Po tym jak ukraińskie siły zbrojne przeszły do kontruderzenia na dwóch kierunkach operacyjnych – na północy Chersońszczyzny i wzdłuż Dniepru a także po zdobyciu Łymanu w kierunku na Svatovo, Rosjanie znaleźli się w pułapce. Może nie o charakterze strategicznym, ale w najbliższym czasie, zanim na front dotrą żołnierze z poboru, których 200 tys. jak oświadczył Szojgu przechodzi obecnie przyspieszone przeszkolenie na 80 poligonach i w 6 centrach szkoleniowych, mogą jeszcze utracić obszary zdobyte w pierwszej fazie wojny, a znajdujące się na prawym brzegu Dniepru, a także mieć poważne kłopoty na północy obwodu Ługańskiego.
Ostatnia porażka Rosjan pod Łymanem jest o tyle poważna, że nie możemy w tym wypadku mówić ani o „planowym odwrocie” ani o szybkiej operacji sił ukraińskich, którym udało się znaleźć słabe punkty w rosyjskich liniach, tak jak to było w przypadku uderzenia na Bałakłaję i Izium. Tutaj, pod Łymanem, sytuacja była zupełnie inna. Mieliśmy do czynienia z metodycznie realizowaną, ale wcale nie szybką operacją, w której manewr i rozpoznanie decydowałoby o osiągnięciu przewagi. Siły ukraińskie prąc metodycznie oskrzydlały dobrze umocnione i uchodzące za doborowe rosyjskie jednostki. Jak informują rosyjscy analitycy oddziały z Zachodniego Okręgu Wojskowego nie były jednak w stanie sprostać naporowi strony ukraińskiej. Jedynie 20. Armia Ogólnowojskowa stawiała opór, ale jej siły okazały się zbyt słabe a przewaga strony ukraińskiej zbyt duża. Co więcej, nie było rozkazu o wycofaniu, wręcz przeciwnie, Putin miał ponoć nakazać „walkę do końca”. A to oznacza, że doborowe rosyjskie jednostki dobrze zaopatrzone (Łyman był głównym hubem zaopatrzenia Rosjan w tym regionie) nie były w stanie sprostać ukraińskiej presji. To dlatego frustracja po rosyjskiej stronie jest tak duża. Ramzan Kadyrow miał oskarżyć o nieudolność generała – pułkownika Łapina, dowódcę „Grupy Centrum”, który jego zdaniem próbował dowodzić swymi oddziałami przebywając w Ługańsku, 150 km od linii frontu. Co ciekawe, Łapin nie pozostał mu dłużnym i udzielił Kadyrowowi kąśliwej odpowiedzi. Za pośrednictwem blogera Tumso upublicznił list, będący odpowiedzią na słowa czeczeńskiego lidera. Miał w nim napisać, że brał przykład właśnie z Kadyrowa, który swoimi oddziałami dowodzi z wygodnej kanapy w Groznym, a przecież już wielokrotnie zdobywać miał Kijów i planował atak na Polskę. Na dodatek, stwierdził, że „dzięki działaniom administracji Putina która przekształciła Kadyrowców w bezkarną wyższą kastę w Federacji Rosyjskiej” coraz bliżej jest „trzecia wojna czeczeńska”. Wydaje się zatem, że jesteśmy świadkami rozpoczęcia się w Rosji procesu, który możemy określić mianem poszukiwania winnych niepowodzeń, aktywizują się radykałowie w rodzaju Kadyrowa, ale wojskowi nie mają najwyraźniej zamiaru brać na swoje ramiona odpowiedzialności za wyraźnie rysujące się na horyzoncie kolejne porażki. Są one, jak przypuszcza wielu komentatorów, nieuchronne, bo armia ukraińska wykorzystuje swój impet uderzeniowy i zmęczenie oraz demoralizację Rosjan a na dodatek, przez najbliższe 4 do 5 tygodni, czyli do czasu listopadowych opadów, nie dotrą na front w większej liczbie rosyjskie posiłki.
