Republikanie prawdopodobnie uzyskają większość w obu izbach Kongresu. Jednak zwycięstwo było znacznie mniejsze niż przewidywano i nieco gorzkie dla byłego prezydenta Donalda Trumpa, któremu wyrósł potężny partyjny rywal - gubernator Florydy Ron DeSantis.
CZYTAJ TAKŻE: Co łączy Władimira Putina i Gretę Thunberg? Ta sama nienawiść do cywilizacji zachodniej
Nie było czerwonego (partyjne barwy Republikanów) tsunami, ani nawet fali, która w wyborach połówkowych miała dosłownie zmieść Demokratów z Kongresu i stanowisk gubernatorskich. Co najwyżej spora zmarszczka na powierzchni. Liczenie głosów nadal trwa, ale wiele wskazuje na to, że Republikanie będą mieli większość w Izbie Reprezentantów, bo przekroczą potrzebną liczbę 218 mandatów, a po grudniowej dogrywce w Georgii, a także przewagę jednego senatora w 100-osobowej w izbie wyższej Kongresu, ale osiągnięty wynik jest nieco poniżej oczekiwań. Być może czeka nas jeszcze kilka niespodzianek, bo bałagan w wyborach jest niemożebny. Wyborcze chachmęctwa stają się już specjalizacją Stanów Zjednoczonych. Po wielkich kontrowersjach co do wyników wyborów prezydenckich w 2020 roku, teraz doszły kolejne. Dość powiedzieć, że do Izby Reprezentantów wybrano dwoje nieżyjących Demokratów - Anthony DeLucę z Pensylwanii, a w Tennessee Barbarę Cooper. Zaś w Arizonie nie można było głosować, bo popsuły się maszyny, brakło papieru i tuszu do drukarek. Doniesienia o nieprawidłowościach spływają niemal z całego kraju.
Jeszcze dwa lata
Sytuacja jest paradoksalna, bo choć Republikanie nie mogą mówić o oszałamiającym zwycięstwie, którego nawet Demokraci się spodziewali, to ci ostatni wcale nie mają powodów do radości. Czują, że owa zmarszczka już za dwa lata może zmienić się w czerwoną falę, a to za sprawą Florydy, która dotychczas był tzw. swingującym stanem - wyborcy głosowali raz na Demokratów, raz na Republikanów. To tam George Bush w pojedynku z Al Gorem wygrał prezydenturę w 2020 roku większością ledwie 537 głosów. Tym razem wątpliwości nie było - wyborcy dosłownie zmietli Demokratów, pozbawiając ich wszystkich mandatów federalnych i najważniejszych funkcji stanowych. Floryda i Republikanie mają wielką gwiazdę - Rona DeSantisa, który wygrał batalię o fotel gubernatora z przewagą 20 punktów procentowych. Zwyciężył zdecydowanie nawet w dotychczasowych bastionach Demokratów - Miami i Palm Beach. Na wieczorze wyborczym, mimo, że kadencja gubernatora trwa 4 lata, zwolennicy przywitali DeSantisa okrzykami „two more years” - „jeszcze dwa lata”. To bardzo wyraźna zapowiedź tego, że DeSantis może ubiegać się o prezydenturę w roku 2024. „New York Post” na całej okładce pokazał zdjęcie DeSantisa z rodziną na tle amerykańskiej flagi i parafrazując jego nazwisko podpisał „DeFuture” - „przyszłość”.
Pierwszym faworytem Republikanów w wyborach za 2 lata był nieodmiennie Donald Trump. DeSantis wskazywany był jako drugi, ale tegoroczne wybory mogły to zmienić. Gubernator odniósł w nich wielki triumf, a Donald Trump umiarkowane zwycięstwo. Wygrała większość z 291 kandydatów, których wspierał, ale przegrali ci najradykalniejsi, którzy jawnie głosili, że wybory w 2020 roku zostały przez Demokratów sfałszowane. (W USA dość łatwo to zrobić, bo nie ma jednego systemu głosowania, a za sam przebieg nie odpowiada jak u nas centralna komisja, tylko władze poszczególnych stanów i niżej hrabstw i miast. I tak np. w Arizonie za wielki zamęt odpowiada organizatorka wyborów - stanowa sekretarz, Demokratka Katie Hobbs, która jednocześnie rywalizuje o fotel gubernatorski z kandydatką Republikanów Karie Lake).
Nowe wcielenie Trumpa
Tak, czy owak wydaje się, że wyborcy odrzucili bardzo radykalnych i zagorzałych zwolenników Trumpa. Sukces odnieśli umiarkowani, co nie znaczy, że nie podzielający poglądów byłego prezydenta. Tak jest choćby w przypadku DeSantisa, który jawi się teraz jako nowe, młodsze wcielenie samego Trumpa. Ma wielką charyzmę jak on, ale pozbawiony jest tego rozbuchanego narcyzmu i egotyzmu jakimi szokował świat i Amerykę były prezydent. Gubernator jest populistą - co oznacza, że reprezentuje lud, a nie elity i konserwatystą, równie radykalnym w poglądach i działaniu co Trump. Florydczycy bardzo docenili to, jak przeprowadził stan przez pandemię i szybko i sprawnie poradził sobie z wielkimi zniszczeniami po huraganach, choćby ostatnim Ian.
DeSantis pokazał charakter zdecydowanie przeciwstawiając się wielkim ograniczeniom covidowym jakie wprowadzały inne stany i narzucały władze federalne. Floryda pozostała „otwarta” i jej władze nikogo nie zmuszały do szczepień. „Wygrała wolność, odrzucamy fauczizm” - mówił DeSantis w swym przemówieniu po ogłoszeniu wyników.
