Ukraińska ofensywa na północy od Iziumu rozwija się bardzo obiecująco. Walki trwają już na przedpolach Kupiańska, ważnego węzła komunikacyjnego, którego zdobycie pozwoliłoby odciąć zaopatrzenie dla rosyjskiego, dużego zgrupowania w tym rejonie. Potwierdza się to, o czym pisałem dziewięć dni temu, analizując ukraińską ofensywę na Chersońszczyźnie, kiedy pisałem, że jej skala nie skłania do myślenia, iż mamy do czynienia z wielkim uderzeniem a raczej operacją polegającą na wywieraniu stałej presji na Rosjan i być może odwróceniu ich uwagi (maskirowka) od innego regionu, gdzie rozpocznie się rzeczywiste uderzenie. Wówczas eksperci na których się powoływałem przypuszczali, że może to być rejon Iziumu, czy szerzej, obwód charkowski. Nie oznacza to oczywiście, że natarcie na Chersońszczyźnie jest bez znaczenia, przeciwnie w ukraińskiej strategii polityczno–wojskowej odgrywa ono fundamentalną rolę i jeszcze dużo na tym kierunku będzie się działo. Jeśli chodzi o kwestie polityczne, to Kijów już może mówić o pierwszym sukcesie, bo Moskale zrezygnowali z planów przeprowadzenia 10 września tzw. referendum na terenach okupowanych. Teraz trwa w Rosji dyskusja, kiedy ono mogłoby się odbyć – Andrij Turczak, sekretarz Jednej Rosji proponuje datę 4 listopada (Dzień Jedności), ale co ciekawe, w jego publicznych wypowiedziach dominuje kwestia „powrotu do Rosji” Doniecka i Ługańska, a nie wspomina się o podobnych krokach na innych terenach okupowanych. Siergiej Aksionow, rosyjski gubernator Krymu, deklarował, że opanowane przez Moskali terytoria mogą zostać włączone do Federacji Rosyjskiej nawet bez referendum a z kolei rzecznik Kremla Pieskow powiedział, iż tak długo jak trwają na obszarach o których mowa walki, to trudno myśleć o referendach, co by wskazywało na to, iż również w Donbasie tego rodzaju akt polityczny nie jest, póki co, planowany.
Wracając do ukraińskiej ofensywy w kierunku na Kupiańsk, to warto wspomnieć o powtarzających się doniesieniach na temat załamywania się woli walki Moskali. Potwierdza to ostatni komunikat ukraińskiego Sztabu Generalnego w którym mówi się , a tego rodzaju informacja pojawiła się po raz pierwszy w czasie tej wojny, o pojmaniu 15 żołnierzy rosyjskich przebranych w cywilną odzież. Morale Rosjan nie wzmocnią też doniesienia o tym, iż do ukraińskiej niewoli wpadł generał Andrij Syczew dowodzący zgrupowaniem Zachód, a jest to od czasów II wojny światowej najwyższy rangą rosyjski dowódca, który został pojmany. Nota bene Syczew też został ujęty w mundurze oficera niższej rangi. Specjaliści amerykańskiego Institute for a Study of War przewidują, że strona ukraińska przejmie kontrolę nad Kupiańskiem w czasie najbliższych 72 godzin, a to oznacza, że będziemy mieć do czynienia z „kotłem pod Iziumem”, Moskale nie mają bowiem zdolności sforsowania rzeki Północny Doniec z tej prostej przyczyny, że wszystkie jednostki inżynieryjne dysponujące zdolnościami do budowy przepraw pontonowych zostały wysłane na Chersońszczyznę. Jeśli ten scenariusz się ziści, a jest on coraz bardziej prawdopodobny, to możemy mieć do czynienia z przełomem, przede wszystkim o charakterze psychologicznym, a przecież wiadomo jak na wojnie istotne jest morale. Trzeba pamiętać, że Ukraina przegrała wojnę o Donbas 2014-15 po słynnym Kotle pod Debalcewem i cień tej porażki nadal ciążył. Teraz może się to zmienić, z kolei Moskale będą walczyć obciążeni pamięcią o własnych klęskach w tej wojnie, najpierw pod Kijowem, a teraz, daj Boże, pod Iziumem.
