Wołodymir Zełenski trzy dni po tym, jak pierwsze oddziały ukraińskich sił zbrojnych wkroczyły do Chersonia, przyjechał do tego miasta. Jak informują media przybył w towarzystwie szefa swojej kancelarii Andreia Yermaka, jego zastępcy Kiryło Timoszenki i jeszcze kilku ministrów.
Cała wizyta nie trwała długo, Reuters pisze o półgodzinnym spotkaniu na głównym placu miasta, ale z pewnością ma istotne znaczenie zarówno symboliczne jak i polityczne. Z pewnością była to podróż co najmniej ryzykowna, nie można bowiem powiedzieć, aby strona ukraińska zdołała już sprawdzić i „wyczyścić” całe miasto, tym niemniej Zełenski i jego otoczenie uznali za celowe jej odbycie. Warto zastanawiając się, jakie były powody tej decyzji, oddać głos samemu prezydentowi Ukrainy, który oświadczył, że „zdobycie Chersonia stanowi początek ostatniej fazy wojny” oraz podkreślił, iż Ukraina nie ma zamiaru napadać na Rosję, ale warunkiem rozpoczęcia rozmów pokojowych jest wycofanie się Moskali z okupowanych obszarów. Mamy w gruncie rzeczy do czynienia z czymś w rodzaju dialogu na odległość między Moskwą a Kijowem, przede wszystkim z tego względu, iż w ostatnim czasie obserwujemy lawinę wręcz wezwań płynących z Rosji pod adresem Ukrainy, aby zacząć rozmawiać. Gest Zełenskiego jest wyraźnym zarysowaniem stanowiska, tym istotniejszym, że rosyjski Kommiersant poinformował, że w Ankarze mają miejsce pierwsze od początku wojny rozmowy między delegacją amerykańską a rosyjską, na czele której stać ma Sergiej Naryszkin, szef Służbą Wywiadu Zagranicznego Rosji. Rozmówcą Naryszkina, w świetle informacji Reutersa, jest szef CIA William Burns. Oficjalnie rozmowy mają dotyczyć rosyjskich gróźb atomowych pod adresem Ukrainy, ale ten były amerykański ambasador w Moskwie, uznawany jest za polityka pragmatycznego, mającego dobrą komunikację z przedstawicielami rosyjskiej elity, co raczej wydaje się świadczyć, iż paleta poruszanych tematów będzie szersza. Tym bardziej, że w przeszłości, w listopadzie 2021, Burns pojechał do Moskwy aby zażegnać wyraźnie już wówczas rysujący się kryzys wokół Ukrainy.
W rosyjskich mediach pojawiła się nawet informacja, która, gdyby okazała się prawdziwą, byłaby sensacją, o tym, że do Moskwy przyjedzie w listopadzie Wiktoria Nuland, odpowiadająca w Departamencie Stanu za politykę wobec Moskwy, ale niedługo po publikacji tych doniesień, zostały one wycofane i sprostowane. Rozmowy w Ankarze nie są zaskoczeniem, bowiem turecki prezydent w ostatnim czasie jest bardzo aktywny i publicznie kilkakrotnie mówił, iż zamierza zorganizować spotkanie Putin – Zełenski, które poprzedzone będzie konsultacjami z obydwoma politykami. Prezydent Ukrainy mówi, że jest gotów do rozmów, ale muszą one zostać poprzedzone wycofaniem się rosyjskich żołnierzy. I tu mamy do czynienia z istotą sporu. Otóż Rosjanie gotowi są rozmawiać, ale po tym jak Kijów uzna realia, czyli rozpocznie negocjacje godząc się ze stanem faktycznym, kiedy znaczne obszary Ukrainy są nadal okupowane przez Moskali. Wprost powiedział o tym Aleksandr Głuszko, rosyjski wiceminister spraw zagranicznych mówiąc o żądaniach wycofania się z okupowanych terenów, że są to „warunki nie do przyjęcia dla Rosji”.
