Jaki jest rachunek strategiczny Stanów Zjednoczonych w związku z zaangażowaniem Waszyngtonu we wspieranie wysiłku wojennego Ukrainy? Odpowiedź na to fundamentalnie pytanie jest ważne, bo pozwala zrozumieć zarówno dlaczego administracja Bidena zaangażowała się i jak silnie jest zdeterminowana.
Pisze na ten temat Timothy Ash, który opublikował na internetowej stronie think tanku CEPA artykuł na ten temat. Autor jest finansistą współpracującym z brytyjskim Chatham House, nie ma zatem niczego dziwnego w tym, że sporo uwagi poświęca ekonomicznemu wymiarowi amerykańskiego zaangażowania. Dyskutuje z pojawiąjącym się w Stanach Zjednoczonych poglądem, formułowanym zarówno przez przedstawicieli prawego skrzydła Republikanów, jak i lewego Demokratów, że wspieranie Ukrainy zbyt dużo kosztuje amerykańskiego podatnika, pieniądze te w związku z wieloletnimi zaniedbaniami, warto byłoby zaangażować na rozwiązywanie problemów wewnętrznych a Kijowowi powinni pomagać w większym stopniu Europejczycy, bo to na „ich terenie” toczy się wojna. Co do tego ostatniego, to akurat, zgoda, ale warto poświęcić nieco uwagi wyliczeniom Asha. Dowodzi on, że do tej pory amerykański podatnik, bo taką transzę zaakceptował Kongres, wydał na wspieranie Kijowa 40 mld dolarów, a dodatkowo Biden poprosił o zgodę na kolejny pakiet pomocy, zarówno wojskowej jak i ekonomicznej, który wyceniony został na 37,7 mld dolarów. Czyli łącznie mierzone w pieniądzach zaangażowanie Stanów Zjednoczonych we wsparcie dla Kijowa, wyniesie w 2022 i części 2023 roku ok. 77,7 mld dolarów, z czego z grubsza rzecz biorąc połowa to pomoc wojskowa. Kwoty ogromne, zwłaszcza jeśli zestawi się je z ukraińskim PKB które w tym roku, jak się szacuje osiągnie pułap 120, może 130 mld dolarów, ale w odniesieniu do środków przepływających przez amerykański budżet już nie tak oszałamiające. Pentagon rocznie dostaje, z grubsza rzecz biorąc 700 mld dolarów, w 2022 roku jest to dokładnie 715 mld, czyli wojskowa pomoc dla Kijowa wynosi jakieś 5,6 proc. amerykańskich wydatków na bezpieczeństwo. Czyli, jak argumentuje Ash z tej perspektywy „to są orzeszki”.
A co Ameryka uzyskuje w zamian? Analizując na chłodno, w wymiarze geopolitycznym, Ash pisze, że Stany Zjednoczone doprowadziły już do osłabienia militarnego Rosji i zniszczenia niemal połowy potencjału jej sił lądowych nie wysyłając nawet jednego własnego żołnierza. Już obecnie Ukraińcy unieszkodliwili niemal 100 tys. rosyjskich żołnierzy zabijając lub raniąc ich oraz zniszczyli, jak się szacuje 8 tys. jednostek sprzętu. Ash argumentuje, że z budżetowego punktu widzenia amerykańska inwestycja w wojnę, bo tak w pewnym uproszczeniu można traktować wsparcie dla Ukrainy, jest biorąc pod uwagę relację nakłady/efekty niezwykle korzystna dla Waszyngtonu. Dlaczego? Z tej przyczyny, że jak szacuje brytyjski ekspert, w budżecie Pentagonu rocznie przeznacza się ok. 100 do 150 mld dolarów na przeciwdziałanie zagrożeniom związanym z Rosją. Obecnie po niemal 9 miesiącach wojny z wojskowego punktu widzenia Moskale są znacznie osłabienie, co oznacza, że wydając z grubsza 40 mld dolarów, Amerykanie osiągnęli to na co w normalnych realiach przeznaczyliby sporo więcej. A zatem, jak dość cynicznie, ale prawdziwie konstatuje Ash „stopa zwrotu” z każdego dolara zainwestowana we wspieranie Kijowa daje od 2,5 do 3,5 razy lepszy rezultat niźli prosta rozbudowa zdolności amerykańskich sił zbrojnych. Czyli patrząc na sytuację z tego punktu widzenia wspieranie wysiłku wojennego Ukrainy jest z perspektywy amerykańskiego podatnika działaniem korzystnym, ekonomicznie efektywnym. Ale to przecież nie cały rachunek zysków i strat, który sporządzić mogą w Waszyngtonie. Jak argumentuje Ash „wojna służy obaleniu mitu, że rosyjska technologia wojskowa jest w jakiś sposób porównywalna z amerykańską i zachodnią. Pamiętajcie, że Ukraina używa tylko ulepszonej amerykańskiej technologii drugiej generacji, ale w konsekwencji pokonuje wszystko, czego może użyć rosyjska armia. Wojny to witryny sklepowe dla producentów sprzętu wojskowego; każdy kupujący przy zdrowych zmysłach będzie chciał technologii stworzonej przez zwycięzcę. Błędna ocena sytuacji przez Putina stworzyła jedynie fantastyczną okazję marketingową dla zachodnich konkurentów”.
