Andriej Percew, dziennikarz portalu Meduza, specjalizujący się w opisywaniu sytuacji na szczytach rosyjskiej władzy, informuje, że administracja Kremla już rozpoczęła przygotowania do następnych wyborów prezydenckich w Rosji. Maja się one odbyć w marcu 2024 roku i jedynym liczącym się kandydatem będzie Władimir Putin.
Kampania wyborcza w Rosji
Mają to być „wybory zwycięstwa”, po tym jak wojnę uda się zakończyć i wmówić obywatelom Federacji Rosyjskiej, że Moskwa ją wygrała. Uczestnictwo kandydatów liberalnych, nawet na pokaz, nie jest przewidziane. Rywalizować z Putinem mają jedynie przedstawiciele formacji posiadających w Dumie swoją reprezentację, a cały proces głosowania ma w efekcie przynieść nie tylko kolejne zwycięstwo Władimirowi Władimirowiczowi, ale również pokazać jedność narodu wokół swego przywódcy, co oznacza, że ma on uzyskać rekordowo duże poparcie. Głównym wątkiem kampanii ma być antyzachodnia retoryka, której nasilenie w ostatnich wypowiedziach Putina już zostało zauważone. Zwycięska, skonsolidowana, zjednoczona i walcząca z wrogim Zachodem Rosja ma wybrać swojego prezydenta, którym oczywiście nie może być nikt inny, jak tylko Putin, a ten, jak się wydaje, właśnie rozpoczął swoją kampanię.
Wystąpienie Putina na Klubie Wałdajskim
Mam na myśli jego wystąpienie na corocznym posiedzeniu Klubu Wałdajskiego, w toku którego rosyjski przywódca zaprezentował swoją wizję porządku światowego i nowej roli Rosji. Putin odpowiadał również na pytania, a dobór tych, którzy je zdawali, ich treść i same odpowiedzi rosyjskiego prezydenta uznać trzeba za integralną, starannie przygotowaną część tego czterogodzinnego widowiska.
Co zatem zakomunikował Władimir Putin? W jego opinii kolektywny Zachód podjął próbę odzyskania kontroli nad światem, odbudowania znów swej pozycji hegemonistycznej i podporządkowania sobie niepokornych państw w rodzaju Rosji. Mówiąc Zachód, Putin ma wyłącznie na myśli Stany Zjednoczone, bo Europa, w jego opinii, staje się właśnie wasalem Ameryki, uprawiając politykę sprzeczną z własnymi interesami, tracąc suwerenność i będąc nawet pozbawioną prawa głosu w atlantyckim systemie sojuszniczym. Dla jasności trzeba dodać, iż w putinowskim słowniku Europa to przede wszystkim zachodnia część kontynentu, Francja i Niemcy, bo to o polityce tych państw wypowiadał się najwięcej, nie zauważając, co wymowne, Wschodu. Tutaj rządzą - jego zdaniem - wprost Amerykanie, podejmując wszystkie decyzje, które oficjalnie firmowane są przez Kijów. O Warszawie nie wspomniał.
Wojna na Ukrainie, rosnące napięcie wokół Tajwanu są w opinii Putina wynikiem tej właśnie, podejmowanej przez Waszyngton, próby odbudowy swej hegemonii. Próby, która zakończy się niepowodzeniem, bo świat wkracza w kolejną fazę dekolonizacji. Rosnące w siłę państwa azjatyckie, afrykańskie i południowoamerykańskie dążą do budowy nowego, bardziej demokratycznego porządku, wolnego od amerykańskiej - i szerzej - zachodniej supremacji. Putin kreował się w swym wystąpieniu na obrońcę uciśnionych mówiąc, że wywodzi się ze społecznych nizin, zawsze był głosem upośledzonych mieszkańców Rosji i szerzej całego globu, a nie reprezentantem „złotego miliarda”, czyli mieszkańców Zachodu, którzy chcą zdominować wszystkich innych i tak zakonserwować relacje finansowe, łańcuchy kooperacji gospodarczej i system własności intelektualnej, aby - z jednej strony - konserwować biedę i niedorozwój, a z drugiej, móc dominować na każdym polu - od gospodarki po kulturę.
