Rosja anektowała cztery ukraińskie prowincje (Doniecką, Ługańską, Zaporoską i Chersońską), co nie jest zaskoczeniem, bo tego rodzaju krok zapowiadany był już kilkanaście dni temu. Kwestią otwartą, zgodnie z deklaracjami rzecznika Kremla Pieskowa, pozostają granice dwóch z nich, bo jeśli chodzi o tzw. republiki ludowe Donbasu, to Moskwa najpierw uznała, a teraz inkorporuje je w granicach terytorialnych z 2014 roku.
W przypadku pozostałych obszarów kwestie graniczne mają zostać ustalone później. Ma to znaczenie, choćby z tego powodu, że Rosjanie nie kontrolują całości inkorporowanych obszarów, a w ostatnich dniach mamy do czynienia z rozwijającym się kontruderzeniem strony ukraińskiej na ważny węzeł kolejowy jakim jest Łyman. Amerykańscy eksperci z Institute foe a Study of War, są zdania, że miasto zostanie wyzwolone w ciągu najbliższych 72 godzin (ale warto pamiętać, iż raport jest datowany na 30 września), co wydaje się bardzo prawdopodobne, bo rosyjskie zgrupowanie, liczące ok. 5 tys. żołnierzy znalazło się w okrążeniu. Przy czym, jak wynika z dzisiaj kolportowanych, szczątkowych informacji, strona ukraińska nie domknęła szczelnie tego „kotła”, zapewne po to, aby umożliwić Moskalom wycofanie się. Chodzi w tym wypadku zapewne o dwa cele. Po pierwsze szturmowanie umocnionych pozycji Rosjan w mieście musiałoby oznaczać spore straty dla atakujących, czego najprawdopodobniej Ukraińcy chcą uniknąć. Drugim, nie mniej istotnym motywem, może być chęć skłonienia ich do wycofania się, ale bez sprzętu. Już obecnie Moskwa jest największym dostarczycielem czołgów, wozów opancerzonych czy systemów artyleryjskich dla sił ukraińskich. Tylko w czasie ostatniego kontruderzenia na Izum strona ukraińska zdobyła, według niektórych szacunków, ponad 1200 sztuk rosyjskiej techniki wojennej, a od początku wojny Ukraina otrzymała od sojuszników i zdobyła na wrogu więcej sprzętu niż miała 24 lutego. Zdobycie Łymana, który jest ważnym węzłem komunikacyjnym, prócz tego, że może stać się kolejnym ciosem psychologicznym dla i tak słabnącego morale Moskali, ma istotne znaczenie wojskowe. Wiadomo, że rosyjska logistyka opiera się przede wszystkim na transporcie kolejowym, utrata tego ważnego węzła dezorganizuje rosyjskie zaopatrzenie i będzie miała wpływ na sytuację w najbliższych dniach i tygodniach, niezależnie od tego, czy i w jakiej liczbie zmobilizowani rosyjscy żołnierze trafią na front. Jeśli sytuacja będzie rozwijać się tak jak obecnie, to kolejnym kierunkiem ukraińskiego uderzenia może być na północny zachód od Ługańska miejscowość Swatowo, a nieco bliżej Sewierodonieck i Lisiczańsk. Kirył Budanow, szef ukraińskiego wywiadu wojskowego, który, co warto przypomnieć, przed 24 lutego jako jeden z niewielu w ukraińskiej elicie alarmował, że konflikt na pełną skalę jest nieuchronny, mówi w wywiadzie telewizyjnym, że jego zdaniem do końca wiosny przyszłego roku, strona ukraińska będzie w stanie, z wojskowego punktu widzenia, wyzwolić Krym. Jak powiedział, nie boi się dawać takich prognoz, bo jego zdaniem proces, który można określić mianem początku końca wojny, „trwa pełną parą”. Wydaje się, że podobnie myślą inni przedstawiciele ukraińskiej elity, w tym prezydent Zełenski. Julia Mednel, która w zeszłym roku zrezygnowała z funkcji sekretarza prasowego ukraińskiego prezydenta, w artykule opublikowanym na łamach „The Washington Post” przypomina deklarację Zełenskiego, że Kijów jest gotowy do rozmów pokojowych, ale będą one miały miejsce „już z innym prezydentem”, następcą Putina. Aleksandr Kowalenko, ekspert Informacionnogo Soprotivlenia, mówi w wywiadzie dla portalu NV, że jego zdaniem ukraińska ofensywa na Krym może zmusić Rosjan do rozpoczęcia rokowań, najpierw z pozycji siły, ale później w miarę postępów ukraińskich, rozmowy w gruncie rzeczy przekształcą się w negocjowanie warunków kapitulacji Moskwy.
