„Dobra pamięć jest skarbnicą umysłu” – mawiają Anglicy. Niestety, bywa dokuczliwa. Nie dla wszystkich bywa, bo - jeśli ufać sondażom - co najmniej jedna czwarta naszych rodaków popierających opozycję ma skarbiec pusty. Więc ja go trochę napełnię. Rzecz o tym, co piszczy po obu stronach Odry.
„Największy przyjaciel Polski”, jak kiedyś okrzyknięto kanclerza Helmuta Kohla, ma okazałe popiersie, które stoi w berlińskiej centrali jego partii (CDU). To prezent, który dostał tuż po zjednoczeniu Niemiec od pewnej… polskiej plastyczki. Sami Niemcy nie wiedzieli, co z tym darem zrobić, bo nie zwykli upamiętniać kogoś za życia, tym bardziej, że „ojciec zjednoczenia” miał już wtedy we własnym kraju nową ksywkę: „ojca bezrobocia, długów i biedy”. Polska artystka pewnie nie wiedziała, że ów nasz jakoby „największy przyjaciel” usiłował w rozmowach zjednoczeniowych „2+4” (z udziałem RFN, NRD, USA, Wlk. Brytanii, Francji i Rosji) podważyć granicę na Odrze i Nysie, że - co sam później powiedział - uznał ją „pod naciskiem USA”, że za „wybieganie przed orkiestrę” tak uprzykrzył życie szefowi dyplomacji Hansowi-Dietrichowi Genscherowi, który mówił o jej nienaruszalności, że ten rzucił ręcznik na ring polityki. „Największy przyjaciel Polski” pozbył się też ministra obrony Volkera Rühe’go, który miał czelność głosić, że poparcie starań Polski o przyjęcie do NATO jest „moralnym obowiązkiem Niemiec”. Zapewne także z niewiedzy Uniwersytet Wrocławski przyznał w 1999 roku Kohlowi „Mimo afery” - jak odnotował w tytule tygodnik „Der Spiegel” - tytuł doktora honoris causa za… „wkład w jedność Europy i zbliżenie Polaków z Niemcami, w oparciu o chrześcijańskie wartości”.
Do katalogu „przyjaznych” dokonań chadeckiego kanclerza można dorzucić jeszcze „spowalnianie procesu integracji” naszego kraju ze wspólnotą (to zarzut późniejszego, lewicowego kanclerza Gerharda Schrödera), kategoryczne odmawianie odszkodowań dla byłych więźniów niemieckich obozów koncentracyjnych i zesłańców na roboty przymusowe, na co Kohl zareagował na jednej z konferencji prasowych, cytuję: „Jeśli ktoś myśli, że otworzę kasę, ten się grubo myli” - byłem przy tym, czy możliwość odliczania od podatków… łapówek płaconych poza granicami przez niemieckich przedsiębiorców i inwestorów przy zdobywaniu lukratywnych kontraktów i zakupie (czytaj: przejmowaniu za bezcen) różnorakich firm. Tę „ulgę” zniesiono dopiero pod koniec lat ‘90 ubiegłego wieku, po interwencji Francuzów w Brukseli, którzy też coś chcieli ugryźć z tortu w środkowej i wschodniej Europie. W kwestii formalnej, Helmut Kohl vel „don Kohleone”, odszedł w niesławie z powodu gigantycznego skandalu łapówkarskiego, który wtrącił CDU w największy kryzys w jej dziejach.
Schröder, Miller i Kwaśniewski
Kolejnym „przyjacielem Polski”, a imiennie prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego i premiera Leszka Millera, był kanclerz Gerhard Schröder. Ten na dobry początek otworzył kasę dla byłych więźniów obozów koncentracyjnych i robotników przymusowych, do czego de facto został zmuszony przez amerykańskich adwokatów i bojkot niemieckich firm za oceanem. Ale otworzył…, „w duchu pojednania”, jak wtedy mówiono, i aktywnie włączył się w integrację naszego kraju z Unią Europejską; Polska została przyjęta do wspólnoty po sześciu latach jego rządów, tyle że na jego zasadach. Niemcy jako ostatnie państwo UE zniosły zakaz pracy dla Polaków, z powodu sprzeciwu Berlina mogliśmy przystąpić do układu z Schengen (o zniesieniu kontroli granicznych) dopiero z końcem grudnia 2007 roku, czyli dwa lata po utracie władzy przez Schrödera, stanowczo blokował też dołączenie Polski do grupy tzw. unijnych decydentów (obok Niemiec, Francji, Wielkiej Brytanii, Włoch i Hiszpanii), a jego oczkiem w głowie był sojusz z Rosją. Ukoronowaniem tej polityki była omijająca Polskę, gazowa pępowina z rosyjskiego Wyborga do Lubomina (niem. Lubmin) w pobliżu Gryfii (niem. Greifswald), czyli rurociąg Nord Stream1. Tyle w wielkim skrócie.
