Sukcesy armii ukraińskiej, której w ostatnim tygodniu udało się wyprzeć Moskali z obszarów na zachód od rzeki Oskił, a także de facto sparaliżować rosyjski system logistyczny, bo to oznacza opanowanie ważnego węzła kolejowego jakim jest Kupiańsk, skłaniają do postawienia kilku pytań. Pierwszym jest oczywiście co dalej?
Rosjanie, jak donoszą ich kanały informacyjne na platformie Telegram próbują odbudować swoje linie obrony na rzece Oskił. Nie jest to łatwe zarówno z tego względu, że ukraińskie siły zbrojne „idą za ciosem”, jak i dlatego, iż wycofanie się z Iziumu nie było wcale, wbrew oficjalnej narracji, ani uporządkowane, ani też bezproblemowe, bo Moskale stracili duże ilości sprzętu pancernego i zmechanizowanego, nie mówiąc już o amunicji i sile żywej. Z ostatnich informacji wynika też, że intensywne walki trwają w okolicach miejscowości Łyman znajdującej się między Słowiańskiem a Siewierodonieckiem. Co ciekawe, jak podał wczoraj jeden z rosyjskich komentatorów siłom ukraińskim udało się sforsować rzekę Północny Doniec w okolicach miejscowości Biłohoriwka i wyjść na flankę Rosjan broniących się pod Łymanem. Dlaczego to jest ważne? Po pierwsze trzeba pamiętać, że próbując przeprawić się w tym samym miejscu w maju Moskale dostali ciężkie baty i próba przeprawy się nie powiodła. Jeśli zatem teraz siły ukraińskie dokonały to, czego nie udało się rosyjskim, to mamy kolejną porażkę prestiżową, co w obliczu załamywania się morale może mieć znaczenie. Ale z operacyjnego punktu widzenia, oczywiście jeśli te informacje się potwierdzą, mamy do czynienia z jeszcze ważniejszym wydarzeniem, bo obejście rosyjskich pozycji może w efekcie oznaczać, że Łyman zostanie przez Ukraińców zdobyty. Gdyby tak się stało, to następnym celem uderzenia będzie Siewiersk, Siewierodonieck a potem już Ługańsk. Jeśliby zatem stronie ukraińskiej udało się przełamać Rosjan, to wydarzenia mogą potoczyć się szybko, choć przestrzegałbym przed nadmiernym optymizmem. Rosjanie, jak donoszą ich kanały informacyjne na platformie Telegram próbują odbudować swoje linie obrony na rzece Oskił. Nie jest to łatwe zarówno z tego względu, że ukraińskie siły zbrojne „idą za ciosem”, jak i dlatego, iż wycofanie się z Iziumu nie było wcale, wbrew oficjalnej narracji, ani uporządkowane, ani też bezproblemowe, bo Moskale stracili duże ilości sprzętu pancernego i zmechanizowanego, nie mówiąc już o amunicji i sile żywej. Z ostatnich informacji wynika też, że intensywne walki trwają w okolicach miejscowości Łyman znajdującej się między Słowiańskiem a Siewierodonieckiem. Co ciekawe, jak podał wczoraj jeden z rosyjskich komentatorów siłom ukraińskim udało się sforsować rzekę Północny Doniec w okolicach miejscowości Biłohoriwka i wyjść na flankę Rosjan broniących się pod Łymanem. Dlaczego to jest ważne? Po pierwsze trzeba pamiętać, że próbując przeprawić się w tym samym miejscu w maju Moskale dostali ciężkie baty i próba przeprawy się nie powiodła. Jeśli zatem teraz siły ukraińskie dokonały to, czego nie udało się rosyjskim, to mamy kolejną porażkę prestiżową, co w obliczu załamywania się morale może mieć znaczenie. Ale z operacyjnego punktu widzenia, oczywiście jeśli te informacje się potwierdzą, mamy do czynienia z jeszcze ważniejszym wydarzeniem, bo obejście rosyjskich pozycji może w efekcie oznaczać, że Łyman zostanie przez Ukraińców zdobyty. Gdyby tak się stało, to następnym celem uderzenia będzie Siewiersk, Siewierodonieck a potem już Ługańsk. Jeśliby zatem stronie ukraińskiej udało się przełamać Rosjan, to wydarzenia mogą potoczyć się szybko, choć przestrzegałbym przed nadmiernym optymizmem.
