Niedawny artykuł Henry Kissingera w konserwatywnym The Spectator został w Polsce dostrzeżony, ale potraktowany, niesłusznie zresztą, jako kolejne wystąpienie sędziwego eksperta i polityka opowiadającego się za zakończeniem wojny na Ukrainie nawet za cenę ustępstw na rzecz Rosji. Takie odczytanie tego co napisał były amerykański sekretarz stanu jest co najmniej powierzchowne, a samo wystąpienie warte jest uwagi, bo w tym przypadku mamy do czynienia z poruszeniem znacznie ważniejszych niźli zakończenie wojny kwestii. Paradoks? W istocie, ale Kissinger próbuje zwrócić naszą uwagę na to, że wojna na Ukrainie nie jest „końcem historii”, po jej zakończeniu będziemy mieć nadal do czynienia z istotnymi dla bezpieczeństwa europejskiego problemami i w związku z tym roztropnie byłoby już obecnie zacząć myśleć o tym w jaki sposób wojnę zakończyć. Odwołuje się przy tym do europejskich doświadczeń z czasów I wojny światowej, kiedy jego zdaniem, już w 1916 roku można było, z grubsza, określić polityczne skutki tego starcia. Gdyby wówczas prezydent Wilson wkroczył, jak planował, do działania, to zapewne wyniszczający wszystkich konflikt udałoby się znacznie wcześniej zakończyć. Jednak wyborcze, wewnętrzne rachuby odwiodły wówczas amerykańskiego prezydenta od pomysłu energicznego działania na rzecz zakończenia wojny, co w efekcie spowodowało, że trwała ona 2 lata dłużej, pochłonęła o 2 mln ofiar więcej i w drastyczny sposób wpłynęła na osłabienie Europy, wszystkich państw, również ostatecznie zwycięskich, uczestniczących w konflikcie. Nasze postrzeganie I wojny światowej jest inne, bo na ziemiach polskich aktywna jej faza skończyła się już w 1915 roku, po tym jak Niemcy i Austro-Węgry wypchnęły wojska rosyjskie daleko na wschód, jednak w świadomości Zachodu dominuje, i na to zwraca uwagę Kissinger, zupełnie inna optyka. Jak argumentuje, to właśnie w wyniku bezsensownego przeciągania konfliktu wszystkie w nim uczestniczące państwa znacząco osłabły, co w efekcie przyczyniło się do niezdolności zbudowania trwałego porządku powojennego, a to z kolei było jednym ze źródeł kolejnej, jeszcze znacznie bardziej niszczącej wojny, która ostatecznie doprowadziła do podporządkowania sobie Europy przez mocarstwa leżące poza naszym kontynentem. Kissinger jest zdania, że w związku z konfliktem na Ukrainie Europa, świat Zachodu, znajduje się w umownym „punkcie roku 1916”. Może zakończyć wojnę i zbudować trwały system bezpieczeństwa albo ją kontynuować jeszcze rok czy dwa, tylko, że tego rodzaju determinacja nie doprowadzi do niczego dobrego. Straty będą o niebo większe, wszystkie zaangażowane w konflikt państwa, w tym wspierające Ukrainę, osłabną, co w efekcie spowoduje, iż powojenny ład będzie kruchy, a na dodatek zmiany technologiczne będą jeszcze dodatkowo osłabiały nadzieje na stabilizację. W jego opinii właśnie dlatego należy zacząć myśleć o pokojowym zakończeniu konfliktu. Nie po to aby „uspokoić Putina” za cenę ustępstw, ale aby zbudować trwały, stabilny i zdolny do przetrwania przez dziesięciolecia ład w naszej części Europy. W tym sensie Kissinger nie jest zwolennikiem polityki appeasementu, ustępstw wobec roszczeń Moskwy, ale skoncentrowania wysiłków Zachodu na tym co jest możliwe i w związku z tym proponuje rozumną analizę opcji jakie stoją przed Ukrainą i jej sojusznikami. Po pierwsze jak dowodzi „Ukraina po raz pierwszy we współczesnej historii stała się głównym państwem w Europie Środkowej”, co oznacza, że kwestia ukraińska nie może pozostać nierozwiązaną. Opcja, jaką widzi Kissinger jest w gruncie rzeczy jedna:
„Ukraina pozyskała jedną z największych i najskuteczniejszych armii lądowych w Europie – argumentuje - wyposażoną przez Amerykę i jej sojuszników. Proces pokojowy powinien łączyć Ukrainę z NATO, niezależnie od formy. Alternatywa w postaci neutralności nie ma już sensu, zwłaszcza po przystąpieniu Finlandii i Szwecji do NATO”.
