W opracowaniu nowej amerykańskiej Strategii Bezpieczeństwa Narodowego brali udział, jak powiedział Jake Sullivan, tacy eksperci jak stojący na czele zespołu planowania strategicznego w Narodowej Radzie Bezpieczeństwa Thomas Wright, Rebecca Lissner i Sasha Baker, obecnie pracujące w Departamencie Obrony, oraz Jon Finer, Liz Sherwood-Randall, Anne Neuberger, Jake Phillips i Mike Pyle. Mamy zatem grupę osób, która kształtuje i w najbliższym czasie będzie kształtowała amerykańską politykę zagraniczną i to, co zwykło się określać mianem „wielkiej strategii”. Warto w związku z tym odwołać się do tego co pisali oni w ubiegłych latach, bo wizja polityki Waszyngtonu formułowana przez nich jest obecnie wcielana w życie. Lektura tych wystąpień pozwoli nam lepiej zrozumieć dlaczego Joe Biden jako jeden z fundamentów swej polityki uznał rywalizację z mocarstwami autorytarnymi, ale w taki sposób aby nie eskalować konfliktów a także, jak może wyglądać polityka Stanów Zjednoczonych wobec sytuacji w Europie.
Thomas Wright specjalista w zakresie relacji transatlantyckich, który został powołany w marcu na swoje stanowisko już na początku wojny na Ukrainie napisał, że mamy do czynienia z „najbardziej niebezpiecznym momentem w historii Europy począwszy od 1962 roku”. Nie tylko dlatego, że przedłużająca się wojna ma duży potencjał eskalacyjny, ale również z tego względu, iż zmusza Stany Zjednoczone do dokonania podstawowych wyborów strategicznych.
Co wybiorą Amerykanie?
Już w 2017 roku w wydanej wówczas książce (Thomas J. Wright, All Measures Short of War), którą zresztą zaczął pisać po rosyjskiej agresji na Ukrainę w 2014 roku, Wright formułował pogląd, iż Stany Zjednoczone staną w perspektywie kilku lat przed dylematem strategicznym, który może być porównywalny do tego jaki Waszyngton zmuszony był rozstrzygnąć przed zakończeniem II wojny światowej. Wówczas podjęto decyzję o kształtowaniu nowego liberalnego porządku globalnego, którego efektem był instytucjonalny ład powojenny, obecnie skala wyzwań zmusi Amerykę do dokonania podobnych wyborów. Stany Zjednoczone będą zmuszone dokonać wyboru między dwiema opcjami – albo zgodzić się na strefy wpływów, w których najwięcej do powiedzenia będą miały dominujące regionalnie mocarstwa, co oznaczać też będzie redukcję amerykańskiego pola odpowiedzialności w polityce zagranicznej albo „mogą roztropnie konkurować z tymi siłami, aby ożywić i podtrzymać liberalny porządek”. Wydaje się, że położenie nacisku na „roztropne” konkurowanie, a zatem uwzględniające rachunek sił, sytuację sojuszników i potencjał przeciwników jest istotnym czynnikiem, który wpływał wówczas na formułowane przez Wrighta propozycje konkretnych posunięć i generalnie, kształtu amerykańskiej polityki. Szczególnie dobrze widać to jeśli przeanalizować jego pogląd na sytuację Europy, jednego z kluczowych obszarów, obok Azji i Bliskiego Wschodu, gdzie będzie toczyła się, w jego opinii już w nieodległej przyszłości, batalia o kształt przyszłego porządku globalnego.
