Prezydent Andrzej Duda, co odnotowała już zarówno rosyjska jak i ukraińska prasa, w trakcie spotkania z Wołodymirem Zełenskim we Lwowie złożył deklarację o gotowości przekazania Ukrainie kompanii czołgów Leopard 2 w ramach międzynarodowej koalicji.
Chodzi najprawdopodobniej o 14 maszyn tego typu z 240 posiadanych przez Polskę. Wydaje się zatem, że to o czym wczoraj pisał portal Politico, a mianowicie o wspólnej presji Warszawy i Paryża, wspieranych przez mniejsze państwa takie jak Finlandia, na Berlin właśnie po to, aby zbudować tego rodzaju alians na rzecz wsparcia Kijowa ciężkim sprzętem pancernym najnowszej generacji, zaczyna przynosić pierwsze pozytywne efekty. Dmytro Kułeba, ukraiński minister spraw zagranicznych, w dzisiejszym wywiadzie dla niemieckiego Tagesschau powiedział, jak informuje Politico, że „jest pewien”, że ostatecznie Berlin również dostarczy Leopardy 2 Ukrainie. Ta międzynarodowa koalicja wywierająca presję na Niemcy, obejmowała również Londyn, bo brytyjska prasa informowała otwarcie, iż rząd Sunaka poważnie rozważa przekazanie Ukrainie własnych czołgów Challenger II właśnie po to, aby „zachęcić” kanclerza Scholza do zgody na podobne posunięcie. W rosyjskich mediach, które powołują się na doniesienia prasy indyjskiej, pojawiły się i inne, interesujące doniesienia. Otóż Niezawisimaja Gazieta pisze o tym, że w ostatnich dniach Brytyjczycy faktycznie utworzyli most powietrzny z Rawalpindi w Pakistanie do Rumunii. W jego ramach w ciągu ostatnich 15 dni miało się odbyć 12 lotów transportowców C-17 Globemaster, które przewoziły amunicję z Pakistanu, docelowo przeznaczoną dla Ukrainy. Jak informują dziennikarze powołując się na media francuskie, w istocie mieliśmy do czynienia z transakcja trójstronną, w którą zaangażowane były jeszcze Stany Zjednoczone. Schemat ten przypomina nieco podobna operację w trójkącie USA – Holandia – Maroko, która w efekcie dała Ukrainie czołgi T-72. Teraz chodzi o amunicję, a Islamabad miał się zgodzić na jej sprzedaż, bo w ramach „odwdzięczenia się” Waszyngton przekonał Bank Światowy, że trzeba uruchomić kolejną, wartą 9 mld dolarów transzę pomocy dla Pakistanu, który bardzo ucierpiał w ubiegłym roku w związku z powodziami. W tym wypadku mamy jednak, jak się wydaje, do czynienia z poważniejszą operacją, bo jednocześnie poinformowano, że ukraińska firma Motor Sicz, kontrolę nad którą kilkanaście tygodni temu przejęło państwo, będzie remontować silniki do pakistańskich śmigłowców Mi-17, kupionych swego czasu w Rosji. Niezawisimaja Gazieta przypomina w związku z tym, że w latach dziewięćdziesiątych ubiegłego stulecia Pakistan kupił 320 czołgów T-84, co zdaniem dziennika może oznaczać, że i część tego potencjału znajdzie się ostatecznie na Ukrainie. Cała sprawa ma również wymiar polityczny, bo do tej pory Pakistan, który jest zresztą członkiem Szanghajskiej Organizacji Współpracy, uchodził zarówno za bliskiego sojusznika Chin jak i Turcji. A to może oznaczać, że i w tych państwach coś zaczyna się w kwestii wojny na Ukrainie zmieniać.
