Zarówno tajemnicze eksplozje gazociągów Nord Stream 1 oraz 2, jak i niedawne deklaracje rosyjskich polityków dotyczące możliwości eskalacji nuklearnej i perspektywy rozmów pokojowych z Ukrainą, mieszczą się w tradycyjnym modelu rosyjskiej polityki, czy raczej techniki negocjacyjnej, którą można określić mianem strategicznej ambiwalencji.
Z jednej strony Moskale atakując, bo wielce prawdopodobnym jest, że to ich dzieło, gazociągi, czyli infrastrukturę krytyczną, sygnalizują gotowość zaostrzenia wojny. Podobny wymiar mają niedawne wojownicze wypowiedzi Miedwiediewa, który powiedział, że jego zdaniem Zachód nie odpowie jądrowym uderzeniem odwetowym, jeśli Rosja użyje jednej ze swoich głowic na Ukrainie. Jak napisał w rosyjskim serwisie społecznościowym: „Bezpieczeństwo Waszyngtonu, Londynu, Brukseli jest o wiele ważniejsze dla Sojuszu Północnoatlantyckiego niż los bezużytecznej i umierającej Ukrainy”. Te deklaracje byłego prezydenta i premiera Federacji Rosyjskiej wzmacniane są przez słowa kanclerz Merkel, która uznała za stosowne zaapelować do społeczności międzynarodowej o to, aby „poważnie traktować Putina”, zwłaszcza jeśli chodzi o jego słowa dotyczące rosyjskiej gotowości, aby odwołać się do potencjału nuklearnego. Równocześnie, rosyjski ambasador w Waszyngtonie, co nie jest oczywiście kwestią przypadku, generał Anatolij Antonow powiedział, że Ameryka nie docenia ryzyka związanego z możliwością zwarcia z Rosją, stania się stroną wojny. Odniósł się bezpośrednio do słów Antony’ego Blinkena, który oświadczył, że Stany Zjednoczone nie mają nic przeciwko używania nowoczesnych systemów, które Ukraina otrzymuje, aby atakować cele położone w Federacji Rosyjskiej. Jednak słowa Antonowa można interpretować szerzej. Otóż w związku z atomowymi pogróżkami Putina, przedstawiciele amerykańskiego establishmentu strategicznego formułowali publicznie opinie, że rosyjski atak musi spotkać się z odwetem Stanów Zjednoczonych. Generał Hodges mówił o zatopieniu rosyjskiej Floty Czarnomorskiej, padały głosy o ustanowieniu nad Ukrainą „no fly zone”, formułowane były również opinie o konieczności, w takiej sytuacji, zniszczenia przy użyciu sił konwencjonalnych przez USA rosyjskich instalacji wojskowych, skąd Moskale wykonaliby uderzenie nuklearne. Reakcja Białego Domu jest znacznie bardziej powściągliwa, ale sytuacja uznawana jest za poważną, bo jak informuje portal politico.com amerykańskie służby wywiadowcze zwiększyły swe zaangażowanie w obserwowanie rosyjskich instalacji i składów głowic jądrowych. Chodzi oczywiście o to, aby każdy ruch, a z logistycznego punktu widzenie rozpoczęcie procedury przygotowawczej do użycia broni jądrowej to nie jest prosta operacja, był zawczasu dostrzeżony, tak aby społeczność międzynarodowa miała czas na reakcję. Zarówno te działania, jak i konsultacje Waszyngtonu ze swoimi sojusznikami, w tym odbywane dzisiaj w trybie nadzwyczajnym spotkanie Sekretarza generalnego NATO z ambasadorami państw członkowskich, oznacza, że sytuacja oceniana jest jako poważna, a nawet eskalacyjna.
Uszkodzenie gazociągów Nord Stream
Teraz trzeba poświęcić nieco uwagi temu, co stało się w okolicach Bornholmu, czyli eksplozji dwóch nitek gazociągu Nord Stream 1 i jednej Nord Stream 2. Z pewnością, nie jest to, jak oświadczyła strona duńska, „prywatna dywersja”, bo skala trudności (głębokość) związanej z przeprowadzoną operacją wskazuje na to, że miała ona charakter państwowy. Nie ma prywatnych, również terrorystycznych, organizacji, które miałyby potencjał tego rodzaju. Z pewnością jest to uderzenie w infrastrukturę krytyczną, ważną dla Zachodu, w tym wypadku Niemiec, ale również z racji tego, że operację przeprowadzono nieopodal wód przybrzeżnych Danii, jest sygnałem, który miała odebrać również Kopenhaga. My w Polsce jesteśmy, jak sądzę przekonani, że za zamachem stali Rosjanie, ale nie jest to przeświadczenie powszechne, bo jak wynika z informacji dziennika Tagesspiegel, którego dziennikarze powołują się zresztą na przecieki z kręgów rządowych, niemieccy śledczy rozpoczęli dochodzenie kierując się dwoma hipotezami roboczymi – w świetle jednej za detonację i uszkodzenie gazociągów mają odpowiadać Rosjanie, ale druga zakłada, że zrobili to Ukraińcy.