Odpowiedź Kijowa na wezwania Putina
Te deklaracje przedstawicieli strony ukraińskiej o gotowości rozpoczęcia z Moskwą rozmów, a Julia Mendel w swym artykule przywołuje liczne wypowiedzi Mychaiły Podolaka, są oczywistą odpowiedzią Kijowa na wezwania Putina, które sformułował w czasie swego wystąpienia, w którym poinformował o aneksji ukraińskich prowincji. Na co warto zwrócić uwagę w przemówieniu rosyjskiego prezydenta? Poza kilkoma drobiazgami w jego wystąpieniu nie ma wątków, które nie były wcześniej obecne w oficjalnej narracji Moskwy. To co jest istotne, i co zresztą zostało już zauważone, to skala nienawiści otwarcie manifestowana przez Putina pod adresem Zachodu, a precyzyjnie rzecz ujmując Anglosasów. Przy czym nie chodzi tu wyłącznie o jego jeremiady, a mówienie o „satanizmie” Zachodu, o wyniszczeniu ludności autochtonicznej w Ameryce Płn. czy handlu niewolnikami. Putin dwukrotnie wysłał sygnał strategiczny pod adresem Niemiec i Japonii, sugerując, dość zresztą nieudolnie, że jest zapewne otwarty na jakąś formułę aliansu antyamerykańskiego. Mówił, że Amerykanie do tej pory „faktycznie okupują Japonię, Niemcy i Koreę Płd.”, a ponadto nie tylko przypomniał Hiroszimę i Nagasaki, ale również otwarcie powiedział, że bombardowania Hamburga, Kolonii i Drezna były z wojskowego punktu widzenia niepotrzebne i miały na celu zastraszenia ZSRR. Całe jego wystąpienie cechowało się nie tylko agresywnym antyamerykanizmem, ale również skonstruowane było w oparciu o tezę, że właśnie na świecie rozpoczyna się kolejna faza dekolonizacji, która musi oznaczać likwidację finansowej i gospodarczej dominacji Anglosasów. Rosja w tym dziele, podobnie jak wówczas kiedy narody kolonialne zaczęły wyzwalać się spod dominacji, jest gotowa stanąć na czele tego ruchu. Co warto również podkreślić, jego wystąpienie mające na celu mobilizację obywateli Federacji i przygotowanie ich na to, że wojna wkracza w nową fazę, staje się nową „wojną ojczyźnianą”, a stawka jest istnienie państwowości rosyjskiej, ufundowane było na rysie wyraźnego nacjonalizmu wielkoruskiego. Nie chodzi w tym wypadku wyłącznie o odwoływanie się do Iwana Ilina, którego sympatie wobec włoskiego faszyzmu są powszechnie znane. Putin mówiąc o Rosji wielokrotnie odwoływał się do idei narodowej, mówił, że aneksja ukraińskich terenów jest elementem łącznia „naszego wielkiego narodu” i odwoływał się do rosyjskości i prawosławia. Tego rodzaju ton, wraz z napływającymi z Rosji informacjami o asymetrycznym charakterze mobilizacji, w toku której w pierwszym rzędzie powoływani są do wojska przedstawiciele mniejszości narodowych zamieszkujących Federację Rosyjską, o Tatarach na Krymie nie zapominając, wiele mówi o kierunku ewolucji oficjalnej „idei państwowej” w Rosji. Kreml najwyraźniej uznał, że jedynie odwoływanie się do wielkoruskiego szowinizmu, który w swym popularnym wydaniu ufundowany jest na fundamencie rasizmu, przekonaniu, że Rosjanie są narodem lepszym, bardziej cywilizowanym i historycznie predystynowanym do odgrywania wiodącej roli, będzie się najprawdopodobniej w najbliższych miesiącach nasilało. Ale ta z kolei tendencja może mieć znaczący wpływ na postawę mniejszości narodowych, w tym przede wszystkim na sytuacją na Kaukazie Płn. Decyzja o aneksji i zapowiedziane już utworzenie nowego okręgu federalnego, w skład którego wejdą cztery przyłączone prowincje, jest krokiem bez wątpienia eskalacyjnym. Putin deklaruje „wojnę o wszystko”, o suwerenność czy wręcz istnienie Rosji, o nowy porządek na świecie, o likwidację potęgi Anglosasów, i pokazuje w ten sposób nie tylko własną determinację, a może nawet desperację, ale mówi otwarcie przedstawicielom rosyjskiej elity, że nie ma powrotu do starych czasów. To z tego powodu reakcja audytorium zgromadzonego w jednej z największych kremlowskich sal, po to, aby wysłuchać wystąpienia Putina, była daleka od entuzjazmu. Przeważały raczej kamienne twarze, bo wszyscy zdali sobie sprawę, że wojna będzie długa, zwycięstwo niepewne, a ryzyko klęski i dezintegracji Rosji wielkie.
