Dwa tygodnie temu pisałem, że Rosjanie wprowadzają do debaty publicznej wątek „brudnej bomby atomowej”, której użycie mają, jakoby, planować Ukraińcy. Teraz w tej kwestii, jak wynika z doniesień mediów, zaczął wydzwaniać Sergiej Szojgu. Rozmawiał z ministrami obrony Turcji, Francji, Wielkiej Brytanii i w ciągu ostatnich 3 dni dwa razy z szefem Pentagonu Lloydem Austinem. Sprawa jest zapewne poważna, bo do takich wniosków dojść można na podstawie co najmniej trzech przesłanek. Po pierwsze Szojgu nie rozmawiał z Austinem od kwietnia, a zatem obecna intensywność rozmów telefonicznych, inicjowanych przez obydwie strony zresztą, świadczy, iż coś rzeczywiście ważnego należało omówić. Czy dotyczyło to wyłącznie kwestii ewentualnej eskalacji nuklearnej (detonacja „brudnej bomby” niewątpliwie byłaby takim krokiem) czy również innych kwestii to osobne zagadnienie, którym zajmę się nieco później. Po drugie z reakcji Austina, który w ostatnich godzinach rozmawiał zarówno z ministrem obrony Wielkiej Brytanii Wallacem, jak i z Oleksandrem Reznikowem z Ukrainy, oznacza, że mamy do czynienia z poważną sytuacją, której różne aspekty należało skonsultować w szerszym gronie. I po trzecie, mamy wreszcie wspólne oświadczenie ministrów obrony Stanów Zjednoczonych, Francji i Wielkiej Brytanii, co nie jest codzienną praktyką. Warto zwrócić uwagę, że nie ma w tym gronie Niemiec, a dokument sygnują mocarstwa atomowe, co zapewne jest jednym z czytelnych elementów sygnalizacji strategicznej. Oświadczenie to zbudowano w ten sposób, aby znalazły się w nim trzy podstawowe komunikaty. Sygnatariusze uważają, że mówienie przez Rosję o „brudnej bombie”, którą jakoby władze Ukrainy chciały odpalić na swoim terytorium jest „operacją pod fałszywą flagą” i raczej należy mówić w tym wypadku o intencjach i planach Rosji, a to oznacza, że samo posługiwanie się tego rodzaju argumentacją przez Szojgu Zachód odczytuje jako działanie eskalacyjne i wreszcie, pogróżki te nie wpłyną na gotowość sojuszników Ukrainy do wspieranie jej wysiłku wojskowego.
Czy to wyłącznie pogróżki?
Zasadniczym pytaniem, które w tym kontekście należy postawić, czy mamy do czynienia wyłącznie z pogróżkami ze strony rosyjskiego ministra i Rosjanie przygotowują się do tego rodzaju kroku, czy raczej chodzi tu o coś więcej, a może nawet działanie Szojgu należałoby zupełnie inaczej odczytywać.
Kirył Budanow, szef ukraińskiego wywiadu wojskowego, w bardzo ciekawej rozmowie z dziennikiem Ukraińska Prawda mówi, że jego zdaniem Moskale nie posłużą się w czasie najbliższych kilku tygodni tego rodzaju narzędziem. Ale to nie jedyne bardzo interesujące stwierdzenia Budanowa, który, o czym warto pamiętać, był chyba jedynym w obozie ukraińskiej władzy, który przed 24 lutego przestrzegał, iż Putin zaatakuje na pełną skalę. Mało kto go wówczas słuchał, co tym bardziej winno skłaniać nas do zapoznania się z tym co teraz chce on nam powiedzieć. Otóż szef ukraińskiego wywiadu wojskowego sugeruje w rozmowie z dziennikarzami, że wybuch na Moście Kerczeńskim to raczej wynik rywalizacji między różnymi grupami siłowików z Rosji, niźli skuteczna operacja służb jemu podległych. Nie to czy mówi prawdę jest w tym wypadku istotne, ale fakt, iż w wywiadzie kilkakrotnie zwraca on uwagę na trwającą rywalizację w obozie rosyjskiej władzy, której przedmiotem jest scheda po Putinie. Odpowiadając na pytanie dziennikarza, który mówi, że oglądając twarze rosyjskich oficjeli zgromadzonych na uroczystości aneksji czterech ukraińskich prowincji, nie dostrzegł szczęścia ani nawet zadowolenia z tego co się dzieje Budanow odparł:
„nikt nie był szczęśliwy. Mówię ci to, mimo że nie lubię Rosji. Ale nie mogę ci powiedzieć, że są to wszyscy idioci – to nie tak”.
