W amerykańskim środowisku eksperckim mamy do czynienia z nową falą debaty na temat wojny na Ukrainie i jej geostrategicznych skutków. Przy czym warto dostrzec istotną zmianę tonu dyskusji, a nawet pojawienie się nowych wątków.
Zasadniczym jest coraz silniej artykułowane przekonanie o tym, że Rosja wchodzi w fazę wewnętrznych perturbacji, a nawet dezintegracji państwowej, co oznacza, że Zachód mentalnie i koncepcyjnie już musi się zacząć przygotowywać na taki scenariusz. Aleksander Motyl, profesor nauk politycznych Uniwersytetu Rutgers w Newark, stawia na łamach Foreign Policy tezę, iż jest już „najwyższa pora”, aby Zachód zaczął przygotowywać się do upadku Rosji. W jego opinii Rosja wojny na Ukrainie ani w sensie militarnym, ani tym bardziej politycznym, nie jest w stanie wygrać, a to automatycznie, bo innej możliwości nie ma, oznacza uruchomienie scenariusza rosyjskiej porażki, a w następstwie być może również dezintegracji wewnętrznej i rozpadu państwowości rosyjskiej. „W istocie połączenie porażki wojennej i kruchego, napiętego systemu w kraju zwiększa prawdopodobieństwo jakiejś implozji z każdym dniem. Bez względu na to, czy będzie to dobre, czy złe dla Zachodu, decydenci powinni się na to przygotować” – argumentuje Motyl. W opinii amerykańskiego eksperta o ukraińskich korzeniach, odejście Putina uruchomi w Rosji zażartą walkę o władzę, w której udział wezmą trzy główne bloki – radykałowie opowiadający się za kontynuowaniem wojny, a nawet jej nasileniem, konserwatyści, silnie usadowieni w rosyjskim systemie, przedstawiciele obecnego obozu władzy, którzy będą obawiali się nie tylko bezkompromisowości radykałów, ale również tego, że jeśli ci wygrają, to trzeba będzie podzielić się kontrolą nad krajem. Do batalii o przyszłość Rosji włączy się tez trzeci obóz, których Motyl określa mianem bloku „półdemokratycznego”, czyli wszyscy ci, którzy uważają, że wojnę należy możliwie szybko zakończyć i rozpocząć na nowo wysiłki, których celem będzie modernizacja kraju. Dzisiaj trudno przewidzieć kto wygra, ale jedno jest pewne. Otóż jak argumentuje Aleksander Motyl, „walka o władzę osłabi reżim i odciągnie uwagę Rosji od jej działań wojennych. Z kolei osłabiony reżim, w połączeniu z niesprawną gospodarką, zachęci niezadowolonych Rosjan do wyjścia na ulice, być może nawet z bronią, i zachęci niektóre nierosyjskie podmioty polityczne wchodzące w skład Federacji Rosyjskiej do opowiedzenia się za większą samodzielnością”. W efekcie Rosja wejdzie w fazę głębokich wewnętrznych turbulencji, a może nawet wojny domowej. Na marginesie warto zauważyć, że niektórzy rosyjscy obserwatorzy, i to wcale nie związani z opozycją, a raczej afiliowani w obozie władzy, tacy jak Konstantin Remczukow, redaktor naczelny Niezawisimej Gaziety, są zdania, że rozbudowa „prywatnych armii” w rodzaju Grupy Wagnera czy sił kontrolowanych przez Ramzana Kadyrowa, może zwiększać ryzyko wojskowego starcia o władzę w Rosji po odejściu Putina. Wracając jednak do refleksji Motyla, to warto odnotować, że jest on zadnia, iż wynik tego starcia nie jest przesądzony. W efekcie Rosja wcale nie musi zmierzać w stronę demokratyzacji, może być wręcz odwrotnie, ale nie ulega wątpliwości, że z fazy wewnętrznych zawirowań, ale także w wyniku wojny i utrzymywanych sankcji ekonomicznych, wyjdzie jako państwo bardzo osłabione. Jeśli zwycięży umowny obóz autorytarny, to wówczas Federacja Rosyjska, właśnie z powodu tego osłabienia przeistoczy się w satelitę Chin, co oczywiście wpłynie na układ sił w świecie. Ale trzeba też brać pod uwagę jeszcze jeden trend, który ujawnić się może i nasilić w trakcie walki o władzę w Federacji Rosyjskiej. Otóż okres zamętu wykorzystać mogą ci przedstawiciele lokalnych elit, którzy myślą o większej niezależności. Motyl wskazuje na Tatarstan, Dagestan, Czeczenię czy Republikę Sacha. Uruchomienie tendencji separatystycznych sprawi, że „mapa Eurazji będzie wyglądała inaczej” po tym, jak Rosja wyjdzie z czasu swej kolejnej smuty.