Jak zapowiedział Wadim Skibicki, przedstawiciel Głównego Zarządu Wywiadu, strona ukraińska będzie intensyfikować wojnę partyzancką na tyłach wroga, co oznacza, że Rosjanie będą atakowani praktycznie wszędzie. Na Białorusi, na poligonach pod Brześciem i w na Witebszczyźnie rozpoczynają się manewry wojskowe, których celem jest, jak można przypuszczać, „związanie” sił ukraińskich po to, aby Kijów nie był w stanie przerzucić nowych oddziałów celem wsparcia ofensywy. Strona ukraińska odpowiedziała na to organizując na terenie Obwodów Wołyńskiego, Żytomierskiego i Równieńskiego ćwiczenia „Północny Huragan”, w których jednak nie biorą udziału regularne formacje sił zbrojnych, ale policja, straż graniczna i Gwardia Narodowa. Z ciekawych informacji, które pojawiły się również wczoraj, warto zwrócić uwagę na doniesienia Ukraińskiej Prawdy o kryzysie w rosyjskich formacjach stacjonujących na terenie separatystycznego Naddniestrza. Musimy pamiętać, że tamtejszy kontyngent rosyjski w całości złożony jest z autochtonów, bo jeszcze za rządów Vlada Plachotniuca Mołdawia wprowadziła blokadę, jeśli chodzi o przemieszczanie się wojskowych, w związku z czym Moskwa podjęła decyzję o rekrutowaniu żołnierzy kontraktowych wyłącznie z grona lokalnych mieszkańców mających rosyjskie paszporty. Tylko, że teraz widząc co się dzieje na Ukrainie i bojąc się, że zostaną wysłani na front, ci mieszkańcy Naddniestrza nie chcą przedłużać kontraktów, a zaciąg spadł praktycznie do zera. Ukraiński wywiad, na informacje którego powołują się dziennikarze, donosi, że w obliczu takiej sytuacji dowództwo rosyjskiego kontyngentu w Transnistrii podjęło decyzję o „zwiększeniu intensywności ćwiczeń”. To co się dzieje zarówno na granicy Ukrainy z Białorusią, jak i Mołdawią pokazuje, że w wymiarze politycznym, póki co jeszcze nie kinetycznym, wojna ma już wymiar regionalny, przede wszystkim z tego względu, że zwycięstwo którejkolwiek ze stron z pewnością doprowadzi do zmian w sytuacji, zarówno w Mińsku jak i Kiszyniowie a z pewnością w Tyraspolu.
Mick Ryan, emerytowany generał australijskich sił zbrojnych, obecnie profesor strategii, komentujący na bieżąco dla mediów światowych sytuację na froncie napisał, że ostatnie sukcesy strony ukraińskiej, zarówno na północ od Iziumu jak i na Chersońszczyźnie świadczą o przechwyceniu przez Kijów inicjatywy już nie na poziomie taktycznym, ale również operacyjnym. Czy Ukraińcy będą w stanie w wyniku rozpoczętych działań przechwycić inicjatywę również na poziomie strategicznym, tego jeszcze nie wiadomo, ale z pewnością będą się o to starali.
Świadczy o tym choćby artykuł, autorstwa dowodzącego ukraińskimi siłami zbrojnymi generała Załużnego oraz również generała, obecnie deputowanego do Rady Najwyższej, Michaiła Zabrodskiego, który został opublikowany przedwczoraj. To ważne wystąpienie, zarówno w wymiarze strategicznym, jak i politycznym, które pozwala ocenić jak obecnie wyglądają cele wojenne Kijowa. Ciekawą a mniej znaną w Polsce postacią z tej dwójki jest Zabrodski, obecnie deputowany partii Europejska Solidarność Petro Poroszenki, a w przeszłości dowódca ukraińskich sił specjalnych i bohater wojny z lat 2014–15. Ten młody (49 lat) dwugwiazdkowy generał jest bowiem, jak napisał Phill Karber, autorem najdłuższego w powojennej (po II wojnie światowej) udanego rajdu przeprowadzonego w warunkach wojennych na tyłach wroga, który miał długość 470 km. Zanim napiszę co obydwaj generałowie mają do powiedzenia na temat wojennych celów Ukrainy, a są to ważne i ciekawe rzeczy, warto też nieco uwagi poświęcić politycznemu znaczeniu ich wspólnego wystąpienia. Od pewnego czasu w ukraińskich mediach trwa bowiem ciekawa debata na temat tego czy kraj w odpowiedni sposób przygotował się do wojny, kto nie dopełnił swoich obowiązków, dlaczego Rosjanom tak łatwo udało się przekroczyć Dniepr i zdobyć Chersoń. Sporo też pisze się o tarciach na linii wojsko, a precyzyjnie generał Załuzny – Zelenski, choć raczej w tym wypadku należałoby raczej napisać, otoczenie Zełenskiego. Sam Prezydent jest dziś uznawany za bohatera narodowego i jego otwarte atakowanie nie przyniesie nikomu na Ukrainie „punktów”, ale już tym