Problemem jest przede wszystkim to, jak Wright diagnozował sytuację w 2017 roku, że kluczowy z punktu widzenia amerykańskiej polityki kontynent wszedł w epokę rywalizacji wstrząsany głębokimi kryzysami, do których zaliczył on kryzys strefy euro 2008 roku, kryzys migracyjny, wyjście Wielkiej Brytanii ze Wspólnoty Europejskiej i wreszcie kryzys w relacjach z coraz bardziej asertywną Rosją. Z perspektywy Stanów Zjednoczonych możliwe są w związku z tym w relacjach z Europą dwie opcje – polityka ograniczania zaangażowania, w oparciu o przekonanie, że Ameryka ma wystarczająco dużo własnych problemów a Europejczycy są wystarczająco zamożni, aby zatroszczyć się o swój los lub polityka, którą określa on mianem „odpowiedzialnej konkurencji”. Zakłada ona „pogłębienie zaangażowania USA w celu wzmocnienia europejskiego porządku i odepchnięcia Rosji”. Tylko, że tego rodzaju podejście, nie oznacza, jak otwarcie pisał, dążenia do budowy jednolitego państwa europejskiego, federacji ze wspólnym systemem podatkowym, siłami zbrojnymi i polityką zagraniczną. Przede wszystkim dlatego, że jego zdaniem jest łatwiej o tym napisać niż przeprowadzić. Kryzys 2008 roku delegitymizował Unię Europejską w oczach wielu jej obywateli, a państwa nie zaczęły występować z tego związku przede wszystkim dlatego, że perspektywy funkcjonowania poza Wspólnotą były gorsze niż związane z pozostaniem w niej. Ale dynamika procesu politycznego w Europie uległa zasadniczej zmianie, którą pogłębił kryzys migracyjny i kolejny, związany z agresywną polityką Moskwy. Nacisk zaczął być kładziony na ochronę i promowanie własnych partykularnych interesów, identyfikowanych na poziomie państwowym. I to czyni politykę pogłębiania integracji niemożliwą do implementacji. „Kraje europejskie mogłyby stworzyć Stany Zjednoczone Europy. – argumentował w 2017 roku - Ale tak się nie stanie, bo polityka jest zbyt toksyczna. Wezwania do takiej Unii są tylko w nieznacznie mniejszym stopniu fantazją niż wezwania do budowy rządu światowego. W miarę jak te kryzysy trwają, polityka wewnętrzna staje się jeszcze mniej przyjazna dla wielkiego kroku naprzód w stronę integracji”.
Błędy Niemiec
Wright nie miał też złudzeń co do możliwości Niemiec. Jak pisał, choć Angela Merkel „jest jedyny realnym liderem Unii Europejskiej”, to tym nie mniej Niemcy popełniły wiele błędów, które doprowadziły zarówno do pogłębienia kryzysu strefy euro w 2008 roku, pogłębiły wewnątrzunijne podziały, zarówno w czasie kryzysu migracyjnego jak i w związku z Brexitem, ale również wspierały politykę Obamy, którą Wright ocenia krytycznie, zmniejszenia zaangażowania Stanów Zjednoczonych w Europie.
Z połączenia tych elementów diagnozy, na którą składa się wielowymiarowy kryzys w Unii Europejskiej, niezdolność Niemiec do wypełnienia roli lidera Wspólnoty, oceny dynamiki politycznej w państwach tworzących Unię Europejską, która sprzyja raczej „okopywaniu” się na pozycjach interesów narodowych a nie pogłębianiu integracji Wright wyciągał wniosek, że tylko powtórne zaangażowania się Stanów Zjednoczonych w europejskie sprawy może przynieść korzystny skutek z perspektywy amerykańskiej wielkiej strategii. Jednak aby tak się stało polityka Waszyngtonu musi być realistyczną a forsowanie przyspieszonej federalizacji taką być nie może. Jak zatem winna ona wyglądać? Wriht opowiadał się w 2017 roku za większym zaangażowaniem Ameryki w sprawy europejskie, wsparciem rokowań związanych z Brexitem, umocnieniem polityki odstraszania Rosji, wspieraniem procesów wzmacniania demokracji w państwach Europy Wschodniej i Centralnej. Waszyngton miał odgrywać rolę pośrednika, zwiększającego swym zaangażowaniem siłę korzystnych trendów i blokującym niepożądane. Ale w żadnym razie tego rodzaju „roztropne” podejście, którego realizację proponował Wright, nie miało oznaczać scedowanie amerykańskich interesów na jakiekolwiek państwo, które byłoby gwarantem korzystnego dla Ameryki obrotu spraw. Tym bardziej, choćby ze względu na dynamikę wewnątrz europejskich procesów politycznych nie mogą takim gwarantem być Niemcy, bo to cały plan polityczny pozbawiałoby elementarnego realizmu. Dążenie do amerykańskiego przywództwa strategicznego, również realizowanego w Europie, nie jest przez niego kwestionowane, wręcz przeciwnie, wzrost zaangażowania ma w rezultacie przynieść właśnie taki efekt.