Wizyta Schroedera w Moskwie
Warto w tym kontekście przypomnieć wizytę Gerharda Schroedera w Moskwie latem tego roku i jego spotkanie z Putinem. Po rozmowach na Kremlu powiedział on, że jest możliwe pokojowe zakończenie wojny na Ukrainie, a niedawno osiągnięte w Stambule pod egidą Turcji i ONZ porozumienie w sprawie odblokowania eksportu ukraińskiego zboża jest dobrym drogowskazem, w którą stronę winno się pójść. Sformułował on wówczas coś na kształt rosyjskich propozycji na potrzeby rozmów pokojowych mówiąc, że dobrym rozwiązaniem byłoby przyjęcie przez Ukrainę statusu państwa neutralnego na wzór Austrii. Co symptomatyczne, mówiąc o przyszłości Krymu, który dla Schroedera jest „rosyjskim regionem”, odwołał się on do formuły Hongkongu, choć podkreślił, że raczej nie chodzi w tym wypadku o 99 lat. Ale literalnie aplikując rozwiązania, które przyjęto w odniesieniu do tego obszaru, należałoby rozumieć, iż Krym, miałby wrócić do Ukrainy, a być może do Rosji, na jakiś czas (to zapewne byłoby kwestią rozmów), czyli jego prawnomiędzynarodowy status miałby zostać nierozstrzygnięty. O przyszłości pozostałych terenów okupowanych przez Rosjan Schroeder wówczas się nie wypowiadał precyzyjnie. Przytaczam te słowa byłego kanclerza Niemiec, dziś rosyjskiego lobbysty, bo sformułował on wówczas ciekawe propozycje dotyczące gazociągu Nord Stream 2, które dzisiaj zyskują zupełnie inny wymiar. Wówczas Putin miał złożyć Schroederowi propozycję, którą ten powtórzył w wywiadzie dla tygodnika Stern. Otóż Rosja jest gotowa uruchomić gazociąg Nord Stream 2 i do końca roku za jego pośrednictwem wysłać do Niemiec 27,5 mld m³. Aby to zrobić potrzebna jest, zdaniem Putina, wyłącznie stosowna decyzja rządu Niemiec. A teraz policzmy. Na początku września, po tym jak wstrzymany został przesył gazu gazociągiem Nord Stream 1 rosyjscy specjaliści szacowali, że w Europie wystarczy tego paliwa zimą „na styk”, tj. wiele będzie zależało od warunków atmosferycznych i tego, czy dostawy z innych kierunków wzrosną zgodnie z oczekiwaniami oraz czy uda się spełnić ambitne cele oszczędnościowe. Straty gospodarcze, zwłaszcza niemieckich przemysłów chemicznego i stalowego, będą jednak poważne. Sytuacja była o tyle niejasne, że wstrzymanie pracy Nord Stream 1 traktowano jako czasowe i niektórzy eksperci szacowali, iż dostawy zostaną wznowione, które nawet jeśli będą jak ostatnio na poziomie 20 proc. możliwości, to i tak wpłyną na europejski bilans energetyczny. Teraz ta perspektywa jest w oczywisty sposób zamknięta i Berlin ma przed sobą trudny dylemat – uruchomić Nord Stream 2 (jedna nitka nie została uszkodzona), czy ryzykować zimą blackout. Na dodatek, Rosjanie, sygnalizują w ten sposób, oczywiście zakładając, że to oni zrobili, zarówno gotowość do eskalacji, jak i zdolności w tym zakresie. Innymi słowy jest to czytelny sygnał pod adresem Zachodu – wasza podwodna infrastruktura krytyczna, w tym transoceaniczne kable światłowodowe, jest w naszym zasięgu. Już kilka lat temu przestrzegała przed takim zagrożeniem w swym raporcie specjalna komisja powołana przez Izbę Gmin, ale teraz mamy namacalne dowody na to, że współczesną wojnę toczy się również pod powierzchnią wód i oceanów.