To co się dzieje na frontach wojny rosyjsko – ukraińskiej pozwala nam, jak sądzę, lepiej zrozumieć, ostatnie działania Moskwy o wyraźnie eskalacyjnym, ale póki co chodzi raczej o demonstracje, wymiarze. Chodzi po pierwsze o właśnie co rozpoczęte manewry w Obwodzie Kaliningradzkim. Portal The Moscow Times informuje, że po niedawnych atomowych pogróżkach Putina, kierownictwo resortu obrony zdecydowało się na wysłanie, przy okazji manewrów, wyraźnego sygnału, iż ćwiczone będą też procedury związane z ewentualnym atakiem jądrowym. W tym wypadku chodzi o udział w ćwiczeniach znajdujących się na wyposażeniu Floty Bałtyckiej rakiet Iskander – M, które są w Obwodzie Kaliningradzkim i o których wiadomo, że są systemami podwójnego przeznaczenia, czyli mogą być uzbrojone w głowice nuklearne. Agencja Interfax, powołując się na służby prasowe Floty Bałtyckiej podała, że w ramach ćwiczeń będą symulowane ataki na „krytycznie istotne obiekty umownego przeciwnika”. Równolegle nad Bałtykiem będą odbywały się ćwiczenia lotnictwa rosyjskiego, których program przewiduje wykrycie i zniszczenie łodzi podwodnych a także unieszkodliwienie bombowców strategicznych i rakiet manewrujących wroga. Te dwa scenariusze w sposób dość czytelny, mają symulować sytuację ataku nuklearnego przy użyciu środków przenoszenia o zasięgu do 500 km i jednoczesnej obrony przed odpowiedzią zaatakowanej strony. Ale to nie jedyne posunięcie tego rodzaju w ostatnich godzinach. Otóż swą bazę znajdującą się na Płw. Kola miał opuścić jeden z największych na świecie okrętów podwodnych, zwodowany w kwietniu 2019 roku Biełgorod, który ma, jak się uważa, na pokładzie 8 atomowych torped Posejdon, nie licząc innego arsenału nuklearnego. Brytyjski Times zasugerował, czemu zresztą zaraz zaprzeczył Kreml, że celem tego okrętu jest odpalenie jednego ze swoich ładunków na obszarach polarnych, niezamieszkałych, co nota bene, rozważane już było przez rosyjskich ekspertów wielokrotnie w charakterze środka oddziaływania na niskich szczeblach drabiny eskalacyjnej. Wreszcie polski analityk Konrad Muzyka poinformował o czym zresztą też pisał The Times, że w drogę wyruszył jeden z rosyjskich „pociągów atomowych” który podlega 12.-tej Głównej Dyrekcji Ministerstwa Obrony FR, która odpowiada za magazyny długiego składowania w których znajdują się rosyjskie głowice nuklearne. Niewiele wiadomo o misji tego składu przemieszczającego się w stronę granic Ukrainy, ale z pewnością mamy do czynienia z posunięciem potencjalnie eskalacyjnym, a nie wykluczone, choć to dziś mało prawdopodobne, z początkiem przygotowań do rzeczywistego odwołania się przez Moskwę do jego potencjału jądrowego. Nie są to procesy, które postępują szybko (oczywiście jeśli wykluczymy zdarzenie o charakterze nadzwyczajnym), mamy do czynienia z długim, a nawet celowo rozciąganym łańcuchem kolejnych przestróg, ostatnich ostrzeżeń i kroków. Wynika to z faktu, że odwołanie się do groźby nuklearnej jest o tyle wiarygodne o ile nie nastąpi efekt „sprawdzam”, bo wówczas przed bardzo trudnym dylematem strategicznym staje ten kto używa tego narzędzia. Jeśli jednak Rosji uda się rozciągnąć w czasie działanie efektu psychologicznego, umiejętnie oddziaływać na przeciwnika, zwiększając jego wiarę we własną determinacje, w zdolność do użycia ładunku jądrowego czy wręcz w to, że kierownictwo państwa jest coraz bardziej nieobliczalne (stąd informacje o odcięciu Putina od informacji, o jego chorobie czy desperacji obiektywnie mogą działać na korzyść Rosji, bo wzmacniają ten efekt) to wówczas bardziej prawdopodobne staje się osłabienie woli jego oporu. W tym wypadku chodzi oczywiście nie o Ukrainę, ale o wspierający jej wysiłek wojenny Zachód. Ostatnie tweety Elona Muska wskazują, że na niektórych ten szantaż nuklearny zaczyna działać.
Dyskusja w Rosji
Niewątpliwie w Rosji trwa obecnie dyskusja na temat zagrożeń związanych z odwołaniem się do jej potencjału jądrowego. Świadectwem tej dyskusji jest wywiad, którego Niezawisimej Gazietie udzielił akademik Aleksiej Arbatow, jeden z głównych rosyjskich specjalistów w kwestiach nuklearnych. Jest on przeciwnikiem wojny na Ukrainie, za jej krytykę, został usunięty przez Putina z komitetu doradczego przy Radzie Bezpieczeństwa, ale niewątpliwie w jego przypadku mamy do czynienia z człowiekiem szeroko rozumianego obozu władzy w Rosji, zresztą jego ojciec był głównym negocjatorem, za czasów ZSRR, umów rozbrojeniowych. Arbatow mówi kilka ciekawych rzeczy, na które warto zwrócić uwagę. Po pierwsze, uważa on, że obecnie mamy do czynienia z mniejszym ryzykiem wybuchu wojny atomowej niźli 60 lat temu, w czasie Kryzysu Kubańskiego. Ale ta ocena nie musi być trwała, bo wówczas kryzys trwał 13 dni i zaraz politycy przystąpili do jego rozładowywania, a teraz wojna przeciągnęła się na ponad 6 miesięcy, nie widać jej końca, ani perspektywy politycznego rozwiązania. A to oznacza, że sytuacja może zacząć się w każdej chwili pogarszać.
