Do zeszłotygodniowych informacji na temat tego, że Jake Sullivan w trakcie swego pobytu w Kijowie namawiał Zełenskiego, aby Ukraina „była bardziej otwarta” na rozmowy pokojowe z Rosją, doszły nowe, nie mniej interesujące. I tak dziennik The Wall Street Journal donosi, że właśnie Sullivan prowadzi poufne konwersacje z Jurijem Uszakowem, doradcą Putina ds. polityki zagranicznej i Nikołajem Patruszewem, sekretarzem Rady Bezpieczeństwa o którym niedawno brytyjski Times pisał, że to on był jednym (obok Bortnikowa, szefa FSB) z głównych zwolenników rozpoczęcia wojny z Ukrainą na pełną skalę. Co prawda rzecznik Kremla Pieskow zaprzeczył, aby tego rodzaju kontakty miały miejsce, ale nie jest on wzorem prawdomówności. Z kolei dziennikarze amerykańscy argumentują, że w administracji Bidena Sullivan jest przedstawicielem tego skrzydła, które opowiada się za utrzymaniem jakichkolwiek relacji z Rosją przede wszystkim po to aby przeciwdziałać ewentualnej eskalacji wojny. Na tym tle widoczne są zresztą wyraźne różnice między Narodową Radą Bezpieczeństwa, którą w praktyce kieruje Sullivan i Departamentem Stanu. Obecna polityka administracji, argumentują dziennikarze The Wall Street Journal, nie ma na celu zmuszenia Kijowa do ustępstw wobec Moskwy, próba osiągnięcia takiego efektu skazana byłaby zresztą najprawdopodobniej na niepowodzenie. Jej celem miałoby być pokazanie przede wszystkim amerykańskim sojusznikom w Europie, że Waszyngton ma wizję politycznego rozstrzygnięcia wojny. Tego rodzaju gry w obrębie amerykańskiego systemu sojuszniczego zdają się wskazywać, że Stany Zjednoczone podlegają presji stolic europejskich, które zainteresowane są możliwie szybkim zakończeniem konfliktu.
Bitwa o Chersoń
Brukselski korespondent włoskiego dziennika La Republicca napisał, że w centrali NATO analizuje się znaczenie rozpoczynającej się właśnie bitwy o Chersoń i traktuje ją w kategoriach punktu zwrotnego tej wojny. Krążące między Waszyngtonem, centralą NATO a stolicami europejskimi analizy i oceny sytuacji wychodzą z tego właśnie założenia. Jak się uważa, obecnie rosyjska armia nie jest w stanie skutecznie przeciwstawić się ukraińskiej presji, broni się w sposób chaotyczny, ponosząc przy tym duże straty i nie jest zdolna przejść do działań o charakterze zaczepnym czy ofensywnym. Utrata Chersonia może być przełomowa nie tylko w wymiarze symbolicznym, strona ukraińska odbiłaby w ten sposób jedyną stolicę obwodu, którą po 24 lutego zdobyli Rosjanie, ale miałaby również znaczenie strategiczne. Moskale po wycofaniu się na lewy brzeg Dniepru musieliby ostatecznie rozstać się z myślą o przeprowadzeniu, kiedyś w przyszłości, uderzenia na Odessę, a to oznacza, że jeden z rosyjskich celów strategicznych jakim było odebranie Ukrainie dostępu do morza okazałby się nierealistycznym. Już obecnie w rosyjskich kręgach eksperckich mówi się o strategicznej porażce rosyjskiej Floty Czarnomorskiej, która nie była w stanie, mimo znacznej przewagi, zagwarantować Rosji kontroli tego akwenu. Co więcej, porażka na froncie chersońskim byłaby, jak się uważa, oczywistym potwierdzeniem złego stanu rosyjskiej armii, tego, że została ona pokonana w walce, co z kolei mogłoby zwiększyć skłonność Kremla do rozpoczęcia negocjacji w dobrej wierze. Zdobycie przez siły ukraińskie Chersonia oznaczałoby w opinii urzędników NATO-wskich, na których powołuje się La