Zasług kanclerz Angeli Merkel i jej następcy, urzędującego obecnie Olafa Scholza, dla stosunków niemiecko-polskich nie będę wyliczał - te powinny być powszechnie znane. Dość nadmienić trzy najważniejsze: opłakane dla Europy skutki imigracyjnego tsunami przez niemiecką, narzuconą wspólnocie „Willkommenspolitik”, sobiepańską politykę energetyczną Niemiec w sojuszu z Rosją oraz uporczywe atakowanie i finansowy szantaż wobec polskiego rządu poprzez Brukselę - to problemy wciąż aktualne, tak jak każde „nein” wobec wszystkiego, co zmierza do usamodzielniania gospodarczego i obronnego naszego kraju, każdej, konkurencyjnej inwestycji i planów w Polsce.
Strategiczną, niemiecką inwestycją jest od 2015 roku wspieranie, w tym finansowe, antyrządowej opozycji w Polsce i starania o odsunięcie od władzy Prawa i Sprawiedliwości. Ktoś zaprzeczy?
Z faktami się nie dyskutuje, a to są fakty. Laureat niemieckiego wyróżnienia, medalu Walthera Rathenaua (dla niewiedzących, to były szef niemieckiej dyplomacji, który nie wyobrażał sobie przywrócenia Polski na mapie, który był inicjatorem i sygnatariuszem układu w Rapallo z 1922 roku i wbrew sprzeciwowi aliantów położył podwaliny pod polityczną i gospodarczą współpracę rosyjsko-niemiecką), ekspremier Donald Tusk tak oto ujął wszystkie te fakty w swym wideo-przesłaniu do uczestników kongresu CDU:
„Wasz sposób rządzenia był błogosławieństwem nie tylko dla Niemiec, ale dla całej Europy, dla waszych wschodnich sąsiadów (…) Dziękuję za wszystko”.
Korespondent „Die Welt” dwojga imion bez nazwiska, Philipp Fritz, zatytułował swój panegiryk po powrocie Tuska na arenę polskiej polityki: „Dla jednych wybawca/wyzwoliciel, dla innych >człowiek Merkel<”/„Für die einen Befreier, für die anderen >Merkels Mann<”. Zaprawdę, wielka to strata dla Niemiec i wielka nadzieja, której bynajmniej nie kryją. Szefowa Komisji Europejskiej, niemiecka polityk Ursula von der Leyen powiedziała wprost o misji Donalda Tuska w Polsce, „w obronie naszych wartości”:
„Pamiętaj Donaldzie, kiedy znów Cię spotkamy, zobaczymy Cię, tak jak powiedziałeś, jako premiera”.
Dobra pamięć jest skarbnicą umysłu. Nie jestem germanofobem i nie mam za złe Niemcom, choć niejednokrotnie irytują, że realizują politykę „für Deutschland”. Aliści, dla tych, którzy nie chcą pamiętać rządów „pomazańca” von der Leyen, nie chcą zagłębiać się, ani nawet słyszeć o „największych przyjaciołach Polski” zza Odry, mam proste pytanie: czy jeśli żona lub mąż popełni cudzołóstwo, zdradzi was po prostu i porzuci dla osobistego zysku, choćby chwilowego wprowadzenia na salony, a potem wróci z aspiracjami do roli rodzinnego autorytetu etyczno-moralnego - czy przyjmiecie ich z otwartymi ramionami? Więc…?
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/613198-cudzolostwo-czyli-o-prawdziwych-przyjaciolach