Tygodnik „The Economist” zastanawia się w jaki sposób może zakończyć się wojna na Ukrainie. Brytyjscy dziennikarze nie są zbyt odkrywczy, dowodząc, iż możemy mieć do czynienia ze scenariuszem zwycięstwa Moskali, o ile ci będą zimą w stanie odbudować swój nadwątlony obecnie potencjał, drugim oznaczającym osłabienie intensywności wojny, bo zasoby obu stron będą podlegały wyczerpaniu.
Wreszcie, trzecim wariantem rozwoju wydarzeń jest zwycięstwo Ukrainy, które równoznaczne jest z perspektywa odbicia Krymu. Co ciekawe, i z tego powodu zwracam uwagę na ten artykuł, brytyjscy dziennikarze są zdania, że właśnie ta trzecia możliwość, kiedy to naród ukraiński wytrzymuje rosyjską presję, jest w stanie przetrwać zimę i nadal walczyć a wiosną zdobywa się na dodatkowy, zwycięski wysiłek, jest scenariuszem najbardziej dla Europy i świata, ryzykownym. „Najbardziej zachęcającym – argumentują - i być może najbardziej niebezpiecznym”. Jak dalej piszą:
Wiosną Zełenski rozkazuje swojej armii otworzyć nowy front w Zaporożu. Pięć brygad przełamuje rosyjskie linie, przecinając lądowy most Putina na Krym i latem okrążając Mariupol. Ukraina przenosi wyrzutnie rakiet HIMAR na południe, celując w porty, bazy i magazyny na okupowanym przez Rosję Krymie. Ukraina grozi wejściem na półwysep. Władimir Putin stawia ultimatum: wstrzymać się lub staniemy w obliczu użycia broni nuklearnej. Zwycięstwo jest w zasięgu wzroku.
Przytoczyłem ten fragment artykułu „The Economist” bo oddaje on, w najlepszy sposób, zmianę nastrojów wśród sojuszników Ukrainy. Pojawia się nadzieja na sukces, ale jednocześnie coraz częściej zaczyna się mówić o pokoju, o konieczności znalezienia rozwiązania politycznego i zakończenia wojny. Również dlatego, że przedłużające się ataki rakietowe, które Moskale z rozmysłem przeprowadzają, powodują, że obecnie konflikt przybrał charakter wojny na wyniszczenie, przy czym jeśli chodzi o broniącą się Ukrainę to niszczona jest jej infrastruktura przemysłowa. Już obecnie, w świetle szacunków strony ukraińskiej system energetyczny kraju, został zniszczony w około 50 proc., i nie będzie łatwo go odtworzyć. Z pewnością sytuacja taka wpłynie na zdolność Ukrainy do kontynuowania wojny, ale w nie mniejszym stopniu na perspektywy odbudowy. Z ostatnich szacunków opublikowanych przez kijowski Instytut Analiz Ekonomicznych wynika, że we wrześniu ukraińskie PKB było niższe o 37,4 proc. w porównaniu z tym samym miesiącem roku poprzedniego, co oznacza, że tempo spadku nie zwolniło a inflacja w przypadku artykułów konsumpcyjnych osiągnęła poziom 26,6 proc., zaś jeśli brać pod uwagę import to jest ona na poziomie 42 proc. Mówimy o szacunkach, bo od początku wojny Ukraina przestała, ze względów bezpieczeństwa, publikować sprawozdania statystyczne dotyczące bieżącej sytuacji ekonomicznej. Jak dalej argumentuję eksperci Instytutu pożyczki zagraniczne idą przede wszystkim na wypłaty świadczeń społecznych w tym rent i emerytur, a wysiłek wojenny, a trzeba pamiętać, iż na obronę i bezpieczeństwo idzie obecnie przeszło 50 proc. ukraińskiego budżetu, finansowany jest ze środków własnych. Przy czym popyt na obligacje wojenne na rynku wewnętrznym jest niewielki, bo obywatele Ukrainy znacząco w czasie wojny zbiednieli (bezrobocie dochodzi do 35 proc.), co oznacza, że wojnę finansuje w sporej części prasa drukarska, stąd wysoki poziom inflacji i słabnąca hrywna. Rosjanie dążą zaś do załamania ukraińskiego potencjału ekonomicznego, Wołodymir Wołodin, przewodniczący rosyjskiej Dumy mówi z satysfakcją, że „Ukraina jest bankrutem”, ale rzeczywistość jest ponura. Kontynuowanie wojny oznaczać musi jeszcze większe zniszczenia, a to z kolei oddala perspektywy powojennej odbudowy. Jeśli inwestycje zagraniczne nie napłyną, to Kijów, już obecnie mający dług zbliżający się do 100 proc. PKB, a poziom ten w roku przyszłym z pewnością zostanie przekroczony, ma niewielkie szanse na odbudowę o własnych siłach. A cóż mówić o odtworzenie znaczącego potencjału wojskowego?
