Andrew Michta, znany amerykański ekspert strategiczny pisze w portalu 1945, że właśnie rozpoczęła się czwarta faza wojny na Ukrainie. W przeciwieństwie do trzech poprzednich, których ciężar skoncentrowany był na siłach ukraińskich, teraz mamy do czynienia z odmienną sytuacją i „punkt ciężkości” w związku z tym i perspektywa zwycięstwa zależy od decyzji podejmowanych przez sojuszników Kijowa z Zachodu.
Warto zrekonstruować tok rozumowania Andrew Michty, którego zdaniem strategia sojuszników wobec wojny na Ukrainie opiera się na dwóch podstawowych przesłankach – pierwszej i najważniejszej, nie dać się wciągnąć do wojny, co oznacza politykę zapobiegania eskalacji i po drugie, aby kontynuować wsparcie dla Kijowa, tak aby był on sam w stanie bronić się przed agresorem. Tylko, że jak zauważa amerykański ekspert realizacja pierwszego założenia strategicznego (nie dać się wciągnąć) musi oznaczać zasadniczą zmianę w punkcie drugim (skala i charakter pomocy), z czym Zachód ma obecnie problem, dlatego, że część sojuszników Ukrainy raczej myśli o zamrożeniu czy wręcz zakończeniu konfliktu, co oznacza, że być może w niektórych stolicach europejskich już nastąpił mentalny przełom na rzecz pokoju za wszelką cenę. Tylko, że równolegle mamy do czynienia ze zmianą strategicznego podejścia Moskali, którzy atakując przy użyciu swego potencjału rakietowego, a wywiad brytyjski twierdzi, iż w tym celu wykorzystują nawet rakiety z żelaznych rezerw bo stwierdzono użycie takich u których odkręcono moduły jądrowe, chcą osiągnąć przewagę nad stroną ukraińską. Już obecnie mowa jest o zniszczeniu w ok. 50 % ukraińskiego systemu energetycznego, co oznacza, że spadek PKB, we wrześniu szacowany na 37,4 % rok do roku, może niestety znacząco przyspieszyć. Z przerwami pracować będą fabryki zaopatrujące ukraińskie siły zbrojne, gorzej funkcjonował będzie transport kolejowy od sprawności którego zależy rytmiczność dostaw pomocy z Zachodu i większą część ograniczonych zasobów, którymi dysponuje państwo ukraińskie trzeba będzie przeznaczać na wsparcie dla ludności cywilnej. W efekcie prędzej czy później, Rosjanie, argumentuje Michta, osiągną taką przewagę, wykorzystując swój większy potencjał, że będzie to zauważalne na polu boju. Jak na nową sytuacje strategiczną reagują sojusznicy Ukrainy? Andrew Michta sarkastycznie pisze, że „najlepsze, co Unia Europejska jak się wydaje była w stanie zapewnić do tej pory, to głosowanie rezolucji w Parlamencie Europejskim, w której uznano Rosję za państwo sponsorujące terroryzm – rezolucja być może bogata w symbolikę, ale bez konkretnego wpływu na to, co dzieje się w tej wojnie.”
Sojusznicy Ukrainy
Tymczasem sojusznicy Ukrainy, winni działać, dowodzi, zupełnie inaczej. Jedynie dostarczając Kijowowi więcej systemów obrony przeciwlotniczej, broń rakietową dalekiego zasięgu i lotnictwo, można zapobiec temu, do czego dąży Rosja – czyli odzyskaniu inicjatywy operacyjnej i w efekcie strategicznej, kontroli eskalacyjnej i przede wszystkim przeciwdziałać wciągnięciu NATO do wojny. To kluczowa teza artykułu Andrew Michty:
Putin atakuje Ukrainę, ale pole bitwy jest teraz również mocno usytuowane na Zachodzie. Incydent rakietowy w Polsce uświadomił nam, że jeśli NATO nie zapewni Ukrainie lepszych zdolności antyrakietowych, samolotów, a zwłaszcza broni dalekiego zasięgu, które umożliwiłyby jej wojsku uderzenie na źródła agresji, to wówczas istnieje ryzyko, które będzie rosło, wojny na szerszą skalę, która mogłaby wciągnąć NATO.
