Z całej czwórki kolaborantów Rosji na najbardziej zdezorientowanego wyglądał Jewhen Bałycki. Wiecie, co innego smarować łapska urzędników grubymi łapówkami od lat 90-tych, by kręcić swoje półlegalne biznesy, co innego pić wódkę z Rosjanami jako oficer ukraińskiego lotnictwa, czy przeklinać Juszczenkę czy Zełenskiego do funkcjonariuszy FSB na Krymie, no już nawet co innego jest korespondować z oficerami putinowskiej armii w trakcie inwazji, a co innego nagle być posadzonym na krześle obok Władimira Putina przed kamerami całego świata, by podpisać dokument o sprzedaniu części swojego kraju najeźdźcy, który w ciągu pół roku wykazał się zbrodniami na miarę stalinowskich i hitlerowskich oficerów politycznych.
A może to zwykła trema? Ci którzy ześwinili się już wcześniej, którzy mieli dłuższe doświadczenie w relacjach z czekistami, znieśli uroczystość jakoś lepiej. Najstarszy z przywódców czterech samozwańczych przywódców, Władimira Saldo, już od lat 80-tych służył interesom sowieckiej armii, a w latach 90-tych prowadząc działalność na styku polityki, biznesu i mafii stał się długoterminową inwestycją prorosyjskiej Partii Regionów na Chersońszczyźnie. To on de facto poddał Chersoń Rosjanom. Denis Puszilin i Leonid Pasiecznik, choć młodsi i od Saldo, i od Bałtyckiego, od lat już byli związani ze służbami specjalnymi (Pasiecznik był oficerem SBU) a przede wszystkim zaangażowani we władzach istniejących od 8 lat separatystycznych republik w Doniecku i Ługańsku.
Jednak kiedy nagle czterech lokalnych oligarchów wschodniej Europy staje przed obliczem przywódcy największego państwa świata, przekazując mu na dokumentach ziemie zajęte przez rosyjską armię, przypomina to coś więcej niż nieudacznika Vidkuna Quislinga, którego nie uznano ani na świecie, ani nawet we własnym kraju. Hitler, widząc, że norweski kolaborant nie ma oparcia w społeczeństwie, po prostu go odprawił, wymyślając inną formę zarządzania podbitym krajem. Putin nie martwi się o społeczną czy polityczną rzeczywistość - na piątkowej uroczystości zorganizował coś na kształt XVIII wiecznego hołdu lennego przed dworem w dawnym Petersburgu. Nawet przecież nazewnictwo jest podobne, bo Władimir Władimirowicz używa określenia „Małorosja” stosowane przez potężną carycę i feldmarszałka Grigorija Potiomkina. Przyłączanie nadczarnomorskich ziem znowu przypomina sytuacje sprzed 250 lat, gdy także w Chanacie Krymskim osadzało się kukiełki carycy, a aneksji dokonywało się - jak dzisiaj - pod rzekomym przymusem intryg i groźby inwazji ze strony świata zewnętrznego (wtedy: Imperium Osmańskiego, dziś: USA). Rosyjska dezinformacja tak dziś traktuje Zełenskiego, jak wówczas Bezborodko i Potiomkin opisywali Dewleta Gereja, krymskiego chana. Także i wtedy władze imperium uważały, że „tylko się bronią”.
Warto te analogie odczytywać nie tylko jako historyczną ciekawostkę. O ile bowiem komentatorzy już dawno uznali politykę Putina jako metamorfozę rządów sowieckich, o tyle od dawna prezydent Rosji wskrzesza także carskie, przedkomunistyczne, formy zarządzania swoim imperium. Dzisiejsza Rosja to hybryda ZSRS i państwa Romanowów a nawet Rurykowiczów. W XXI wieku, gdzie silniejsi partnerzy podporządkowują słabszych poprzez uzależnienie ekonomiczne, informacyjne i polityczne (kupowanie elit), nagle Rosja przyłącza ziemię w stylu nieomal średniowiecznych - brakowało chyba tylko tego, by czterech wasali przybyło na Kreml konno i przed nowym władcą uderzyło czołem o posadzkę.
W kwestiach bieżących tej wojny oczywiście chodzi Putinowi o uznanie południa i wschodu Ukrainy za swoje, by mieć legitymację do mocniejszej odpowiedzi w przypadku dalszych klęsk na froncie. Dodatkowo prezydent Rosji organizuje całą kampanię polityczno-medialną na potrzeby wewnętrzne, bo klęska Kremla zawsze oznacza roszady u władzy. Putin to Rosja - wybrzmiewało z okrzyków na proputinowskim wiecu. Kreml straszy, że dokonał aneksji, więc jest bardziej zdeterminowany do „obrony”. Liczy na zamrożenie nowej niby granicy, jak w przypadku Krymu w 2014 roku.
Ale takie traktowanie innych krajów jest częścią większej filozofii politycznej Kremla. Świat jako niezmienna szachownica wielkich mocarstw, gdzie słabszymi można żonglować jak pacynkami wożonymi na wiece i zabawy, gdzie człowiek ma wyzbyć się demokratycznych aspektów wolności i z powrotem zostać niewolnikiem w stylu pańszczyźnianego chłopa. Jeśli Zachód to zaakceptuje, to pozwoli na ożywienie trupa starego realizmu imperiów, w którym ziemię z jej narodem będzie można sprzedać jak Alaskę w 1867 roku, podarować jak obwód białostocki w 1807 roku, albo podzielić jak Rzeczpospolitą pod koniec XVIII wieku. Jeśli Zachód ustąpi, to dorobek cywilizowanego świata o samostanowieniu narodów odejdzie w przeszłość - my też staniemy się przedmiotem targów w starym, wręcz dynastycznym, stylu.
ZOBACZ TAKŻE RELACJE Z UKRAINY:
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/616472-putinowska-uroczystosc-w-stylu-aneksji-katarzyny-ii