Władimir Putin w swym dzisiejszym, ale nagranym wczoraj przemówieniu ogłosił częściową mobilizację w Federacji Rosyjskiej a stosowny ukaz został podpisany i opublikowany na internetowych stronach Kremla.
Krok ten ma szereg implikacji, zarówno wewnętrznych jak i międzynarodowych, o kwestiach wojskowych nie zapominając, które warto omówić. Zacznijmy od rachub politycznych Kremla, bo zarysowany przez Putina w wystąpieniu sposób rozumowania jest dość czytelny. W pewnym uproszczeniu argumentacja przedstawiona przez niego jest następująca - Rosja walczy z całym Zachodem, dlatego broniąc się i zarazem chroniąc rosyjskojęzyczną ludność terenów Ukrainy „uzna wyniki referendów” zapowiedzianych przez władze tzw. republik ludowych oraz Zaporoża i Chersońszczyzny. Jakie to będą wyniki wiadomo już dzisiaj, a zatem deklaracje Putina oznaczają przyłączenie tych obszarów do Federacji Rosyjskiej. Tym samym, co niedwuznacznie zapowiedział rosyjski prezydent, obejmą je te same gwarancje bezpieczeństwa, co cały obszar Federacji. Oznacza to, że kontynuowanie wojny przez Kijów, ale również ataki sił zbrojnych Ukrainy na cele położone w głębi Rosji mogą spotkać się z odpowiedzią, również związaną z użyciem broni jądrowej. Putin podkreślił gotowość odwołania się do tego środka presji dwukrotnie, mówiąc wprost, że „to nie jest bluff”, wspomniał też o ryzyku katastrofy nuklearnej w jednej z okupowanych ukraińskich elektrowni jądrowych.
Przemówienie i podjęta decyzja o częściowej mobilizacji jest krokiem w oczywisty sposób eskalacyjnym, w ten sposób został zresztą już oceniony przez brytyjski MSZ. Jednak zasadniczym pytaniem jest kwestia na co liczą Rosjanie? Ich sposób rozumowania ujawnił w telewizyjnej rozmowie Igor Striełkow – Girkin, były „minister obrony” Donieckiej RL, który powiedział, że jeśli Moskwa okaże determinację kontynuowania i osiągnięcia zwycięstwa w obecnej wojnie, a tym w jego opinii, było uderzenie z 24 lutego, które on odczytuje jako odmowę ze strony Rosji podporządkowania się woli kolektywnego Zachodu, to wówczas sojusznicy Ukrainy „odpuszczą” i raczej się wycofają niż wykonają kolejny krok na szczeblach eskalacyjnych. Przed wybuchem wojny w obliczu zdecydowania Rosji już raz, w opinii tego oficera rosyjskiego wywiadu, „pękli” i zaczęli ewakuować z Kijowa swoje ambasady, przedstawicielstwa i misje oraz namawiać własnych obywateli do wyjazdu. Tak samo, w opinii Striełkowa, Zachód postąpi i obecnie. A zatem w logice działania Moskwy, oczywiście mowa o planie politycznym, deklaracje Putina są w gruncie rzeczy defensywne, bo ich celem jest zakończenie konfliktu i zmuszenie Ukrainy, a także jej sojuszników do pogodzenia się z nowym stanem rzeczy. W tym duchu zresztą było utrzymane całe przemówienie rosyjskiego prezydenta, który próbował przekonać swoich rodaków, że to oni są ofiarą agresji. Mamy do czynienia z dość czytelnym aplikowaniem doktryny eskalacji celem deeskalacji, której istotą jest znaczące podniesienie stawki w toczącej się wojnie po to aby przeciwnik, obawiając się o jej eskalację, ustąpił.