Republicca, „trwałą zmianę kierunku strategicznego konfliktu”. Zdaniem dziennika, teraz właśnie płynie z Waszyngtonu czytelny komunikat strategiczny, pod adresem europejskich sojuszników, w świetle którego po zdobyciu Chersonia przez Ukrainę rozmowy z Moskwą, prowadzone z pozycji siły, stają się coraz bardziej prawdopodobne i ich rozpoczęcie jest jedynie kwestią czasu. Ale właśnie po to aby rozpocząć negocjacje należy kontynuować dostawy broni dla Kijowa, po to aby przyspieszyć zdobycie tego ważnego ośrodka strategicznego. La Republicca pisze też o tym, że „codzienne konsultacje” Waszyngtonu ze stolicami europejskimi obejmują dwie dodatkowe kwestie. Jedną jest ewentualna eskalacja wojny do poziomu nuklearnego, czego obawia się amerykańska dyplomacja. O tym, że Sullivan, robi wszystko aby tego rodzaju scenariusz oddalić, napisali dziennikarze przywoływanego przeze mnie artykułu w Wall Street Journal, ale włoski dziennik rzuca dodatkowe światło na tę kwestię. Amerykanie są bowiem przekonani, jak relacjonuje La Republicca, o tym, że w razie nuklearnego ataku wymierzonego w Ukrainę „trudno byłoby powstrzymać nerwowość niektórych sojuszników, takich jak Polacy, którzy teraz reprezentują partnera UE militarnie najbliższego Waszyngtonowi”. Mamy tu do czynienia z wyjaśnieniem linii politycznej Waszyngtonu i pokazaniem mechanizmu sojuszniczych reakcji. Otóż jest oczywiste, że na rosyjski atak jądrowy, niezależnie od tego czy otwarty czy w jakiejkolwiek innej formie, Zachód musiałby odpowiedzieć. Odwołanie się do potencjału jądrowego jest mało prawdopodobne, a zatem pozostaje odpowiedź przy użyciu potencjału konwencjonalnego. Charakter i skala tej odpowiedzi konwencjonalnej nie jest już wyłącznym obszarem decyzji Waszyngtonu, odmiennie niż odpowiedź jądrowa, a w związku z tym należy liczyć się z zachowaniem co bardziej „nerwowych”, jak Polacy, a na dodatek bliskich sojuszników. Odpowiedź konwencjonalna mogłaby być w takich realiach przeskalowana, co przyspieszałoby wejście NATO (czytaj Stanów Zjednoczonych) do wojny, czego obecnie Biden za wszelką cenę stara się uniknąć. Ameryka mogłaby oczywiście „umyć ręce” i nie zareagować, nawet mimo wezwań płynących z Warszawy, ale to z kolei oznaczałoby straty polityczne, które najwyraźniej nie są akceptowane w Waszyngtonie. Informacje, które podał włoski dziennik ujawniają też jak obecnie wyglądają relacje między Stanami Zjednoczonymi a „starymi” sojusznikami z NATO. Mamy do czynienia z delikatną równowagą i sytuacją w której kontynuowanie obecnego kursu, bez wahnięć w którąkolwiek stronę, wydaje się najlepszą, dla amerykańskiej polityki, opcją, która nie wyklucza powolnego (słowo klucz) zwiększania zaangażowania.
To jeden z motywów dla których administracja Bidena może chcieć przybliżyć się do pokojowego scenariusza rozwiązania konfliktu na Ukrainie. Drugim jest obawa o to, że pokonana wojskowo Rosja, która będzie chciała kontynuować wojnę może stać się politycznym „łupem” Chin. Państwem coraz bardziej zależnym, wręcz wasalnym wobec Pekinu, co oczywiście wpływa na globalny rachunek sił. W świetle tych kalkulacji Rosjanie już w sposób wystarczający zostali pokonani, utrata Chersonia stanowić będzie tego dobitne potwierdzenie, co może oznaczać, iż w Waszyngtonie i w innych stolicach zacznie przeważać pogląd, że posuwanie się dalej może okazać się zbyt ryzykowaną grą.
