Rosja poprzednio przeprowadzała mobilizację po agresji Niemiec w 1941 roku, co oznacza, że obecne posunięcie Wladimira Putina choćby z tego powodu ma wymiar historyczny, a praktycznie, wiele mówi nam o kondycji państwa.
Zacznijmy od liczb. Emigracyjny dzienniki Novaja Gazieta Evropa powołując się na swoje źródła na Kremlu napisał ,że zamysłem władz nie jest wcale powołanie do służby wojskowej 300 tys. rezerwistów, o czym mówił minister obrony Szojgu, ale znacznie więcej bo nawet miliona osób. W podpisanym przez Putina ukazie ma być bowiem utajniony pkt. 7 w którym mowa jest o docelowej mobilizacji takiej właśnie liczby. Prawnicy już zresztą wcześniej zwrócili uwagę na fakt, że dekret Putina nie zawiera żadnych parametrów liczbowych i winien być interpretowany szeroko. A to oznacza, iż wbrew deklaracjom prezydenta Rosji, z formalnego punktu widzenia, nie została zarządzona żadna „częściowa mobilizacją” a uprawnionym jest punkt widzenia, że mówimy o powszechnym jej charakterze. Ma to oczywiście wymiar wojskowy, ale nie mniej znaczącym jest to jak tego rodzaju „mijanie się z prawdą” będzie wpływało na reputację władz Rosji w najszerszych kręgach społeczeństwa.
Jaki jest cel Kremla?
Zresztą Portal Meduza z kolei twierdzi powołując się na źródło „w jednym z ministerstw federalnych”, że prawdziwym zamierzeniem władz jest powołanie nie miliona a 1,2 mln mężczyzn. Oczywiście nie jednorazowo, ale to i tak znacznie więcej niźli 300 tys. o których mówił Szojgu. Co prawda Pieskow zdążył już zdementować te informacje, ale nikt w Rosji już mu nie wierzy, tym bardziej, że wcześniej twierdził, iż mobilizacji nie będzie, podobnie zresztą jak jego pryncypał, Putin, który w specjalnym przemówieniu wygłoszonym 8 marca, a to znaczące święto w Rosji, zapewniał rosyjskie kobiety, że ich synowie, mężowie i bracia nie zostaną zmobilizowani. Andriej Kartapołow, szef komitetu Dumy ds. obrony, generał rezerwy, ujawnił,co zresztą potwierdzili przedstawiciele resortu, że najpierw powołani zostaną „żołnierze pierwszego rzutu”. Kategoria ta obejmuje w przypadku szeregowców i podoficerów do stopnia sierżanta mężczyzn którzy nie ukończyli 35 roku życia, w grupie oficerów młodszych rangą do 45 lat (są też głosy, iż w tej kategorii granicą jest wiek 55 lat) i starszych do 65 roku. W kolejnych rzutach mobilizacji (drugim i trzecim) teoretycznie mogą zostać wcieleni do armii w pierwszej grupie szeregowców wszyscy mężczyźni, którzy nie ukończyli 50 lat.
Jak to ma się do rosyjskich realiów demograficznych? W Rosji, jak się szacuje, bo oficjalne dane statystyczne nie budzą zaufania, żyje obecnie ok. 31.5 mln mężczyzn w wieku od 18 do 50 lat, przy czym oficjalnie do rezerwy mobilizacyjnej zalicza się ok. 25 mln osób (wchodzą do niej również niektóre grupy kobiet o specjalizacjach zawodowych które są potrzebne armii, głównie w zawodach medycznych). Gdyby brać pod uwagę tylko tych, którzy przeszli służbę wojskową po roku 2005, bo ci mają poniżej 35 lat, to takich ludzi jest 5,5 mln. Do tej liczby należy dodać 500 tys. oficerów, którzy w tym czasie przeszli do rezerwy i mogą zostać powołani. Wszystko to oznacza, że możemy mówić o grupie 6 mln rezerwistów, którzy mogą zostać wcieleni do wojska. Armia ma zatem „z czego wybierać” i opisywane wielokrotnie problemy administracji wojskowej, która nie dysponuje odpowiednio rozbudowaną i aktualizowaną ewidencją ludności mogą zostać dość łatwo przezwyciężone. Co prawda ministerstwo obrony poinformowało, że najbardziej poszukiwanymi specjalizacjami wojskowymi będą czołgiści, strzelcy, kierowcy i mechanicy, ale już pojawiły się informacje, iż na poziomie lokalnym nikt nie przejmuje się tego rodzaju wytycznymi i mobilizacja ma bardziej charakter branki niż oznacza wcielenie do armii tych, którzy są najbardziej pożądani. Gdyby jednak kierowano się tymi zaleceniami ministerstwa obrony, to rezerwistów, którzy przeszli po 2005 roku przeszkolenie w tych specjalizacjach jest z grubsza rzecz biorąc 2 mln, czyli i tak znacznie więcej niżli 300 tys. o których mówił Szojgu. Jak interpretować tę niespójność? Wydaje się, że podana przez ministra obrony liczba mówi o doraźnych planach administracji wojskowej i w zależności od rozwoju wydarzeń na froncie liczba wcielanych do armii w kolejnych miesiącach może wzrosnąć.