Rachuby Kremla
Wydaje się, że te rachuby Kremla i części rosyjskich elit są już obecnie wyraźnie spóźnione i Zachód, w tym państwa najbardziej skłonne do kompromisu z Moskwą, są obecnie już w zupełnie innej fazie myślenia strategicznego o konflikcie. Obecnie „na tapecie” zachodnich sojuszników Ukrainy znalazły się bowiem trzy kwestie. Poważnie dyskutuje się dostarczeniu Kijowowi rakiet o zasięgu do 300 km, mowa o systemach ATACMS, nie została ostatecznie zarzucona idea dostarczenia samolotów bojowych, zwłaszcza, że szkolenie pilotów ukraińskich już trwa od jakiegoś czasu, wreszcie ostatnio pojawiła się idea europejskiej koalicji Leopard – 2, której celem miałoby być wysłanie na Ukrainę co najmniej 90 tych czołgów tego typu. Ciekawe są, w tym kontekście, ostatnie wypowiedzi kanclerza Scholza, który nie odrzucił idei dostawy Leopardów a raczej koncentrował swą uwagę na tym, iż za tym posunięciem musi stać koalicja europejska, większa grupa państw, skupionych wokół Niemiec, które dostarczą je na Ukrainę. Koalicyjność dostaw jest nie tylko przejawem ostrożności niemieckiej polityki w kwestiach wojskowych, ale zbudowania nawet doraźnie aliansu tego rodzaju oznaczałoby odzyskanie przez Berlin inicjatywy dyplomatycznej i w konsekwencji prymatu w Europie, bo tylko państwa naszego kontynentu użytkują te czołgi. Na poziomie politycznym targi już najwyraźniej mają miejsce czego w mojej opinii potwierdzeniem jest wczorajsze wystąpienie Scholza w ONZ. Warto zwrócić uwagę na fakt, że poprosił on o poparcie niemieckiej kandydatury do funkcji czasowego, w latach 2027-28, członka Rady Bezpieczeństwa ale również opowiedział się za reformą tej instytucji, które miałaby sprowadzić się, m.in. do uzyskania przez Berlin stałego krzesła. Mamy do czynienia z przedstawioną w języku polityki, w sposób elegancki, wizją nowego już post-wojennego ładu światowego z odmienną rolą Niemiec, niewykluczone że również Indii i z pewnością Rosji, która do tej pory zawsze przeciwstawiała się zmianom w gronie stałych członków Rady Bezpieczeństwa. Zaryzykuję tezę, że właśnie trwają zapewne zakulisowe, ale z pewnością ożywione, rozmowy miedzy Berlinem a Waszyngtonem na temat warunków poważniejszego zaangażowania się Niemiec w wojskowe wsparcie Ukrainy. Jeśli zostaną one rozstrzygnięte, to nie tylko Leopardy-2, ale również rakiety o zasięgu do 300 km i myśliwce, nie mówiąc już o innym sprzęcie, mają szansę trafić na Ukrainę. A to jest nie tylko kolejny krok eskalujący wojnę, ale również zważywszy na siłę tego potencjału, stopień ukraińskiej mobilizacji i problemy kadrowe Rosjan, może on okazać się posunięciem przesuwającym relacje sił na korzyść Kijowa. I temu również stara się zapobiec Putin przez ogłoszenie częściowej mobilizacji i deklarując gotowość Moskwy do eskalowania wojny. Mechanizm zastraszenia był do tej pory skutecznym narzędziem, którym posługiwała się Rosja. Czy uda się i teraz? Po Iziumie już nie jest to takie pewne.