Sasha Baker, również zaangażowana w opracowanie nowej Strategii Bezpieczeństwa Narodowego była w przeszłości główną doradczynią ds. polityki zagranicznej senator Elizabeth Warren, która ubiegając się o nominację demokratyczną przed ostatnimi wyborami prezydenckimi proponowała zerwanie z polityką „niekończących się wojen”, przede wszystkim kładła nacisk na redukcję zainteresowania Stanów Zjednoczonych Bliskim Wschodem, co jest jednym z nowych elementów wprowadzonych do NSB. Lissner natomiast, wespół z Mirą Rapp-Hooper opublikowały w przeddzień wyborów, jesienią 2020 roku, artykuł będący propozycją zmian w amerykańskiej polityce zagranicznej, po tym jak Demokraci odzyskają kontrolę nad Białym Domem. Po wyborczym zwycięstwie jedną z pierwszych kwestii jakie trzeba rozstrzygnąć będzie, w ich opinii, odpowiedź na pytanie o przyszłą rolę Stanów Zjednoczonych w świecie. Wybór sprowadzał się będzie do jednej z dwóch opcji. Pierwszą z nich jest polityka ograniczania zaangażowania, po to aby skoncentrować się na kwestiach nurtujących Amerykanów. Przejawem tego rodzaju podejścia jest, ich zdaniem, lansowana przez Donalda Trumpa idea „America first”. Niektóre z propozycji tej szkoły myślenia są zasadne, jednak ogólny kierunek należy poddać krytyce.
Zdaniem obydwu Autorek, zadaniem Joe Bidena, będzie transformacja amerykańskiej polityki zagranicznej i obecności w świecie, tak aby odpowiadała ona nowym wyzwaniom, a nie jakaś forma zwrotu w stronę izolacjonizmu. Równie groźnym będzie jednak ich zdaniem, jeśli nowa administracja będzie hołdowała „starej szkole liberalnej”, której zwolennicy myślą tak jak dawniej i sądzą, że niezbędnym będzie utrzymanie dotychczasowej skali amerykańskiego zaangażowania w świecie a nawet jego rozszerzenie. Nowa polityka musi być wytyczona między tymi skrajnościami. Ameryki nie stać na tak szeroką aktywność międzynarodową o skali jak dawniej, więc pewne ograniczenia i redukcje odpowiedzialności trzeba będzie wprowadzić, ale nie należy tego rozumieć w kategoriach izolacjonistycznych, oznaczających w gruncie rzeczy porzucenie strategicznie istotnych sojuszników. Potrzebny będzie rozsądny wybór i koncentracja na najważniejszych dla przyszłości Stanów Zjednoczonych kierunkach i obszarach. Jądrem amerykańskiej polityki w nadchodzącym czasie, jak pisały Lissner i Rapp-Hooper jesienią 2020 roku, będzie obrona „otwartego świata”, czyli systemu, który wyklucza istnienie jakichkolwiek stref wpływów czy uprzywilejowanych interesów rywalizujących ze Stanami Zjednoczonymi mocarstw. Nawiasem mówiąc podobnego rodzaju myślenie jest fundamentem geostrategicznej wizji prezentowanej przez Elbridgea Colby i Wessa Mitchela, związanych z administracją republikańską, co potwierdza tezę, iż w zakresie „wielkiej strategii” Stanów Zjednoczonych mamy do czynienia z ponadpartyjnym konsensusem. Obie Autorki otwarcie wyrażały pogląd, że obrony „otwartego świata” przez Amerykę nie należy mylić z nieograniczonym wolnym handlem, bo Waszyngton musi w swej polityce kierować się jasną hierarchią celów, w których własne interesy nie mogą zostać upośledzone. „Stany