Spekulacje tego rodzaju pojawiają się nie bez powodu. Otóż Foreign Policy powołując się na przedstawicieli administracji w Waszyngtonie i w Kijowie poinformowało, że Turcja dyskretnie przekazuje Ukrainie artyleryjskie pociski kasetowe. Pierwsze dostawy tych kontrowersyjnych pocisków produkowanych we współpracy turecko – amerykańskiej miały przybyć na Ukrainę w listopadzie ubiegłego roku. Dan Rice, prezes Thayer Leadership, który służy również jako doradca szefa armii Ukrainy powiedział portalowi, że te pociski są 20 razy skuteczniejsze niźli tradycyjna amunicja artyleryjska, jeśli chodzi o niszczenie siły żywej, co oznacza, że „każdy wystrzał” w efekcie „da 10 martwych Rosjan”, a to musi wpłynąć na ich morale. Słowa te korespondują z wypowiedziami przedstawicieli armii ukraińskiej, którzy mówią, że trwający właśnie rosyjski szturm Sołedaru prowadzony jest kilkunastoma falami w dzień i w nocy, bez zwracania uwagi na własne straty, bo rosyjscy najemnicy z Grupy Wagnera dosłownie „idą po ciałach” swoich towarzyszy. O Sołedarze jeszcze będę pisał, teraz warto jednak nieco więcej uwagi innym doniesieniom z Turcji. Otóż jak powiedział niedawno na specjalnej konferencji Fetich Denomez, minister energetyki i bogactw naturalnych, odkryte złoża gazu ziemnego w tureckiej części Morza Czarnego szacowane są na 710 mld m³ gazu ziemnego, co może zaspokoić 33 letnie zapotrzebowanie tamtejszej gospodarki. Ankara zamierza w ciągu najbliższych 4 lat na tyle zwiększyć eksploatację własnych zasobów, że będzie mogła, jak oświadczył minister, ograniczyć import gazu ziemnego o 30 proc. Eksploatacja ma się zacząć już w przyszłym roku, docelowo w roku 2027, może 2028, planuje się wydobywać ok. 15 mln m³. Rosyjscy specjaliści zauważyli już, że tego rodzaju produkcja z własnych złóż pozwoli Turcji całkowicie zrezygnować, jeśli uzna to za konieczne, z rosyjskich dostaw z „Błękitnego potoku”, za pośrednictwem którego można przesyłać 16 mld m³. Oczywiście nie oznacza, że Ankara pójdzie na taki krok, ale z pewnością deklaracje ministra Denomeza poprawiają jej pozycję negocjacyjną z Moskwą. Już obecnie Turcja domaga się znaczących, bo co najmniej 25 proc. rabatów cenowych na rosyjski gaz, a ponadto proponuje, że za dostawy z ubiegłego i tego roku zacznie płacić dopiero w roku 2024. Erdogan wykorzystuje sytuację, zarówno to, że Gazprom utracił znaczącą część rynku europejskiego i bez współpracy Turcji w ogóle może nie być w stanie sprzedawać gazu do Europy, jak również to, że Putin zaproponował zbudowanie wspólnego hubu gazowego, węzła ekspertowego, dzięki któremu Rosjanie mieliby szansę utrzymać się choć w części na europejskim rynku. Ankara nie rezygnuje z planów połączenia na własnym terenie infrastruktury przesyłowej gazu z Azerbejdżanu, Turkmenistanu i Kazachstanu, a może również z innych państw basenu Morza Śródziemnego (np. Izrael ma znaczące złoża w szelfie przybrzeżnym), ale kwestia czy rosyjski gaz będzie miał możliwość „wejścia” do tego systemu, jest otwarta i zależy od wyników bezpośrednich negocjacji z Rosją, której pozycja przetargowa wyraźnie słabnie.
