Jest coś symbolicznego w tym, że okupacyjne władze obwodu chersońskiego, opuszczając niedawno w pośpiechu stolicę regionu, zabrały ze sobą nie tylko znajdujący się tam pomnik Grigorija Potiomkina, lecz także jego szczątki, które do tej pory spoczywały w prawosławnej katedrze św. Katarzyny w Chersoniu.
Wspomniany Potomkin, który pod koniec XIX wieku objął urząd gubernatora Nowej Rosji (czyli ziem leżących na terytorium dzisiejszej Ukrainy), zasłynął ze spektakularnych mistyfikacji, które miały ukryć rzeczywisty stan terenów zagarniętych wówczas przez carat. Do historii przeszło określenie „wioski potiomkinowskie”, oznaczająca sztuczne byty w postaci kilku przenośnych wiosek-atrap rozmieszczanych na brzegach Dniepru, po którym rejs statkiem odbywała Katarzyna II. Faworyt carycy okazał się mistrzem tego, co Rosjanie nazywają „pokazuchą”, czyli tworzeniem nierealnej rzeczywistości w celu ukrycia nędznego stanu rzeczy i wywarcia na obserwatorach jak najlepszego wrażenia.
Potiomkinowskie operacje
Grigorij Potiomkin z powodzeniem mógłby być patronem „referendów”, które odbyły się niedawno na okupowanych przez Rosję ziemiach ukraińskich. Wszystko było tam potiomkinowskie: komisje wyborcze, elektorat, głosowanie, liczenie głosów, wyniki, wola ludu. Całość przypominała scenografię jednego wielkiego oszukańczego spektaklu.
Cała ta bezwzględna wojna Putina jest zresztą jedną wielką potiomkinowską wioską – nieprawdziwa jest jej oficjalna nazwa: „specjalna operacja wojskowa”; nieprawdziwe zmieniające się wciąż cele: od denazyfikacji Ukrainy po uderzenie prewencyjne, by uprzedzić atak Zachodu; nieprawdziwe relacje nadawane z pola frontu przez propagandowe tuby Kremla.
Jeśli sięgniemy jednak za wypolerowaną fasadę Kremla, wówczas przekonamy się, że współczesna Rosja jest właściwie mocarstwem potiomkinowskim, co obnażyła szczególnie wojna na Ukrainie. Największy kraj świata okazuje się ekonomicznym karłem, uzależnionym niemal całkowicie od eksportu surowców, bez zdywersyfikowanej gospodarki i bez rozwiniętych technologii, za to z niskim standardem życia większości obywateli, czego świadectwem jest rabowanie przez rosyjskich żołdaków na Ukrainie najbardziej podstawowych artykułów gospodarstwa domowego jako towarów luksusowych.
Potiomkinowska armia
Potiomkinowskim bytem okazała się „druga armia świata”, prezentująca się niczym niezwyciężona siła jedynie na manewrach prowadzonych pod uzbrojonym w lornetkę okiem Putina. Podczas prawdziwej walki, mimo miażdżącej przewagi w sprzęcie i amunicji, okazała się jednak niezdolna do pokonania wojska ukraińskiego, doznając wielu kompromitujących porażek. Szwankuje tam niemal wszystko: od nieudolnego dowództwa do braków w podstawowym wyposażeniu. Rozkradzione części zamienne, przeterminowane racje żywnościowe, przestarzałe i niesprawne pojazdy – to codzienność w rosyjskiej armii, w której poborowi sami muszą zadbać o kupno dla siebie najbardziej potrzebnych rzeczy: od kamizelek kuloodpornych po podręczne apteczki.
O traktowaniu żołnierzy jak mięsa armatniego świadczą statystki, z których wynika, że zabitych i rannych jest kilka razy więcej niż podczas trwającej dziesięć lat wojny w Afganistanie. Austriacki analityk militarny Tom Cooper, komentując niedawny kilkudniowy szturm Rosjan na Kupiańsk, napisał, że musiało być to dzieło albo idiotów, albo samobójców, ponieważ oznaczało wysyłanie całych oddziałów na pewną śmierć pod ogniem Ukraińców.
Potiomkiowski katechon
Potiomkinowskim bytem okazała się rosyjska „soft power” na Zachodzie, która poniosła totalną klęskę, jeśli chodzi o interpretację wydarzeń na Ukrainie. Sowicie opłacani agenci wpływu okazali się niezdolni do narzucenia kremlowskiej narracji elitom politycznym i medialnym w krajach zachodnich.
Jeden z nielicznych wyjątków stanowią niektóre środowiska konserwatywne, upatrujące we współczesnej Rosji ostatni bastion chrześcijaństwa w pogańskim świecie, a w osobie Władimira Putina – współczesny odpowiednik Cyrusa lub nawet biblijnego „katechona” powstrzymującego nadejście Antychrysta. W swym zapatrzeniu w dzisiejszego lokatora Kremla przypominają niegdysiejszych lewicowych intelektualistów zauroczonych Józefem Stalinem i „ojczyzną światowego proletariatu”. Podobnie jak tamci przed laty, pełnią oni dziś rolę „pożytecznych idiotów”.
A przecież gdyby przestali być zakładnikami swych naiwnych wyobrażeń i poznali choć trochę prawdziwe oblicze Rosji, od razu zauważyliby potiomkinowską konstrukcję rzekomej twierdzy chrześcijaństwa. Kraj rządzony przez Putina jest jednym ze światowych liderów, jeśli chodzi o liczbę aborcji, rozwodów, samobójstw, alkoholizmu i morderstw. Obecny prezydent Rosji, chociaż jest jedynowładcą i jednym podpisem może zmienić obowiązujące prawo, przez ponad dwadzieścia lat nie zrobił nic, by zapobiec pladze aborcji, która jest tam traktowana niemal niczym środek antykoncepcyjny. Do rzadkości nie należą tam kobiety, które miały w swoim życiu po trzydzieści-czterdzieści aborcji.
Potiomkinowski patriarchat
Mitem jest potęga rosyjskiego prawosławia, które ma przynieść nadzieję zsekularyzowanemu światu. Po upadku komunizmu zaczęło ono pełnić rolę ideologii państwowej, nie posiadając jednak duchowego oddziaływania na społeczeństwo. Zaledwie kilka procent wiernych uczęszcza regularnie na nabożeństwa, a zdecydowana większość ignoruje podstawowe wskazania religii.
Potiomkinowskim bytem jest zwłaszcza patriarchat moskiewski, stanowiący coś w rodzaju państwowego organu do spraw ideologii i kultu, kierowany przez byłych funkcjonariuszy i agentów komunistycznej bezpieki. Jeśli ktoś miał złudzenia co do duchowości prezentowanej przez hierarchów tego Kościoła, to powinny je rozwiać pochwała wojny i wsparcie dla ludobójstwa, które traktowane są wręcz w kategoriach misji ewangelizacyjnej.
Tylko „pożyteczni idioci” na Zachodzie nie są potiomkinowscy.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/620556-potiomkinowskie-mocarstwo