Miasto zamieniło się w ruinę, a ludzie jak w filmach postapokaliptycznych chodzili jak zombie, bo niczego już nie czuli, nawet strachu przed bombami - mówił PAP Hennadij Starchenko, żołnierz Batalionu Obrony Terytorialnej Sił Zbrojnych Ukrainy. Po upadku Mariupola i Azowstalu trafił do niewoli rosyjskiej.
CZYTAJ TAKŻE:
Hennadij Starchenko do ukraińskiej obrony terytorialnej dołączył 26 lutego, walczył, broniąc Mariupola, w tym kombinatu metalurgicznego Azowstal, aż do 18 maja.
Naszym zadaniem była ochrona cywilnej infrastruktury, w tym mostu, przez który można było dostać się do Azowstalu. Tam była siedziba garnizonu, który bronił Mariupola. Most ten był też bardzo ważny - tylko tą drogą można było transportować jedzenie i inne rzeczy dla wojskowych oraz cywilów, którzy mieszkali w tamtej części miasta
— opowiadał. Wspominał, że „obstrzał Mariupola trwał niemal codziennie od marca. Rosjanie rujnowali całą infrastrukturę”.
Atakowali nas wszystkimi rodzajami amunicji. Najpierw strzelali z czołgów, potem rzucali granatami. Niemal każdego dnia umierali cywile, żołnierze, dzieci, starcy
— mówił.
Jednak najstraszniejsze dla Starchenki były ataki bombowe z samolotów.
Pierwszy raz zobaczyłem takie bombardowanie pewnej marcowej nocy. Wojskowy samolot zrzucił bombę na blok, w którym spali ludzie. Została po nim tylko wielka, głęboka na 10 metrów, dziura w ziemi
— opowiadał.
Już w marcu zniszczyli większość szpitali. Nie wystarczało nam ani jedzenia, ani środków medycznych. Nie było możliwości pomocy wszystkim rannym. Nasi pracownicy medyczni zabierali zarówno wojskowych, jak i cywilów do Azowstalu, gdzie udzielali im pierwszej pomocy
— powiedział.
„Miasto zamieniło się w ruinę”
Miasto zamieniło się w ruinę, a ludzie jak w postapokaliptycznych filmach snuli się, jak zombie, bo niczego już nie czuli, nawet strachu przed bombami ani wybuchami. Ludzie umierali na ulicach, bo w mieście nie było już pomocy medycznej, prawie nikogo tam nie było
— zwracał uwagę.
Obrońca Mariupola wspomniał również 16 marca - dzień zbombardowania Teatru Dramatycznego, w którym chronili się cywile.
To był punkt zbiorczy, z którego ludzi mieli wyjechać w bezpieczne miejsca. Widziałem, jak samolot zrzucił na ten teatr jednotonową bombę. Rosjanie wiedzieli, że tam jest ten punkt. W teatrze było 1200 osób. A ja nie mogłem nic zrobić. Nie wiedziałem też, co działo się z moją rodziną - żoną i dzieckiem. Modliłem się tylko, aby nie było ich w tym teatrze. W Mariupolu nie było wielu schronów przeciwbombowych, a ja nie wiedziałem, gdzie oni są
— dodał.
Jak opowiadał, około 24 września most, którego bronił, został prawie całkiem zburzony.
Wówczas dostaliśmy zadanie, aby pomóc w ewakuacji ludności cywilnej z miasta. Po wykonaniu zadania wróciliśmy do naszej jednostki w Azowstalu. Kiedy tam byłem, ostrzeliwano nas za pomocą wszelkiej możliwej broni samolotów, statków. Nie wystarczało nam jedzenia ani wody. Piliśmy 200-300 gramów wody dziennie i jedliśmy raz dziennie. W tamtym czasie broniliśmy Mariupola i Azowstalu
— opowiadał.
Mówił, że 16 i 17 kwietnia wszystkie oddziały, jakie walczyły na terenie Mariupola, wróciły do Azowstalu i broniły się tam. Były to pułk Azow, żołnierze piechoty morskiej, obrona terytorialna, policja, straż graniczna. Byli tam lekarze, cywilni i wojskowi. W zakładzie chronili się cywile.
Rosyjscy propagandyści rozpowiadali wówczas, że w Azowstalu nikt już nie walczy, a Mariupol jest pod kontrolą Rosji. Tak nie było, my broniliśmy się do 16 maja
— wyjaśnił.
„Każda bomba wzniecała tumany kurzu, więc ludzie dusili się”
Pod koniec kwietnia było u nas wielu rannych, każdego dnia umierało wiele osób, nie wystarczało nam leków. Każda bomba wzniecała tumany kurzu, więc ludzie dusili się. 18 maja dostaliśmy rozkaz, aby przestać walczyć. Władze zawarły umowę, że najpierw ewakuujemy wszystkich cywilów, a potem, my wojskowi, do 21 maja złożymy broń i poddamy się. Nikt z nas, obrońców Mariupola, nie chciał się poddawać, ale aby ocalić życie rannych, musieliśmy złożyć broń
— zaznaczył.
