Wstrząsający raport opublikowała Międzynarodowa Organizacja ds. Migracji Narodów Zjednoczonych (IOM). W ciągu 7 lat co najmniej 29 tysięcy osób zginęło próbując różnymi szlakami przedostać się do Unii. Eksperci twierdzą, że liczba ofiar imigracji może być znacznie większa.
CZYTAJ TEŻ:
Dane pochodzą z opublikowanego 25 października raportu IOM, który przygotowano w ramach projektu Missing Immigrants. Oficjalnie liczbę ofiar ustalono na co najmniej 29 tysięcy. Dane te nie obejmują 2022 roku, w którym odnotowano znacznie większą liczbę prób przedostania się do Europy i dalej do krajów Unii niż w poprzednich 2 latach, kiedy to ruch na imigranckich szlakach zmniejszył się z powodu pandemii.
Widoczny wzrost
Tendencja wzrostowa jest bardzo widoczna, bo w latach 2019-2020 w Morzu Śródziemnym zginęły 2242 osoby, podczas, gdy w samym 2021 ponad 2800. To właśnie przeprawa z Libii i Tunezji do Włoch i na Maltę zbiera największe śmiertelne żniwo. Kolejne najbardziej niebezpieczne trasy to przeprawa z Maroka na Wyspy Kanaryjskie, przez granicę Turcji i Grecji oraz tzw. zachodni szlak bałkański.
Spośród 29 tysięcy ofiar aż 17 tysięcy jest niezidentyfikowanych - nie wiadomo nawet z jakiego kraju pochodzą. Wśród tych, których pochodzenie udało się ustalić najwięcej jest w kolejności z Syrii, Maroka, Algierii, Tunezji, Senegalu.
Tyle oficjalne dane. Reszta pozostaje w sferze spekulacji i interpretacji. Eksperci szacują, że liczba ofiar jest znacznie wyższa, niż podana w raporcie IOM, ta bowiem obejmuje tylko znane przypadki. Agencja ONZ twierdzi, że sposobem na niedopuszczenie do tragedii jest utworzenie bezpiecznych szlaków imigracyjnych do Europy.
Te ciągłe zgony są kolejnym ponurym przypomnieniem, że bardziej legalne i bezpieczne drogi do migracji są rozpaczliwie potrzebne
— mówi jedna a autorek raportu Julia Black.
W praktyce oznacza to otwarcie granic i chaos jaki w 2015 roku zafundowały Europie Niemcy, zapraszając do niej imigrantów. ION w statystykach pisze o uchodźcach, podczas gdy w rzeczywistości znaczna większość ofiar to nielegalni imigranci. Wskazuje na to nawet kraj pochodzenia ofiar. Ani w Maroku, ani w Algierii, czy Tunezji nie toczą się żadne wojny, które wymuszałyby desperacką przeprawę z Libii do Włoch, czy z Maroka na hiszpańskie wyspy. Organizacja twierdzi, że w 2021 roku odpowiedzialność za co najmniej kilkaset zgonów ponoszą kraje nie wpuszczające imigrantów w swe granice, ewentualnie stosujące tzw. push back, co oznacza ni mniej ni więcej tylko zawracanie przybyszy z granicy. Tezy IOM sprowadzają się do tego, by w praktyce każdy kto pojawi się na granicy jakiegoś państwa europejskiego był do niego bez przeszkód wpuszczany.
Ponury symbol
Wśród 29 tysięcy ofiar jest i 3-letni Alyan Shenu. Jego zdjęcie z września 2015 roku wstrząsnęło opinią publiczną. Na brzegu morza leży ubrany w czerwoną koszulkę i krótkie spodenki chłopczyk. Twarz ma wciśniętą w piasek, fale zalewają mu główkę. To ofiara bezduszności Europejczyków, którzy nie chcą wpuszczać nawet dzieci. Tymczasem prawda okazała się dużo bardziej brutalna i tragiczna niż to, co wówczas w mediach przedstawiano.
Tego dnia, gdy morze wyrzuciło ciało dziecka (dla większego efektu zostało ono przeniesione w inne miejsce i specjalnie ułożone) na Morzu Egejskim zatonęły 2 łodzie z imigrantami przeprawiającymi się z Turcji na grecką wyspę Kos. Zginęło 12 osób w tym Alyan i jego 5-letni braciszek. Na niebezpieczną wyprawę malców zabrał ich własny ojciec, który wiedziony opowieściami o objęciu bezpłatna opieką wszystkich uchodźców umyślił sobie, że w bogatej Unii wstawią mu za darmo zęby. Rodzina Shenu uszła przed wojną domową, zamieszkała w bezpiecznej dla niej Turcji i starała się dołączyć do krewnych w Vancouver. Kanadyjskie władze odrzuciły jednak wniosek o azyl, więc ojciec Alyana zorganizował wyprawę na grecką Kos. Świadkowie twierdzą, że to on sterował jedną z przepełnionych łodzi. Kto więc odpowiada za tragedię?
Oczywiście ojciec, organizator wyprawy, ale też bezmyślna, realizowana wówczas i teraz przez wiele europejskich państw polityka otwarcia granic, to wielkie zaproszenie przez Angelę Merkel sprawdzające się do tego, że wystarczy znaleźć się w granicach jakiegoś unijnego państwa a zazna herzlich willkommen - gorącego powitania. W 2015 roku blisko 2 miliony osób ruszyło z Afryki Północnej i Bliskiego Wschodu do Unii - ziemi obiecanej. Strumień imigrantów płynie do dziś, bo przemytnicy ludzi, handlarze ludźmi zwietrzyli interes i zaczęli organizować migrację na wielką skalę. Ich wspólnikami są tzw. organizacje pozarządowe, w rzeczywistości grupy przestępcze, które to niby realizują jakieś humanitarne misje. Mamieni obietnicami lepszego życia imigranci za wielkie pieniądze powierzają swój los mafiom, gangom i niby aktywistom. Szlaki do Europy stały się szlakami łez i tragedii.
Jak działa proceder? Wszędzie podobnie, także i przy polskich granicach. W czerwcu tego roku w górach na granicy Albanii i Czarnogóry znaleziono ciało 30 letniego Sumona Sarkara z Bangladeszu. Wyczerpanego mężczyznę porzucili na szlaku przemytnicy, którzy zorganizowali wyprawę 30 osób przez Bałkany i dalej do Francji. On nie miał tyle szczęścia, co 27-letnia Syryjka znaleziona 12 października w lasach przy granicy z Białorusią przez naszą Straż Graniczną. Kobieta zwabiona obietnicami przez białoruski reżim poleciała do Moskwy, stamtąd przyjechała samochodem do Mińska, a potem nad granicę z Polską. Tam przyłączyła się do grupy prowadzonej przez przemytników. Gdy kobieta nie była już w stanie iść została porzucona przez nich, a potem przez tzw. aktywistów zajmujących się niby niesieniem pomocy uchodźcom. Historia Syryjki jest niemal taka sama jak 30-letniego Surmona, tyle, że ona miała szczęście i przeżyła. Nie będzie więc wliczona do imigracyjnych statystyk śmierci za 2022 rok.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/619897-imigranci-na-szlaku-lez-prawie-30-tysiecy-osob-zginelo