Co ciekawe, podobny pogląd na temat znaczenia „bitwy o Chersoń” dla dalszych losów wojny na Ukrainie, sformułował w wywiadzie telewizyjnym prezydent Serbii Aleksandar Vučić. W jego opinii „przed nami trudny czas, kolejna zima będzie jeszcze trudniejsza niż obecna, bo czeka nas bitwa pod Stalingradem, decydująca bitwa w wojnie na Ukrainie, bitwa o Chersoń, w której obie strony wykorzystują tysiące czołgów, samoloty, artylerię” – powiedział Vučić TV Pink. Jego zdaniem Zachód wierzy, że ta bitwa będzie w stanie zniszczyć Rosję, a Rosja, że w tej bitwie „będzie w stanie ochronić to, co zdobyła na początku wojny i doprowadzić wojnę do końca”.
Co ciekawe mamy już do czynienia z pierwszymi rezultatami zeszłotygodniowej wizyty Sullivana w Kijowie. Michajło Podolak, doradca prezydenta Zełenskiego napisał , że Ukraina nie jest przeciwna prowadzenia rokowań z Rosją, ale najpierw Moskale muszą wycofać swoje wojska. W podobnym tonie w Kijowie wypowiadał się też Sullivan mówiąc, że warunkiem rozmów jest „pełna deokupacja Ukrainy”. Oczywiście stanowisko to, podobnie jak wpis Podolaka można interpretować zarówno jako wezwanie do wycofania się Moskali na linię 24 lutego, jak i opuszczenie Donbasu i Krymu.
Presja ze strony G20
Gra dyplomatyczna toczy się zresztą również na innych płaszczyznach. Dzisiejszy Financial Times poinformował, że prezydent Indonezji „ma mocne przekonanie”, iż Putin nie przyjedzie na najbliższy szczyt państw G-20, który ma się odbywać na Bali. Joko Widodo powiedział dziennikowi, że po ubiegłotygodniowych rozmowach z rosyjskim prezydentem „utwierdził się w przekonaniu”, że ten zrezygnuje z wizyty. Nota bene pośrednio potwierdził to też dzisiaj Pieskow, który oświadczył, że ostateczna decyzja podjęta zostanie do końca tygodnia. Jaki miałby być powód absencji Putina? Po pierwsze Waszyngton odrzucił propozycję gospodarzy, najprawdopodobniej uzgodnioną z Moskwą, aby przy okazji szczytu zorganizować rozmowy między Bidenem a Putinem. Ale drugi powód jest nie mniej istotny. Otóż po niedawnym oświadczeniu premiera Chin o tym, że Pekin jest przeciwny użyciu broni jądrowej w Europie i po wizycie Scholza, której efekty nie do końca są jeszcze znane, mogłoby okazać się, że Rosja podlega międzynarodowej presji, ze strony państw G-20 aby zakończyć wojnę na Ukrainie. Jeśli nie byłaby w stanie zrównoważyć tej presji rozpoczęciem rozmów ze Stanami Zjednoczonymi (a odmowa dwustronnego spotkania pozbawiała ją takiej możliwości) to wówczas mogłaby zostać postawiona w niewygodnej dla niej sytuacji kiedy wszystkie państwa G-20 w mniej lub bardziej twardy sposób domagałyby się zakończenia wojny. A to oznaczałoby, że lansowana przez Rosję obecnie narracja na temat powstawania nowego układu sił w świecie, gdzie do głosu zaczynają dochodzić duże państwa nie będące do tej pory twardym jądrem bloku Zachodu (np. państwa BRICS) być może trafnie opisuje kierunek ewolucji globalnego ładu, ale z punktu widzenia Moskwy wcale nie musi oznaczać to wzmocnienia jej pozycji.
Wydaje się zatem, że obydwie strony, zarówno Moskale, jak i Amerykanie a tym bardziej Ukraińcy czekają na drugi Stalingrad, czyli rozstrzygnięcie bitwy o Chersoń. Ta strona, która osiągnęłaby sukces mogłaby „przekonać” przeciwnika, że nie jest on w stanie wygrać wojny w polu, a to nie tylko przybliżałoby perspektywę rozmów pokojowych, ale również wpływało na ich przebieg, dając zwycięzcy przewagę negocjacyjną. Chyba, że generał Załużny znów czymś nas zaskoczy. Od pewnego czasu w kanałach informacyjnych na platformie Telegram dużo pisze się o koncentracji znacznych sił ukraińskich na kierunku zaporoskim. Mowa jest nawet o dziesięciu brygadach. Może zatem to nie Chersoń stanie się punktem przełomowym w tej wojnie.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/621184-czekajac-na-drugi-stalingrad