Wiadomo też, że podmioty Federacji Rosyjskiej otrzymały „wskaźniki” ilu rekrutów mają dostarczyć. I tak Kraj Nadmorski na Dalekim Wschodzie ma zmobilizować 7,7 tys. mężczyzn, co stanowi 0,41 % ludności. Gdyby ten wskaźnik aplikować do całego kraju to trzeba by mówić o planach powołania co najmniej 596 tys. osób. Takie mechaniczne przeliczanie nie ma oczywiście sensu, bo mobilizacja ma wysoce asymetryczny charakter. Na czym to polega? W Moskwie i Petersburgu, miastach, szczególnie w tym ostatnim przypadku, uznawanych przez władze za najbardziej opozycyjnie nastawione, wciela się do wojska stosunkowo niewielu młodych mężczyzn (odpowiednio 16 i 3,2 tys.) podczas gdy zamieszkała przez znacznie mniejszą liczbę ludności Buriacja ma dostarczyć 7,7 tys. rekrutów. Pojawiły się w związku z tym głosy, że mobilizacja ma ukryty charakter „czystki etnicznej” bo w największym stopniu uderzy w regiony zamieszkałe przez mniejszości. Z Buriacji napływają też doniesienia, że mimo oficjalnych zapewnień Szojgu, iż nie będą powoływani studenci, wciela się do armii również i ich, zabierając bezpośrednio z zajęć w szkołach wyższych. Podobne doniesienia napływają zresztą z innych regionów w których dominuje ludność nierosyjska – z Jakucji, Tatarstanu, Dagestanu czy Czeczenii. W tym ostatnim przypadku mamy do czynienia z ciekawą sytuacją. Otóż Ramzan Kadyrow oświadczył, że na jego terenie nie będzie przeprowadzana mobilizacja, bo Czeczenia w 254 % „wykonała plan” jeśli chodzi o zasilenie rosyjskiej armii walczącej na Ukrainie. O jakim planie mowa nie doprecyzował, już samo ujawnienie informacji o posługiwaniu się wskaźnikami tego rodzaju przez władze jest ciekawe, znacznie jednak istotniejsze są motywy tego rodzaju deklaracji. Abstrahując od istotnej w tym wypadku kwestii czy Kadyrow wytrwa w tym postanowieniu i czy mu centrala na to pozwoli, jego słowa wywołały w Rosji falę spekulacji. Po pierwsze na jedną z przyczyn takiej postawy wskazuje się protesty matek, które na niewielką skalę, ale już w Czeczenii się zaczęły. Może to być memento dla „wielkorządcy” kraju. Wydaje się jednak, że w Groznym nie chcą po prostu oddać części władzy, a z tym wiązałoby się organizowanie poboru przez administracje wojskową, która nie jest podpięta pod lokalne układy, tym bardziej, że nie byłoby wcale gwarancji, iż rekruci zasilą bataliony złożone w całości z muzułmanów. Znając niechęć jaką w Rosji cieszą się „czarni” wcale tak nie musiałoby się stać, co z pewnością rodziłoby napięcia i rykoszetem uderzało w pozycję Kadyrowa. Wreszcie część rosyjskich liderów opinii publicznej w związku z oświadczeniem władcy Czeczenii zastanawia się otwarcie na czym ufundowana jest jego lojalność wobec Rosji i czy czasem nie ma ona bardzie personalnego (związek z Putinem) niźli państwowego charakteru. Portal Ważnyje Istorii przytacza słowa anonimowego przedstawiciele rosyjskich służb specjalnych, według których już od dłuższego czasu postawa Kadyrowa budzi w Rosji zaniepokojenie „bo nikt nie wie” w którą stronę on pójdzie jeśli w związku z wojną wewnętrzne napięcia w Federacji Rosyjskiej wzrosną.
