Center for New American Security, jeden z wiodących amerykańskich think tanków strategicznych opublikował raport na temat polityki zintegrowanego odstraszania (intergrated deterrence), która, co warto przypomnieć, w świetle sformułowań zawartych w odtajnionej niedawno Narodowej Strategii Bezpieczeństwa, jest fundamentem obecnej amerykańskiej strategii w wymiarze globalnym.
Już z tego powodu materiał wart jest lektury, ale nie tylko. Otóż Stacie L. Pettyjohn, senior fellow w CNAS, dyrektor Programu Obrony w tym think tanku, wcześniej pracująca przez 10 lat w RAND i Becca Wasser, również wywodząca się z RAND, gdzie przez lata kierowała programem gier wojennych, które napisały raport zaczynają od opisania krajobrazu strategicznego, w którym znalazły się Stany Zjednoczone.
Poważne wyzwania
Ich zdaniem w najbliższych latach Ameryka będzie musiała mierzyć się z poważnymi wyzwaniami, do których trzeba w pierwszym rzędzie zaliczyć powstrzymywanie Chin i radzenie sobie z nadal groźną, a na dodatek coraz bardziej agresywną Rosją.
Pekin kontynuuje forsowny program modernizacji swych sił zbrojnych, co w połączeniu z rozbudową potencjału nuklearnego grozi zaburzeniem równowagi sił na kontynencie azjatyckim. Rosja, mimo że osłabiona w wyniku niepowodzeń na Ukrainie, jest państwem nadal, z wojskowego punktu widzenia, groźnym, a zjawiskiem, które winno niepokoić Waszyngton jest zdaniem Autorek większa skłonność Kremla do akceptacji ryzyka, co oznacza, wręcz zwiększenie, mimo mniejszych możliwości, a nie redukcję zagrożenia ze strony Moskwy. Ale to nie koniec wyzwań, bo problemy związane z agresywną polityką Korei Płn. i Iranu nie maleją, podobnie jak zagrożenie ze strony organizacji terrorystycznych czy świata zorganizowanej przestępczości.
Do tej listy wyzwań, dalece niepełnej, trzeba dodać wewnątrzamerykańskie napięcia i potrzebę mobilizacji wysiłków na rzecz modernizacji sił zbrojnych, osiągnięcia przewagi technologicznej nad rywalami i odbudowy zaprzepaszczonego przez lata rozbrajania się potencjału przemysłowego pracującego na potrzeby sił zbrojnych. Skala już widocznych wyzwań i tempo w jakim zmiany następują i jak szybko trzeba będzie na nie odpowiedzieć, skłania Autorki raportu do sformułowania pierwszego wniosku – otóż Ameryka nie poradzi sobie sama. Bez wsparcia sojuszników, wspólnego wysiłku na rzecz odbudowy polityki odstraszania geostrategicznych wrogów i rywalów, Stany Zjednoczone mają małe szanse na odniesienie sukcesu. Sukcesem w tym wypadku jest skuteczna polityka odstraszanie, czyli niedopuszczenia (bo tak kształtujemy rachunek strategiczny rywali) do wojny. I to dlatego, jak argumentują, opublikowana przez Departament Obrony Narodowa Strategia Bezpieczeństwa traktuje politykę „zintegrowanego odstraszania” w kategoriach „gry zespołowej” której wynik zależy od wspólnego wysiłku Stanów Zjednoczonych i sojuszników. Dlatego też, dowodzą, w amerykańskiej debacie strategicznej tak silnie w ostatnim czasie podkreśla się wagę systemu sojuszniczego skonstruowanego w ostatnich dziesięcioleciach przez Waszyngton uznając go za istotny atut, którym nie dysponują rywale. Chodzi oczywiście o NATO, ale nie tylko, bo co najmniej równie ważne są azjatyckie alianse – format QUAD i AUCUS. To silnie ugruntowane przekonanie, że