Korzyści dla USA
Co więcej, jak trzeźwo zauważa Ash, amerykańscy sojusznicy przerażeni wojną deklarują wzrost własnych nakładów na obronność do poziomu 2 proc. PKB, a nawet jego przekroczenie, co oznacza, biorąc pod uwagę technologiczne zaawansowanie przemysłu wojskowego w Stanach Zjednoczonych, że większa część nowych zamówień jemu przypadnie.
Trudno też nie dostrzegać korzyści o charakterze dyplomatycznym czy politycznym, które staną się w nieodległej przyszłości udziałem Ameryki. Jeśli bowiem założyć, że rosyjski sprzęt wojskowy kupowany do tej pory chętnie przez wielu partnerów Moskwy, takich jak Egipt czy Indie, zacznie być w nowych realiach traktowany jako nie godny zaufania, to ewentualne przezbrojenie sił zbrojnych tych państw będzie wymuszało poprawę relacji z Waszyngtonem, broni nie traktuję się bowiem w handlu międzynarodowym w ten sam sposób co inne towary. Amerykanie uzyskają w efekcie dźwignię polityczną, która w nadchodzących latach z pewnością będą wykorzystywać. Wreszcie sukcesy Ukrainy w walce z Rosją, to, po czwarte, istotny sygnał wysyłany przez Waszyngton Pekinowi. Jego przesłanie jest czytelne – z Tajwanem, jeśliby Chińczycy chcieli zbrojnie wymusić powrót do macierzy tej formalnie zbuntowanej prowincji, nie musi pójść łatwo, co w dłuższej perspektywie stabilizuje sytuację. I wreszcie, po piąte, jak argumentuje Ash „wojna na Ukrainie zachęca i przyspiesza transformację energetyczną w Europie, ale także dywersyfikację Europy w kierunku odejścia od rosyjskiej energii. Europa desperacko próbuje pozyskać alternatywne źródła energii, a sektor amerykańskiego skroplonego gazu ziemnego (LNG) okazuje się tego oczywistym beneficjentem.” Innymi słowy, nawet gdyby wsparcie dla Ukrainy jakiego udziela Kijowowi Waszyngton traktować wyłącznie w kategoriach merkantylnych lub zysków politycznych, a całkowicie abstrahować od polityki opartej na wartościach, to z tej perspektywy wojna jest korzystna dla interesów Stanów Zjednoczonych. Tak ekonomicznych, jak i geostrategicznych.
Nowa sytuacja geostrategiczna dla Ameryki
O długofalowych amerykańskich interesach strategicznych w związku z wojną na Ukrainie pisze też na łamach Foreign Affairs Richard Fontaine kierujący think tankiem Center for the New American Security, będącym jednym z głównych ośrodków koncepcyjnego zaplecza obecnej administracji. Analizując położenie strategiczne Stanów Zjednoczonych Fontaine zauważa, że „dziś Waszyngton wybrał, być może automatycznie, konkurowanie z – a jeśli to konieczne – konfrontację – zarówno z Rosją, jak i Chinami jednocześnie i w nieskończoność.” A to oznacza nową sytuację geostrategiczną dla Ameryki, która przez ostatnie 100 lat nie musiała rywalizować, tym bardziej myśleć o wojnie, z przeciwnikiem którego potencjał przekraczał 40 proc. PKB Stanów Zjednoczonych.
