„Wątpię, żeby Putin miał ochotę na aneksję Białorusi. Natomiast na całkowitą wasalizację, jak najbardziej tak, w sensie marionetkowej władzy. Zresztą ona jest coraz bardziej marionetkowa” – mówi w rozmowie z portalem wPolityce.pl Agnieszka Romaszewska-Guzy, dyrektor telewizji Biełsat.
CZYTAJ TAKŻE:
wPolityce.pl: Co miała na celu wizyta Władimira Putina na Białorusi?
Agnieszka Romaszewska-Guzy: Wydaje mi się, że nie będę tu oryginalna. Według wszelkiego prawdopodobieństwa ta wizyta miała służyć zdyscyplinowaniu białoruskiego sojusznika i pokazaniu, że nie dostał za darmo wsparcia. Łukaszenka dostał ogromne wsparcie od Putina, zarówno ekonomiczne, jak i polityczne, gdy miał spore szanse na utratę władzy. Teraz nadchodzi czas, żeby się zrewanżować. Myślę, że to była bardzo ważna wizyta, ponieważ jak wiemy Putin praktycznie nigdzie nie jeździ. Siedzi w swoim bunkrze i niezwykle rzadko stamtąd się rusza. Więc to jest wyjątkowa sytuacja, że przyjechał do Mińska pierwszy raz od 3 lat. To ma oczywiście spore znaczenie polityczne. O co chodziło Putinowi? Jestem przekonana, że chce po prostu włączyć Białoruś do wojny.
Według Pani scenariusz, w którym Białoruś włącza się do wojny jest faktycznie realny? W końcu nie brakuje doniesień, że społeczeństwo białoruskie oraz wojskowi wcale nie chcą walczyć z Ukraińcami.
Tak, to jest oczywiście prawda. Cała ta sytuacja powoduje, że Łukaszenka jest bardzo mało wyrywny do tego, żeby włączyć się do wojny. Nie przypadkiem tak zwleka. Poza tym trzeba podkreślić, że ma bardzo niewyszkoloną armię – nieostrzelaną, niewyrobioną. Rzucenie jej w tej chwili do walki z Ukraińcami, to jest posłanie ich na rzeź. Obecnie, to niewątpliwie najlepsza armia w Europie. Armia białoruska nie jest bardzo liczna, nie ma silnego morale, motywacji, by walczyć, wyposażenia ani wyszkolenia. Jednocześnie jest to powodowanie bardzo poważnych zawirowań wewnątrz kraju. Jest takie stare powiedzenie, które oni sami opowiadają, że Białorusini są gotowi siedzieć na gwoździu. Jak Polak siadł, to podskoczył i wyrzucił gwóźdź, Ukrainiec też podskoczył i schował gwóźdź do kieszeni, a Białorusin siedzi i mówi: a może tak trzeba? Więc pytanie, jak bardzo długo są w stanie siedzieć na gwoździu? Gdy zaczną być chłopaki posyłani na front, to można liczyć na tę armię? Myślę, że nie. Zwłaszcza po 2020 roku i niesamowitych represjach, które wtedy nastąpiły, to poziom nienawiści do reżimu jest ogromny. Sądzę, że będzie spory poziom niezgody, żeby szli ludzie ginąć. Ale z drugiej strony Putinowi jest to bardzo potrzebne, to znaczy sojusznik choć mały, jest potrzebny.
A jeśli Białoruś pod naciskiem Rosji włączyłaby się do wojny, to można spodziewać się tam jakichś rozruchów społecznych? Przywołała Pani 2020 rok, kiedy po wyborach tysiące Białorusinów wyszło na ulice, by protestować, więc może tym razem byłoby podobnie?
Jestem pewna, że jakieś problemy by były. Nie wiem, jak w ogóle zachowałoby się wojsko – jaka byłaby jego wartość w ewentualnym wykorzystaniu przez Rosję. Jeśli chodzi o same masowe wystąpienia, to Łukaszenka bardzo boleśnie nauczyć naród, że nie należy występować, bo kilkadziesiąt tysięcy ludzi było represjonowanych, przeszło przez straszliwe bicie, tortury, areszty, gdzie byli przetrzymywani w nieludzkich warunkach, choć krótkotrwale. Ale w tej chwili ponad tysiąc osób (ja szacuję tę liczbę na około 3 tysiące) siedzi w więzieniach z zarzutami politycznymi. Więc trzeba powiedzieć, że łatwo nie byłoby doprowadzić do rozruchów, bo to społeczeństwo jest jak skute lodem. Oni zapłacili za 2020 rok ogromną cenę. My nawet sobie tego nie wyobrażamy. Porównując to ze stanem wojennym w Polsce, to były znacznie większe represje. Bardziej da się je porównać ze stalinowskimi, może poza tym, że nie stosuje się masowo kary śmierci. Dlatego bardzo trudno jest mi dywagować, co by się stało. Natomiast na 90 proc. mogę powiedzieć, że wartość bojowa oddziałów białoruskich będzie minimalna. One nie będą miały żadnego interesu ryzykować w imię Łukaszenki i absurdalnych, imperialnych planów Rosji.
W związku z wizytą Putina pojawiły się sugestie, że Rosja może zaanektować Białoruś. Czy istnieje taka możliwość?
Myślę, że nie. Cicha okupacja w zasadzie już istnieje. To może nie jest wiadome powszechnie, ale w tej chwili wojsko rosyjskie, które stacjonuje na Białorusi, już nie potrzebuje zgody białoruskich władz, żeby np. zająć jakiś teren czy lotnisko. Oni jak chcą, to po prostu zajmują. Dlatego uważam, że to wystarczy Putinowi. Zwłaszcza, jeżeli będzie miał posłuszeństwo Łukaszenki. A jeśli nie będzie go miał, to też może być jeszcze ciekawie, bo może po prostu spróbować zmienić prezydenta. Więc aneksji Białorusi raczej nie będzie, ponieważ Putinowi jest potrzebny sojusznik. Nie przypadkowo w czasach komunistycznych, republiki ukraińska i białoruska miały osobny głos w ONZ-ecie, że niby to osobne kraje. Chwilami, to jest przydatne, chociażby w polityce międzynarodowej. Poza tym, po co Rosji jeszcze jeden kraj w pełni na utrzymaniu? Już mają Czeczenię z tym oszalałym Kadyrowem. Trzeba tam wkładać masę pieniędzy i nigdy nie wiadomo, co z tego wyniknie. Dlatego wątpię, żeby Putin miał ochotę na aneksję Białorusi. Natomiast na całkowitą wasalizację, jak najbardziej tak, w sensie marionetkowej władzy. Zresztą ona jest coraz bardziej marionetkowa.
Dziękuję bardzo za rozmowę.
Rozmawiał Mateusz Majewski
CZYTAJ RÓWNIEŻ:
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/627036-wywiad-romaszewska-putin-chce-wlaczyc-bialorus-do-wojny