Czy Aleksandr Łukaszenka i jego wojska zaatakują wraz z Moskwą Ukrainę? To pytanie stawiają sobie zarówno politycy jak i zespoły analityków nie tylko w Polsce.
Białoruskie zaangażowanie w wojnę
Choć o jednoznaczną odpowiedź nie jest łatwo, to warto przemyśleć ten temat. Na pewno Mińsk jest potrzebny Kremlowi jako wojenne zaplecze. Do tej pory już nie raz Władimir Putin korzystał z „uprzejmości” sąsiada, który użyczał swojego terytorium do ataków na Ukrainę (zakończone fiaskiem uderzenie na Kijów) oraz umożliwiał korzystanie z baz czy lotnisk. Od początku konfliktu dziesiątki rakiet „Iskander” poszybowały w powietrze z obszaru Białorusi, by nieść śmierć ukraińskim cywilom w miastach na północy Ukrainy. Białoruś przekazała Rosji w ciągu tygodnia co najmniej 67 czołgów T-72A i 28 samochodów ciężarowych Ural - szacują blogerzy z projektu Biełaruski Hajun, monitorującego ruchy wojsk i uzbrojenia na terytorium Białorusi.
Według informacji z 14 października transport 22 czołgów widziano pod Mohylewem. Zmierzał w kierunku Orszy. Natomiast Sztab Generalny Sił Zbrojnych Ukrainy (SZU) podał następnie, że Białoruś wysłała do obwodu biełgorodzkiego, sąsiadującego z Ukrainą, 20 czołgów T-72 (niewielka ilość jak na 1250 czołgów, którymi dysponuje reżim w Mińsku. Z kolei wielu ekspertów ocenia, że z punktu widzenia wojskowego Białoruś jest potrzebna Rosji jako zaplecze do wojny, a nie jej uczestnik. Z drugiej strony zaobserwowano ruchy odwrotne. Moskwa nakazała Mińskowi przygotować infrastrukturę do formowania regionalnego zgrupowania wojsk przy granicy z Ukrainą, gdzie ma przybyć ok. 170 czołgów, ok. 200 opancerzonych pojazdów bojowych, ok. 100 dział i moździerzy kalibru ponad 100 mm plus 9 tys. bojców - pisze w poniedziałek Ukrainska Prawda, powołując się na białoruski resort obrony. Transporty sprzętu wojskowego na Białorusi są oznaczone nowym symbolem - cyfrą „2” w trójkącie, co przypomina inne symbole inwazyjne używane przez rosyjskie wojska od początku agresji. Powstaje pytanie po co to całe zamieszanie? Zabrać czołgi Białorusinom i w ich miejsce wysłać swoje? Co knuje ruski sztab generalny pod wodzą nieocenionego Gierasimowa? Sprawa wydaje się raczej oczywista. Moskal nie ma zaufania do czołgistów Łukaszenki i pozbawia ich pojazdów, które w ich rękach byłyby bezużyteczne. Mogą natomiast przydać się w Donbasie. To pierwszy nieco zakamuflowany sygnał, że wg oceny Kremla wojska pancerne Łukaszenki nie nadają się do akcji. Co natomiast może zdziałać tzw. regionalne zgrupowanie wojsk? Otóż niewiele. Siły, które chcą zgromadzić Moskale przy granicy z Ukrainą są zbyt małe, żeby przełamać linie obronne SZU. Ukraińcy mieli dość czasu na przygotowanie umocnień i pól minowych. Nie muszą specjalnie przejmować się wspomnianym zgrupowaniem wojsk przeciwnika. A mieszkańcy Kijowa mogliby już spać spokojnie, gdyby nie ataki rakietowe wymierzone głównie w ludność cywilną i infrastrukturę krytyczną. Jedyną korzyścią jaką może dawać koncentracja wojsk moskiewskich na Białorusi jest stwarzanie zagrożenia i blokowanie w obszarze nadgranicznym rezerw ukraińskich, które mogłyby zostać wykorzystane w innym rejonie. Poza tym zawsze istnieje możliwość wymyślenia jakiejś prowokacji. A nóż widelec uda się i Kijów uderzy na sąsiada. Szansa mała, ale spróbować nie zaszkodzi. Do tego Łukaszenka nakazał przeprowadzenie cichej mobilizacji. Początkowo są zapędzani w kamasze mieszkańcy wsi. Białoruska mobilizacja ma nie obejmować póki