To co się dzieje w relacjach między Moskwą a Ankarą pokazuje szersze zjawisko. Otóż państwa, które nie przyłączyły się do międzynarodowych sankcji Zachodu przeciw Federacji Rosyjskiej, robią to nie dlatego, że są przyjaciółmi Putina, ale z powodów pragmatycznych, bo na tej współpracy można bardzo dobrze zarobić. Rosja nie ma wyboru i musi sprzedawać swoje węglowodory, choć ostatnio rabat cenowy na ropę Urals wzrósł i w grudniu średnia cena sprzedaży baryłki rosyjskiej ropy, jak wynika z oficjalnego komunikatu Ministerstwa Finansów, wyniosła 50,47 dolara, czyli znacznie poniżej progu cenowego wynoszącego 60 dolarów za baryłkę, ustalonego przez Zachód. Ten spadek cen sprzedaży stał się przyczyną rekordowego deficytu rosyjskiego budżetu w grudniu i przekroczenia prognoz dla całego roku. Styczeń wygląda lepiej, bo rośnie wolumen eksportu, choć ceny są nadal niskie, a perspektywy nie są dla Rosji różowe, przynajmniej na kilka najbliższych miesięcy.
Wykorzystanie okazji przez Chiny
Podobną w gruncie rzeczy politykę uprawiają Chiny, korzystając z tego, że mogą tanio kupować rosyjskie surowce, ale nie angażując się we wspieranie wysiłku wojennego Moskwy. Otwarcie mówi o tym w wywiadzie Sergiej Markow, rosyjski politolog, zwolennik kontynuowania wojny, który jest przekonany, że Rosja musi wytężyć wszystkie siły aby zwyciężyć, bo w przeciwnym razie grozi jej krach państwowości, podział kraju, z pewnością głębokie perturbacje wewnętrzne. Markow to radykał, ewidentny zwolennik „partii wojny” w rosyjskim establishmencie, dlatego jego diagnozy sytuacji są niesłychanie pesymistyczne. Operację wojenną źle zaplanowano, jeszcze gorzej przeprowadzono. Dowodzenie było i jest fatalne, mobilizacja została spóźniona co najmniej o kilka miesięcy, Rosjanom zabrakło też stanowczości, bo jest on zdania, że od początku „należało grać twardo”. W efekcie Rosja jest na krawędzi przegranej, a dodatkowo rządząca nią elita to cynicy, gotowi do ustępstw, do zaakceptowania poniżających warunków pokoju, który Moskwie narzuci Zachód byle tylko utrzymać swą władzę, nawet jeśli kraj zostanie zniszczony, podzielony i zdegradowany w światowej rodzinie narodów.
Co prawda Markow zastrzega, że „nie będzie mówił o Putinie”, ale jego niezwykle ostra krytyka dotyczy też braku zdecydowania prezydenta Rosji. Mówi, że rok 2022 był „katastrofalny”, rosyjska armia utraciła reputację drugich sił zbrojnych na świecie, została boleśnie pobita przez Ukraińców. Otwarcie jest on zawiedziony polityką Chin, które nie zachowują się jak sojusznik Moskwy, chcąc jedynie maksymalizować własne korzyści. Zresztą jego zdaniem Rosja ma jedynie trzech realnych partnerów, na których w tych trudnych czasach może liczyć – jest to Białoruś, Wenezuela i Iran. W pewnym momencie, Markow, którego zdaniem rok 2022 z rosyjskiego punktu widzenia „jest katastrofalny” mówi, że inni „przyjaźnie neutralne państwa”, takie jak Indie czy Chiny, zajęły taką pozycję tylko dlatego, że można utrzymując relacje z Moskwą dobrze na tym zarobić.