I dalej, iż „to dla nich katastrofa, doskonale o tym wiedzą. Zrozumieli jeszcze bardziej, że to już koniec. To już koniec i muszą szukać wyjścia”. Przy czym szef ukraińskiego wywiadu wojskowego dyplomatycznie uchyla się od odpowiedzi na pytanie dziennikarza, czy w związku z tym, że w rosyjskich elitach zadomowiło się przeświadczenie o tym, że tej wojny Moskwa nie wygra jej przedstawiciele zaczęli szukać kontaktów z Kijowem i szerzej, z Zachodem. Mówi „nie odpowiem na to pytanie, proszę wybaczyć, jeszcze nie czas”. Czyli innymi słowy informuje, iż jakieś rozmowy mają miejsce.
Co jeszcze ciekawego powiedział Budanow? Jego zdaniem niedawne wypowiedzi Surowikina o tym, iż być może Rosja „stoi przed niełatwymi decyzjami” w kwestii Chersonia mogą być przygotowaniem gruntu do ewentualnego wycofania się Moskali na prawy brzeg Dniepru. Ale na razie doniesienia o ewakuacji przedstawicieli administracji okupacyjnej, części ludności czy rannych, raczej świadczą, iż Moskale przygotowują się do obrony miasta. Również dlatego, że ściągają sprzęt i nowe oddziały. Jego zdaniem strona ukraińska do końca roku wygra bitwę o Chersoń, a perspektywa wysadzenia tamy w Nowej Kachowce, o czym też się ostatnio wiele mówi, jest mało prawdopodobna. Przede wszystkim z tego względu, że Rosjanie zaszkodziliby, decydując się na taki ruch, przede wszystkim sobie. Zalanie znacznych terenów utrudniłoby, w praktyce uniemożliwiło, zaopatrzenie wojska, a na dodatek na długie tygodnie, a może nawet miesiące Krym pozostałby bez wody. Szef ukraińskiego wywiadu wojskowego mówi, że nie ma informacji o tym aby Rosjanie na serio zaminowali zaporę, której wysadzenie to nie jest wcale łatwa operacja i postawienie Kamaza wypełnionego dynamitem nie wystarczy.
Budanow wraca kilka razy w rozmowie do kwestii sytuacji w rosyjskich elitach argumentując, że walka na szczytach rosyjskiej władzy już się zaczęła a po tym jak Moskale utracą Chersoń jeszcze się wzmoże. Zatrzymajmy się na tej kwestii, tym bardziej, że w rosyjskiej polityce wewnętrznej sporo się ostatnio dzieje.