tylko w sojuszu Ameryka poradzi sobie z wyzwaniami strategicznymi trochę uspokaja nasze obawy czy nie zostaniemy „strategicznie porzuceni” przez Stany Zjednoczone, które teoretycznie mogą skoncentrować sią na kwestiach w ich geografii bezpieczeństwa istotniejszych. Otóż z tego opisu sytuacji jasno wynika, że o porzuceniu strategicznym nie ma mowy, co tylko do pewnego stopnia winno nas uspokajać. Dlaczego? Dlatego, że jeśli mówimy o implementacji doktryny „zintegrowanego odstraszania” w życie, to musimy zmierzyć się z wieloma, w ramach amerykańskiego systemu sojuszniczego wyzwaniami. Musimy wiedzieć czego nasz największy sojusznik od nas oczekuje, na czym ma polegać integracja wojskowa w ramach sojuszu ze Stanami Zjednoczonymi, jak głęboki to winien być proces, jakie będą wreszcie obszary wspólnej odpowiedzialności a co będzie naszą wyłączną domeną. To nowe podejście oznacza też, co jest zarówno szansą jak i wyzwaniem, ewolucję relacji w ramach amerykańskiego systemu sojuszniczego, zmianę ról, odejście od modelu dawca bezpieczeństwa (Stany Zjednoczone) – biorca (Polska) na rzecz bardziej partnerskich relacji. Tym właśnie, opisem nowego modelu i zasad jego funkcjonowania, zajmują się analityczki CNAS.
Cel tej ewolucji systemowej jest oczywisty. Jak piszą:
Częściowym powodem, dla którego Stany Zjednoczone skupiają się na sojusznikach i partnerach, jest odnowiony nacisk na podział obciążeń, dzięki któremu sojusznicze i partnerskie siły zbrojne wnoszą większy wkład we własną obronę, obronę regionalną lub obronę zbiorową. Teoretycznie sojusznicy i partnerzy, którzy chcą wziąć na siebie większą odpowiedzialność za bezpieczeństwo, pomagają siłom amerykańskim skupić się na priorytetowych zagrożeniach i najpilniejszych misjach wojskowych, a nie na zarządzaniu regionalnymi kryzysami. Mogłoby to również ograniczyć niektóre globalne obowiązki wojska, umożliwiając mu odzyskanie gotowości i poczynienie większych inwestycji w modernizację.
W praktyce to, co w nowej Narodowej Strategii Bezpieczeństwa określane jest mianem „zintegrowanego odstraszania”, winno - w opinii Stacie L. Pettyjohn i Beccy Wasser - przypominać trzypiętrową konstrukcję. Jej kolejnymi kondygnacjami, idąc od obszaru najmniej zawansowanego, winny stać się – integracja na poziomie wojskowo – taktycznym (interoperacyjność) przez integrację operacyjną po osiągnięcie, najwyższego poziomu więzi sojuszniczych, jakim ich zdaniem jest, integracja strategiczna. A zatem to, co w Polsce często jest podnoszone jako przykład działania niezbędnego, uzyskanie stanu zgrania, interoperacyjności, umiejętności komunikowania się na polu walki i koordynacji wysiłków sił sojuszniczych, w ujęciu amerykańskich specjalistek jest jedynie pierwszym, ważnym, ale nie kluczowym etapem nowego systemu sojuszniczego. W tym obszarze jest też oczywiście wiele do zrobienia i Pettyjohn z Wasser proponują konkretne posunięcia, takie jak zamiana zasad handlu amerykańską bronię po to, aby uzyskać większe ujednolicenie podstawowych platform bojowych, najlepiej przez upowszechnienie systemów amerykańskich wśród sojuszników. Ameryka rzadko kiedy prowadzi wojny samodzielnie, najczęściej działając wespół z sojusznikami, a to oznacza, że trzeba brać pod uwagę w planowaniu militarnym również ich potencjał.