To wszystko dzieje się w sytuacji narastających spekulacji na temat presji wywieranej przez administrację amerykańską na Kijów, aby ten skorygował swą dotychczasową linię polityczną i zaczął myśleć o negocjacjach. Pisze o tym The Wall Street Journal przypominając ubiegłotygodniową wypowiedź Marka Milleya, że „musi zaistnieć wzajemne przekonanie, że zwycięstwo militarne, w prawdziwym tego słowa znaczeniu, może nie być możliwe do osiągnięcia środkami wojskowymi, dlatego należy zwrócić się do innych środków”. Zdaniem dziennika podobnego rodzaju poglądy co Milley na zamkniętych naradach w Waszyngtonie reprezentuje też Jake Sullivan, który miał wywierać presję na Zełenskiego aby ten „nieco bardziej realistycznie” zaczął myśleć o końcu wojny i zrewidował swoje stanowisko np. w kwestii przyszłości Krymu. Coś musi być na rzeczy bo mamy dziś do czynienia z prawdziwym wysypem stanowisk dyplomacji krajów europejskich i samego Josepa Borella w których prezentowana jest narracja na temat tego, że o momencie rozpoczęcia negocjacji ma zdecydować sama Ukraina a jej sojusznicy winni kontynuować wsparcie, w tym dostawy sprzętu. Co symptomatyczne, Macron powiedział, że „rozmawiać trzeba”.
Kwestia Krymu
Musimy dobrze rozumieć sytuację. Podkreślania stanowiska w świetle którego rozmowy z Moskwą na temat warunków zakończenia wojny są pożądane, jeszcze nie uprawnia tezy, w świetle której na Kijów wywierana jest decydująca presja, aby Ukraina pogodziła się ze zmianą terytorialnego status quo. Oczywistym problemem w tym kontekście jest Krym i kwestia jego przyszłego statusu, bo wydaje się, że na Zachodzie mało kto wierzy w scenariusz jego odbicia przez siły ukraińskie. Tego rodzaju dyskusje, które zapewne mają miejsce, nie stanowią też wstępu do powrotu sytuacji określanej u nas mianem business as usual. Świadczy o tym choćby niedawna wypowiedź amerykańskiej Sekretarz Stanu Yanet Jellen, która oświadczyła, że sankcje nałożone na Rosję będą musiały w swym zasadniczym kształcie pozostać jeszcze przez długi czas, nawet gdyby w nieodległej przyszłości udało się osiągnąć porozumienie pokojowe i zakończyć wojnę na Ukrainie. A zatem presja Zachodu wywierana na Moskwę ma pozostać w mocy, również po wojnie, co ma mieć wpływ, jak można się domyślać, na rosyjskie perspektywy rozwojowe.
O co zatem toczy się gra? Z pewnością jedną z kwestii jest przyszłość Krymu. Otwarcie napisał o tym dzisiaj Dmytro Kułeba deklarując, że „Kijów nawet teoretycznie nie rozważa jakichkolwiek ustępstw w sprawie Krymu.” Nie napisał tego na temat Donbasu, Zaporoża czy Chersońsczyzny, co sugerowałoby, że kwestia przyszłości półwyspu jest przedmiotem sporu, pytanie tylko czy między Rosją a Ukrainą, czy raczej na linii Kijów – sojusznicy. Ale warto w wystąpieniu ukraińskiego ministra zwrócić uwagę na jeszcze jeden fragment. Otóż po tym jak napisał on, że z perspektywy Ukrainy nie ma różnicy między Chersoniem a Sewastopolem dodał również, iż myślenie o Ukrainie w kategoriach państwa, które godzić się będzie na zewnętrzną presję, lub tolerować sugestie nawet ze strony sojuszników, jest ahistoryczne. I napisał, kończąc tę część swego wystąpienia, że „wraz z tymi w świecie, którzy stoją z nami ramię w ramię, tworzymy nową historię.” A zatem gra, która się toczy jest w istocie, w opinii szefa ukraińskiej dyplomacji, rozgrywką poważniejszą i nie wyłącznie związaną z końcem wojny, choć jej wynik od niego bezpośrednio zależy. Powstaje nowy układ geostrategiczny w regionie i dziś Kijów o jego przyszły kształt walczy.
Co dalej?