Wniosek Ukrainy o przyspieszoną procedurę przyjęcia do NATO
Strona ukraińska na aneksję i wojownicze wystąpienie Putina odpowiedziała złożeniem wniosku o rozpoczęcie przyspieszonej procedury przyjęcia do NATO. Przy czym nie to jest najważniejsze w posunięciu Zełenskiego, choć na reakcji państw Sojuszu swą uwagę koncentrują media. W Kijowie zdają sobie bowiem sprawę z faktu, że zgoda na wejście Ukrainy do Sojuszu wymaga akceptacji przez wszystkie 30, a w praktyce 32 państwa członkowskie, co oznacza, że nie będzie ani szybka, ani łatwa. Dlaczego zatem zdecydowano się na tego rodzaju krok? Z tego powodu, że Zełenski odwołując się tegorocznych doświadczeń Finlandii i Szwecji, zaapelował o objęcie Ukrainy, przez niektóre państwa członkowskie Sojuszu, gwarancjami bezpieczeństwa na czas przejściowy. W przypadku Skandynawów tego rodzaju rękojmi udzielili Brytyjczycy i Amerykanie, a zatem jak można przypuszczać decyzja Kijowa obliczona jest na podobny efekt. Tylko, że jak informuje politico.com, w Waszyngtonie decyzja o złożeniu wniosku akcesyjnego przez Kijów „była zaskoczeniem”. Pierwsze reakcje, choćby wypowiedź Jake’a Sullivana, który na briefingu w Białym Domu powiedział, że jakkolwiek Ameryka opowiada się za „polityką otwartych drzwi”, to jednak dodał „w tej chwili uważamy, że najlepszym sposobem na wsparcie Ukrainy jest praktyczne wsparcie jej na miejscu, na Ukrainie, a proces w Brukseli powinien zostać rozpoczęty w innym czasie”, z tego powodu nie są zachęcające. W podobnym duchu wypowiedział się na wczorajszej konferencji Jens Stoltenberg, odpowiadając na pytanie ukraińskiego dziennikarza. Czy to oznacza, że Kijów „przestrzelił”, składając wniosek akcesyjny? Przeciwnie. Warto odnotować, że Nancy Pelosi, sceptycznie wypowiadając się o perspektywach ukraińskiego członkostwa w NATO, poparła idee „gwarancji bezpieczeństwa”. Stoltenberg w podobny sposób co Sullivan odniósł się do ukraińskich propozycji podkreślając, że „w tej chwili koncentrujemy się „na udzieleniu natychmiastowego wsparcia Ukrainie, aby pomóc Ukrainie w obronie przed rosyjską brutalną inwazją. I to jest główny cel i główny wysiłek członków NATO”. Powiedział też, odpowiadając pośrednio Putinowi, że po pierwsze uważa, iż mamy do czynienia z przełomowym momentem w obecnej wojnie, a po drugie NATO nie skoryguje swej dotychczasowej linii i nie przestanie pomagać Ukrainie. Ale te ewidentnie eskalacyjne działania Putina, są jego zdaniem świadectwem nie tyle siły, co manifestacją słabości, dowodzą, iż tzw. specjalna operacja nie przebiega zgodnie z planem. Odpowiadając na pytanie dziennikarza Associated Press powiedział też, że w interesie NATO jest, aby „Putin nie wygrał tej wojny”, co oznacza kontynuowanie pomocy dla Ukrainy „tak długo jak będzie potrzeba”. Stoltenberg kilkakrotnie podkreślił, że w interesie Paktu Północnoatlantyckiego, który nie jest stroną wojny, jest to, aby Putin nie był zwycięzcą. Mamy w tym wypadku z dość oczywistym sygnałem, iż eskalacyjne groźby Moskwy nie wpłyną na zmianę polityki sojuszników Ukrainy, a co więcej cele wojenne, formułowane przez Kijów (wyzwolenie wszystkich terenów włącznie z Krymem), są popierane przez Zachód. Wniosek o wejście Kijowa do NATO należy zatem traktować w kategoriach ukraińskiego celu wojennego, a nie postulatu, który miałby być zrealizowany w ekspresowym tempie. Podobnie wygląda kwestia gwarancji bezpieczeństwa w okresie przejściowym.