Sojusznicy i partnerzy zapewniają dodatkową siłę bojową w operacjach koalicyjnych wzmacniając w ten sposób odstraszanie i przesuwając równowagę sił na naszą korzyść. Chiny mają dużą armię, która modernizuje się i zwiększa swoją zdolność do projekcji siły, potencjalnie umożliwiając Pekinowi pokonanie Stanów Zjednoczonych w niektórych scenariuszach wojen we wschodniej Azji. Ale wojsko USA rzadko walczy samotnie; zwykle działa jako część wielostronnej koalicji, która działa niczym mnożnik siły. Podczas gdy sojusz kierowany przez USA może okazać się słabszym ilościowo od Chin, to jego jakościowa przewaga technologiczna i połączona siła mogą „zapewnić projekcję siły w spornym środowisku” i wygenerować wystarczający potencjał, aby wygrać
— argumentują.
Nowa optyka
A zatem w nowych realiach, na poziomie taktycznym, Waszyngton musi postrzegać zdolności wojskowe sojuszników, w tym ich potencjał przemysłowy, w kategoriach istotnego czynnika zwiększającego wspólne, koalicyjne zdolności. Przyjęcie tej optyki w sposób rewolucyjny, jeśli nowe podejście realizowane będzie konsekwentnie, zmieni amerykańską politykę w zakresie udostępniania państwom sojuszniczym nowoczesnych technologii i systemów bojowych. Oznacza bowiem nie tylko postawienie na interoperacyjność sił wojskowych, ale również, i to może być zapowiedź rewolucyjnych zmian na „kooperacyjność potencjałów przemysłowych”.
Ustanowienie wspólnego systemu w zakresie rozwoju zdolności i koprodukcji między Stanami Zjednoczonymi oraz ich sojusznikami i partnerami zwiększa ich zdolność do produkcji broni potrzebnej do odstraszania
— argumentują Autorki.
Ponadto wzmacnia to odporność bazy przemysłu obronnego, sprzyja innowacjom i tworzy odporne i bezpieczne łańcuchy dostaw. Dlatego Narodowa Strategia Bezpieczeństwa podkreśla potrzebę współpracy Stanów Zjednoczonych z sojusznikami i partnerami w zakresie rozwoju zdolności i technologii oraz rozszerzenia ekosystemu innowacji, aby wspomóc interoperacyjność i odporność przyszłych koalicji.
Ale to dopiero pierwszy poziom. Na drugim, określanym przez Pettyjohn z Wasser mianem operacyjnego, sytuują się kwestie związane z takimi obszarami jak integracja instytucjonalna. Chodzi o takie przekształcenie instytucji odpowiedzialnych za bezpieczeństwo i planowanie wojskowe, zarówno w Stanach Zjednoczonych jak i w państwach sojuszniczych, aby wymiana informacji, w tym najbardziej tajnych i wrażliwych miała miejsce w sposób rutynowy i automatyczny, aby programować symbiozę w obszarach technologicznych i przemysłowych, aby wspólnie prowadzić badania nad nowymi technologiami wojskowymi i wreszcie aby zbudować wspólna, nową architekturę wymiany danych, co w związku z wejściem sztucznej inteligencji do szeroko pojętej wojskowości może mieć fundamentalne dla osiągnięcia zwycięstwa znaczenie. W pewnym uproszczeniu można powiedzieć, że po osiągnięcie doskonałego poziomu współdziałania i interoperacyjności sił zbrojnych (poziom taktyczny), powinno być skoordynowane ze zmianami na kolejnych szczeblach. W tym wypadku chodzi o udoskonalenie, a w gruncie rzeczy zespolenie w jedną całość przemysłowych, technologicznych i naukowych (w obszarze wojskowym) zdolności państw będących częścią amerykańskiego systemu sojuszniczego. I wreszcie mamy trzeci, najwyższy, szczebel integracji strategicznej. Obejmuje on ustalenia na poziomie przede wszystkim politycznym. Chodzi o wspólne priorytety w zakresie bezpieczeństwa, których ustalenie musi zostać poprzedzone wspólną oceną zagrożeń. Po drugie, chodzi o zaprogramowany, między Stany Zjednoczone i ich sojuszników, „podział pracy”, obszarów odpowiedzialności i wysiłków, ale także trzeba myśleć o wspólnym planowaniu strategicznym i operacyjnym, bo tylko tego rodzaju integracja daję rękojmie ostatecznego sukcesu w rywalizacji z wrogimi mocarstwami w rodzaju Chin czy Rosji.