immunitetem nie jest objęte otoczenie Zełenskiego, a przede wszystkim szef jego administracji Yermak. Oleksiej Arestowicz, który jest pułkownikiem wywiadu, więc jego słowa traktować należy w kategoriach wystąpienia „frakcji wojskowej”, przypomniał w rozmowie z Dmitrijem Gordonem, że na kilka tygodni przed 24 lutego na Chersońszczyźnie odbywały się manewry ukraińskich sił zbrojnych, które były formą niejawnego przygotowania się do rosyjskiej agresji, ćwiczenia wizytował Zełenski i wszystko na tym kierunku „miało być w porządku”. Nie było, i dziś na Ukrainie słychać głosy, że po prostu miała miejsce zdrada w wyniku której nie został wysadzony żaden z zaminowanych uprzednio mostów przez Dniepr. Tylko, że Chersońszczyznę nadzorował Andrij Naumow, wiceszef ukraińskiej Służby Bezpieczeństwa, który zresztą uciekł z kraju i został aresztowany, przypadkowo zresztą, w Serbii. Naumow był zaufanym Iwana Bakanowa, ówczesnego szefa SBU, który dostał swą nominację dlatego, że był przyjacielem z dzieciństwa prezydenta Zełenskiego. Jeśli zatem południe Ukrainy zostało utracone w wyniku zdrady, to zaczynają być stawiane pytania, kto nie dopełnił swych obowiązków i kto podejmował złe decyzje kadrowe. Te wszystkie spekulacje, a jest ich niemało, bo niedawno portal NV opublikował wywiad z generałem Sergiejem Krivonosem, który mówi w nim o kompletnym nieprzygotowaniu do obrony lotniska w podkijowskich Żulianach w pierwszych dniach rosyjskiej agresji, powodują, że na Ukrainie zaczyna mówić się o rosnącym napięciu na linii wojskowi i sam Załużny – administracja Prezydenta. Doszło nawet do tego, że zaczęto spekulować czy obecny dowódca ukraińskich sił zbrojnych nie zostanie w najbliższym czasie ministrem obrony (oczywisty „kop w górę”), a jego dzisiejszy przełożony Aleksiej Reznikow (w świetle tych interpretacji „człowiek Yermaka”) miałby zostać niedługo premierem. Jeżeli zatem Załużny publikuje wspólny artykuł z generałem Zabrodskim, dziś deputowanym frakcji Poroszenki, bardzo nielubianym przez ekipę Sługi Narodu, to jest to akt polityczny.
Ze strategicznego punktu widzenia też mamy do czynienia z niezwykle ciekawym materiałem. Jego Autorzy zastanawiają się bowiem co jest „punktem ciężkości” (center of gravity) w obecnej wojnie i do czego Ukraina powinna dążyć, aby ją wygrać. Przy czym nie chodzi o osiągnięcie jakiejś formuły modus vivendi, bo wyparcie Rosjan na linię z 24 lutego, jest jedną z takich możliwości, ale o poszukiwanie odpowiedzi na pytanie jakie warunki musiałyby zostać spełnione, aby w perspektywie wielu lat Moskwa nie była w stanie i nie dążyła do wznowienia wojny. Punktem wyjścia analizy jest przekonanie, że nie mamy na Ukrainie do czynienia z wojną o charakterze lokalnym. Ani skala działań, długość frontu (2,5 tys. km) ani tym bardziej wielkość zaangażowanych sił i środków nie uprawniają do mówienia, że mamy do czynienia z „małą wojną”. Jest to duży konflikt, a takie wojny nie trwają kilka miesięcy. Oznacza to, w związku z taką ocena sytuacji, że i w tym przypadku musimy liczyć się z tym, iż wojna potrwa przynajmniej cały przyszły rok, a niewykluczone jest jej przedłużenie na 2024.
Ze strategicznego punktu widzenia, argumentują Załużny i Zabrodski, Rosjanie będą chcieli nie tylko „wyzwolić” republiki Donbasu, ale przede wszystkim rozwinąć swoje działania za Dnieprem, najprawdopodobniej w dwóch kierunkach, po to aby opanować Mikołajów i Odessę, ale także posuwając się na północ w stronę Kijowa zagwarantować sobie przynajmniej to, że będą w stanie kontrolować całą lewobrzeżną Ukrainę. To oznacza, że z punktu widzenia strategii obronnej Kijowa kluczowe znaczenie mają, w dłuższej perspektywie, działania Rosjan na południu. Chcąc przeciwdziałać ich ewentualnemu uderzeniu trzeba nie tylko wyzwolić Chersońszczyznę, ale zaatakować to co dla ich możliwości jest „punktem ciężkości”. Chodzi o Krym i dopiero zdobycie półwyspu, z perspektywy Ukrainy, daje pewne gwarancje stabilizacji, z wojskowego punktu widzenia, sytuacji na południu. Jeśli bowiem Krym pozostanie w rękach rosyjskich, to zawsze będzie stanowił on zaplecze logistyczno–wojskowe do wznowienia ataku na południowe obszary Ukrainy.