co mieszkańców miast. Póki co armia dopomina się o kierowców, kucharzy, personel techniczny oraz szkoleniowców. Jeśli mobilizacja przekroczy 5 tys. żołnierzy oznaczać to może, że Łukaszenka usiłuje stworzyć jakieś dodatkowe zgrupowanie, co nie oznacza, że natychmiast wejdzie do wojny. Równolegle pojawiają się buńczuczne hasła płynące prosto z ośrodków mińskiej propagandy o zagrożeniu ze strony Zachodu czyli Polski i Litwy. Białoruski resort obrony opublikował nagranie ministra Wiktara Chrenina, w którym przedstawiciel reżimu chytrze, bo w łagodnym tonie mówi o zaczepkach ze strony sąsiadów:
Nie prowokujcie nas, nie zamierzamy z wami walczyć. Nie chcemy prowadzić wojny ani z Litwinami, ani z Polakami, a tym bardziej z Ukraińcami (…) Widzimy, że nasi ukraińscy sąsiedzi są zaniepokojeni możliwymi agresywnymi działaniami ze strony Sił Zbrojnych Republiki Białorusi. Pojawiają się przecieki na temat rzekomych przygotowań do ataku. Na to mamy tylko jedną odpowiedź: nie prowokujcie nas, nie zamierzamy z wami walczyć. Nie chcemy prowadzić wojny ani z Litwinami, ani z Polakami, a tym bardziej z Ukraińcami. Jeśli wy też nie chcecie i jeśli nie podejmiecie złych kroków, nie będzie wojny.
Oczywiście na pierwszym miejscu jest Kijów, który ryje pod satrapą i wręcz marzy o ataku na jego moskiewską kolonię. Zdaniem prezydenta Ukrainy Wołodymyra Zełenskiego Putin chce wciągnąć Białoruś do wojny. Zełeński jednak znany jest z „podkręcania” atmosfery. Trudno zresztą mu się dziwić. Przewodzi państwu, które toczy wojnę z nuklearnym mocarstwem na śmierć i życie i lepiej demonizować zagrożenie, dmuchając na zimne, zapobiegając w ten sposób zagrożeniu.
Jakie siły ma Łukaszenka?
Białoruskie Siły Zbrojne liczą oprócz ok. 48 tys. żołnierzy, 1250 czołgów, tyle samo bojowych wozów piechoty i rozpoznawczych, 500 transporterów opancerzonych, 700 zestawów artylerii lufowej i 300 wyrzutniami wieloprowadnicowymi pocisków rakietowych. To teoretycznie stanowi siłę, która przydałaby się Putinowi do wsparcia w ataku na północne rubieże państwa ukraińskiego. Jednak użycie na froncie ich wiąże się z potężnym ryzykiem. Chodzi o esprit de corps siły żywej białoruskiej armii. I to jest największy problem Kremla. W przypadku niepowodzenia w natarciu mógłby nastąpić bunt z możliwością przeniesienia go na cały kraj. Zdają sobie z tego sprawę zarówno Putin jak i Łukaszenka. Po stronie ukraińskiej walczy Legion Białoruski w sile kilku tysięcy żołnierzy. Silnie zmotywowanych przeciwko mińskiemu satrapie i jego akolitom. Ewentualna rebelia na Białorusi mogłaby przynieść Moskwie więcej strat niż korzyści. W dodatku przywódcy unijni na najbliższym posiedzeniu Rady Europejskiej w Brukseli mają zagrozić władzom Białorusi nałożeniem kolejnych sankcji, jeśli reżim Aleksandra Łukaszenki będzie nadal angażował się w wojnę z Ukrainą po stronie Rosji – taki zapis został dodany do najnowszego projektu konkluzji szczytu UE. Szczyt odbędzie się w dniach 20-21 października. To też nie napawa optymizmem uzurpatora w Mińsku. Kolejny kamyczek do jego ogródka w wypadku wydania decyzji o ataku na Ukrainę. Dlatego śmiem twierdzić, że prawdopodobieństwo najazdu Białorusi na Ukrainę jest bardzo małe. Raczej ograniczy się ono w najbliższej przyszłości do machania szabelką i dalszego udostępniania swojego terytorium wraz z infrastrukturą władcy na Kremlu.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/618661-atak-bialorusi-na-ukraine-co-knuje-rosyjski-sztab