Teraz sytuacja jest zupełnie inna, bo same Chiny mają 70 proc. amerykańskiego PKB i ciągle rosną. Współpracują też z Rosją, krajem nie tylko zasobnym w surowce, ale również będącym mocarstwem nuklearnym. Ich sojusz nie musi być bardzo bliski, ale z pewnością dla diagnozy sytuacji geostrategicznej wystarczy, że obydwa te państwa są zainteresowane rewizją dotychczasowego porządku globalnego, co jest zagrożeniem dla amerykańskiej hegemonii. Fontaine jest też zdania, że w dającej się przewidzieć przyszłości nie ma racjonalnych powodów, aby politycy zasiadający w Białym Domu kształtowali swą linii postepowania powodując się nadzieją, że uda się odwrócić to fundamentalne „równanie strategiczne” w którym dwie z trzech głównych potęg współdziałają na niekorzyść Ameryki.
Fontaine stawia w związku z tym fundamentalne pytanie – jaką politykę, w tych trudnych warunkach ma prowadzić Ameryka. Czy myślenie o rywalizacji z tandemem rosyjsko – chińskim oznaczać musi spory i starcia we wszystkich dających się wyobrazić obszarach i w każdej kwestii? Nie. Trzeba jednak będzie zbudować listę priorytetów geostrategicznych Stanów Zjednoczonych, wskazać te obszary, które dla zwycięstwa Ameryki są najważniejsze i konsekwentnie je w przyszłości wspierać, „odpuszczając” zaangażowanie gdzie indziej. Łatwiej napisać niż zrobić, argumentuje amerykański ekspert, ale już w przeszłości Waszyngton dokonywał wyborów tego rodzaju pod wpływem okoliczności, nie zawsze zresztą słusznych. W czasach zimnej wojny wspierał choćby politykę której celem było utrzymanie w rękach obozu Zachodu enklawy Berlina. Odbywało się to bez zwracania uwagi na koszty, nawet ryzykując starcie z Rosją Sowiecką. Z pewnością przez większy okres zmagań z ZSRR kontrola nad Berlinem Zachodnim i w konsekwencji nad RFN była jednym z priorytetów amerykańskiej polityki. To nazywając na wyrost „przywiązanie” do Berlina wynikało z wojskowej oceny sytuacji, z oceny tego jak ułożyłaby się sytuacja na kontynencie gdyby Rosjanie byli w stanie przejąć kontrolę nad niemiecką stolicą a w konsekwencji, czego nie należałoby wykluczać również nad całym krajem. Rachuby wojskowe spowodowały też, że chwilowo, w czasie Wojny w Wietnamie, Laos stał się jednym z priorytetów dla amerykańskiej polityki. Chodziło oczywiście o to aby ten sąsiadujący z Wietnamem kraj nie był używany w charakterze głównej bazy i hubu zaopatrzeniowego dla Vietkongu. W efekcie Laos podlegał ciężkim nalotom dywanowym, Amerykanie przeprowadzili ponad 500 tys. misji bombowych, co i tak nie odwróciło losów wojny. Fontaine używa tych dwóch przykładów wskazując na fakt, iż można wybrać dobre priorytety (Berlin) w polityce wojskowej i zagranicznej i całkowicie błędne (Laos). Utrzymanie Berlina, posługując się oczywiście pewnym skrótem myślowym pozwoliło wygrać rywalizację strategiczną z Rosją Sowiecką, nakłady na Laos nie dały niczego. Amerykański ekspert stawia w związku z tym pytanie, zastanawiając się jakie tereny mogą być z amerykańskiej perspektywy „drugimi Berlinami”, których utrzymanie i inwestowanie w ich bezpieczeństwo da w konsekwencji szansę na pokonanie rywali, a które są oczywistymi „Laosami”, gdzie można wiele stracić, ale niczego nie wygrać. „Dzisiejsze Berliny – argumentuje – są łatwe do zidentyfikowania. Rosyjska inwazja na Ukrainę narusza kardynalną zasadę zakazującą aneksji cudzego terytorium i wstrząsa kluczowymi