Hennadij Starchenko powiedział, że na początku maja wszyscy ranni mieli zostać ewakuowani, a stali się zakładnikami rosyjskiego wojska jako gwarancja, że ukraińscy żołnierze nie będą walczyć.
W wyniku negocjacji rosyjska władza jako strona konfliktu obiecała, że jak tylko żołnierze broniący Azowstalu poddadzą się, będą mogli wrócić na teren kontrolowany przez Ukrainę. Obiecano nam, że podczas naszej ewakuacji będzie obecny Czerwony Krzyż oraz przedstawiciele strony ukraińskiej, którzy dopilnują, że wszyscy tam dotrzemy. Mój pododdział miał składać broń 18 maja, ok. godz. 16. W trakcie rozbrojenia, kiedy oddawaliśmy broń rosyjskim wojskowym, przeszukiwali nas, ale nie było przy tym reprezentantów Czerwonego Krzyża. Rosyjscy wojskowi mówili nam, że to koniec wojny dla nas, a nasza przyszłość jest niewiadoma
— dodał.
Starchenko wyjaśnił, że po zdaniu broni zostali kolumnami przeprowadzeni do autobusów i dopiero tego dnia po raz pierwszy zobaczyli pracownika Czerwonego Krzyża.
Rozdał nam dokumenty do wypełnienia. Z Azowstalu wyjechaliśmy autobusami w specjalnej kolumnie do Ołeniwki - to miejsce pod kontrolą pseudorepubliki donieckiej. Kolumnę ochraniali tylko rosyjscy wojskowi. Do Ołeniwki przyjechaliśmy 18 maja. Barak, w którym znalazłem się z innymi wziętymi do niewoli, był przeznaczony dla 220 osób, a było nas 575. Spaliśmy na betonowej posadzce, w korytarzu, na schodach. Nie było gdzie się położyć. Jeść dostaliśmy dopiero następnego dnia w nocy - do tego czasu w ogóle nie dawali nam nic, piliśmy jedynie wodę z rzeki. Tam przebywałem przez tydzień
— mówił.
Rosyjscy dowódcy tego miejsca podzielili nas na mniejsze grupy. W nocy z 24 na 25 (maja) wysłali nas do aresztu śledczego w mieście Taganrog w Rosji, gdzie po raz pierwszy odczuliśmy, co to piekło. Od początku bili nas rękami, nogami, gumowymi pałkami, kijami, nawet drewnianymi młotkami. W więzieniu spędziłem prawie cztery miesiące. Przez pierwsze dwa miesiące bili nas prawie codziennie. W celi, w której przebywałem, było nas dwóch, w innych celach po siedmiu, ośmiu. Zdawaliśmy sobie sprawę, że to nasz ostatni przystanek i nigdzie dalej już nie pojedziemy. Każdy dzień był jak w piekle. Prawie każdego dnia nas tam bili, zarówno członkowie sił specjalnych Czeczeni, jak i Rosjanie. Kiedy traciliśmy przytomność, podnoszono nas, cucono i bito dalej. Kazali wstawać, siadać, śpiewać rosyjski hymn i pieśni wojskowe. Podczas przesłuchań stosowali elektrowstrząsy
— relacjonował.
Starchenko mówił, że „do jedzenia dostawali kawałek czarnego chleba, kromkę białego, do tego wodę i chemiczny napój jupi oraz gotowaną kiszoną, popsutą kapustę”.
Przez cały ten czas próbowano nas namówić, abyśmy zrezygnowali z możliwości wymiany jeńców i zostali w Rosji, mówiąc nam, że Chersoń, Charków i inne miasta należą już do niej. Podczas tortur namawiali nas, abyśmy zeznawali, że byliśmy świadkami samobójstw cywilów albo ich zabójstw dokonywanych przez pułk Azow, albo przez wojskowych Sił Zbrojnych Ukrainy. Mimo to nie pękliśmy
— opowiadał.
Hennadij Starchenko, żołnierz Batalionu Obrony Terytorialnej Sił Zbrojnych Ukrainy, do Polski przyjechał na zaproszenie Instytutu Pileckiego, aby złożyć świadectwo w Centrum Lemkina. „Przyjechałem do Polski, aby opowiedzieć, co się dzieje, kiedy wpadasz w ręce Federacji Rosyjskiej, kiedy zostajesz ich jeńcem. W tych warunkach nie działa konwencja genewska, żadne prawo. Mogą cię zabić, sprawić, że będziesz inwalidą. Nie ma żadnych gwarancji, że z tego piekła i tortur wyjdziecie żywi”.
tkwl/PAP
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/627436-obronca-mariupolaludzie-chodzili-jak-zombie-nic-nie-czuli