Nowy porządek
Ta kolejna fala dekolonizacji dopiero się zaczyna, minie wiele lat zanim doprowadzi do nowego porządku światowego, co oznacza, że wchodzimy w epokę turbulencji, większej liczby konfliktów, w tym o charakterze wojennym, ale Rosja zdecydowanie opowiada się za tym nowym porządkiem. Mało tego, chce być jednym z jego akuszerów. Zarówno w planie politycznym, jak i gospodarczym oraz kulturowym. To dlatego Putin zaproponował reformę Rady Bezpieczeństwa polegająca na rozszerzeniu liczby członków tego gremium o reprezentantów dużych państw z kontynentu afrykańskiego, południowoamerykańskiego i azjatyckiego. Mamy w tym wypadku najprawdopodobniej propozycję wpisania formuły BRICS w wizję nowego ładu globalnego. Aby mógł on zaistnieć trzeba złamać narzędzia, przy użyciu których Zachód narzucił swoją dominację – odejść od dolara jako waluty rozliczeniowej i rezerwowej, zbudować własne instytucje międzynarodowej współpracy w wymiarze ekonomicznym i finansowym, co oznacza zakwestionowanie roli Banku Światowego i MFW, przejść na dwustronne formuły rozliczeniowe, przestać handlować i kooperować z Zachodem, a zacząć polegać na sobie i zerwać z dominacją kultury, w tym przede wszystkim pop-kultury i ideologii formułowanych przez Zachód. Z tym ostatnim będzie o tyle łatwo, że w opinii Putina, współczesny liberalizm przekształca się w swoją własną negację, z idei wolności stając się kwintesencją autorytaryzmu czy wręcz totalitaryzmu, starając się wszystkim narzucić jeden system wartości i jeden zbiór rozwiązań instytucjonalnych. Rosja chce żyć według własnych zasad, nigdy nie zrezygnuje z własnej suwerenności, nie podporządkuje się, co oznacza, że musi się liczyć z presją Zachodu, rywalizacją a nawet, tak jak obecnie na Ukrainie, wojną. Zdaniem Putina dotychczasowy jej przebieg - przede wszystkim to, jak skonsolidowali się wokół swego przywództwa Rosjanie i jak szybko do nowych realiów adaptowała się gospodarka, nie tylko nie załamując się, czego chcieli Anglosasi, ale wręcz nie ponosząc większych strat, bo spadek PKB w tym roku nie przekroczy 3 proc. - świadczy o tym, że perspektywy na zwycięstwo są realne. Rosja stawia na „nowy świat”, przede wszystkim Eurazję, ale również Afrykę i Amerykę Łacińską, gdzie ma wielu przyjaciół, zrywa w sposób trwały z Zachodem, z którym ma zamiar rywalizować i walczyć. Nie zamyka perspektyw pojednania z europejską częścią Eurazji, ale warunkiem takiej zmiany musiałoby być przebudzenie się Europy Zachodniej. „Naturalną częścią Wielkiej Eurazji może być również jej zachodni kraniec - Europa – mówił na konferencji Klubu Wałdajskiego Putin - Jednak wielu jej liderów krępuje przekonanie, że Europejczycy są lepsi od innych, że nie wypada im uczestniczyć w niektórych przedsięwzięciach na równi z innymi. Kryjąc się za taką arogancją jakoś nie zauważają, że sami stali się już cudzymi peryferiami, zasadniczo stali się wasalami - często bez prawa głosu”. Umocnienie więzi atlantyckich jest - w opinii Putina - sprowadzeniem Europy do roli podrzędnej wobec interesów amerykańskich. To ważne, bo rosyjski prezydent w swoim przemówieniu odwoływał się do zeszłorocznych, z 19 grudnia, rosyjskich propozycji traktatowych, które kształtować miały nowy ład na naszym kontynencie. Jego zdaniem wojna wybuchła właśnie dlatego, że rosyjskie przedłożenia zostały