Deklaracja Prezydenta Andrzeja Dudy, iż Polska jest zainteresowana udziałem w programie Nuclear Sharing - z oczywistych względów - jest istotnym wydarzeniem, na które zwróciły uwagę światowe media.
Pakt NATO - Rosja
Nie jest to nowe stanowisko naszych władz w tej kwestii. Jeszcze w kwietniu, w wywiadzie dla niemieckiego dziennika Welt am Sonntag, podobnego rodzaju deklaracje formułował Jarosław Kaczyński, wówczas wicepremier rządu, ale wypowiedź głowy państwa, zwłaszcza w nowych realiach, po tym, jak Putin zagroził użyciem rosyjskiego potencjału nuklearnego, ma zupełnie inny ciężar gatunkowy. Amerykański Bloomberg określił nawet słowa Andrzeja Dudy mianem „prowokacyjnych”, ale cała sprawa ma szereg implikacji politycznych, wojskowych i - przede wszystkim - jeśli chodzi o relacje sojusznicze.
Zacznijmy od kwestii NATO-wskich. Jak słusznie zauważył komentator lewicowego Guardiana, nadal obowiązuje podpisane w 1997 roku, a zatem przed naszym wejściem do Sojuszu Północnoatlantyckiego, porozumienie NATO – Rosja, w którym jeden z punktów zawiera zobowiązanie się Paktu do nie dyslokowania broni jądrowej i nie budowania instalacji służących do jej przechowywania na terenach nowych państw członkowskich. Przed tegorocznym szczytem NATO w Madrycie trwały dyskusje na temat celowości kontynuowania tej umowy, zwłaszcza w sytuacji, kiedy Rosja wielokrotnie ją złamała, ale część państw europejskich, przede wszystkim Niemcy, były za tym, aby jej nie wypowiadać. W opinii przedstawicieli niemieckiej klasy politycznej format dialogu w ramach Rady Rosja – NATO, której powstanie umożliwiła ta umowa, jest nadal użyteczny i nie ma co z niego rezygnować. Pogląd Angeli Merkel, która w siódmym miesiącu wojny na Ukrainie nadal jest zdania, że europejski system bezpieczeństwa może i powinien być budowany z udziałem Rosji, nie jest w niemieckiej klasie politycznej wcale odosobnionym. Zresztą nie tylko niemieckiej, bo w podobnym tonie wypowiada się choćby Emmanuel Macron. Niemcy mają też w tej kwestii znacznie bardziej partykularny interes i są - jak w 2021 roku napisał Wolfgang Ischinger, były ambasador w Waszyngtonie i w Berlinie - przeciw udziałowi Polski w tym programie. Ten chadecki polityk pisał swój post w sytuacji, kiedy kwestia zakupu przez Berlin myśliwców mogących zastąpić starzejące się Tornada była otwarta, ale teraz, po deklaracjach Scholza, jest ona przesądzona, co zapewne jeszcze bardziej wzmacnia niechęć Niemiec do polskiego udziału w Nuclear Sharing. Powody są oczywiste. Jeśli Republika Federalna jest obecnie najbardziej na wschód wysuniętym państwem NATO, w którym składowane są amerykańskie grawitacyjne bomby atomowe (z tureckiego Incirlik Amerykanie jakiś czas temu je wycofali), to Niemcy utrzymują pozycję najważniejszego sojusznika Stanów Zjednoczonych w Europie, gwaranta objęcia kontynentu - a z pewnością wschodniej jego części - amerykańskim parasolem nuklearnym. Pamiętajmy, że zarówno Francuzi, jak i Brytyjczycy, maja własne arsenały atomowe, własne siły zdolne do przeprowadzenia uderzeń przy użyciu tych środków, doktryny ich zastosowania i dowództwa, które nie podlegają nikomu, nawet w ramach NATO. Gdyby zatem Polska weszła do programu, to nie tylko mielibyśmy do czynienia ze wzmocnieniem naszego bezpieczeństwa, co oczywiste, ale również ze znaczącym wzrostem pozycji naszego kraju w systemie obrony wschodniej flanki. Niemcy z pewnością straciliby na znaczeniu w związku z tego rodzaju obrotem spraw, również i dlatego, że obóz zwolenników twardej polityki wobec Moskwy uległby w Europie w ten sposób wzmocnieniu.
Zarówno w oczach Europejczyków ze Wschodu, jak i Bałtów i Skandynawów, ale również innych państw kontynentu, wzrosłaby pozycja Polski, a spadła Niemiec, bo w sposób czytelny Amerykanie pokazaliby, że mają alternatywę w Europie i nie są skazani na - opóźniające jakiekolwiek bardziej zdecydowane działanie - zdanie kolejnych niemieckich kanclerzy. Nie oczekujmy zatem, że w Berlinie nasze propozycje spotkają się z entuzjazmem, niezależnie od tego, w jaki sposób i jak „głęboko” wejdziemy w ten program. Ale warto też obecną sytuację i stanowisko prezydenta wykorzystać, aby zmusić Niemców do jasnego przedstawienia swojego zdania, bo wówczas dowiemy się, jakie są granice sojuszniczej lojalności.