A zatem jedynie zwiększając zdolność sił ukraińskich do atakowania rosyjskich stanowisk ogniowych położonych w głębi Federacji Rosyjskiej, państwa współpracujące z Ukrainą, mogą skutecznie wpłynąć na rosyjski rachunek strategiczny. Dowiodła tego w sposób oczywisty, już w czasie obecnej wojny, operacja z dostawą systemów HIMARS, co doprowadziło to zredukowania zatrważającej przewagi ogniowej rosyjskiej artylerii. Jedynie zaopatrując Kijów w broń dającą stronie ukraińskiej zdolności ofensywne można przerwać zaklęty krąg w której obecnie się znajdujemy, gdzie intensywne ataki rakietowe powodują stopniowe kruszenie wydolności jej sił zbrojnych (spowolnienie dostaw, problemy z logistyką) dodatkowo zwielokrotniając liczbę ofiar wśród ludności cywilnej. Niedługo obie strony wojny będą chciały przystąpić do prowadzenia operacji zaczepnych, których wynik może zaprogramować kształt ewentualnych rozmów pokojowych. Oznacza to, w opinii Andrew Michty, że dążąc do pokoju i zakończenia wojny, dziś powinno się dostarczać Ukrainie więcej broni, bo nic tak dobrze nie wpływa na wzrost pokojowych nastrojów w Moskwie, jak kolejne doniesienia o porażkach na froncie.
Obecne zachodnie podejście do dostarczania Ukrainie broni i wsparcia
— argumentuje Michta.
Które pozwala jej pozostać w walce, a nawet odnieść znaczące zwycięstwa operacyjne, nie wystarczy, aby Kijów mógł odnieść zwycięstwo na poziomie strategicznym.
Co więcej, nadal Zachód działa w paradygmacie „skalibrowanej odpowiedzi” na poczynania Moskali, czyli w taki sposób ograniczonej, że w pierwszym rzędzie chce się uniknąć ryzyka eskalacji. Pytaniem zasadniczym, które otwarcie stawia Andrew Michta, jest kwestia czy podejście tego rodzaju może „przekonać” Putina, że wojny nie da się wygrać i w związku z tym trzeba usiąść do stołu negocjacyjnego, nawet za cenę zaakceptowania mało atrakcyjnych dla Moskwy warunków? Obecna rosyjska strategia opiera się na przekonaniu, że Zachód nie przekroczy wyznaczonych sobie limitów zaangażowania i nie zwiększy pomocy wojskowej dla Kijowa. A to oznacza, gdyby rosyjskie rozumowanie okazało się słusznym, nie tylko działanie na rzecz przedłużania wojny i zwiększania skali ofiar oraz strat, ale również ryzykowanie kolejnych incydentów, takich jak w Przewodowie, które mogą skończyć się wciągnięciem NATO do bezpośredniego starcia.
Propozycja Andrew Michty nie jest jedynym stanowiskiem w rodzinie państw Zachodu. Wychodząc z podobnej oceny sytuacji, choć może nie tak szczegółowo zarysowanej, do zupełnie odmiennych wniosków dochodzi na łamach The National Interest Balzas Orban, członek węgierskiego parlamentu i szef gabinetu politycznego premiera Węgier. I on, podobnie jak Andrew Michta, jest zdania, że perspektywa wciągnięcia NATO do wojny z Rosją jest realna, a nawet w obliczu przedłużającej się wojny na Ukrainie, prawdopodobieństwo niebezpiecznej eskalacji rośnie. Orban nawołuje do zerwania z tradycją idealistyczną w polityce zagranicznej i wzywa do powrotu do paradygmatu realistycznego, opartego na drobiazgowej analizie relacji sił, potencjału i rachunku koszty – korzyści. Argumentuje, że idealiści mają skłonność do ideologicznego postrzegania wojny, która w takiej konstrukcji toczy się zawsze w imię „wyższych wartości”, ale to też niestety prowadzi niemal zawsze do przedłużania konfliktu, bo konkurencyjne ideologie trudno ze sobą pogodzić. W jego opinii Europa, w związku z przedłużająca się wojną znalazła się niebezpiecznie blisko sytuacji przypominającej rok 1914, a nie zbliża się, jak się uważa, do roku 1938. Zagrożeniem w opinii Orbana nie jest polityka appeasementu (stąd myślenie o Monachium) a stan ducha przypominający nastroje z przedednia pierwszej wojny światowej, kiedy wszyscy myśleli, że Bóg i racja jest po ich stronie a wojna nie potrwa długo, najwyżej do wiosny kolejnego roku. Stało się zupełnie inaczej, i w efekcie, Europa przeżyła pierwszy, niesłychanie krwawy konflikt powszechny.