„Pełzający stan wojenny w Rosji”
I tak 17 października mer Moskwy Sergiej Sobianin poinformował, że mobilizacja w Moskwie zostaje zakończona. Decyzja ta wzbudziła zainteresowanie mediów, zwłaszcza, iż niedługo potem podobną podjęły władze Petersburga. Jak się okazało postanowiono o jej wstrzymaniu nawet mimo tego, że narzucone przez władze wojskowe „wskaźniki mobilizacyjne” dla rosyjskie stolicy nie zostały zrealizowane. Dziennikarze analizujący sytuację zwracają uwagę na to, że Kreml zamówił szereg pogłębionych badań opinii publicznej w dużych miastach z których wynikało, iż poparcie dla władzy w sposób lawinowy kruszeje. Zresztą w Moskwie to, co określamy mianem „mobilizacji”, przyjęło charakter łapanek zarówno na stacjach metra, jak i na ulicach, czy w domach. Już wówczas gołym okiem było widać, że mało kto ma ochotę iść do wojska, a nawet dziennikarze reżimowych mediów zaczęli pisać, iż stołeczne ulice wyludniły się, wręcz nie widać na nich mężczyzn. Wydaje się zatem, że działanie Sobianina, który nota bene nie jest „jastrzębiem”, raczej trzymał się do tej pory nieco z boku i jest uważany za przedstawiciela tych w rosyjskim establishmencie, którzy z ulgą przyjęliby zakończenie konfliktu, było obliczone na to aby z jednej strony ratować sytuacje, ale z drugiej przejąć inicjatywę i wzmocnić swoją pozycję. Jako ten który uchronił mieszkających w Moskwie mężczyzn przed branką, z pewnością zyskał w oczach wyborców.
Niedługo potem Władimir Putin wydał kolejny ukaz, tym razem ogłaszając stan wojenny w czterech inkorporowanych do Rosji nowych guberniach, ale zarazem, niejako przy okazji, zmienił sytuację w Federacji Rosyjskiej. Chodzi o to, że dla rosyjskich guberni sąsiadujących z Ukrainą wprowadzono najwyższy, po stanie wojennym, poziom gotowości, a dla Rosji Centralnej, podwyższony. Decyzje te mają istotne konsekwencje przede wszystkim dla systemu władzy. Te różne stopnie „gotowości” wprowadzone przez Putina otwierają możliwość wykorzystania jednego z 19 punktów przewidzianych ustawą pochodzącą jeszcze z 2002 roku „o stanie wojennym”. Chodzi w tym wypadku nie tylko o możliwości ograniczania podstawowych swobód obywatelskich i praw człowieka, ale również szereg działań mobilizujących przemysł na rzecz wysiłku wojennego. Na mobilizacyjny wymiar tego posunięcia zwrócił uwagę Sergiej Kirijenko, zastępca szefa administracji Kremla, który w toku jednego ze swych ostatnich spotkań, z nauczycielami odpowiadającymi za patriotyczne wychowanie młodzieży, powiedział:
„Rosja zawsze wygrywała każdą wojnę, jeśli ta wojna stała się powszechną, narodową. Zawsze tak było. Na pewno wygramy tę wojnę: zarówno tę ‘gorącą’, ekonomiczną, jak i bardzo psychologiczną, informacyjną, która toczy się przeciwko nam. Ale do tego konieczne jest, aby była to właśnie wojna ludowa, aby każdy poczuł siłę swego zaangażowania”.
Wprowadzenie „pełzającego stanu wojennego w Rosji”, jak określa się ukaz Putina, może być w ten sposób interpretowane, ale obserwatorzy zwrócili uwagę na jeszcze jeden, niezwykle interesujący, aspekt tej decyzji. Otóż oznacza ona koncentrację władzy na poziomie gubernatorów. To oni przejmują kontrolę nad tym co dzieje się „na ich terenie”, również nad działaniami administracji wojskowej w tym nad przebiegiem mobilizacji, i oni decydują jakie kroki należy podejmować. Oznacza to przyjęcie modelu jaki Rosja testowała za czasów Covid-19. W planie politycznym to poszerzenie władzy gubernatorów wzmacnia ich pozycję, ale również zwiększa odpowiedzialność. Teraz to już nie Kreml a lokalne elity mają być rozliczani z tego jak przebiega wojna. Może to być w związku z tym odczytywane, i tak w Rosji, to się interpretuje, jako przygotowywanie politycznego pola do przyjęcia rozwiązań, których opinia publiczna nie może uznać za zwycięstwo. Jeśli bowiem uznać narrację Kirijenki, że „Rosja wygrywa jeśli się zmobilizuje”, to jej porażki są dowodem na brak lub niewystarczającą mobilizację. A za ten obszar będą odpowiedzialni gubernatorzy, to ich zatem należy pytać, dlaczego nie ma sukcesów na froncie.