Warto teraz nieco uwagi poświęcić zapisom ukazu o mobilizacji, a także temu, co komentując tę decyzję, powiedział Sergiej Szojgu, bo one pozwalają zrozumieć, czego Kreml boi się obecnie najbardziej. Z punktu widzenia bieżącej sytuacji najistotniejszym postanowieniem są regulacje art. 4 Ukazu o częściowej mobilizacji. Mówi on o tym, że „kontrakty o odbycie służby wojskowej zawarte przez personel wojskowy zachowują ważność do końca okresu częściowej mobilizacji”. To automatyczne przedłużenie kontraktów, które w Rosji podpisywane są na 6 miesięcy, wskazuje na to, iż armia ma nie tylko narastający problem, o czym świadczą choćby zdobyte przez stronę ukraińską w zdobytym Iziumie dokumenty, z rosnąca falą tych, którzy chcą się zwolnić ze służby wypowiadając kontrakt, ale przed oczyma sztabowców rysuje się kolejny katastrofalny scenariusz – ci, którym już niedługo kończą się kontrakty nie będą chcieli ich przedłużyć. Formalnie dowódcy liniowi nie mieliby narzędzi aby utrzymać ich w szeregach, co oznacza, że mogłoby następować faktyczne załamywanie się sytuacji w niektórych przynajmniej formacjach sił zbrojnych Rosji. Ta groźba wcale nie jest teoretyczna, bo z podobnym zjawiskiem zetknęli się dowódcy rosyjskiego kontyngentu w Naddniestrzu, nie ma chętnych do służby, a obecni żołnierze kontraktowi nie chcą przedłużać umów. Wiele to mówi o morale rosyjskiego wojska, ale również sporo o tym czego się w Moskwie boją. Warto zwrócić też uwagę na to, że w pkt. 8 opublikowanego Ukazu znajdują się regulacje podporządkowujące „najwyższych urzędników Federacji Rosyjskiej” administracji wojskowej w kwestiach związanych z częściową mobilizacją. To jest na pierwszy rzut oka posunięcie rutynowe, tylko nie w rosyjskich realiach, gdzie w ostatnim czasie mieliśmy do czynienia z wezwaniami do „samomobilizacji” na poziomie władz guberni. Nie chodzi tylko o wezwania Kadyrowa w tym zakresie, ale również o działania podjęte przez niektórych gubernatorów. Rosyjscy komentatorzy uznali te kroki nie tylko jako formę swoistego votum nieufności części przedstawicieli obozu władzy wobec dotychczasowej polityki Kremla, ale również za zjawisko potencjalnie groźne. Jeśli bowiem lokalne elity dysponowałyby w przyszłości własnym potencjałem wojskowym, a tak były te „bataliony ochotnicze” konstruowane, to władztwo Kremla uległoby pewnemu ograniczeniu i mielibyśmy do czynienia z precedensem. Wydaje się też, że w przeciwieństwie do republik północnego Kaukazu i innych regionów zamieszkałych przez ludność nie-rosyjską, samomobilizacja nie dawała oczekiwanych skutków wśród samych Rosjan, co mogłoby, w dłuższej perspektywie zaburzyć kruchą relację narodowościową w armii. Zatem z punktu widzenia wzmocnienia rosyjskiego wysiłku wojennego samomobilizacja miała ograniczony efekt (a nawet można w skali makro mówić o niepowodzeniu tego przedsięwzięcia), a konsekwencje jej promowania byłyby potencjalnie wręcz groźne, co w efekcie skłoniło Kreml do pójścia o krok dalej. Otóż wydaje się, i to druga uprawniona linia argumentacji, że decyzja o częściowej mobilizacji została podjęta pod wpływem zarówno oceny sytuacji wewnętrznej jak i tego co może stać się na froncie w perspektywie kilku najbliższych tygodni. Zacznijmy od tej drugiej kwestii. Rosjanie boją się bowiem, ich kanały na platformie Telegram pełne są tego rodzaju przestróg, kolejnych klęsk na froncie. Może w każdej chwili załamać się obrona Chersońszczyzny, może upaść Łyman a w następstwie Lysyczańsk i Siewierodonieck, co otworzy siłom ukraińskim drogę na Ługańsk. Spekuluje się też o możliwej kolejnej ofensywie, tym razem na Donieck i dalej Mariupol. Podejmując decyzję o częściowej mobilizacji, a także o uznaniu wyników „referendów” Putin wysyła do Rosjan czytelny sygnał – nawet jeśli teraz cofniemy się, to po tym jak zwiększymy w wyniku mobilizacji nasze możliwości, zwyciężymy. Przygotowuje Rosjan w ten sposób na kolejne złe wieści, jednocześnie pokazując czytelną i przez wielu pożądaną, drogę do zwycięstwa.
