W Polsce niewiele uwagi poświęciliśmy temu, co się stało z porozumieniem w sprawie wywozu ukraińskiego zboża, a szkoda, bo wydarzenia związane z tą umową doskonale ukazują, jak pogorszyła się międzynarodowa pozycja Rosji a poprawiła takich graczy jak Turcja. Przypomnijmy wydarzenia. Otóż po ataku na okręty w porcie w Sewastopolu rosyjskie ministerstwo obrony poinformowało, że zawiesza udział Rosji w porozumieniu o wywozie ukraińskiego zboża w którym stroną były również Turcja, Ukraina i ONZ.
Powodem takiej decyzji było to, jak utrzymywała strona rosyjska, że drony użyte przez Ukraińców do ataku na rosyjskie jednostki zostały odpalone z pokładu statku, który wypłynąć miał z jednego z portów właśnie w ramach porozumienia o wywozie ziarna. Już wcześniej podobna narracja pojawiła się po ataku na Most Kerczeński. Putin w trakcie spotkania z dziennikarzami w Astanie mówił, że to właśnie z Odessy wypłynął statek na pokładzie którego znajdowała się ciężarówka zdetonowana później na moście. Jak argumentuje Aleksandra Prokopienko z Centrum Carnegie mnożąc tego rodzaju wypowiedzi Rosjanie chcieli uzyskać ustępstwa ze strony Zachodu. W jej opinii szantaż Moskwy miał w konsekwencji doprowadzić do zdjęcia ograniczeń z rosyjskiego handlu zbożem i nawozami, a przede wszystkim doprowadzić do zwolnienia ograniczeń nałożonych na operacje finansowe z Rossielchozbankiem, przez który miały iść rozliczenia związane z eksportem rosyjskiej żywności. Kreml chciał w ten sposób powtórzyć to, co wiosna udało mu się w związku z Gazprombankiem, kiedy to Moskwa była w stanie doprowadzić do likwidacji sankcji i ograniczeń nałożonych na rozliczenia przeprowadzane za pośrednictwem tej instytucji związane z eksportem rosyjskiego gazu. Przy okazji Kreml chciał wprowadzić do debaty publicznej, w wymiarze globalnym, nowy wątek. Mianowicie Putin w toku corocznej konferencji Klubu Wałdajskiego powiedział, że ukraińskie ziarno dociera głównie do krajów bogatego Zachodu a Rosja zainteresowana jest wspieraniem państw uboższych i opowiada się za kolejną fazą ruchów dekolonizacyjnych, co miało poprawić notowania Moskwy w państwach afrykańskich i w Ameryce Łacińskiej na relacje z którymi Rosja teraz stawia.
Jednak z tych zamysłów Moskwy niewiele wyszło, bo trzy dni po zawieszeniu udziału w porozumieniu, 2 listopada Putin powiedział, że Rosja wraca do umowy. Wcześniej odbyła się rozmowa telefoniczna między ministrem Szojgu a jego tureckim odpowiednikiem Hulisi Akarem, rozmawiali też ze sobą prezydenci obydwu krajów, a Andrij Rudenko, wiceminister spraw zagranicznych FR powiedział, iż Moskwa otrzymała wystarczające gwarancje, że w przyszłości Ukraina powstrzyma się od podobnych ataków.
Czy to jednak było głównym powodem dlaczego Moskwa zdecydowała się zrewidować swoje z początku twarde stanowisko? Warto pamiętać, że w opublikowanym w związku z decyzją o zawieszeniu udziału w „porozumieniu zbożowym” oświadczeniu rosyjskiego MSZ-u znalazły się słowa o tym, iż Rosja „nie może gwarantować bezpieczeństwa statków przewożących ziarno”, co można było nawet odczytać jako zapowiedź ataków. Wydaje się, że przeważyła twarda postawa Turcji i skłonność ONZ do kontynuowania transportów. Recep Erdoğan występując na wiecu w Istambule oświadczył, że porozumienie w sprawie wywozu ukraińskiego ziarna może być kontynuowane bez udziału Rosji, a następnie Turcja i ONZ przystąpiły do formowania konwoju 12 statków, które wypłynęły z Mikołajowa z ukraińskim zbożem. Gwarantem bezpieczeństwa żeglugi w „korytarzu zbożowym”, bo jednocześnie 4 statki zawinęły do ukraińskiego portu, miała być turecka marynarka wojenna która rozminowywała tor wodny i konwojowała statki ze zbożem do Bosforu. A zatem, jak się wydaje, Rosja miała do wyboru albo blokować żeglugę ryzykując zaostrzenie relacji z Turcją, a może nawet przejście do aktywnych działań, albo wykonać zwrot i wrócić do porozumienia w sprawie korytarza zbożowego. Wybrała to drugie.