A zatem realia geostrategiczne po 10 miesiącach wojny są następujące – Ukraina musi zostać włączona w system bezpieczeństwa, którego elementem jest już NATO, stawienie postulatu neutralności Kijowa, co było jednym z celów politycznych Moskwy, jest już poza dyskusją a o pozycji międzynarodowej naszego wschodniego sąsiada decyduje jego armia i znaczenie w polityce światowej. Ewentualny proces pokojowy nie będzie, przekonuje Kissinger, dotyczył tych kwestii, które dziś są już poza dyskusją. A zatem Ukraina będzie elementem systemu bezpieczeństwa środkowoeuropejskiego, a o jej znaczeniu decydować będzie posiadany przez Kijów potencjał wojskowy, którego rozbudowa leży w interesie Zachodu. Kissinger idzie dalej, proponując, aby punktem wyjścia dla ewentualnego pokoju na Ukrainie było wycofanie się Moskali na linię 24 lutego. Warto dobrze zrozumieć tę propozycję, bo my odruchowo wszystkie tego rodzaju koncepcje traktujemy w kontekście nieuzasadnionej ustępliwości na rzecz Moskwy. W tym wypadku tak jednak nie jest i amerykański ekspert proponuje, aby pozostałe, kontrolowane przez Rosję obszary, czyli Donbas i Krym stały się przedmiotem negocjacji już po zawarciu zawieszeniu broni. Jednak warunkiem ich rozpoczęcia jest wycofanie się wojsk rosyjskich. Oznacza to, że Kissinger nie namawia do ustępstw, choćby z tego względu, że to Rosjanie mieliby się dziś wycofać. Co dalej? W tym wypadku o przyszłości obydwu tych obszarów mogłyby zdecydować referenda, których zorganizowanie były amerykański sekretarz stanu określa mianem „odwołania się do zasady samostanowienia” Pisze:
„Referenda nadzorowane przez społeczność międzynarodową dotyczące samostanowienia mogłyby być zorganizowane na szczególnie podzielonych terytoriach, które na przestrzeni wieków wielokrotnie przechodziły z rąk do rąk”.
„Test woli”
Warto poświęcić tej kwestii nieco uwagi. Skoro bowiem mielibyśmy mieć do czynienia z plebiscytami zorganizowanymi na Krymie i w tzw. „republikach ludowych” Donbasu po wycofaniu się Rosjan z pozostałych terytoriów ukraińskich, to z pewnością trudno byłoby działania te, skoro byłyby efektem ustępstw Moskali, przedstawić Kremlowi w kategoriach zwycięstwa. A zatem referenda odbywałyby się w realiach porażki Rosjan, a na dodatek nad ich rzetelnością czuwaliby przedstawiciele społeczności międzynarodowej. Co więcej, Ukraina w momencie ich przeprowadzenia, bo przecież akt głosowania musiałby zostać poprzedzony okresem przygotowawczym, byłaby już częścią zachodniego systemu bezpieczeństwa. Jako oczywistość w takiej sytuacji należałoby uznać wsparcie Zachodu dla planu odbudowy Ukrainy, a perspektywy, nadzieje na skok cywilizacyjny i gospodarczy, nie mówiąc już o prawach człowieka i wolnościach obywatelskich, zostałyby rozciągnięte na obszary na których odbywałyby się plebiscyty. Jeśli w takich realiach, kiedy do wyboru mieszkańcy tych terenów mieliby swobodę wyboru z jednej strony europejskiej, odbudowującej się i wolnej Ukrainy lub z drugiej, związek z izolowaną i autorytarną Rosją, dokonaliby oni wyboru opcji rosyjskiej, to czy byłoby czego żałować? Kissinger nie ma w tej kwestii wątpliwości i otwarcie pisze jaki byłby cel uruchomienia procesu pokojowego, nawet za cenę utraty przez Kijów, części swych terenów. Argumentuje, że „cel procesu pokojowego byłby dwojaki: potwierdzenie wolności Ukrainy i zdefiniowanie nowej struktury międzynarodowej, zwłaszcza dla Europy Środkowej i Wschodniej. Ostatecznie Rosja powinna znaleźć miejsce w takim porządku”. Ta sekwencja kroków projektowanych przez Kissingera jest symptomatyczna. Najpierw Ukraina stałaby się częścią szeroko rozumianego świata Zachodu i elementem, a zapewne jednym z filarów nowego systemu bezpieczeństwa w naszej części Europy, a dopiero w nieco odleglejszej perspektywie, i wcale nie automatycznie, Rosja mogłaby znaleźć dla siebie miejsce w tym nowym systemie. Ale nie jako jego współtwórca, jak to zdaje się postulować Macron, ale jako klient, państwo, które uzna geostrategiczne realia i po tym, jak w samej Rosji nastąpią zmiany.