zignorowane. Putin odpowiadając na pytanie Fiodora Łukianowa, który moderował spotkanie, powiedział, że nie żałuje podjętych decyzji o rozpoczęciu wojny, co traktowane łącznie z jego wcześniejszymi deklaracjami należy uznać za podtrzymanie nie tylko partykularnych, ogłoszonych 24 lutego celów wojennych, ale potwierdzeniem, że Rosja ma nadal znacznie szerszy plan. W takim ujęciu, zaprezentowanym zresztą wprost przez rosyjskiego prezydenta, geostrategicznym celem Rosji było przebudowanie systemu relacji w Europie, wypchnięcie z niej Ameryki, umożliwienie państwom zachodniej części kontynentu emancypację spod amerykańskich wpływów i uporządkowanie, najlepiej wspólnie, sytuacji na Wschodzie. Z tych planów Rosja nie rezygnuje, problemem jest to, że Paryż i Berlin nie chcą wejść do tej koalicji przyszłości, ale Moskwa ma alternatywę w postaci inicjowania nowej fali dekolonizacji, co w interpretacji Putina oznacza obalenie zachodnio-centrycznego porządku globalnego. Niezależnie od pokojowej retoryki, którą w swym przemówieniu prezentował rosyjski prezydent, generalne przesłanie jego wystąpienia jest głęboko rewizjonistyczne, wrogie i wojenne.
Rozmowy pokojowe
Słowa o gotowości rozpoczęcia rozmów pokojowych w kwestii zakończenia wojny na Ukrainie związane są raczej z taktyką niźli spojrzeniem strategicznym. Ale poświęćmy nieco więcej uwagi temu, co w tej konkretnej kwestii powiedział Putin. Odpowiadając na pytanie Fiodora Łukianowa czy nie jest tak, jak myśli większość Rosjan, że Putin rozpoczynając na Ukrainie „specjalną operację” nie popełnił błędu niedocenienia przeciwnika, ten odpowiedział, iż nic takiego nie miało miejsca. Otóż rosyjski prezydent, racjonalizując wojenne niepowodzenia argumentuje, że na Ukrainie od lat miały miejsce zarówno budowa umocnień w Donbasie, jak i NATO-wskie „zagospodarowanie terenu”, co ma w jego opinii zarówno wyjaśnić dotychczasowe niepowodzenia jak i to, że pierwotnie operacja musiała być zaplanowana inaczej, właśnie po to, aby ominąć te umocnione pozycje. Warto jednak zwrócić uwagę, że Putin mówi też o ochronie ludności Donbasu, tych obywateli Ukrainy, którzy w 2014 roku wybrali drogę w stronę Rosji. Rosyjski prezydent nie odżegnał się od swej „teorii historycznej” w świetle której Rosjanie i Ukraińcy są jednym narodem, nawet kiedy Łukianow zwracając nie wprost uwagę na absurdalność tego rozumowania powiedział, iż tak interpretując to co się dzieje należałoby uznać konflikt rosyjsko – ukraiński za wojnę domową. Jednak Putin dokonał reinterpretacji swych generalizujących w tej materii sądów. „Jeśli jakaś część tej jednolitej grupy etnicznej w pewnym momencie uznała, że osiągnęła taki poziom, że uważa się za odrębny naród – stwierdził Putin odpowiadając na uwagę Łukianowa - to oczywiście można to traktować tylko z szacunkiem”. Przy okazji powiedział też, że w przypadku Ukrainy nie stało się to „samo z siebie”, ale w związku z faktem, iż część terytorium zamieszkałego przez Ukraińców wchodziło w skład Imperium Austro-Węgierskiego. To nie nowa w rosyjskim dyskursie teza, ale Putin rozwija ją dalej w języku polityki. Zwraca uwagę na to, że w sensie terytorialnym współczesna Ukraina jest państwem sztucznym, tworem sklejonym z różnych ziem przez najpierw Bolszewików i Lenina, potem przez Stalina, a na koniec Chruszczowa. Odebrano