Floryda była cytadelą wolności gdy ten kraj i świat ogarnęło szaleństwo.
„Fauczizm” to termin od nazwiska Anthonyego Faucci, szefa instytutu chorób zakaźnych, który odpowiadał za walkę z covidem na szczeblu federalnym, był wielkim zwolennikiem przymusowych szczepień i zamykania wszystkiego co się da. Floryda, mimo braku restrykcji i najstarszej populacji (to miejsce emerytów) poradziła sobie z pandemią nie gorzej niż wiele innych stanów.
Wybraliśmy fakty, zamiast strachu, edukację zamiast indoktrynacji, prawo i porządek zamiast rozruchów i bezprawia
mówił DeSantis świętując zwycięstwo.
Gubernator bardzo zaangażował się też w obronę florydzkich szkół przed ofensywą ideologii gender i lgbt. Nie wahał się nawet rzucić wyzwania największemu podatnikowi Florydy - Walt Disney Company. Oskarżył mediową i rozrywkową korporację o deprawowanie dzieci i pozbawił ją wielkich przywilejów. To na Florydzie, w Orlando jest największy park rozrywki Disney’a.
Floryda - bastion dawnej Ameryki
Dziś Floryda dzięki DeSantisowi to uosobienie dawnej Ameryki - wolności, łącznie z tą do posiadania broni, wstrzemięźliwej władzy, stosunkowo niskich podatków, ograniczonej pomocy społecznej, a także powściągliwości w propagowaniu ideologii gender i LGBT. Jej władze nie niosą tęczopodobnych sztandarów jak Kalifornia, czy stany Nowej Anglii. To wszystko sprawia, że staje się ona miejscem wewnętrznej imigracji - Amerykanie przenoszą się na Florydę nie tylko jak tradycyjnie, dla ciepłej emerytury. Jednym z takich imigrantów jest nawet Donald Trump, który wyprowadził się z ogarniętego przestępczością i duszonego podatkami Nowego Jorku. Ruch w całych USA odbywa się w jedną stronę - ze stanów rządzonych przez Demokratów, głównie z Kalifornii, do tych gdzie władze mają Republikanie. Na Florydzie ma miejsce ciekawe zjawisko, słabiej dostrzegalne gdzie indziej. Demokraci, którzy się na nią przenoszą stają się Republikanami, stąd zwycięstwo DeSantisa i republikańskiego senatora Marka Rubio nawet w wielkich miastach, które tradycyjnie są niebieskie (barwy Demokratów).
Trump stanął przed sporym wzywaniem. Jeszcze niedawno jego start wydawał się niemal przesądzony, ale potężny, równie popularny ale nie budzący aż takich kontrowersji DeSantis może rzucić prawyborcze wyzwanie. Jego szanse na Biały Dom wydają się dziś znacznie większe niż byłego prezydenta, który narobił sobie wielu wrogów, zraził wielu umiarkowanych - zwłaszcza wśród kobiet i kojarzy się z wiecznymi wewnętrznymi konfliktami. Trump co jakiś czas zapowiada, że wygłosi ważne oświadczenie - wszyscy spodziewają się, że obwieści swój strat w wyborach, ale wielki triumf DeSantisa, którego już zaczął atakować, może ostudzić jego zapał i ambicję.
Oczywiście Demokraci woleliby rywalizować z budzącym skrajne emocje Trumpem. Pomarańczowy Donald ma wielką moc mobilizowania przeciwników. By go odrzucić zdolni są zwlec się nawet z łoża śmierci i czołgać do lokalu wyborczego. DeSantis nie jest takim wrogiem. O skali przewagi nad Trumpem i triumfu jaki odniósł, może świadczyć głosowanie w samym Miami. De Snantis wygrał w nim, a Trump przegrał z Bidenem w 2020 roku aż o 80 tysięcy głosów.
Mimo, iż nie nadeszło żadne czerwone tsunami, Demokraci nie mają powodu do zadowolenia. Ponieśli wiele spektakularnych i symbolicznych porażek. Floryda niegdyś stan swingujący stała się republikańską twierdzą i przykładem dla całej Ameryki. Poparcie dla Demokratów kruszy się w ich tradycyjnych bastionach jak Nowy Jork. W Niektórych okręgach stanu, ale też samego miasta, po praz pierwszy od dziesięcioleci wybrani zostali Republikanie. Symboliczna jest klęska kongresmena Seana Patricka Maloney’a, który szefował kampanii wyborczej Demokratów w całych Stanach Zjednoczonych, a przegrał walkę o Izbę Reprezentantów w swoim okręgu na przedmieściach Nowego Jorku.
Demokraci pójdą do następnych wyborów z bardzo ciężkim bagażem, który już teraz ledwo dźwigają - inflacją i przestępczością najwyższymi od 40 lat, niebotyczną ceną paliw, 2 milionami nielegalnych imigrantów, którzy przekroczyli granicę za kadencji Bidena i 75 procentami samych Amerykanów, którzy uważają, że sprawy w ich kraju zmierzają w złym kierunku. Stany Zjednoczone są pęknięte na pół, a rubieże podziałów są tak od siebie oddalone jak nigdy. Po jednej stronie postępujący postęp, po drugiej powrót, jak na Florydzie, do dawnej Ameryki.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/621632-ron-desantis-nowy-jeszcze-lepszy-donald-trump