Ryzyko militarne
Podnoszona przez niektórych ekspertów kwestia ryzyka militarnego związanego z przesunięciem magazynów broni atomowej do Polski, co oznacza przecież przybliżanie jej do granic Rosji, jest argumentem bałamutnym, co najmniej z dwóch powodów. Po pierwsze, można uczestniczyć w programie nie mając na swoim terytorium tego rodzaju broni. Byłoby to co prawda „członkostwo drugiej kategorii”, oznaczające, że jedynie nasi piloci i nasze F-35, kiedy już je dostaniemy, przeszliby odpowiednie szkolenie, ale na ściśle określony przejściowy czas tego rodzaju udział można zapewne byłoby zaakceptować. Przynajmniej do momentu uruchomienia polskich elektrowni atomowych - i to jest drugi argument - które będą musiały mieć podobną ochronę przed atakami państw wrogich jak magazyny z bronią jądrową.
Z pewnością pojawią się argumenty związane z obecnie trwającą wojną. Przyjęcie Polski do Nuclear Sharing z pewnością odebrane byłoby w Moskwie w kategoriach posunięcia eskalacyjnego i niewykluczone, że wówczas Putin przychylniej spojrzałby na wielokrotnie formułowane przez Aleksandra Łukaszenkę groźby, że w takiej sytuacji rosyjskie instalacje nuklearne mogą znaleźć się również na Białorusi. Ta zresztą, wyraźnie akcentowana przez Waszyngton troska, aby nie eskalować wojny i aby nie dać się do niej wciągnąć, wydaje się obecnie być jedną z głównych przeszkód pozytywnej reakcji na deklaracje ze strony prezydenta Andrzeja Dudy. Mamy już jednak do czynienia z groźbami formułowanymi przez Dmitrija Miedwiediewa, byłego prezydenta Rosji i obecnie z-cę szefa Rady Bezpieczeństwa o tym, że jest on na 99 proc. pewien, iż Ameryka nie odpowie nuklearnie na ewentualny rosyjski atak atomowy wymierzony w jednego z sojuszników Stanów Zjednoczonych. Mamy też deklarację Andrieja Yermaka, szefa administracji prezydenta Zełenskiego, który napisał na łamach The Atlantic, iż jest pewien, że „Putin nie blefuje”, mówiąc o użyciu broni jądrowej przeciw Ukrainie. Prawdopodobieństwo użycia przez Rosję ładunków jądrowych, zapewne niewielkiej mocy, jest coraz większe, a to oznacza, iż trzeba się poważnie zastanowić nad kształtem polityki odstraszania. Jest to tym ważniejsze, że jak powiedziała niedawno tygodnikowi The New Yorker Fiona Hill, była zastępczyni Sekretarza Stanu w administracji Donalda Trumpa i jedna z bardziej szanowanych amerykańskich specjalistek od polityki Rosji, „uczestniczymy już w III wojnie światowej, tylko jeszcze nie mamy o tym pojęcia”. Jeśli tak jest, a wiele wskazuje, że diagnozy Hill nie są odległe od prawdy, to tym bardziej należy zastanawiać się przy użyciu jakich narzędzi powstrzymać eskalację do poziomu starcia nuklearnego.
Groźby Władimira Putina
Profesor Eliot A. Cohen z Uniwersytetu Johna Hopkinsa napisał, że jego zdaniem nuklearne pogróżki Putina są świadectwem paniki, w której znajduje się rosyjski prezydent. Jak napisał amerykański ekspert, „ponieważ niektórzy zachodni politycy i wielu zachodnich ekspertów jest znanych z tego, że drży na samą wzmiankę o broni jądrowej, Putin ma okazję do największej ze wszystkich gry psychologicznej”. Zresztą na marginesie, warto przytoczyć opinię Aleksieja Arbatowa, członka Rosyjskiej Akademii Nauk, specjalistę w zakresie polityki nuklearnej, który w wywiadzie powiedział, że zdaniem władz ich polityka odstraszania nuklearnego Stanów Zjednoczonych działa, bo Ameryka nie zdecydowała się na czynne uczestnictwo w wojnie, a nawet nie ma mowy o dostawach pewnych typów broni dla Ukrainy.
Wróćmy jednak do diagnoz Eliota Cohena, który uważa, że Putin posługuje się w gruncie rzeczy metodami ze starych KGB-owskich podręczników zastraszania. Jeśli wiadomo było, że Merkel boi się psów, bo w dzieciństwie została dotkliwie pogryziona, to właśnie z tego powodu trzeba na spotkanie z niemiecką kanclerz wpuścić duże bydlę. Podobnie jest z rosyjskim straszakiem nuklearnym. Cohen jest zdania, iż największym błędem byłoby mu ulec. Trzeba pokazać Putinowi odwagę i determinację, tak jak to robią Ukraińcy mówiący, iż zdają sobie sprawę z ryzyka uderzenia nuklearnego ze strony Rosji, ale to nie wpłynie na ich wolę kontynuowania walki, a nawet ją wzmocni. Gdyby na udział Polski w programie Nuclear Sharing spojrzeć przez ten pryzmat, to jakiekolwiek deklaracje Waszyngtonu na ten temat, czy rozpoczęcie samej procedury, mogłyby być jednym z elementów polityki odstraszania Rosji. Trzeba jednak do takiego punktu widzenia przekonać Joe Bidena, a z pewnością nie jest to łatwe zadanie.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/617162-polska-w-nuclear-sharing-jako-jeden-z-czynnikow-odstraszania