ziemie Polsce, Węgrom, Rumunii i przede wszystkim Rosji, tworząc w ten sposób obszar, na którym znajduje się współczesne państwo ukraińskie. Zaraz potem mówi, iż jedynym gwarantem suwerenności i całości Ukrainy może być Rosja. Stwierdzenie to należy rozumieć nie w kategoriach filozoficznych czy historycznych, ale jak najbardziej politycznych. Otóż jeśli Ukraina zamieszkała jest przez ludność o różnej narodowej tożsamości, a historycznie powstała z obszarów wchodzących w skład innych państw, to jej spoistość może się utrzymać wyłącznie tak długo, jeśli nie zostanie skutecznie zakwestionowana przez silniejszego sąsiada. A to już się stało, Rosja wkroczyła na drogę podziału Ukrainy i w związku z tym obecnie brak jest tego rodzaju gwarancji, co uznać należy za stwierdzenie z gatunku empirycznych. A zatem słowa Putina o szacunku dla tych Ukraińców, którzy chcą pójść własną drogą, bo uważają się za odrębny naród nie kłócą się z przekonaniem o tym, iż większość z obywateli Ukrainy to Rosjanie. To stwierdzenie o szacunku dla „pójścia własną drogą”, w połączeniu ze stwierdzeniami o potrzebie ochrony mieszkańców Donbasu i tym, że terytorialnie mamy do czynienia ze sztucznym tworem, nie jest niczym innym, jak wezwaniem do rozbioru Ukrainy. Wspomnienie w tym kontekście Polski, Węgier i Rumunii należy uznać za słabo tylko zawoalowaną propozycję. To oczywiście nie są nowe wątki. Putin wielokrotnie mówił po 2014 roku i sugerował taką perspektywę, ale połączenie tych dwóch kwestii – wizji przyszłego ładu globalnego i perspektyw stojących przed Ukrainą wygląda na określenie strategicznych celów wojennych Rosji. O ile nie jest możliwe przeprowadzenie krótkiej „operacji specjalnej”, a to w oczywisty sposób nie jest już realnym planem i nie da się kontrolować rządu w Kijowie, to jedyną racjonalną strategią Rosji może być urwanie możliwie dużych fragmentów tego państwa i zniszczenie pozostałych obszarów, tak aby wróg, czyli Anglosasi, nie mieli z nich żadnego pożytku.
Mimo pozornie pokojowej retoryki, bo Putin mówił też o tym, iż Rosja nie odwoła się w tej wojnie do swego potencjału jądrowego, a każdy ma prawo, w tym i znienawidzenie przezeń Anglosasi, do życia według własnych reguł, o ile nie narzucają swoich zasad (takich jak wolność, demokracja czy poszanowanie praw człowieka) innym, to tym nie mniej mieliśmy do czynienia z niezwykle wojowniczym wystąpieniem. Nawet jeśli Moskwa myśli o końcu wojny na Ukrainie, to raczej krok ten należy traktować w kategoriach pauzy strategicznej, niezbędnej dla odbudowy sił militarnych i nowych relacji gospodarczych z państwami niegodzącymi się z dotychczasowym porządkiem. Rosja zdecydowana jest na długoletnią walkę z dominacją Anglosasów, jest zdecydowana obalić dotychczasowy ład globalny, bo uważa, iż nie ma dla niej już w nim miejsca. W tym sensie mamy do czynienia ze starciem, z punktu widzenia Moskwy, egzystencjalnym, w którym stawką jest przetrwanie państwa. A po to, aby miało ono szansę, musi zostać zburzony dotychczasowy system. I Rosja jest na to gotowa, nawet jeśli walka miałaby trwać następne 20 lat. Oznacza to, że wojna na Ukrainie nie jest końcem, ale początkiem globalnych zmagań. I to miał do zakomunikowania światu rosyjski prezydent.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/620115-putin-w-waldaju-komunikat-dla-swiata