Zjednoczone – pisały - powinny dążyć do ekonomicznej współzależności, która przynosi im korzyści, bez propagowania nieskrępowanego neoliberalizmu: powinny działać na rzecz zapewnienia na przykład odporności i bezpieczeństwa amerykańskich łańcuchów dostaw”. Lissner i Rapp-Hooper opowiadały się za powrotem Stanów Zjednoczonych do wielu międzynarodowych organizacji, które Waszyngton opuścił za czasów administracji Trumpa, deklarowały się jako zwolenniczki podjęcia wysiłku ich modernizacji, również rozszerzenia amerykańskiej odpowiedzialności na nowe obszary takie jak polityka klimatyczna czy w zakresie bezpieczeństwa żywnościowego, ale tego rodzaju postulaty nie oznaczały w ich wydaniu rezygnacji z tradycyjnych, w tym militarnych, instrumentów uprawiania polityki zagranicznej. Ameryka winna je, ich zdaniem, aplikować ostrożniej, ale nadal musi utrzymać wojskową dominację w świecie. Aby to było realne trzeba położyć będzie nacisk na postęp technologiczny w siłach zbrojnych, bo to na tym polu, może się rozstrzygnąć rywalizacja o prymat w świecie.
O „nowej światowej niestabilności” i polityce Stanów Zjednoczonych pisała też w lipcu 2020 roku Elizabeth Sherwood-Randall doradczyni Joe Bidena ds. Bezpieczeństwa Narodowego, odpowiedzialna za bezpieczeństwo wewnętrzne i zagrożenie terrorystyczne, która również brała udział w pracach nad Narodową Strategią Bezpieczeństwa. W jej opinii rewizji w najbliższych latach winien podlegać filar amerykańskiego myślenia o polityce bezpieczeństwa – polityka równowagi strategicznej. Decyduje o tym postęp technologiczny, który niepostrzeżenie, ale też nieodwołalnie, zmienia układ sił. Do tej pory stabilność strategiczna w związku z istnieniem arsenałów nuklearnych rozumiana była w kategoriach „gwarantowanego obopólnego zniszczenia”. Wielkość sił jakimi dysponujemy winna być wystarczająca, aby w razie ataku, móc w odpowiedzi zniszczyć całkowicie przeciwnika. Tego rodzaju potencjał działał odstraszająco, bo wojny nuklearnej nie można było wygrać, ale również powodował, iż zbrojenie były racjonalną opcją do pewnego pułapu, takiego który gwarantował zniszczenie przeciwnika. Tylko, że postęp technologiczny zaburzył tę równowagę, bo okazało się, że wraz z rozwojem broni precyzyjnych czy hipersonicznych można zniszczyć potencjał wojskowy i przemysłowy drugiej strony bez odwoływania się do sił nuklearnych. Sytuacja znacznie się skomplikowała wraz z pojawieniem się nowych rodzajów broni, a to oznacza konieczność znacznie uprawiania bardziej ostrożnej polityki, bo ryzyko eskalacji jest niepomiernie większe. „Dla strategów nuklearnych z wcześniejszej epoki – pisała – (…) podstawowe rozważania były stosunkowo proste: istniała dość liniowa drabina eskalacji od broni konwencjonalnej do nuklearnej, i tylko dwóch zaangażowanych graczy. Decydenci polityczni i planiści obrony muszą dziś zmagać się z systemem złożonych interakcji, które są znacznie mniej przewidywalne, a przez to trudniejsze do zarządzania lub kontrolowania. Zachowanie stabilności i unikanie eskalacji stają się w tym środowisku wykładniczo trudniejsze”.