Sytuacja wokół Sołedaru
Warto teraz nieco uwagi poświęcić sytuacji wokół Sołedaru. Jest ona z pewnością z ukraińskiej perspektywy trudna, nawet krytyczna, co oznacza, iż realną jest utrata tego punktu oporu, co grozi w konsekwencji okrążeniem Bachmutu. Straty są duże, szczególnie po rosyjskiej stronie, ale warto też zwrócić uwagę na zmianę taktyki działania Moskali. Taras Berezowiec, oficer brygady specjalnego przeznaczenia walczący na tym kierunku, mówi w wywiadzie dla portalu NV, że Rosjanie, wyłącznie Wagnerowcy, choć są też doniesienia o oddziałach elitarnych wojsk powietrzno-desantowych, którzy atakują, walczą w małych grupach. „Po pierwsze, zamiast wkraczać do miasta Sołedar, koncentrują swoje główne wysiłki na jego okolicach od południa i północy, aby odciąć kluczową trasę łączącą Sołedar ze Słowiańskiem” – mówi. Po drugie, „idą małymi grupami, liczącymi od 4 do 15 żołnierzy”, które są osłaniane ostrzałem artyleryjskim bliskiego zasięgu – przede wszystkim moździerzami 82 i 120 mm. Idzie fala za falą. W tych grupach zawsze jest operator systemów bezpilotowych, którymi Rosjanie posługują się w coraz większym stopniu. Dążą przede wszystkim do oznaczenia pozycji ukraińskich, szczególnie stanowisk operatorów dronów, które są potem ostrzeliwane przy użyciu ognia artyleryjskiego. „Jeśli nacierająca grupa Wagnerowców zawiedzie, zostanie zniszczona, pozostawiają po sobie ślady oznaczone białymi wstęgami, wyznaczającymi drogę dla następnej grupy. Czyli następna grupa Wagnerowców, która już wchodzi do akcji, widzi już stanowisko, które zajęli ich poprzednicy”. Straty po stronie rosyjskiej są gigantyczne, Berezowiec mówi, że jeśli Moskale przełamią obronę ukraińską, to będzie to nie tyle pyrrusowe, co „gówniane” zwycięstwo, zważywszy koszty ludzkie tej ofensywy. Na skrzydłach działa regularna rosyjska armia, w tym lotnictwo, ale główny ciężar ataku wzięli na siebie Wagnerowcy. Boje są niezwykle zacięte, straty również po stronie ukraińskiej są tak duże, że jak powiedział jeden z walczących, „nikt już nie liczy trupów”.
Pojawia się zatem pytanie, co powoduje tak wielką determinację Moskali? Do tej pory dominowało przekonanie, że Prigożin, który kontroluje Grupę Wagnera, ma aspiracje polityczne i udowodniwszy, że jego ludzie są lepsi w walce niż regularne jednostki, poprawi w ten sposób swoje notowania na Kremlu. Miało by to w konsekwencji prowadzi do wzmocnienia „partii wojny”, bo zdaniem komentatorów jej filarem w Rosji jest właśnie właściciel Grupy Wagnera, Ramzan Kadyrow z Czeczenii i Wiktor Zołotow, szef Rosgwardii. To w wyniku ich intryg dowódcą całej „specjalnej operacji wojennej” mianowano generała Surowikina, który po tym jak odniesie sukces, miał zagrozić pozycji szefa sztabu Generalnego, a może nawet samego Sergieja Szojgu. W amerykańskich mediach pojawiły się ostatnio informacje, że w gruncie rzeczy Prigożinowi może chodzić o koncesja na wydobycie minerałów w Sołedarze, które miałby uzyskać po tym, jak jego ludzie zdobędą miasto. Tego rodzaju koncepcja w sposób oczywisty nawiązuje do informacji napływających z Republiki Środkowoafrykańskiej, gdzie został zaobserwowany tego rodzaju schemat działania Grupy Wagnera i jej właściciela.