To zresztą nie jedyny wymowny gest Turcji wobec Rosji w ostatnim czasie. Jak poinformowano niedawno, Ankara nie wydała zgody, aby dwa okręty wojenne wchodzące w skład Floty Pacyficznej FR, krążownik Wariag i Admirał Tribuc, okręt przeznaczony do zwalczania jednostek podwodnych, wpłynęły na Morze Czarne. Po 9 miesiącach oczekiwania na zgodę zmuszone one zostały do powrotu do swego portu macierzystego.
„Moskwa nie ma wyboru”
Z pewnością w ostatnich tygodniach mamy do czynienia z serią wypowiedzi i decyzji tureckiego prezydenta, które są potwierdzeniem, iż relacje między Rosją a Turcją uległy zasadniczej zmianie i mamy do czynienia ze wzmocnieniem pozycji przetargowej Ankary. I tak przed niedawnym spotkaniem państw uczestniczących w Szanghajskiej Organizacji Rozwoju, które odbywało się we wrześniu w Samarkandzie, prezydent Turcji zwrócił się do Rosji z propozycją, aby ta obniżyła cenę dostarczanego gazu o 25 %, a w miesiącach letnich władze państwowego koncernu Botas, będącego głównym partnerem Gazpromu, zaproponowały odroczenie do 2024 roku płatności za dostawy. Równolegle poinformowano o częściowym przejściu, we wzajemnych rozliczeniach, na ruble i lirę, co w sytuacji, kiedy inflacja w Turcji wynosi 85 % w skali roku jest dodatkowo korzystne dla Ankary. Z rosyjskiej perspektywy Turcja staje się coraz bardziej niewygodnym partnerem, ale Moskwa nie ma wyboru, bo po rozpoczęciu „specjalnej operacji” na Ukrainie pozostała jedynym partnerem, dzięki któremu Rosja zachowała jeszcze możliwość choćby częściowego eksportu do Europy. Ważne dla rosyjskiego rynku znaczenie ma też import realizowany za pośrednictwem Turcji. Wyraźnie widać to zresztą na podstawie statystyk handlu zagranicznego. O ile jeszcze w ubiegłym roku wzajemne obroty handlowe sytuowały Turcję jako 11 pod względem wartości partnera Rosji, to w tym roku znalazła się ona w pierwszej trójce. Rosja w związku z wojną na Ukrainie musiała też zmienić swoje priorytety strategiczno – gospodarcze. Jak mówiono w trakcie niedawnego Energetycznego Okrągłego Stołu, który odbył się w Petersburgu Moskwa nie ma zamiaru rezygnować z eksportu swych węglowodorów, w szczególności gazu ziemnego na najbardziej lukratywny, europejski rynek. Tylko teraz jako alternatywę wobec „północnego hubu gazowego” w którym głównym partnerem miały być Niemcy i w mniejszym stopniu Austria, Rosja chce zbudować „hub południowy” w oparciu właśnie o Turcję. Możliwe jest zbudowanie dwóch dodatkowych nitek Tureckiego Potoku i połączenie tego systemu z gazociągami transkaspijskimi, którymi płynie już gaz z Azerbejdżanu a docelowo może również znaleźć się w nim paliwo z innych krajów Azji Środkowej. Tego rodzaju rachunki mają wymiar nie tylko handlowy. Rosjanie uważają bowiem, że Amerykanie chcą zbudować system gazociągów północ – południe w Europie Środkowej, wykorzystując w tym celu gazoporty w Polsce, na Litwie, w Grecji i Bułgarii a dodatkowo, w charakterze elementu stabilizującego system, również ukraińskie gazowe zbiorniki podziemne. Powodzenie tego planu pozwalałoby „odciąć” Rosję od rynku europejskiego, zwłaszcza w sytuacji planowanego gazociągu z Izraela przez Cypr do Grecji i zapowiadanego przez ten uruchomienia wydobycia w szelfie Morza Śródziemnego, co staje się coraz bardziej prawdopodobne po tym jak podpisane zostało porozumienie z Libanem w kwestii granicy morskiej między oboma krajami.