Siły ukraińskie z pewnością są już zmęczone, ryzykownym jest też działanie na wydłużonych liniach zaopatrzeniowych, co raczej wskazywałoby na perspektywę stabilizowania sytuacji. Utrata przez Moskali Kupiańska dezorganizuje cały ich system logistyczny i szerzej, możliwości obrony północno – wschodniej części Ukrainy. Gdyby Ukraińcom udało się wejść do Ługańska to byłoby to nie tylko znaczący sukces symboliczny, a również polityczny, bo pamiętajmy, że Putin rozpoczął „specjalną operację” po tym, jak uznał obydwie „republiki ludowe” w ich administracyjnych granicach z 2014 roku. Gdyby zatem siłom ukraińskim udało się zdobyć jedną ze stolic tych pseudo-państw, to nawet, jak niedawno mówił Michaiło Podoliak, mógłby to być przełomowy moment w wojnie, bo porażka Rosjan dla wszystkich, w tym obywateli Federacji Rosyjskiej byłaby oczywista. Jego zdaniem upadek Ługańska czy Doniecka „wywołałby efekt domino” i w sposób kaskadowy zacząłby się załamywać rosyjski front. Do tego jednak, jak się wydaje, jeszcze dość daleko, ale warto mieć w pamięci, że postępy sił ukraińskich na tym kierunku mogą nawet skłonić Moskali, tak jak to się stało na północ od Charkowa do ewakuowania całego północno – wschodniego rogu Ukrainy, bo nie bardzo istnieje możliwość zorganizowania nowych linii obrony.
Ale to nie koniec ciekawych informacji. Igor Striełkow – Girkin napisał, że w rejonie Wuhledaru na froncie donieckim siły ukraińskie organizują podobne, jak w przypadku Iziumu – Kupiańska zgrupowanie uderzeniowe. Niewiele na ten temat wiadomo, ale jest jasne, że likwidacja rosyjskiego zgrupowania wokół Iziumu znaczenie zwiększyła możliwości manewru armii ukraińskiej i gdyby kolejne natarcie poszło w tym kierunku, to w razie powodzenia i dojścia do Mariupola, co jest oczywiście jeszcze odległą perspektywą, Rosjanie przecięci zostaliby „na pół”, a ich drogi zaopatrzenia zostały zagrożone. Mają oczywiście Most Krymski, ale w ukraińskiej prasie pojawiła się ciekawa informacja, że Kijów otrzymał od Niemiec nieznaną liczbę rakiet JFS-M wystrzeliwanych z wyrzutni HIMARS, które mają zdolność rażenia celów na odległość do 500 km. Ukraińskie siły zbrojne mają już zdolności uderzenia na cele znacznie oddalone od kontrolowanych przez siebie terenów o czym świadczą wczorajsze wybuchy w Taganrogu. Prawdopodobnie zaatakowane zostało przez nich znajdujące się tam lotnisko, na którym bazowały, jak się spekuluje, rosyjskie samoloty wczesnego ostrzegania AWACS. Jeśli potwierdzą się doniesienia o ich zniszczeniu, to byłaby to duża strata dla Moskali i poważne osłabienie ich zdolności operowania z Krymu, z pewnością w zakresie świadomości sytuacyjnej. Mając rakiety średniego zasięgu Ukraińcy, przynajmniej w teorii, mogliby zaatakować most przez Przesmyk Kerczeński, który w Kijowie uznawany jest za nielegalną budowlę. Oczywiście Rosjanie mogliby zaopatrywać Krym z morza, ale po tym jak strona ukraińska dostała od Norwegii i Wielkiej Brytanii zaawansowane systemy do zwalczania celów na wodzie nie jest to już taka prosta sprawa.
Wreszcie warto nieco uwagi poświęcić temu co dzieje się na Chersońszczyźnie, bo ten kierunek operacyjny w ostatnich dniach z oczywistych względów zszedł na plan drugi. Analitycy z amerykańskiego Institute for a Study of War analizując zdjęcia satelitarne doszli do wniosku, że wojska rosyjskie opuściły ważny punkt strategiczny na przedpolach Chersonia, a wczoraj pojawiły się też doniesienia, iż Moskale na całym zachodnim brzegu Dniepru myślą o poddaniu się i testują możliwość rozpoczęcia negocjacji na ten temat. Powiedziała o tym Natalia Gumieniuk, kierująca centrum prasowym ukraińskiego zgrupowania „Południe”, według której Rosjanie chcieliby złożyć broń. Nie ulega wątpliwości, że ich siły, stale nękane ostrzałami artyleryjskimi oraz pozbawione, a przynajmniej mające poważne problemy z zaopatrzeniem, są już zmęczone, tym bardziej jeśli morale nie jest wysokie.