Niezadowolenie w Dagestanie i Buriacji
Jednak niezależnie od tego co myśli i do czego dąży Kadyrow, już napłynęły informacje o niezadowoleniu w Dagestanie i Buriacji. Tutaj mamy do czynienie z ciekawym wydarzeniem. Otóż Cachiagijn Elbegdordż, były prezydent Mongolii (przez dwie kadencje) wezwał publicznie Buriatów, Tuwińców i Kałmuków aby ci uciekali do jego kraju gdzie dostaną azyl, chroniąc się przed brankę do rosyjskiego wojska. Ciekawe jak mobilizacja wpłynie na relacje Moskwy z Ułan Bator, co jest tym istotniejsze, że w trakcie ostatniego szczytu Szanghajskiej Organizacji Współpracy w Samarkandzie uzgodniono ponoć, że druga nitka Siły Syberii, na budowie której Rosji bardzo zależy będzie biegła przez Mongolię. Wiele jeszcze może się jeszcze tutaj zdarzyć.
Pierwsze dwa dni rosyjskiej mobilizacji pozwoliły na ujawnienie kilku zjawisk. Po pierwsze pojawiły się nagrania w których uwieczniono jednego z oficerów mówiących zmobilizowanym, iż „po dwutygodniowym przeszkoleniu” będą na froncie. Jeśli praktyka potwierdzi tego rodzaju nastawienie, to będzie oczywiste, że rosyjskie jednostki na Ukrainie są w dużo gorszym stanie niż do tej pory uważano, a to oznacza, iż w najbliższym czasie jeszcze możemy zobaczyć wiele ciekawych rzeczy, bo strona ukraińska z pewnością będzie to chciała wykorzystać. Nie ulega również wątpliwości, że wartość takiego szkolonego, przez 2 tygodnie wojska, nie jest wielka, i należałoby zgodzić się ze słowami dowódcy ukraińskich sił zbrojnych, który powiedział, iż „poradziliśmy sobie z rosyjska armią zawodową, teraz czas na amatorów”. W typowy dla Rosji sposób niektóre komisje wojskowe postanowiły „się wykazać” dążąc do wcielenie wszystkich kogo się uda złapać, po to aby być pierwszymi, którzy wypełnią narzucone przez górę wskaźniki. Pojawiły się informacje o zmobilizowanym 63 latku, mamy zdjęcia „koszar” zlokalizowanych w lesie pod gołym niebem, czy całkowicie zardzewiałych, niezdatnych do użytku Kbk AK, które otrzymali nowi rosyjscy żołnierze. Doszło to tego, że oficjalnie w sprawie nadużyć administracji wojskowej, zwłaszcza w rejonach Rosji zamieszkałych przez mniejszości wystąpił Walery Fadiejew, rosyjski rzecznik praw człowieka, a gubernator Jakucji, zaapelował do władz aby ci, którzy zostali niezgodnie z obowiązującym prawem wcieleni mogli wrócić do domu. Jeśli zatem mobilizację traktować w kategoriach sprawdzianu dla rosyjskiego systemu administracyjnego, to delikatnie rzecz ujmując, nie wypada to póki co dobrze, co więcej, ujawniają się napięcia na tle narodowościowym, a to w konsekwencji może mieć poważne znaczenie dla przyszłych relacji w Federacji Rosyjskiej.
A jak to wygląda z wojskowego punktu widzenia? Roman Switan, pułkownik rezerwy, komentujący w ukraińskich mediach sytuację na froncie powiedział, że w ciągu najbliższego miesiąca siły ukraińskie powinny znacząco skrócić linie styczności. W jego opinii oznacza to na Ługańszczyźnie zdobycie Łymanu i prawdopodobnie Siewierodoniecka, w Doniecku przystąpienie do „deokupacji” stolicy regionu a na Zaporożu „wyjście na Melitipol i Bierdiańsk”. W dłuższej perspektywie nie obawia się on rosyjskiego pospolitego ruszenia, bo jak powiedział „nic krytycznego nam się nie stanie, bo w XXI wieku już nie walczy liczba, walczy się przy użyciu technologii, poziomu wyszkolenia, broni, której mamy dość i przez ten czas myślę, że będziemy zdobywać więcej nowych systemów”. Co ciekawe podobną opinię prezentuje Robert Lee, analityk amerykańskiego think tanku strategicznego FPRI. Mówi on w dzienniku The Washington Post, że decyzja o mobilizacji jest jednym z najbardziej ryzykownych posunięć Putina. Raczej nie da ona przełomu w wojnie, a otwiera wiele frontów wewnętrznych.
Wszystko to oznacza, że zaczynają się w Rosji niezwykle interesujące procesy wewnętrzne, które wiele mogą zmienić. Warto abyśmy bacznie obserwowali to co tam się zaczyna dziać.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/615600-mobilizacja-czyli-sprawdzian-sprawnosci-panstwa-rosyjskiego
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.