Rosyjski chaos komunikacyjny
A zatem uważano, że determinacja w atakach na Sołedar jest w gruncie rzeczy świadectwem sporów w rosyjskim establishmencie i dążeniem umownej partii wojny do zdobycia lepszej pozycji. Za tego rodzaju interpretacją przemawiają wydarzenia ostatnich kilkunastu godzin. Otóż kilkanaście godzin temu Prigożin ogłosił, że jego ludzie zdobyli Sołedar, co zostało natychmiast zakwestionowane przez stronę ukraińską. Ale co ciekawe, specjalną konferencję zorganizował Igor Konaszenkow, rzecznik prasowy rosyjskiego ministerstwa obrony, który powiedział, iż Sołedar nie został jeszcze zdobyty przez stronę rosyjską i z północy oraz południa jest atakowany przez wojska powietrzno-desantowe i lotnictwo, co w czytelny sposób dezawuowało oświadczenie właściciela Grupy Wagnera. Co ciekawe rzecznik Kremla Pieskow powiedział w tym samym czasie, że „nie ma co się spieszyć z ogłaszaniem zdobycia Sołedaru” i dodał, że Moskwa dopuszcza negocjacje z Ukrainą, chociaż te są obecnie jego zdaniem niemożliwe w związku z uchwaleniem przez Radę Najwyższą specjalnej ustawy zabraniającej Zełenskiemu rozmów z przedstawicielami Rosji. Mamy zatem do czynienia z ciekawym zwrotem akcji, który jeszcze został wzmocniony doniesieniami, w świetle których Sergiej Szojgu powołał nowego dowódcę „specjalnej operacji”. Teraz będzie nim generał Gierasimow, szef rosyjskiego Sztabu Generalnego, a Surowikin ma być jego następcą. Możliwe jest kilka interpretacji tego kroku. Po pierwsze pojawiły się doniesienia, że strona ukraińska może wycofać się z Sołedaru, ale przede wszystkim z Bahmutu, który coraz trudniej bronić. W takiej sytuacji mielibyśmy do czynienia z pierwszym od lata sukcesem Moskali na froncie i dlatego te ruchy kadrowe należałoby interpretować jako zajęcie pozycji po odbiór nagród za zwycięstwo.
Jest też możliwa inna interpretacja. Otóż w rosyjskiej Dumie Państwowej pojawiły się dzisiaj informacje z których wynika, że Rosji nie wystarczy „zasobów ludzkich” w sytuacji rozszerzenia się wojny. To rozszerzenie miałoby polegać na zaangażowaniu się Polski i NATO, o czym otwarcie pisze rosyjska prasa spekulując, iż właśnie o tym Andrzej Duda rozmawiał dzisiaj we Lwowie. W tym wypadku nie chodzi o to, czy mamy do czynienia ze świadectwem popadania rosyjskich polityków w nastroje przypominające paranoję, ale o to, że w ten sposób rozumując Moskale mogą zacząć myśleć, iż maksyma w świetle której „ludzi u nas dostatek” nie odpowiada po prostu prawdzie i sposób walki o Bachmut, nie liczenie się z ofiarami, doprowadzi szybko do wyczerpania się możliwości kadrowych rosyjskiej armii. Jest wreszcie trzecia możliwość. Otóż niewykluczone, że na Kremlu doszli do wniosku, iż wzrost presji wojskowej, kolejne ataki, mobilizacje i zapowiedzi wiosennej ofensywy prowadzą do efektów odmiennych od oczekiwań. Miast osłabienia determinacji Zachodu następuje jej wzrost, czego dowodem są ostatnie deklaracje w zakresie zwiększenia dostaw sprzętu. Jeśli patrzeć na to z tej perspektywy, to odwoływanie się do siły oręża raczej oddala możliwość odniesienia zwycięstwa, bo możliwości gospodarek sojuszników Ukrainy są zdecydowanie większe od rosyjskiej. Nie wiemy, który z tych czynników wpłynął na rosyjski rachunek strategiczny, a nawet nie ma pewności, czy w ogóle mamy do czynienia z istotnym wydarzeniem. Przekonamy się zapewne niedługo, tym bardziej, że jak się wydaje, wojna na Ukrainie wchodzi w decydującą fazę.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/629717-rosyjskie-reakcje-na-wzrost-zaangazowania-zachodu