Ponad sto lat później duchy roku 1914 znów nas nawiedzają
— argumentuje Orban.
Europa niczym lunatyk angażuje się w konflikt, którego nie może wygrać. Rosja rozpoczęła wojnę ideologiczną z Zachodem, a Zachód z kolei postrzega siebie jako strażnika liberalnego porządku światowego. Obie strony udzielają błędnych odpowiedzi na niewłaściwie stawiane pytania, ponieważ w równym stopniu są zakładnikami swoich imperialnych ideologii i ograniczonego myślenia. W ciągu ostatnich kilku miesięcy stało się oczywiste, że wszystkie strony błędnie oceniły sytuację. Europa, karzeł energetyczny, próbuje sankcjami wywrzeć presję na Rosję, która jest potentatem. Próba jest wyraźnie daremna i w widoczny sposób rujnuje gospodarki krajów członkowskich UE. Walczące strony atakują również wzajemnie swoją infrastrukturę krytyczną, co powoduje coraz większą liczbę ofiar wśród ludności cywilnej. Mobilizacja armii rosyjskiej oznacza pogłębienie konfliktu, a w tym niebezpiecznym momencie coraz więcej głosów wzywa Zachód do bezpośredniego zaangażowania, nawet jeśli oznaczałoby to ewentualną eskalację ponad próg nuklearny.
Rokowania pokojowe
Balazs Orban proponuje aby rokowania pokojowe kończące wojnę rozpocząć niezwłocznie, natychmiast, dlatego, że kontynuowanie konfliktu oznacza zwielokrotnienie ryzyka rozlania się wojny i przekształcenia jej w starcie europejskie a może nawet globalne. Symptomatycznym jest, że z laudacją na temat polityki Neville’a Chamberlaina wystąpiła niedawno była kanclerz Niemiec, której zdaniem ten okryty niesławą brytyjski polityk „kupił pokój” w Monachium. Wydaje się, że jest to w gruncie rzeczy perspektywa bliska węgierskiemu publicyście, co nota bene pokazuje, że w wymiarze geostrategicznym Budapesztowi znacznie bliżej jest do Berlina, niż do Warszawy nie mówiąc już o Waszyngtonie. Znamiennym jest też, że Orban w swym wystąpieniu pisze wyłącznie o interesach europejskich, tak jakby szerszy rachunek sojuszniczy, związany z polityką amerykańską w ogóle w polu debaty nie występował. To też wydaje się symptomatyczny, zwłaszcza w sytuacji, że w Europie Zachodniej narasta, o czym informuje Politico wściekłość na Amerykanów, że ci zarabiają na ukraińskiej wojnie.
Mamy zatem do czynienia z dwiema perspektywami, amerykańską i drugą, którą określić można mianem europejskiej, choć tego rodzaju podejście reprezentuje jedynie część państw naszego kontynentu. Od tego czy dyplomacji amerykańskiej, a wydaje się, że kluczowe będzie rozpoczynające się właśnie posiedzenie NATO w Bukareszcie, uda się znaleźć wspólną linię zależeć będzie skala pomocy dla Ukrainy, a co za tym idzie perspektywa rozmów pokojowych i warunki ewentualnego kompromisu. Innymi słowy, rzeczywiście, czwarta faza wojny już się rozpoczęła, a jej front przebiega w europejskich gabinetach.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/624207-o-perspektywie-wciagniecia-do-wojny