Pojawiają się też nowe domeny, przede wszystkim cyber, ale również obszar kosmos, czy kwestie wojskowego zastosowania najnowszych biotechnologii w przypadku których kwestia równowagi strategicznej musi być nie tylko przemyślana, ale również praktycznie „wytyczona”. W opinii Sherwood-Randall ta zmieniająca się sytuacja, nawet jeśli wierzyć w powodzenie rozmów rozbrojeniowych (a Autorka pisząca w 2020 roku pozytywnie odnosiła się do perspektywy negocjacji przedłużenia traktatu New START), to i tak, w związku z dostępnością nowych środków zniszczenia o dużym potencjale eskalacyjnym, mocarstwa muszą prowadzić znacznie ostrożniejszą niż w przeszłości politykę.
Lektura tych wystąpień, których Autorzy przedstawiali swoje propozycje w zakresie rewizji amerykańskiej polityki zagranicznej pozwala nam lepiej zrozumieć jej dzisiejszy kształt. Teraz zarówno Thomas Wright jak i Rebecca Lissner, Sasha Baker, Liz Sherwood-Randall pracując na wysokich stanowiskach w administracji Bidena tworzą to, co określamy publicystycznym mianem deep state. To od ich opinii na temat tego co Ameryka powinna robić, jak głęboko się angażować, jakimi środkami posługiwać w sporej części zależy polityka Białego Domu. Ich pogląd na nową rolę Stanów Zjednoczonych w świecie jest połączeniem starego liberalnego paradygmatu zaangażowania i dążenia do utrzymania prymatu w świecie ze świadomością zarówno ograniczonych możliwości jak i zagrożenia destabilizacją o wymiarze globalnym. Ale nie oznacza to rezygnacji z polityki powstrzymywania agresywnych mocarstw autorytarnych takich jak Rosja czy Chiny. Nacisk jest kładziony na konieczność roztropnego działania, polityki która nie może oznaczać eskalacji i bezpośredniego wciągnięcia Ameryki do wojny, ale musi się opierać na współpracy z sojusznikami. Przy czym chodzi o współpracę a nie scedowanie na rzecz wybranego partnera, np. Niemiec, odpowiedzialności. Prymat Stanów Zjednoczonych musi być utrzymany z czym w sprzeczności stoi nadanie komukolwiek uprzywilejowanego statusu. Jeśli chodzi o Europę, to pozostanie ona jednym z głównych obszarów zainteresowania Ameryki i od sytuacji na tym kontynencie zależy w znacznym stopniu światowa pozycja Waszyngtonu, co musi oznaczać, odmiennie niż chciał Obama, powrót do polityki europejskiej, pragmatycznie projektowanej i realizowanej. Nacisk też musi być kładziony na to, aby zaangażowanie miało „rozsądny” wymiar, nie prowadzący do wyczerpania amerykańskich zasobów. Jest to tym istotniejsze, że Stany Zjednoczone muszą skoncentrować się na postępie technologicznym oraz rywalizacji w nowych domenach w których sytuacja może przesądzić w przyszłości kwestie równowagi strategicznej. Ten nurt myślenia można byłoby określić mianem samoograniczającego się liberalizmu, którego zwolennicy kładą nacisk na relacji sił i środków i tego co leży w interesie Ameryki. Przy czym wolni są od ideologicznych więzów i są gotowi odrzucić te aksjomaty, które w ich opinii utrudniają odbudowę amerykańskiej hegemonii. Oni teraz nadają ton polityce Waszyngtonu.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/618460-oboz-amerykanskiej-hegemonii