Warto zwrócić uwagę na jeszcze jedno ciekawe wydarzenie, które dziwnym zrządzeniem losu miało miejsce akurat teraz. Otóż kilka dni temu, a dokładnie 13 września, szwedzki portal Nya Dagbladet opublikował wnioski z rzekomego poufnego, datowanego na 25 stycznia tego roku, raportu think tanku strategicznego RAND. Wszystko wskazuje na to, że mamy do czynienia z operację dezinformacyjną, w którą najprawdopodobniej zaangażowane są rosyjskie służby. Autorzy ujawnionego „dokumentu” proponują adresatom „raportu” (m.in. Departament Stanu USA, CIA, ANS), aby dążąc do osłabienia Niemiec, co ma rzekomo leżeć w interesie Stanów Zjednoczonych i ma być lekarstwem na bolączki amerykańskiej gospodarki, wywołać w Europie kryzys energetyczny. Można to zrobić tylko w jeden sposób, a mianowicie wywołując wojnę na Ukrainie. W efekcie Berlin zostanie zmuszony do zmiany kanałów zaopatrzenia swej gospodarki w surowce energetyczne, co oznacza wytransferowania miliardów dolarów do USA, euro osłabnie, a Ameryka wzmocni swa pozycję w relacjach transatlantyckich. Wnioski jakie można wyciągnąć na podstawie tego sfabrykowanego przez Rosjan „raportu” są jasne – Niemcy winny zażegnać kryzys energetyczny, bo jego trwanie jest na rękę USA. To dlatego głupi wpis byłego ministra spraw zagranicznych Polski jest tak groźny. Gdyby był tylko świadectwem alkoholowych ekscytacji, to można byłoby go zignorować, ale w sposób oczywisty wpisuje się on w rosyjską, jak wiele na to wskazuje, narrację, której celem jest doprowadzenie do pęknięcia atlantyckiego i w efekcie przyspieszenia rozpoczęcia rozmów pokojowych Ukrainy i Rosji, choćby dlatego, że państwa europejskie będą przeciwne zwiększaniu pomocy dla Ukrainy.
Gry negocjacyjne Kremla
Równolegle Dmitrij Pieskow, rzecznik Kremla potwierdził niedawne informacje tureckiego ministra spraw zagranicznych, iż Władimir Putin gotów jest na pokojowe negocjacje Rosji z Ukrainą. W jego opinii „operacja specjalna” będzie przedłużona „minimum do momentu wyzwolenia DNR”. Jednocześnie rzecznik Kremla pytany o reakcję Moskwy na tzw. referenda w obwodach zaporoskim i chersońskim, powiedział, że zmienia się sytuacja na froncie, zmienia się również, jako następstwo tego, przedmiot ewentualnych negocjacji, które nie są prowadzone z winy Kijowa, który przerwał je po świadectwach rosyjskich bezeceństw w Irpieniu i w Buczy. Sygnał wysyłany przez Moskwę jest w tym wypadku czytelny. Jeśli Zełenski przystąpi do rozmów to niewykluczone, że Rosja nie połknie Zaporoża i Chersońszczyzny, jeśli natomiast będzie zwlekał, to wówczas w ramach polityki faktów dokonanych Federacja Rosyjska przyłączy najprawdopodobniej i te tereny i ewentualne negocjacje pokojowe w przyszłości będą możliwe, ale już na innych, z punktu widzenia Kijowa gorszych, warunkach. Walerij Sołowiej, rosyjski dziś opozycyjny politolog, w przeszłości związany z władzą, twierdził w rozmowie ze znanym ukraińskim dziennikarzem Dmitrijem Gordonem, że w środowisku rosyjskiej elity strategicznej myśli się o możliwie szybkim zakończeniu wojny nawet „za cenę oddania Donbasu”, choć Krym miałby pozostać rosyjski. Rewelacje Sołowieja traktowałbym bardziej w kategoriach plotek i pogłosek, ale w ostatnim czasie dużo jest informacji o tym, że w Moskwie elity władzy myślą o zakończeniu wojny. Oczywiście „na naszych warunkach”.
Dylemat Zachodu
Mamy idealną, z rosyjskiego punktu widzenia, sytuację ambiwalencji strategicznej. Zachód stoi przed dylematem – kontynuowanie obecnej linii wsparcia dla Kijowa, co, jak sygnalizuje Moskwa, może oznaczać zarówno udział państw NATO w wojnie, ataki na zachodnią infrastrukturę krytyczną, jak i eskalację do poziomu nuklearnego, czy przystąpienie do negocjacji. Przy czym rosyjska narracja pod adresem Niemiec jest czytelna – nawet jeśli Zachód, czyli Ameryka wygra tę wojnę, to pozycja Berlina, zarówno gospodarcza jak i polityczna, ulegnie osłabieniu, a zatem lepiej byłoby, aby tamtejsze elity poważnie zastanowiły się, czy przeciąganie wojny leży w ich interesie. Wydaje się, że Rosjanie jeszcze nie powiedzieli ostatniego słowa i będą eskalować napięcie. Świadczą o tym choćby słowa Sergieja Karaganowa, jednego z rosyjskich guru w zakresie polityki zagranicznej, który podobnie jak Miedwiediew powiedział ostatnio w wywiadzie, że Rosja musi być gotowa na odwołanie się do swego potencjału nuklearnego. Mówi też, że jest „na 99 proc. pewien, iż jeśli Rosja uderzy bronią atomową na państwo sojusznika Stanów Zjednoczonych, to Waszyngton nie odpowie kontruderzeniem nuklearnym”. Ameryka będzie się bowiem obawiała wojny globalnej. Tylko szaleniec, rozwija swą myśl Karaganow, w Białym Domu „będzie ryzykował istnienie Bostonu” dlatego, że zaatakowany został Poznań. Robi się coraz ciekawiej, choć krew zamarza.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/616135-rosja-na-drodze-eskalacji-karaganow-mowi-o-ataku-na-poznan