Leonid Grigoriew, profesor moskiewskiej Wyższej szkoły Gospodarki powiedział, że w dłuższej perspektywie Europa będzie musiała wrócić do zakupów rosyjskiego gazu, nawet jeśli te zimę uda jej się przetrwać bez dostaw z tego kierunku, chyba, że pojawią się alternatywne źródła dostaw, których powstanie należy blokować. Jak zauważył w roku poprzednim Europa konsumowało w grudniu – styczniu w każdym miesiącu po 50 mld m³ gazu, w pozostałych było to po 40 mld m³. Obecnie dziennie Gazprom dostarcza 60 mln m³ gazu, podczas gdy w analogicznym okresie poprzedniego roku, było to 460 mln m³. Rosjanie są zatem przekonani, że w dłuższej perspektywie konsumenci europejscy zmuszeni zostaną do tego aby wrócić i znów zacząć kupować w Gazpromie. Tylko, że teraz Moskwa nie uważa już Niemiec za wiarygodnego partnera i zamierza się oprzeć na Turcji. To dlatego Putin w trakcie ostatniego posiedzenia Klubu Wałdajskiego wiele ciepłych słów powiedział o Erdoğanie, mimo, że z pewnością nie jest on łatwym partnerem i za przyjaźń z którym Moskwa musi płacić niemałą cenę, choćby w postaci utraty pozycji na Kaukazie Południowym czy w państwach Azji Środkowej.
Turcja głównym partnerem Rosji
Aleksandra Prokopienko z Centrum Carnegie zwróciła uwagę na fakt, że Turcja staje się głównym partnerem Rosji nie tylko w obszarze handlu surowcami energetycznymi, ale powoli przekształca się w pośrednika umożliwiającego zapewne omijanie sankcji. Włochy w tym roku znacząco zwiększyły eksport do Turcji, co jej zdaniem świadczyć może iż docelowym odbiorcą w wielu przypadkach jest Rosja. Październikowa wizyta w Ankarze Elizabeth Rosenberg, z-cy amerykańskiego Sekretarza Finansów, która odpowiada za walkę z „praniem pieniędzy” i politykę sankcyjną może oznaczać, iż Amerykanie również czują się zaniepokojeni polityką Turcji w tym obszarze.
Ale Ankara wykorzystuje też zmieniające się nastroje jeśli chodzi o perspektywę kontynuowania wojny na Ukrainie. Występując w parlamencie Mevlüt Çavuşoğlu powiedział, że o ile w pierwszej fazie wojny Ankara była atakowana przez zachodnich partnerów za utrzymywanie ożywionych relacji dyplomatycznych z Moskwą i podejmowanie działań na rzecz zakończenia konfliktu, o tyle teraz jest wręcz ponaglana i namawiana do zwielokrotnienia wysiłków w tym zakresie. „Zachód, który oskarżał Turcję o negocjacje z Rosją w czasie kryzysu na Ukrainie - powiedział Çavuşoğlu - teraz zdecydowanie wzywa do podjęcia kroków na rzecz dialogu.”
„Nowy porządek globalny”
Co ciekawe polityka Turcji wpisuje się w wizję świata, za która opowiadają się Rosjanie i w której królować ma egoistyczna polityka państwowa. Putin mówiąc niedawno w Wałdaju o nowym porządku globalnym, w którym blok państw Zachodu odgrywał będzie mniejsze znaczenie, podkreślał też w przyszłości wzrost znaczenia średnich graczy w rodzaju Turcji. Realizując swe partykularne interesy, państwa tego rodzaju, będą w opinii rosyjskich analityków uprawiać politykę pragmatyczną, co per saldo, zwiększy pole manewru Rosji dla której największym, jak się wydaje zagrożeniem, jest powstanie dwóch spoistych i hermetycznych bloków, jednego wokół Stanów Zjednoczonych, drugiego wokół Chin. W bardziej różnorodnym układzie, milcząco zakładają, Rosja z racji swej wielkości i potencjału poradzi sobie, a z pewnością lepiej będzie się czuła w świecie w której dominowała będzie siła i podejście transakcyjne. Słabą stroną tej intelektualnej konstrukcji, którą budują Rosjanie, jest przekonanie, iż nowy układ sił w świecie działa na ich korzyść. Nie jest to przesądzone, bo może okazać się, że w związku z wojną na Ukrainie mają ograniczone pole manewru a te relacje które im pozostały oznaczają „wysysanie” rosyjskiego potencjału przez nowych partnerów. Nowe realia stanowią tez wyzwanie dla polskich i europejskich analityków, którzy od kilku już lat argumentują, że asertywna i ryzykowana polityka Turcji, skończy się dla Erdoğana katastrofą. Póki co, to się jeszcze nie stało, a samą tezę należałoby pierwej udowodnić. Być może jest tak, że to właśnie turecki prezydent, może w wersji skrajnej, pokazuje nam jak realnie wyglądała będzie polityka państwowa w trzeciej dekadzie XXI wieku, po wojnie na Ukrainie. Warto to przemyśleć.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/621322-lekcja-erdogana-wzmocnienie-pozycji-ankary