„Rzeczywiście – piszą - Krym był i pozostaje podstawą linii komunikacyjnych na południowej strategicznej flance rosyjskiego agresora. Terytorium półwyspu pozwala na rozmieszczenie znacznych zgrupowań wojsk i zapasów materiałowych”.
Oczywiście ta diagnoza sytuacji nie oznacza, że ukraińscy generałowie proponują zaniedbanie innych kierunków, w tym iziumskiego i bahmutskiego. Wręcz przeciwnie, tam kontrnatarcia, najlepiej równoczesne również winny być realizowane, ale ich diagnoza jest oczywista – strategicznym celem Ukrainy w 2023 roku będzie przeniesienie wojny na Krym, po to aby na terenach kontrolowanych obecnie przez przeciwnika przesądzić o losie batalii. Ale czy całej wojny i trwałości ewentualnego pokoju? Nie, i to jest w diagnozach Załużnego i Zabrodskiego najciekawsze. Są oni bowiem zdania, iż nawet zdobycie Krymu przez siły ukraińskie nie daje gwarancji osiągnięcia warunków stabilnego pokoju. Dlaczego? Z tego powodu, że, jak argumentują, Rosja czuje się dziś bezkarna, bo ma zdolności prowadzenia ataków o głębi strategicznej wynoszącej, z grubsza, 2 tys. km, czemu strona ukraińska do niedawna była w stanie przeciwstawić uderzenia o głębokości nie przekraczającej 100 km. I to poczucie bezkarności, brak parytetu w tym zakresie, powoduje, że Moskwa, jeśli się tego nie zmieni, będzie zawsze nie tylko państwem groźnym, ale również takim które dążyć będzie do wznowienia wojny. W opinii dowódcy ukraińskich sił zbrojnych to poczucie bezkarności, w dłuższej perspektywie, jest też realnym punktem ciężkości w każdej wojnie z Rosją. Odebranie tego przekonania Moskwie daje widoki na trwały pokój. Jak ten stan można osiągnąć?
„Należy przyjąć kompleksowe podejście – proponują - do ponownego wyposażenia artylerii, sił rakietowych, lotnictwa taktycznego oraz marynarki wojennej Sił Zbrojnych Ukrainy i innych elementów ich potęgi”.
Pod tym sformułowaniem kryje się propozycja zarówno dostaw rakiet o większym zasięgu realizowana przez sojuszników Ukrainy, jak i odbudowa potencjału jej lotnictwa bojowego, ale także odbudowania przez Kijów własnych możliwości produkcyjnych w tym zakresie. Celem tego działania miałoby być osiągnięcie możliwości uderzenie na Rosję, jeśli ta zdecydowałaby się atakować, o strategicznej głębokości wynoszącej co najmniej 2 tys. km. W linii prostej z Ukrainy do Uralu jest ok. 1650 km, co oznacza, że w zasięgu ukraińskich systemów uderzeniowych powinien znaleźć się cały europejski obszar dzisiejszej Rosji. To dopiero, perspektywa odwetowego obezwładniającego uderzenia, odebrałaby Moskalom, nieważne kto będzie nimi rządził, chęć zaczynania jakichkolwiek, w przyszłości, wojen na kierunku zachodnim. Posiadanie przez Ukrainę własnych zdolności, bo dostawy od sojuszników są niezbędne ale tylko jako przejściowy, pomostowy element daje też pewną nadzieję na to, że Moskale nie zdecydują się na rozpoczęcie taktycznej wojny jądrowej. Obecnie to ryzyko, zdaniem autorów wystąpienia, jest duże, gdyby Kijów posiadał możliwości zmasowanej odpowiedzi konwencjonalnej, byłoby ono wówczas znacząco mniejsze.
A zatem obecna ofensywa ukraińskich sił zbrojnych na północy od Iziumu to ze strategicznego punktu widzenia dopiero początek działań, które w konsekwencji mają doprowadzić do zwycięstwa w wojnie. Jakakolwiek formuła zamrożenia konfliktu zwycięstwem nie jest, choć oczywiście mogą nastąpić polityczne warunki kiedy stanie się to jedyną opcją. Jednym z głównych czynników ewentualnej wygranej Ukrainy jest trwałość wojskowego wsparcia ze strony Stanów Zjednoczonych i innych sojuszników. Trudno przesądzać co się w tych kwestiach może zmienić, ale wymowna jest wczorajsza niezapowiedziana wizyta Antony Blinkena na Ukrainie. Nie przylatuje się do stolicy walczącego państwa jeśli chciałoby się je porzucić lub jeśli żywi się przekonanie, że wojna jest przegrana. Gdyby w tych kategoriach traktować pojawienie się amerykańskiego Sekretarza Stanu w Kijowie, to jest to pomyślny znak.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/613707-izium-stac-sie-moze-synonimem-rosyjskiej-kleski