Ale nie tylko gubernatorzy, bo Putin powołał też w ostatnich dniach - 21 października Radę Koordynacyjna przy rosyjskim rządzie, która ma odpowiadać za obszar zaopatrzenia sił zbrojnych. Już zwrócono uwagę na to, że jej skład personalny zdaje się wiele mówić o intencjach Kremla. Są tam przedstawiciele resortów i służb siłowych (Szojgu, Kołokolcew, Naryszkin czy Zołotow), są obok Miszustina członkowie rządu (Golikowa, Manturow, Grigorienko) ale zupełnie brak ludzi z kierownictwa Rady Bezpieczeństwa, w rodzaju Patruszewa ojca czy Miedwiediewa. Nie ma nawet ministra rolnictwa, prywatnie syna Nikołaja Patruszewa, a przecież kwestie aprowizacyjne mają oczywisty związek z wojną. Można tego rodzaju geografię personalną tłumaczyć na dwa sposoby – zarówno jako stworzenie ciała, które w przyszłości będzie pełnić rolę kozła ofiarnego, odpowiadać za niewystarczającą mobilizację (może właśnie dlatego nie ma tam młodego Patruszewa, którego ojciec ponoć szykuje na następcę Putina), ale równie dobrze tego rodzaju posunięcie można interpretować w kategoriach przesunięcia na szczytach rosyjskiej, związanych z przemieszczaniem się punktu ciężkości. Telefony Szojgu do ministrów obrony Zachodu, zdają się świadczyć, że uzyskał on pewien stopień inicjatywności.
Linia Prigożina
Z decyzją o wprowadzeniu stanu wojennego związane jest jeszcze jedno interesujące wydarzenie. Otóż słynny „kucharz Putina” i właściciel Grupy Wagnera Jewgienij Prigożin poinformował o budowie na Ługańszczyźnie Linii Prigożina, systemu umocnień które mają tworzyć nową barierę przed atakami strony ukraińskiej i w oparciu o którą ma być skoncentrowana rosyjska obrona. Podobne umocnienia, które zresztą z wojskowego punktu widzenia nie mają większego znaczenia, są już budowane w guberni biełgorodskiej, graniczącej z Ukrainą. Przy okazji eksperci zauważyli nie tylko zbieżność działań Wiaczesława Gładkowa gubernatora z Biełgorodu z deklaracjami Prigożina, co może i zapewne jest potwierdzeniem tego, że w szeroko rozumianym obozie rosyjskiej władzy ambitny restaurator zyskuje coraz większe wpływy. Również dostrzeżono, że przebieg tej linii obrony nie pokrywa się z obecnym frontem, co oznacza, iż jej twórca zakłada wycofywanie swych sił. Ostatnie walki pod Bahmutem, gdzie nacierali Wagnerowcy też nie przebiegają po myśli Moskwy, a to, wszystko razem wzięte, oznacza, iż i ta, najbardziej wojownicza frakcja w rosyjskim establishmencie liczy się z przyjściem kolejnych niepowodzeń.
Pęknięcia na rosyjskich szczytach?
Wszystko to razem wzięte raczej nie buduje przekonania o konsolidacji obozu władzy, jego determinacji i jedności. Chyba mamy do czynienie z pękaniem, powstawaniem różnych ośrodków, z których każdy obejmuje władztwo nad pewnym obszarem rosyjskiego życia, w tym dąży do uzyskania wpływu na opinię publiczną, ale realizuje również strategie partykularne, przetrwania lub szukania wyjścia z trudnej sytuacji. Jeśliby informacje o pęknięciach na rosyjskich szczytach potwierdziły się, podobnie jak sugestie Budanowa, iż niektórzy przedstawiciele rosyjskiej elity szukają kontaktów aby zakończyć wojnę, to byłoby to najciekawsze wydarzenie ostatnich dni.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/619405-czy-w-rosyjskich-elitach-powstaje-partia-pokoju