Już z tego opisu wyłania się obraz z którego wynika, że inicjatywę operacyjną przejęli w tej fazie wojny Ukraińcy. Mogą atakować na różnych kierunkach, a skuteczne uderzenia na każdym z nich może doprowadzić do istotnych zmian na froncie. To dlatego niektórzy rosyjscy komentatorzy, tacy jak przywoływany już przeze mnie wcześniej Striełkow – Girkin, są przekonani, że „wojna jest przegrana”, a klęska jest tylko kwestią czasu. Z pewnością rosyjskie dowództwo jest zdezorientowane i nie kontroluje do końca sytuacji we własnych szeregach, o czym mogą świadczyć ostatnie informacje z ukraińskiego Sztabu Generalnego. Wynika z nich, że Moskale przestali dyslokować na front nowe, sformowane już oddziały. Tego rodzaju decyzja jest zapewne wynikiem dwóch równolegle zachodzących zjawisk. Po pierwsze ochotnicy z nowego naboru, których skusiły przede wszystkich perspektywa wysokich poborów, w obliczu tego co się dzieje w ekspresowym tempie stracili ochotę, aby trafić na pole boju. Z ich wyszkoleniem jest bowiem najprawdopodobniej tak jak w przypadku jednego z marynarzy Floty Bałtyckiej, którego relację, po tym jak trafił do niewoli, można od wczoraj oglądać w mediach społecznościowych. Ten młody chłopak mówi, że po tygodniowym przeszkoleniu został czołgistą. Jeśli tak wyglądają nowe bataliony z 3. Korpusu Armijnego, to nie wróżę im powodzenia. Drugi powód wstrzymania dyslokacji nowych oddziałów przez rosyjskie dowództwo wydaje się oczywisty – linia frontu i pozycje walczących zmieniają się tak szybko, że nie bardzo wiadomo gdzie je wysłać, a na dodatek po zajęciu Kupiańska i zablokowaniu logistyki kolejowej pojawia się problem jak to zrobić.
Amerykański wywiad, jak donosi The Washington Post jest zdania, że Rosjanie mogą jeszcze się wycofać z niektórych terenów, ale póki co, trudno mówić o ich strategicznej porażce. Podobnego zdania jest w gruncie rzeczy ukraiński minister obrony Ołeksandr Reznikow, którego zdaniem Moskale mogą jeszcze zaatakować. A zatem są powody do radości, ale nie oznacza to, że wojna jest już wygrana. Takie wrażenie można było odnieść z tonu wielu wypowiedzi w polskich mediach. Sprawy nie wyglądają tak prosto, tym bardziej, że jak się ocenia już za 2 może 3 tygodnie na Ukrainie zaczną się intensywne jesienne opady, co w związku z rozmiękłą glebą utrudni życie stronie atakującej. Trochę tak jak w lutym, kiedy ciepła zima i rozmiękłe pola kanalizowały na drogach ruch rosyjskich kolumn pancernych ułatwiając życie broniącym się. Tylko, że teraz stroną atakującą jest Ukraina.
Możemy jeszcze przez te 2 do 3 tygodni sporo zobaczyć, ale na zwycięski koniec wojny przyjdzie nam jeszcze zapewne poczekać. Tym bardziej, że wcześniej trzeba będzie rozstrzygnąć szereg dylematów o charakterze politycznym i strategicznym. Strona ukraińska prosi o nowe rodzaje broni, w tym rakiety o większym zasięgu i odpowiadające NATO-wskim standardom czołgi. Chodzi oczywiście o niemieckie Leopardy-2. Berlin jest w tej materii bardzo oporny, o czym pisze, w krytycznym tonie politico.eu. Co prawda w jednej ze swych ostatnich wypowiedzi kanclerz Scholz nie odrzucił takiej perspektywy mówiąc, że „Niemcy nie mogą działać same” w kwestii dostaw czołgów i chcieliby pierwej skonsultować tego rodzaju krok z sojusznikami. Przełamanie oporów Berlina będzie zatem, jeśli w ogóle uznać, że jest to realne, wymagało zbudowania politycznej koalicji sojuszniczej na rzecz dostaw ciężkiego sprzętu na Ukrainę, a to oznacza, iż zajmie to jakiś czas i przed zmianami pogodowymi zapewne się nie zdąży. Może właśnie o to chodzi?
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/614153-co-dalej-z-wojna-na-ukrainie