Jeśli zatem Zachód zaczyna mówić o końcu wojny na Ukrainie, to na rzecz tego rodzaju opcji przemawia niemało argumentów, głównie zresztą związanych z perspektywami odbudowy i sytuacją ekonomiczną. Jest też równie dużo powodów aby uważać, że zgniły pokój, taki który nie zagwarantuje Ukrainie stabilnej perspektywy bezpieczeństwa, nie jest pożądany. Warto przypomnieć w tym kontekście doświadczenia I Wojny Czeczeńskiej i kończącego ją rozejmu Chasawjurcie zawartego 31 sierpnia 1996 roku, na mocy którego Republika Czeczenii pozostawała formalnie częścią Federacji Rosyjskiej, w praktyce zaś funkcjonowała jako niezależne terytorium. Rosjanie wycofali się wówczas wojskowo z jej terenów a kwestię formalnego rozstrzygnięcia statusu Czeczenii odłożono na 5 lat. Rosja znajdowała się wówczas w fazie „jelcynowskiej smuty” ale tym nie mniej była w stanie i wykorzystała dany jej w wyniku rozejmu czas, tę pauzę strategiczną, aby lepiej przygotować się do kolejnego starcia, które rozpoczęła, z wiadomym skutkiem 11 października 1999 roku.
Ukraina to oczywiście nie jest Czeczenia, ale też Rosja nie jest dziś tak osłabiona jak była za czasów Jelcyna. Ukraińscy politycy są przekonani, że „dogrywka” będzie miała miejsce, Aleksiej Arestowicz mówi nawet o perspektywie kilku wojen toczonych przez Ukrainę z Rosją, które mogą zakończyć się dopiero w okolicach 2035 roku. A zatem mówiąc o zakończeniu obecnej wojny na Ukrainie, musimy stawiać nie tylko kwestię kształtu i warunków porozumienia pokojowego ale również nowego regionalnego systemu bezpieczeństwa i odpowiedniej konfiguracji sił, tak ukształtowanej aby nie dopuścić do dogrywki na rosyjskich warunkach. Nawet zwycięstwo Ukrainy w obecnej wojnie nie rozwiąże tego dylematu i nie zwolni nas, Polski, z konieczności współkształtowania nowego układu.
Stabilna perspektywa bezpieczeństwa
Jeśli Ukraina nie uzyska, jeszcze przed zakończenie działań na froncie, stabilnej perspektywy bezpieczeństwa, to będzie walczyć do upadłego. Elity w Kijowie doskonale zdają sobie bowiem sprawę z tego, że Moskale każdy traktat wykorzystają w charakterze pauzy strategicznej i już następnego dnia przystąpią do odbudowy swych sił, tak aby być gotowymi do ewentualnej, w dogodnym momencie, dogrywki. To zaś oznacza, że dziś nie ma perspektywy pokoju bez kwestii nowego systemu bezpieczeństwa. Tym bardziej, że rosyjskie elity nie sprawiają wrażenia aby miały zamiar odejść od polityki w stylu imperialnym. Ewentualne demokratyzacja w Federacji Rosyjskiej nie ma w tym kontekście znaczenia. Rosja za czasów Aleksandra II nie tylko znacząco zliberalizowała swoją gospodarkę, nie tylko uwolniła z poddaństwa chłopów i znacząco poszerzyła swobodę, w tym wolność mediów, ale nawet trwały wówczas zaawansowane prace nad wprowadzeniem rozwiązań konstytucyjnych. Z pewnością, historycy są co do tego zgodni, reformy czasów Aleksandra II były okresem zarówno demokratyzacji Rosji jak i skokowego zwiększenia swobód obywatelskich. Ale nie przeszkodziło to Moskalom wymordować w tym samym czasie 2 mln, jak się szacuje, Czerkiesów, stłumić Powstanie Styczniowe czy podbić chanat Buchary i Kokandy. Ówczesna liberalizacja w Imperium Rosyjskim miała na celu mobilizację zasobów, wzrost możliwości, po to aby w konsekwencji odwrócić niekorzystne zapisy Pokoju Paryskiego kończącego Wojnę Krymską. Zresztą polityka kanclerza Gorczakowa, kierującego wówczas rosyjską polityką zagraniczną, do dziś stawianego w Rosji za wzór męża stanu, w sposób otwarty skoncentrowana była na odbudowie rosyjskiej pozycji mocarstwowej. Tak może być i teraz. Jeśli Rosja przegra wojnę z Ukrainą i w efekcie rozpocznie wewnętrzne, pro-demkratyczne i wolnościowe przemiany, do czego jeszcze daleko, to nie ma żadnych gwarancji, że porzuci swe imperialne marzenia. To zaś, tym bardziej, zmusza do stawiania pytania o środkowoeuropejski system bezpieczeństwa.