Wielu ekspertów wojskowych stawia w związku z tym pytanie co dalej, jakich działań możemy spodziewać się w najbliższym czasie? Dmitrij Sniegiriev, ukraiński analityk, jest zdania, że aktualnie Rosjanie siły które udało im się ewakuować z prawego brzegu Dniepru przesuną na Zaporoże, szczególnie na linię Melitopol – Bierdiańsk, gdzie też budowane są umocnienia. Nota bene jest on zdania, że jakkolwiek wyzwolenie Chersonia jest znaczącym sukcesem strony ukraińskiej, to tym nie mniej nie ustrzegła się ona kilku poważnych błędów. Podstawowym było zlekceważenie tego co robią Rosjanie pod osłoną ewakuacji ludności cywilnej. Jeszcze w dzień wejścia wojsk ukraińskich do Chersonia przedstawiciele wywiadu wojskowego informowali o tym, że na prawym brzegu Dniepru znajduje się 10 tys. rosyjskich żołnierzy. Już wkrótce miało się okazać, iż niemal wszystkich Rosjanie zdołali ewakuować. Niewykluczone, że jednym z powodów sukcesu Moskali było zastosowanie klasycznej „maskirowki”, przekonanie strony ukraińskiej, iż rosyjskie dowództwo przygotowuje się do aktywnych walk miejskich i chce zamienić Chersoń w twierdzę. Gdyby ta teoria okazała się prawdziwą to mielibyśmy do czynienia z kolejną w tej wojnie skuteczną operacją z zakresu decepcji, czyli oszukania przeciwnika, wprowadzenia go w błąd odnośnie własnych planów. Poprzednio tego rodzaju działania z sukcesem przeprowadzili Ukraińcy atakując Kupiańsk i zdobywając Izium. Inna teoria, popularna szczególnie w Rosji, głosi, że w istocie mieliśmy do czynienia z „tajnym porozumieniem”, w świetle którego strony porozumiały się co do tego, że Rosjanie ewakuują się a Ukraińcy im w tym nie przeszkadzają.
W rosyjskich mediach ugruntowane jest też przekonanie, że wyzwolenie prawego brzegu Dniepru jest sukcesem Ukrainy, również z tego powodu, że buduje przewagę na innych kierunkach. Analityk wojskowy Niezawisimej Gaziety napisał, że strona ukraińska uzyskała możliwość ostrzału artyleryjskiego i rakietowego praktycznie całego lewobrzeża Dniepru, do Krymu, co już zmusza rosyjskie dowództwo do zmiany położenia baz i magazynów, a dodatkowo, sukces na Chersońszczyźnie spowodował „uwolnienie” znacznych sił wojskowych. Mowa jest nawet o 10 brygadach doborowych jednostek ukraińskich, czyli ok. 40 tys. żołnierzy. Wojska nie byle jakiego, bo dobrze wyszkolonego, doświadczonego w walkach i uskrzydlonego zwycięstwem. Tymczasem Rosjanie wyprowadzili z prawego brzegu Dniepru 30 do 40 tys. żołnierzy, ale są to, zdaniem korespondentów wojennych, jednostki wyczerpane długotrwałymi walkami, które musieli toczyć od lipca bez rotacji i odpoczynku. To zaś może oznaczać tylko jedno – strona ukraińska niedługo uderzy znacznymi siłami i podejmie próbę przebicia się do Morza Azowskiego. Oleksiej Reznikow, ukraiński minister obrony, powiedział co prawda, że zimą działania na froncie z oczywistych powodów będą mniej intensywne, a pauzę strategiczną strona ukraińska wykorzysta po to aby odpocząć i wzmocnić się, tym bardziej, że z brytyjskich poligonów przyjadą tysiące kończących szkolenie żołnierzy, ale i w tym przypadku możemy mieć do czynienia z maskirowką. Zapewne już niedługo zobaczymy w jakim kierunku potoczą się wydarzenia. Patrząc na sytuację przez pryzmat polityki międzynarodowej, wydaje się, że strona ukraińska winna być zainteresowana kolejną ofensywą, która tym razem mogłaby odnieść sukces strategiczny, kończący wojnę. Tak by się stało gdyby generałowi Załużnemu udało się podzielić siły rosyjskie na dwa odseparowane od siebie duże zgrupowania – na Krymie z przyległościami i w Donbasie. Trzeba jednak pamiętać, że operacja wyzwalania Chersonia trwała cztery i pół miesiąca, a jej przygotowanie co najmniej miesiąc. Być może zatem, nie ma sprzeczności między deklaracjami ministra Reznikowa a ewentualnym przyszłym kształtem kolejnej operacji ofensywnej strony ukraińskiej.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/622064-o-perspektywach-rozmow-i-kolejnej-ofensywie-ukrainskiej