Kontekst wewnętrzny
Trzeba jeszcze zwrócić uwagę na wewnętrzny kontekst tego, co się wydarzyło. Otóż jeszcze w ubiegłym tygodniu przedstawiciele Kremla, w tym rzecznik Pieskow mówili o tym, że nie przewiduje się kroków tego rodzaju a politycy kojarzeni z Putinem (np. Mironow) utrzymywali oficjalną linię w świetle której „Rosja ma wystarczające zasoby” aby dać sobie radę na Ukrainie. Zmiana, której świadectwem jest dzisiejsze wystąpienie Putina, ale także nowa legislacja świadczy o tym, że wydarzyło się coś co wpłynęło na korektę stanowiska obozu rządzącego Rosją? Co się stało? O aspekcie międzynarodowym pisałem wczoraj, teraz warto abyśmy poświęcili nieco uwagi kwestiom wewnętrznym. Otóż nie jest żadną tajemnica, że tzw. blok polityczny Kremla, którym kieruje Sergiej Kirijenko nie tylko regularnie prowadzi pogłębione badania opinii publicznej w Rosji, ale odczytując nastroje odpowiednio stara się korygować linię polityczną Kremla. Najlepszym przykładem jak to działa w praktyce są wydarzenia sprzed 4 lat, również z września, 2018 roku. Wówczas w Putin zaproponował Japonii zawarcie traktatu pokojowego kończącego stan wojny między oboma krajami i przy okazji rozwiązującego tzw. kwestię Kurylską. Rosyjska prasa pisała wówczas, że porozumienie w tej ostatniej materii miało zawierać rozwiązania wynegocjowane jeszcze za czasów Chruszczowa w 1956 roku, które to ustalenia czynił, nota bene ojciec ówczesnego (z 2018 roku) premiera Japonii Abe. Przewidywało ono, że dwie najmniejsze wyspy spornego archipelagu zostaną zwrócone. Po tym jak media zaczęły pisać o tego rodzaju perspektywach zaktywizowała się rosyjska opozycja nacjonalistyczna, ze Striełkowem – Girkinem na czele. Organizować poczęli oni demonstracje a Kreml zlecił przeprowadzenie pogłębionych badań opinii publicznej, który w tym przypadku miały charakter mini-referendum bo wzięło w nim udział nawet 80 % populacji regionu. Większość Rosjan zarówno na poziomie federalnym jak i lokalnie, jak się później okazało, była przeciwko takim warunkom pokoju z Japonią i Putin, mimo, że to była jego inicjatywa, zrewidował swoje stanowisko. Wydaje się, że z podobnym zjawiskiem mieliśmy do czynienia i teraz. Otóż najprawdopodobniej regularnie prowadzone przez Kreml badania opinii publicznej pokazały, że Rosjanie są gotowi zaakceptować ograniczoną mobilizację jeśli to da perspektywę zwycięstwa w wojnie.
O kwestiach wojskowych pisałem kilka dni temu, ale dziś warto choćby zasygnalizować opinie Jacka Watlinga, eksperta think tanku strategicznego RUSI, który napisał, że problemem rosyjskich sił zbrojnych jest generalnie rzecz biorąc ich niewielka elastyczność, problem z dostosowaniem się do zmieniających się warunków. Są one zaprojektowane, zorganizowane i dowodzone tak jakby miały realizować tylko jeden cel i walczyć odwołując się wyłącznie do jednej formuły taktycznej. Podobnie szkoleni są rosyjscy żołnierze, nie mówiąc już o dowódcach. Mają niezły sprzęt, myśl wojskowa jest często na lepszym niźli na Zachodzie poziomie, ale co z tego, kiedy armia jest narzędziem obliczonym na wykonywanie niemal wyłącznie jednego zadania. Jeśli plan wojny okazuje się „nie trafiony” to cały system ma wielkie problemy ze zmianą sposoby walki, z adaptacją do nowych warunków. Odruchowo odwołuje się do masy, bo nadal rosyjscy dowódcy tkwiąc w starym paradygmacie myślenia, są przekonani, że przewaga ilościowa da im zwycięstwo. Ale tak nie jest i to oznacza, że nawet jeśliby w perspektywie kilku najbliższych miesięcy Rosjanom udało się dobrze wyszkolić i wyposażyć, co jest więcej niż wątpliwe, te 300 tys. żołnierzy, to i tak zwycięstwo w wojnie z Ukrainą raczej im się oddala niźli zbliża. Chyba, że Zachód da się zastraszyć.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/615221-mobilizacja-i-co-dalej-krok-w-oczywisty-sposob-eskalacyjny