podstawami porządku opartego na zasadach. Stanom Zjednoczonym zależy na tym, aby takie wykroczenie nie tylko zostało ukarane, ale także uznane za nieskuteczne, między innymi po to, aby zniechęcić kolejnego potencjalnego agresora do podążania podobnym kursem. Chińska działalność na Morzu Południowochińskim zagraża przepisom morskim, które pozwalają na prowadzenie ważnych operacji handlowych, dlatego powinna stanowić kluczowy obszar zainteresowania polityki USA. Ochrona amerykańskich praktyk demokratycznych przed złośliwą ingerencją ze strony Moskwy czy Pekinu ma kluczowe znaczenie dla funkcjonowania systemu politycznego USA”. Znacznie trudniej, dowodzi Fontaine, wytypować te regiony świata, które winny stać się drugimi Laosami, czyli sfery depriorytetyzacji, obszary z którym Ameryka koncentrując się na rywalizacji z Moskwą i Pekinem, winna zacząć się wycofywać. Rosyjska obecność wojskowa w Wenezueli czy a państwach Sahelu nie jest pożądana, ale też nie jest geostrategiczną tragedią, znacznie silniej niźli z projektem Pasa i Szlaku w Azji Środkowej należy walczyć z chińską penetracją w Azji Południowo – Wschodniej. Rozpowszechnianie chińskich systemów 5G jest oczywiście problemem, ale ich zwalczanie nie powinno stać się celem pierwszoplanowym.
Inna perspektywa
Fundamentem tej nowej amerykańskiej postawy strategicznej winno być przekonanie, że nie ma możliwości walki z wpływami Rosji i Chin wszędzie. Próba takiej walki prowadzonej na każdym z dających się wyobrazić pól, skończy się porażką. Podobnie jak uleganie złudzeniom strategicznym. Jednym z nich, jest „nierealne przed inwazją a teraz nie do pomyślenia” przeświadczenie o tym, iż „odwrócony Kissinger” może być realnym planem politycznym. „W dającej się przewidzieć przyszłości – argumentuje Fontaine - Rosja będzie stanowić poważne zagrożenie dla interesów i ideałów USA. Chociaż wojna na Ukrainie już wyczerpuje konwencjonalną potęgę militarną Rosji, Moskwa zachowuje największy na świecie arsenał nuklearny i szereg niekonwencjonalnych zdolności, które wraz z pozostałymi narzędziami wojskowymi i wywiadowczymi, jakimi dysponuje, pozwolą jej zagrażać sąsiadom, ingerować w demokracje i naruszać przepisy międzynarodowe. Jeśli Rosja nie dokona poważnych zmian w swoim systemie politycznym, radzenie sobie z tym krajem – nawet jeśli on upada – będzie wymagało znacznej uwagi i zasobów ze strony Stanów Zjednoczonych w nadchodzących latach”.
Gołym okiem widać, że Putin wydając rozkaz do rozpoczęcia wojny z Ukrainą zmienił i to w sposób fundamentalny, amerykański rachunek strategiczny. Zmienił jak się wydaje nie chwilowo, ale trwale i zmusił do przewartościowania amerykańskich priorytetów. Z korzyścią dla Polski. Coraz mniej realnym staje się wariant „porzucenia” Europy na rzecz koncentracji na rejonie Indo-Pacyfiku, co szczególnie groźnie wyglądało za czasów rządów Obamy, a teraz coraz więcej zwolenników zdobywa myślenie, iż Ukraina winna stać się amerykańskim Berlinem Zachodnim. Wysuniętą kasztelanią, której należy bronić. Ta zmiana myślenia pociąga za sobą korzystną ewolucję sytuacji geostrategicznej Polski, która z kategorii, przed wojną, obszaru dość peryferyjnego, staje się przestrzenią kluczową. Na tym polega geostrategiczna szansa, którą, paradoksalnie, wojna na Ukrainie, nam otworzyła.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/623179-o-amerykanskim-rachunku-strategicznym