Badanie Atlantic Council
Co ciekawe, podobne opinię formułują eksperci ankietowani przez Atlantic Council. Ten renomowany think tank strategiczny zapytał 167 ekspertów (60 proc. z nich to Amerykanie, pozostali to „reszta świata”) specjalizujących się w tematyce międzynarodowej, zadając im pytanie o to, jak nasza planeta będzie wyglądała w roku 2033. W efekcie powstał raport, który otwiera stwierdzenie, że „Rosja jaką znamy nie przetrwa nadchodzącej dekady”. 46 proc. ankietowanych analityków uważa, że Federacja Rosyjska w ciągu najbliższych 10 lat albo się rozpadnie, albo „stanie się państwem upadłym”. Z tego 21 proc. jest zdania, że najbardziej prawdopodobnym jest scenariusz „państwa upadłego”. Co najbardziej zdziwiło organizatorów ankiety to to, że drugie państwa najczęściej typowane do odegrania roli upadłego, czyli Afganistan, w ten sposób postrzegane było jedynie przez 10 proc. badanych. „Co jeszcze bardziej uderzające, to fakt, że 40 proc. respondentów spodziewa się wewnętrznego rozpadu Rosji do 2033 r. z powodu rewolucji, wojny domowej, dezintegracji politycznej lub z innego powodu. Europejczycy są w tym względzie szczególnie pesymistyczni: 49 proc. z nich przewiduje takie wydarzenie, w porównaniu z 36 proc. wśród Amerykanów” - piszą autorzy raportu. Ten pesymizm, i na to też warto zwrócić uwagę, bo kwestia nie zniknie ani nie rozwiąże się sama, wynika jak można przypuszczać z przekonania, żywionego przez 14 proc. ankietowanych przedstawicieli środowiska eksperckiego, iż w ciągu najbliższych 10 lat czy to w związku z wojną, czy sytuacją wewnętrzną, Rosja użyje broni atomowej będącej w jej posiadaniu. Spośród tych analityków, którzy są zdania, że Rosja w ciągu nadchodzącej dekady będzie przeżywała kolejną smutę i nie można wykluczyć jej dezintegracji, 22 proc. uważa, iż procesy te doprowadzą do użycia broni jądrowej. Nadal 10 proc. pytanych uważa, że po przejściu fazy wewnętrznych turbulencji Federacja Rosyjska wejdzie na drogę demokratyzacji, 4 proc. jest zdania, że zwiększy się stopień autokratyzmu w rosyjskiej polityce wewnętrznej.
Proliferacja broni jądrowej
To co warto odnotować, to uderzające przekonanie ekspertów, że świat w nadchodzącej dekadzie stanie się miejscem mniej bezpiecznym. Będziemy mieli do czynienia z proliferacją broni jądrowej – z pewnością uzyska ją Iran, a to będzie oznaczało, że i relatywnie szybko również Arabia Saudyjska. Innymi kandydatami do powiększenie grona państw nuklearnych jest Korea Płd. i Japonia, co ma oczywisty związek z polityką zarówno Korei Płn. jak i Chin. Te ostatnie, zdaniem ponad 70 proc. ankietowanych, będą chciały siłowo rozwiązać kwestię statusu Tajwanu. To co warto jeszcze podkreślić, to fakt, iż mimo pesymizmu co do przyszłości Federacji Rosyjskiej, 50 proc. ankietowanych ekspertów nie wierzy w bezpośrednie starcie wojskowe Rosja – NATO.
Raport Atlantic Council traktować trzeba raczej w kategoriach materiału przedstawiającego stan nastrojów środowiska eksperckiego, bo nie jest to rozbudowana i poparta argumentami prognoza. Tym nie mniej przekonanie, że w wyniku wojny Rosja wejdzie w fazę wewnętrznych problemów, zaczyna być na Zachodzie silne i skłania wielu polityków i analityków do formułowania konkretnych propozycji działania. Ivo H. Daalder, prezydent Chicago Council on Global Affairs i były ambasador Stanów Zjednoczonych przy NATO oraz James Goldgeier, profesor Stanford University apelują na łamach Foreign Affairs, aby Zachód przygotował się do perspektywy długiej wojny na Ukrainie. Ich diagnoza jest oparta o następujące przesłanki. Dziś i w dającej się przewidzieć przyszłości żadna ze stron nie osiągnie przewagi wojskowej na tyle istotnej, aby wygrać wojnę na froncie. Ze względu na sytuację wewnętrzną i stan nastrojów opinii publicznej, ale także ewentualnych konsekwencji, żadne ze stron nie jest zainteresowana rozmowami pokojowymi, które wiązałyby się z koniecznością zawarcie trudnego do obrony przed własnym, wewnętrznym audytorium, kompromisu. Putin nie ustąpi również i z tego względu, że oddanie Kijowowi Zaporoża i Chersońszczyzny