Bez niego Ukraina nie przestanie walczyć, bo każdy pokój może okazać się pauzą strategiczną, przerwą w wojnie, którą Rosja wykorzysta i za jakiś czas zaproponuje dogrywkę. A zatem jeśli chcemy poważnie zabiegać o zakończenie wojny, to musimy postawić kwestię bezpieczeństwa po zakończeniu walk.
Kijów, przedstawił swoją w tej materii propozycję. W dokumencie nazwanym Kyiv Security Compact zawarta jest wizja gwarancji bezpieczeństwa, w postaci porozumień dwustronnych, między Ukrainą a jej sojusznikami. Nazwijmy rzeczy po imieniu – Ukraina proponuje zawarcie sojuszy wojskowych z państwami jej bliskimi. Na pierwszym miejscu, z racji położenia, potencjału i dotychczasowych doświadczeń, jest często wymieniana Polska. To dlatego Aleksiej Arestowicz mówił w głośnym wywiadzie z Julią Łatyniną o wspólnej polsko – ukraińskiej kontroli nad przestrzenią, jaka jest obszar między Bałtykiem a Morzem Czarnym. Wspominał nie bez powodu o perspektywach rozbudowy istniejącego już polsko – ukraińsko – litewskiego pułku stacjonującego w Lublinie i docelowo, również w wspólnym rozstrzygnięciu kwestii białoruskiej. Sprawy wojskowe są zdecydowanie na pierwszym miejscu. Trzeba też uczciwie napisać, ze dotychczasowa reakcja sojuszników Kijowa nie jest zachęcająca. Ani Stany Zjednoczone, ani Wielka Brytania, ani też Polska nie przejawiają wielkiej ochoty aby zawrzeć z walczącą Ukrainą sojusz wojskowy. Tylko, że trudno dziwić się w takiej sytuacji temu, iż prezydent Zełenski mówi o kontynuowaniu wojny aż do mementu kiedy wyzwolony zostanie Krym, a generał Załużny, w specjalnym oświadczeniu deklaruje, że armia nie zaakceptuje pokoju za cenę nawet najmniejszych ustępstw terytorialnych.
Architektura bezpieczeństwa
Jeśli zatem chcemy poważnie mówić o perspektywie pokoju dla Ukrainy, to nie możemy abstrahować od architektury bezpieczeństwa, jaką trzeba będzie budować po tym jak działania wojenne ustaną. Jeśli bowiem Kijów będzie miał perspektywę Mińska 3, to lepiej jest kontynuować wojnę, bo fakt jej trwania zmusza państwa Zachodu do kontynuowania a nawet intensyfikacji pomocy wojskowej. Jeśli wojna zakończy się zgniłym pokojem, to prawdopodobieństwo, że wsparcie militarne i ekonomiczne dla Ukrainy nie zmniejszy się, nie jest wielkie.
Jak w tym wszystkim jest rola Polski? Po pierwsze musimy brać pod uwagę, że przeciąganie wojny negatywnie odbije się na szansach szybkiej odbudowy ukraińskiej gospodarki, a to bezpośrednio nas również dotyczy. Po drugie Ukraina nie przestanie walczyć, jeśli sojusznicy nie zaproponują jej wiarygodnych gwarancji bezpieczeństwa. Po trzecie rokowania muszą się zacząć jeśli w rękach Kijowa będą silne argumenty, ale to może nastąpić już wiosną, po miejmy nadzieje kolejnym zwycięstwie sił zbrojnych Ukrainy. Po czwarte wreszcie, pozycję przetargową Zełenskiego wobec Moskwy, ale też jego elastyczność, skłonność do zaakceptowania rozwiązań przejściowych, nie do końca odpowiadających scenariuszowi całkowitego zwycięstwa, zwiększy wizja tego, że pokój nie będzie pauzą strategiczną a system powstrzymywania Rosji jest w zasięgu ręki. Tego nie da się zrobić bez odpowiedzi na pytania które strona ukraińska sformułowała w Kyiv Security Compact. Oznaczać to musi, i piszę to ze świadomością konsekwencji, poważne rozważenie przez Polskę gotowości do zawarcia z Ukrainą sojuszu wojskowego. Oczywiście nie w czasie wojny, ale po zawarciu porozumienia pokojowego. Jestem wręcz zdania, że tego rodzaju gotowość może przyspieszyć szanse na pokój wzmacniając pozycję przetargową Kijowa. Co więcej, i liczę na to, może również przyczynić się do podobnych ruchów ze strony naszych sojuszników. Przede wszystkim chodzi tu o Stany Zjednoczone, ale nie wyłącznie. Odwaga działania, wytyczania nowych szlaków i rozwiązań może okazać się w tym wypadku niezbędna, tym bardziej, że świat może oczekiwać, iż pierwszy krok wykona państwo będące sąsiadem Ukrainy, najbardziej zainteresowane zwycięstwem w wojnie i korzystnym pokojem. Jeśli chcemy zatem zwycięskiego zakończenia wojny, to powinniśmy rozważyć celowość kroku tego rodzaju.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/622877-polska-i-perspektywy-pokoju-dla-ukrainy