Orędzie Zełenskiego do nierosyjskich narodów Federacji Rosyjskiej
Warto w kontekście tego, o czym mówimy, odnotować jeszcze dwie kwestie. Otóż prezydent Zełenski wygłosił orędzie, skierowane do nierosyjskich narodów Federacji Rosyjskiej, aby te czynnie wystąpiły przeciw mobilizacji i szerzej, polityce Moskwy. Ukraiński prezydent wystąpił, wygłaszając swe jednoznacznie prometejskie przemówienie na tle wizerunku imama Szamila, który nota bene przez jakiś czas przebywał w Kijowie. Szamil, który przez dwadzieścia pięć lat w XIX wieku skutecznie walczył z Rosjanami, uniemożliwiając podbicie m.in. Dagestanu, jest uznawany tam za bohatera narodowego. Z politycznego punktu widzenia, wezwania Zełenskiego, kierowane do nierosyjskich narodów Federacji, aby te sprzeciwiły się Putinowi, jest oczywistym podbiciem stawki, o którą toczy się gra – teraz chodzi już o rozczłonkowanie obecnej Rosji.
Drugą kwestią, na która chciałbym zwrócić uwagę czytających te słowa, jest to co w wywiadzie dla Europejskiej Prawdy powiedziała Oksana Markarowa, ambasador Ukrainy w Waszyngtonie. Otóż jej zdaniem, obecnie nie ma żadnych „czerwonych linii” w kwestii skali pomocy wojskowej dla Ukrainy i charakterystyk dostarczanego sprzętu, których nie zdecydowaliby się przekroczyć Amerykanie. To, że Kijów nie dostaje wszystkiego czego chce, nie wynika z braku gotowości do wsparcia, a raczej jest wynikiem problemów technicznych, prawnych, związanych ze szkoleniem czy z długo trwającym procesem podejmowania decyzji. Jeśli to się potwierdzi, to w najbliższym czasie możemy mieć do czynienia z jakościową zamianą i w tym zakresie.
Jednym słowem, na podbicie stawki przez Putina i eskalowanie wojny Ukraina i Zachód odpowiedzieli w gruncie rzeczy w podobnym duchu. Jak to wszystko ma się do perspektyw końca wojny na Ukrainie? Z pewnością obie strony, zarówno Rosja jak i Zachód, nastawiają się na wojnę długą, potencjalnie o dużym potencjale eskalacyjnym, co oznacza, że groźby jądrowe nie są tylko czczą retoryką. Zmieniają się też cele wojny, bo z jednej strony jest nim zniszczenie światowej hegemonii Anglosasów, a z drugiej obalenie Putina, co będzie oznaczało odpadanie od Rosji kolejnych obszarów. Czy ten scenariusz zakłada rozczłonkowanie Federacji? Jeśli wojna będzie się przedłużała to jest on niewykluczony.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/616507-po-aneksji-i-przemowieniu-putina-mamy-wojne-o-wszystko