Co kilka miesięcy Kijów zmienia się nie do poznania, jakby nie tygodnie, nie lata nawet, ale całe epoki zmieniały się nad Dnieprem.
1 marca stolica Ukraina wydawała się obumarła. Połowa mieszkańców wyjechała, a druga połowa zeszła do podziemia, dosłownie żyjąc w piwnicach, schronach i na stacjach metra. Nie było miejskiego transportu, po mieście - przed chwilą czteromilionowym - jeździło może kilkanaście taksówek, a na połowie skrzyżowań wyrastały barykady z worków z piaskiem, opon i betonowych bloków. Miasto pokonywałem piechotą, przeszedłszy 15 kilometrów i rozmawiając z kilkoma oficerami, spiętymi kontrolami i poszukiwaniami dywersantów, których - jak się dowiedzieliśmy później - było wówczas w metropolii około 3 tysięcy. Miasto czekało na apokalipsę, nawet w centrum, na billboardach widniały napisy na wypadek wjazdu rosyjskich czołgów: „rosyjski żołnierzu, nie walcz za swoich oligarchów”, „Rosja przegrała, cały świat z Ukrainą”.
Będąc wówczas nad Dnieprem oczekiwało się powtórki z Groznego, Stalingradu a może nowej katastrofy i hekatomby. Zresztą rosyjskie rakiety błyskające nocami nad miastem przypominały o tym regularnie. „Wyjeżdżaj” - radzili. Nadchodził koniec świata.
1 sierpnia Kijów w niczym nie przypominał samego siebie sprzed 5 miesięcy. Miasto żyło intensywnie, kawiarnie, restauracje i sklepy były otwarte, w słoneczne lato parki pełne były spacerowiczów, na placach zabaw i wokół fontann bawiły się dzieci. Na niektórych skrzyżowaniach pojawiły się korki, transport miejski znowu pękał w szwach, na ulicach hipsterska moda przypominała, że wciąż żyjemy w XXI wieku.
Jak ładnie określili to kijowscy Kapucyni „Kijów jest na wojnie, ale Kijów nie żyje wojną”. Codzienne alarmy przeciwlotnicze nie wzruszały przechodniów, choć lokale gastronomiczne - wedle przepisów - musiały poprosić gości o udanie się do schronów i zamknąć się dla gości. Takie tam drobne uprzykrzenie dnia, ale miasto swoją swobodą śmiało się Putinowi w twarz.
Ale 1 grudnia znowu Kijów znowu był miastem zupełnie innym, nie tym z wczesnej wiosny i nie tym z gorącego lata. Całe miasto, ruchliwe nadal, pogrążone było w ciemności na długie godziny, czasami i dnie gdy prąd z ostrzelanych elektrowni można było dostarczyć jedynie na godzinę-dwie w ciągu doby. Mieszkańcy w wychłodzonych mieszkaniach i z poszukiwaniem działającego sklepu zmagają się z problemami mocniejszymi niż tylko ciemne wieczory i brak telewizji. Zniszczone nadajniki utrudniają łączność internetową - nie ma wieści od bliskich na froncie, nie ma pracy bo fabryki, większe sklepy czy wiele zakładów pracy nie podepnie się pod generatory prądu, jest więc kłopot z zarobkami, z opłatami, z wolnym czasem. Miasto o powierzchni 850 km kwadrantowych od 17-18 pogrąża się w ciemności, oślepia światłami samochodów, pogrążą w depresyjnym błocie i topniejącym na szarych ulicach śniegu. Wzmaga się zmęczenie i poczucie niepewności, choć nadal - a to podkreślać trzeba cały czas - nie ma nastrojów kapitulanckich w społeczeństwie.
ZOBACZ TAKŻE:
O tym co się dzieje na Kremlu nie wiemy nic
Marek Budzisz: Scenariusz szybkiego zwycięstwa Ukrainy
Nieprzewidywalność tej wojny
Za każdym razem Kijów odmieniał się po dynamicznych zmianach po rosyjskiej stronie. Zaraz po inwazji załamał się plan obalenia rządu, więc armia próbowała okrążyć stolicę i strachem zmusić do kapitulacji, toteż strach i napięcie unosiły się na ulicach miasta. Ale ofensywa załamała się totalnie, wiosną w naród obrońców wstąpiła nadzieja, jakby jedna wojna się zakończyła zwycięstwem, a druga - o Donbas - zaczęła się stosunkowo daleko. To rosyjskie wtargnięcie ogołociło Kijów, a rosyjskie fiasko przywróciło go do życia. Dalej rosyjska zmiana strategii pogrążyła stolicę Ukrainy w chłodzie i ciemności - ostrzały elektrowni wstrząsnęły ludnością cywilną, choć nie złamały jej. Dodajmy do tego, że w żadnym z omawianych dni eksperci nie prognozowali trafnie. Nikt 1 marca nie spodziewał się tłumów z kawami w rękach w parku Szewczenki, a nikt 1 marca nie wyobrażał sobie totalnej ciemności kilka miesięcy później. Czego nie wyobrażają sobie eksperci dzisiaj?
Może Rosjanie sięgną po jeszcze inne narzędzia wojny, użyją broni chemicznej, biologicznej lub tej, której nazwy nie wolno wymawiać? Może wysadzą w powietrze mosty na Dnieprze paraliżując lewobrzeżną część kraju i przesądzając o wojnie? A może - jak to bywa na tej wojnie - zwrot akcji zaskoczy nas pozytywnie? Może ofensywa armii Putina się załamie, katastrofa najeźdźców przerodzi się w polityczny kryzys na Kremlu albo masowe dezercje z „drugiej armii świata”? Zawalić się może coś i w Mińsku, albo Waszyngton przekaże taką broń Ukraińcom, po której grabarze w Rosji dostaną sowite premie. Nieprzewidywalność tej wojny i gwałtownie zmieniająca się rzeczywistość pozwala mieć i taką nadzieję, że Ukraina w przyszłym roku zakończy tę wojnę. Oficerowie na froncie mówią, że stanie się to wiosną i nawet jeśli ta wersja jest zbyt optymistyczna, to jednak losy Ukrainy po 24 lutego 2022 skłaniają do zadania pytania: czy takiego oto słonecznego 1 maja będzie można z radości tańczyć na ulicach Kijowa po klęsce putinowskiej armii Imperium Zła?
Wiemy, po mijającym roku 2022, że wszystko jest możliwe.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/626697-czy-wiosna-na-ulicach-kijowa-beda-tanczyc-ze-szczescia
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.