Kissinger jest zdania, że tego rodzaju rewolucja geostrategiczna jest warta nawet ustępstw terytorialnych, zwłaszcza jeśli w referendach mieszkańcy tych terenów mieliby opowiedzieć się na rzecz Rosji. Dlaczego ten „test woli” miałby być istotnym? Również i z tego względu, że odzyskanie obszarów zamieszkałych przez ludność o jednoznacznie (ale tego przed głosowaniem nie wiemy) prorosyjskim nastawieniu osłabiałoby Ukrainę i utrudniało jej związki z Zachodem.
Osłabiona Rosja?
Amerykański ekspert porusza w swym wystąpieniu jeszcze jedną istotną kwestię. Otóż pisze, że w opinii wielu analityków celem wojny z Rosją winno być maksymalne osłabienie Federacji Rosyjskiej, do takiego stopnia aby nie stanowiła ona, w dającej się przewidzieć perspektywie, zagrożenia dla swoich sąsiadów. Zdaniem Kissingera byłby to groźny, z punktu widzenia globalnej równowagi, kierunek ewolucji światowego systemu. Osłabiona Rosja nie tylko nie byłaby czynnikiem stabilizującym, ale wręcz istnieje perspektywa, iż przekształci się w eksportera destabilizacji. Rosja osłabiona nie przestanie być państwem o znaczącym potencjale nuklearnym, o czym zawsze należy pamiętać, a dodatkowo może przekształcić się w „próżnię strategiczną”, obszar rywalizacji o wpływy zarówno wpływowych wewnętrznych grup interesów jak i zewnętrznych graczy. Rozmiary terytorium Federacji Rosyjskiej czynią tego rodzaju scenariusz potencjalnie niesłychanie groźnym, w tym również dla Ukrainy, nawet jeśli nie brać pod uwagę kwestii nuklearnych. Kissinger jest też zdania, że w kolejnych latach, w związku z szybkim postępem w technologiach wojskowych (sztuczna inteligencja, roje dronów, broń precyzyjna) ryzyko destabilizacji w wymiarze globalnym będzie rosło a nie malało. Proliferacja broni autonomicznych i rozpowszechnienie się zastosowań sztucznej inteligencji w celach wojskowych będzie zwiększało, a nie odwrotnie, wagę międzynarodowej stabilności, osiąganej w wyniku porozumienia głównych graczy. Przedłużanie stanu wojny, likwidacja międzynarodowych porozumień i wejście w tę nową epokę w realiach zapiekłej wrogości grozi nie tylko tym, że kolejne starcie okaże się nieuchronnym, ale również tym, że stabilizacji nie uda się nigdy osiągnąć. Stąd lepiej w opinii, Kissingera kierować się strategiczną roztropnością, osiągając w kwestii Ukrainy to co wydaje się dziś w zasięgu możliwości Zachodu, bo kontynuując wojnę ryzykuje się znacznie więcej.
Racjonalna koncepcja
Z pewnością Henry Kissinger nie proponuje polityki appeasementu, obłaskawienia Moskwy za cenę ustępstw terytorialnych. Chce raczej możliwie szybko doprowadzić do stabilizacji sytuacji Ukrainy i włączenia jej w system bezpieczeństwa Zachodu. W takim ujęciu jego koncepcja jest racjonalna i winna zostać potraktowana poważnie, tym bardziej, że trudno wyobrazić sobie aby w wolnym i nieskrępowanym głosowaniu mieszkańcy Donbasu i Krymu mieliby wybrać moskiewską barbarię. Jeśli jednak nie chcą demokracji i szansy na dobrobyt, to w imię czego kontynuować wojnę i wyzwalać kolejne obszary? Oczywistą słabością tej koncepcji jest to, że Moskwa może nie chcieć zgodzić się na proponowane przez Kissingera rozwiązanie, co będzie powodować przedłużenie wojny. Ale w takim wypadku należałoby poważnie potraktować słowa amerykańskiego eksperta o „procesie pokojowym łączącym Ukrainę i NATO”, co oznacza, że wobec braku zgody Moskwy na proponowane rozwiązania gwarantem zaprowadzenia pokoju stałby się Pakt Północnoatlantycki.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/627665-nie-rozumiemy-kissingera
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.