oznaczałoby rozstanie się z planem opanowania całego wybrzeża Morza Czarnego, na co najwyraźniej nie ma ochoty. Zdaniem obydwu autorów będzie to oznaczało, że Moskwa będzie dążyć co najwyżej do zamrożenia konfliktu, a Ukraina, nawet wspierana przez Zachód, nie będzie miała wystarczających sił, aby wyprzeć Moskali z okupowanych terenów. Z tej dyskusyjnej diagnozy autorzy wyciągają zaskakujące wnioski. Otóż piszą, że „zamiast zakładać, że wojnę można zakończyć triumfem lub rozmowami, Zachód musi zastanowić się nad światem, w którym konflikt toczy się dalej i nie widać ani zwycięstwa, ani pokoju. W takim świecie Stany Zjednoczone i ich sojusznicy będą musieli nadal zapewniać Ukrainie wsparcie militarne w celu obrony przed dalszą rosyjską agresją. Będą musieli powstrzymać większe ambicje Rosji, utrzymując sankcje gospodarcze i izolować Moskwę dyplomatycznie. I będą musieli zadbać o to, by konflikt nie eskalował. Jednocześnie będą musiały położyć długoterminowe podstawy bezpieczeństwa i stabilności w Europie”. Te długoterminowe podstawy bezpieczeństwa i stabilności, to w opinii Daaldera i Goldgeier przyjęcie Ukrainy do Unii Europejskiej, natomiast w zakresie bezpieczeństwa NATO winno udzielić Kijowowi gwarancji bezpieczeństwa, które zdaniem autorów mają polegać co najmniej na utrzymaniu dostaw sprzętu i amunicji. Oznacza to również kontynuowanie dotychczasowej polityki, zarówno w zakresie dostaw broni, jak i sankcji i izolacji dyplomatycznej Moskwy, zwłaszcza w Afryce i na pozostałych kontynentach. Wojna będzie ich zdaniem trwała, przechodząc różne fazy, jeśli chodzi o intensywność starć. Z tego rodzaju sytuacją można żyć, czego najlepszym przykładem jest Izrael, który nie zakończył wojny Yom Kippur w 1973 żadnym traktatem pokojowym. W gruncie rzeczy Daaldera i Goldgeier proponują, w nowych realiach, powtórzenie strategii powstrzymywania, którą Stany Zjednoczone realizowały z dobrym skutkiem wobec ZSRR. Oczywiście teraz Ukraina odgrywałaby rolę przypominającą Niemcy Zachodnie, patrząc na to przez pryzmat bezpieczeństwa. Przyjęcie tego rodzaju strategii oznaczałoby w gruncie rzeczy nie ryzykowanie „wykrwawienia” sił zbrojnych Ukrainy w kolejnych ofensywach, przyjęcia postawy obronnej, kontynuowanie obecnej polityki i czekanie na implozję w Rosji. To co można rozważyć, argumentują, to przyjęcie formuły koegzystencji podobnej do relacji między Stanami Zjednoczonymi a ZSRR w latach 1975 – 1990, która nie będzie oznaczała ryzyka eskalacji czy wybuchu konfliktu, ale też nie będzie równała się złagodzeniu presji czy dawaniu Moskwie jakiś „gwarancji bezpieczeństwa”, o co apeluje Macron. W gruncie rzeczy, jak się wydaje, propozycje Daaldera i Goldgeier, zmierzają do osiągnięcia podobnego skutku, kiedy to Rosja Sowiecka nie będąc w stanie ekonomicznie i technologicznie uczestniczyć w wyścigu zbrojeń, zaczęła podlegać procesom dezintegracyjnym.
Wnioski dla Polski
Początek dyskusji o przyszłości Federacji Rosyjskiej, który dostrzec można w amerykańskim środowisku eksperckim, nie powinien zostać niezauważonym w Polsce. Powody są oczywiste. Scenariusz smuty, dezintegracji, czy wojny domowej, jakkolwiek wydaje się w wymiarze historycznym czy geostrategicznym kuszącym, oznacza też szereg fundamentalnych dla naszego kraju, państwa bądź co bądź frontowego, wyzwań. Nie chodzi tylko o możliwość odwołania się Moskwy do swojego potencjału jądrowego, choć tej kwestii nie należy lekceważyć. W sensie koncepcyjnym stajemy wobec ważnego problemu – jakiej przyszłości dla Rosji, my jako Rzeczpospolita, chcemy? Jaką politykę proponować naszym sojusznikom i jakie działania winniśmy w najbliższym czasie podjąć? Oznacza to, w mojej opinii, potrzebę ukształtowania polskiej polityki wobec Rosji, która wykraczałaby poza kwestie wspierania Ukrainy i jej zwycięstwa w trwającej wojnie. Do trudnych pytań na które musimy w związku z wojną szukać odpowiedzi, dochodzą zatem kolejne, nie mniej istotne. Zacznijmy na ten temat debatować.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/629440-rozwazania-o-rozpadzie-federacji-rosyjskiej