Prawdopodobieństwo nieprzewidzianych wydarzeń, które doprowadzą do eskalacji starć zbrojnych, jest bardzo duże. Dlatego musimy przyznać, że żaden epizod zimnej wojny przed i po październiku 1962 r., w tym sytuacja przed rozpoczęciem specjalnej operacji wojskowej, nie zbliżył nas tak blisko niebezpieczeństwa wojny nuklearnej jak obecnie
– mówi Arbatow.
Odwołanie się do potencjału jądrowego
W jego opinii rosyjska eksperta efekt powstrzymywania, której jednym z kluczowych elementów jest możliwość odwołania się do potencjału jądrowego, działa, bo właśnie dlatego Stany Zjednoczone nie włączyły się czynnie do wojny na Ukrainie, ani również nie dostarczyły, póki co, Kijowowi rakiet o większym zasięgu. Zresztą ta polityka powstrzymywania działa w obie strony, bo jak trzeźwo zauważa Arbatow, „przez kraje sąsiadujące z Ukrainą płyną strumienie zaopatrzenia w broń i sprzęt wojskowy. A Rosja nie uderza w nie.” Ale pierwszym obszarem ryzyka, do którego w jego opinii niebezpiecznie się zbliżamy, jest atakowanie przez stronę ukraińską celów na Krymie. Może to wywołać rosyjskie uderzenia zarówno odwetowe jak mające na celu przecięcie kanałów zaopatrzenia, których cele będą znajdowały się w państwach sąsiadujących z Ukrainą. W ten sposób uruchomiony może zostać bardzo niebezpieczny scenariusz eskalacyjny. Arbatow proponuje też, aby nie traktować jako stanowisko władz głosów różnych hurra patriotów, którzy nawołując do uderzenia nuklearnego „chcą popisać się swoim patriotyzmem”. W jego opinii, władze Federacji Rosyjskiej, póki co, zachowują się bardzo odpowiedzialnie w tej kwestii i nie dostrzegł on, do tej pory, żadnych realnych działań, które mogłyby wskazywać na rozpoczęcie przygotowań do rzeczywistego uderzenia nuklearnego. Arbatow pytany jak jego zdaniem może wyglądać odpowiedź NATO na ewentualne uderzenie jądrowe na Ukrainie ze strony Rosji, mówi, iż najprawdopodobniej możemy mieć do czynienia z całym zespołem planów z których jeden może sprowadzać się do ogłoszenia no fly zone, drugi oznaczał będzie skokowy wzrost dostaw ciężkiego sprzętu i rakiet o dalszym zasięgu, a trzeci może sprowadzać się do atakowania wybranych celów wojskowych w Federacji Rosyjskiej. Nie to jest wszakże istotne jak odpowiedzą Amerykanie na rosyjskie uderzenie, ale jak Rosja zdecyduje się odpowiedzieć na odpowiedź Amerykanów. Jej reakcja może oznaczać uruchomienie niebezpiecznej spirali eskalacyjnej, a na dodatek sytuacja będzie rozwijać się wówczas bardzo szybko, być może w niekorzystnym kierunku, ale tego nie można przewidzieć, tym bardziej, że kanały komunikacji między Moskwą a Waszyngtonem są obecnie, w jego opinii, w znacznie gorszym stanie niż w 1962 roku. Pytany o perspektywy eskalacji Arbatow mówi, że są one dziś mniejsze niż w czasie kryzysu kubańskiego, ale znacznie większe niźli 24 lutego tego roku i generalnie mamy, pod względem poziomu napięcia do czynienia z jedną z najtrudniejszych sytuacji od 1945 roku. A na dodatek, jak zauważa w konkluzji wywiadu „eskalacja bardzo szybko wymyka się spod kontroli przywódców politycznych, gdy stawka rośnie, a wewnętrzna presja zwolenników wojny do zwycięskiego końca wzrasta. Zatrzymanie tej spirali staje się coraz trudniejsze, ponieważ wymaga to większej stanowczości i odwagi niż eskalacja konfrontacji.” I to jest, jak się wydaje skrótowy opis sytuacji w jakiej znalazł się Putin, którego autorytet słabnie, bo krótka wojna wcale nie okazała się krótką i może nie być zwycięską, a na dodatek rośnie presja radykałów.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/616922-spirala-eskalacyjna-w-wojnie-rosji-z-zachodem