Oczywiście interesuje mnie polityka zagraniczna, a właściwie należałoby napisać strategia, obecnego prezydenta Stanów Zjednoczonych, bo kwestie wewnętrzne są istotne z naszej perspektywy tylko, jeśli wpływają na gotowość do zaangażowania się Ameryki w naszej części świata. Dobrą okazją do tych rozważań jest interesujący artykuł Henry Olsena, stałego komentatora w liberalnym dzienniku The Washington Post i senior fellow w think tanku Ethics and Public Policy Center.
W jego opinii to, co wielu komentatorów i obserwatorów, uznawało do tej pory za niezdecydowanie obecnej administracji, ostrożność, obawy przed angażowaniem się w bardziej wyrazistą strategię jest w istocie realizacją przemyślanego planu, który powstał po precyzyjnej analizie sytuacji w świecie przeprowadzonej przez obecnego prezydenta i jego otoczenie zaraz po objęciu funkcji. A zatem nie mamy do czynienia z niezdecydowaniem, a wręcz przeciwnie, stanowczą, konsekwentną i bardzo wyrafinowaną grą, która, co najważniejsze, przyniosła sukces. Na czym ta gra polega? Otóż, jak argumentuje Olsen, podstawą myślenia Bidena jest przeświadczenie, że podstawowym, najważniejszym celem strategicznym Stanów Zjednoczonych jest „trzymanie naszych potencjalnych wrogów z dala od naszych wybrzeży, a najmniej kosztownym i najskuteczniejszym sposobem na to jest stworzenie sieci sojuszników na całym świecie. Interesujemy się ich bezpieczeństwem; oni z kolei pomagają nam w gwarantowaniu naszego.” A zatem amerykański system sojuszniczy jest wartością i czynnikiem wzmacniającym bezpieczeństwo Stanów Zjednoczonych. Z tej perspektywy Europa jest istotnym obszarem amerykańskiego zainteresowania. Konflikt na Ukrainie zaczął dojrzewać i wybuchł w sytuacji podziałów w Europie, co do tego, w jaki sposób przeciwdziałać rosnącemu zagrożeniu ze strony Rosji. Tacy sojusznicy Waszyngtonu jak Polska obawiając się „że będą następni jeśli Ukraina zostanie zdobyta” wzywali do jak najdalej idącej pomocy, wzrostu zaangażowania wojskowego i realizacji twardej polityki z pozycji siły podczas gdy państwa Europy Zachodniej, głównie Francja i Niemcy, również obawiający się agresywnej Rosji, sądziły, że skuteczniejszą będzie strategia „przekupienia” Putina przez pogłębianie więzi gospodarczych i politycznych z jego reżimem. Między tymi dwiema skrajnościami musiała przebiegać linia amerykańskiej polityki, której głównym celem, nie licząc oczywiście zablokowania agresywnej Rosji, jest też działanie w taki sposób, aby nie osłabić amerykańskiego systemu sojuszniczego. I tu dała się poznać, argumentuje Olsen, finezja i elegancja linii Bidena, który zdecydował się na sekwencję dwóch kroków. Pierwszym było ujawnienie danych wywiadowczych, co stało się już jesienią ubiegłego roku, na temat agresywnych planów Rosji. W ten sposób świat, również europejscy sojusznicy Stanów Zjednoczonych, poznali nie tylko ocenę sytuacji formułowaną w Waszyngtonie, ale również otrzymali przesłanie, które Biden adresował do Moskwy, iż jej agresywne kroki „spowodują daleko idące konsekwencje”, co oznaczało gotowość Ameryki do działania. Ale wcześniej został wykonany drugi, zasadniczy krok polegający na „wypuszczeniu przodem” Francji i Niemiec i „pozwoleniu im przejąć dyplomatyczne przywództwo, dając tym samym możliwość udowodnienia, że to ich ocena Putina była słuszna.” Gdyby Amerykanie jesienią ubiegłego roku zaczęli na masową skalę dostarczać broń Ukrainie, to krok tego rodzaju zapewne zostałby przedstawiony jako działanie eskalacyjne, wręcz zachęcające Putina do agresji, co z kolei utwierdziłoby amerykańskich sojuszników w Paryżu i w Berlinie w przekonaniu, że być może ich strategia okazałaby się skuteczniejsza, ale Amerykanie przez swój nadmierny aktywizm uniemożliwili im działanie. Wybuch wojny 24 lutego, w opinii Henry Olsena, w sposób oczywisty udowodnił kto miał rację i jaką politykę wobec Rosji należy prowadzić. „Sojusznicy ze wschodu – argumentuje - wiedzieli, że podzielamy ich obawy, a sojusznicy z Zachodu byli zszokowani i zmuszeni do działania po tym, jak ich poglądy na temat Putina okazały się niebezpiecznie naiwne. Dało to Bidenowi ogromną wiarygodność w kształtowaniu działań sojuszu wobec Rosji.” W ten sposób Waszyngton nie tylko doprowadził do zmiany linii politycznej bloku Zachodu wobec Rosji, czego konsekwencją są bezprecedensowe sankcje ale również umocnił własną pozycję jako lidera aliansu. Olsen o tym nie pisze, ale z oczywistych powodów, obserwując zwłaszcza opieszałość Niemiec we wspieranie wojskowe Ukrainy i całkowite niemal powstrzymanie się Francji, warto zastanowić się jak wyglądałaby linia polityczna Zachodu gdyby w Waszyngtonie przyjęto inną strategię. Nawet jeśliby w jej wyniku wojna na Ukrainie nie wybuchła, to relacje atlantyckie byłyby w znacznie gorszym stanie, bo marzenia niektórych stolic o „europejskiej suwerenności strategicznej” uległyby tylko wzmocnieniu. Gdyby zaś wojna wybuchła, to relacje atlantyckie byłyby w równie opłakanej kondycji, bo z pewnością wielu europejskich ekspertów byłoby zdania, że Amerykanie przesadzili z twardością reakcji i sprowokowali Putina.
