, ludzie mediów na Ukrainie ukrywają pewne rzeczy. Jest ich całkiem sporo - ale są to sprawy zupełnie inne niż się wszystkim wydaje.
SZEŚĆ RZECZY, KTÓRE MEDIA NA UKRAINIE UKRYWAJĄ. ZOBACZ W PROGRAMIE:
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/629819-co-naprawde-ukrywaja-korespondenci-wojenni-na-ukrainie