Autorki raportu nie są fantastkami. Proponując tak daleko idące wysiłki na rzecz uwspólnotowienia, w ramach amerykańskiego systemu sojuszniczego, polityki w zakresie wojskowym mają świadomość zarówno tego, że obecny stan integracji, z tej perspektywy jest daleki od ideału, jak i faktu, iż nie wszystkie państwa będą w równym stopniu zainteresowane wzięciem udziału w nowym systemie. Zwracają uwagę na to, że już w ramach NATO działa cała masa rozmaitego rodzaju koalicji chętnych czy mniejszych grup państw chcących zacieśniać, w pewnych ważnych dla nich sferach, kooperację, co oznacza, że wola pogłębienia współpracy, bardziej aktywnego działania, istnieje, ale mamy też do czynienia z istnieniem obiektywnych barier, które utrudniają osiągnięcie pozytywnych zmian. Autorki identyfikują podstawowe ograniczenia. Ich zdaniem, po pierwsze Stany Zjednoczone i ich partnerzy w odmienny sposób rozumieją to co można określić mianem „obrony zbiorowej”, a to oznacza też funkcjonowanie w tym zakresie odmiennych regulacji prawnych utrudniających per saldo współpracę. Te bariery trzeba będzie zredukować. Różna jest też polityczna ocena zagrożeń, gotowość do ponoszenia kosztów transformacji, przezwyciężenia barier technologicznych i komunikacyjnych.
Działania, ich zdaniem, trzeba podjąć jednocześnie na wszystkich trzech taktycznym, operacyjnym i strategicznym poziomie integracji. Nie mamy zatem do czynienia z propozycją pogłębiania współpracy „krok po kroku”. Pettyjohn i Wasser formułują nawet w konkluzji swego opracowania niezwykle interesujący pogląd, iż poziom strategiczny jest w istocie najważniejszy. Chodzi o to aby Stany Zjednoczone wespół z sojusznikami miały identyczną ocenę zagrożeń, ich rangi, wagi i w związku z tym w gruncie rzeczy tożsame priorytety strategiczne.
Ambitna wizja
Mamy do czynienia z niezwykle ambitną wizją budowy wspólnego systemu obrony, tworzonego przez Stany Zjednoczone, ale wymagającego zaangażowania, wysiłku i wkładu ze strony sojuszników. Co więcej, działać trzeba zacząć już teraz, bo jak argumentują:
Ameryka i jej sojusznicy i partnerzy nie mogą czekać do kryzysu lub konfliktu, aby wymusić większą integrację strategiczną. Aby zintegrowane odstraszanie zadziałało, Waszyngton i jego sojusznicy i partnerzy muszą kłaść nacisk na planowanie w czasie pokoju i nadać mu priorytet. Biorąc pod uwagę zaawansowane zagrożenia stojące przed Stanami Zjednoczonymi oraz sojusznikami i partnerami, oczekiwanie na pojawienie się kryzysu może oznaczać, iż zaczniemy działać za późno, ponieważ tempo przyszłego konfliktu będzie tak duże, że koalicjom zabraknie czasu na wypracowanie mechanizmów współpracy lub przezwyciężenie strategicznych nieporozumień.
Ten alarmistyczny ton wywołany jest oceną wyzwań, ich skali, ale także wynika z przeświadczenia o rozmiarach zaniedbań, które w epoce „końca historii” stały się udziałem wszystkich państw rodziny Zachodu. Wielce wymownym jest ton tego raportu, przebijające się w każdym akapicie przekonanie, że albo zaraz jako Zachód, weźmiemy się do roboty odrzucając stare bariery i uprzedzenia, albo będziemy mieć, wszyscy razem, problemy. Ten ton jest w nie mniejszym stopniu niźli explicite formułowane propozycje zmian świadectwem tego, że żyjemy w czasach przełomu, dziś pracujemy na sytuację przyszłego pokolenia i wszystko się zmienia, w tym amerykański system sojuszniczy.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/627103-polityka-zintegrowanego-odstraszania-nowa-doktryna-usa