Inna droga Bidena
Biden obrał inną, na pierwszy rzut oka trudniejszą drogę, ale w efekcie, jak argumentuje Olsen „sankcje gospodarcze nałożone przez sojusz pod przywództwem USA okazały się znacznie surowsze, niż ktokolwiek wcześniej myślał, że to jest możliwe. A udzielona pomoc wojskowa znacznie bardziej jest śmiercionośna niż jakakolwiek, którą rozważano zaledwie rok temu. Ukraina ma teraz przewagę w wojnie z trzykrotnie większym wrogiem. To wszystko dzięki znakomitej dyplomacji Bidena.” Ale zwrot nastąpił nie tylko w polityce wobec Rosji. Zmieniło się również nastawienie Europejczyków wobec Chin. Nawet jeśli w Europie amerykańska polityka wobec Pekinu jest krytykowana za przesadnie militarny charakter i stawianie na twarde, siłowe argumenty, to już obecnie, jak argumentuje amerykański ekspert „Europa nie postrzega już Chin jako łagodnego mocarstwa”. Co więcej, zakorzeniło się przekonanie, iż znacznie więcej interesów i wartości łączy stary kontynent ze Stanami Zjednoczonymi a nie z mocarstwami Eurazji, co oznacza wzrost gotowości Europejczyków „do poparcia naszych inicjatyw mających na celu ograniczenie ekonomicznych i dyplomatycznych wpływów Chin”.
Istniały przecież, argumentuje Olsen, inne możliwości. Gdyby przyjąć linię polityczną dla której głównym celem byłoby uniknięcie otwartego konfliktu z Rosją, to cóż stałoby wówczas na przeszkodzie „dać Putinowi to co chciał” i popchnąć tym samym Europę w stronę polityki appeasmentu. Jeśliby natomiast zwyciężyłby pogląd o konieczności udzielenia Rosji „twardej odpowiedzi” to nie tylko Stany Zjednoczone mogłyby zostać wciągnięte do wojny na krańcach amerykańskiego świata, ale również relacje Waszyngtonu z, niektórymi przynajmniej, europejskimi sojusznikami uległyby daleko idącej destrukcji. To z pewnością ułatwiłoby Chinom prowadzenie skutecznej, antyamerykańskiej polityki. Obie opcje, dyskutowane jeszcze jesienią ubiegłego roku, okazałyby się z perspektywy interesów strategicznych Stanów Zjednoczonych wyborami fatalnymi. Zdaniem Henry Olsena Biden będzie trzymał się tej linii również i w przyszłości. Nie tylko dlatego, że okazała się ona skuteczną, prowadząc do wzmocnienia amerykańskiej pozycji zarówno wobec strategicznych rywali (Rosja, Chiny) ale również sojuszników. Ta rozwaga, unikanie skrajności, w opinii amerykańskiego eksperta, wpłynąć może na kształt porządku powojennego. Chodzi po prostu o to, że im bardziej Ukraińcy zbliżać się będą do Krymu tym silniej w Waszyngtonie będzie żarzyła się czerwona lampka ostrzegawcza czy aby Zachód nie posuwa się zbyt daleko. Tej kwestii amerykański ekspert nie poświęca jednak większej uwagi koncentrując się jedynie, co cenne, na opisie metody politycznej Joe Bidena, która, przynajmniej w zakresie polityki zagranicznej, okazała się skuteczną.
Skuteczność polityki Kijowa, Warszawy, państwa bałtyckich i Skandynawów
Z naszej perspektywy zasadniczą kwestią jest nie tylko to, w jaki sposób możliwie daleko przesunąć granicę kiedy w Waszyngtonie uznają, że „posuwamy się zbyt daleko”. Od skuteczności polityki Kijowa, Warszawy, państw bałtyckich i Skandynawów w tym obszarze zależy kształt powojennego ładu i regionalnego systemu bezpieczeństwa. Ale nie tylko to jest istotne. Z argumentacji Olsena, nawet jeśli uznać ją za dobrze skonstruowaną, ale mająca charakter racjonalizacji post factum, opinię, wynika, że kształt polityki Joe Bidena jest wynikiem dość korzystnej dla nas konfiguracji geostrategicznej. Waszyngtonowi było na rękę udowodnienie Europejczykom z Zachodu jak bardzo mylą się w kwestii Rosji i do jakiego stopnia fatalną była ich dotychczasowa w tym obszarze polityka, a z kolei Wschód miał otrzymać wyraźny sygnał, iż Ameryka podobnie do nich ocenia sytuację. To nie oznacza gotowości do długotrwałego zaangażowania w sprawy regionu. Ta szczęśliwa koincydencja najlepiej aby trwała długo, bo wówczas mamy do czynienia z synchronizacją naszych i amerykańskich interesów strategicznych. A zatem trzeba troszczyć się o to, aby ten „strategiczny moment” trwał jak najdłużej, ale jeśli zaczniemy obserwować jego zmierzch, musimy być w stanie zaproponować, nową atrakcyjną dla Waszyngtonu, linię i formułę wspólnego systemu sojuszniczego.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/622689-polityka-joe-bidena