Niedawna decyzja Władimira Putina o zwiększeniu rosyjskich sił zbrojnych wywołała falę spekulacji, zarówno jeśli chodzi o motywy tego posunięcia, jak i jego wpływ na przebieg wojny na Ukrainie.
Abstrahując od faktu, że w tym wypadku mamy do czynienia z liczbą etatów, a co za tym idzie wielkością środków budżetowych przeznaczanych na armię, co nie zawsze, zwłaszcza w Rosji, przekłada się na rzeczywistą jej wielkość, są to istotne kwestie, które winniśmy pobieżnie choćby przeanalizować. Ostatnie tego rodzaju posunięcie rosyjskie władze wykonały 17 listopada 2017 roku. Wówczas postanowiono, że liczebność sił zbrojnych Federacji Rosyjskiej będzie wynosiła 1 902 758 osób, z czego 1 013 628 to wojskowi, pozostali są pracownikami cywilnymi. Od 1 stycznia 2023 roku, bo wówczas „ukaz” Putina wchodzi w życie, będzie to 2 039 758, z czego 1 150 628 to żołnierze i oficerowie. W środowisku rosyjskich ekspertów sformułowano przynajmniej dwie teorie, co oznacza tego rodzaju posunięcie. I tak Aleksiej Leonkow rozmawiając z Moskiewskim Komsomolcem powiedział, że decyzja o zwiększeniu liczebności armii o 137 tys. osób podjęta została zarówno w związku z trwającą „specjalną operacją”, jak i po to, aby Moskwa była w stanie, co zapowiedział Szojgu, utworzyć 12 nowych garnizonów do czego została zmuszona w związku z decyzją Szwecji i Finlandii o wstąpieniu do NATO. Z kolei Wiktor Murachowski, redaktor naczelny specjalistycznego periodyku wojskowego Arsenał Otieczestwa, uważa, iż głównym motywem Putina jest w tym wypadku dążenie do zwiększenia liczebności sił lądowych, a precyzyjnie rzecz ujmując, chodzi o nadanie formalnego statusu formowanym właśnie tzw. batalionom ochotniczym. Jest to ciekawy wątek, bo już wcześniej prasa rosyjska informowała, że w republikach, takich jak choćby Buriacja czy Tatarstan, formowane są dobrowolne bataliony ochotnicze, w całości składające się z żołnierzy kontraktowych i w których służą ludzie z danych obszarów, co jest w rosyjskiej armii nowością. I tak, jak powiedział dziennikarzom Kommiersanta przedstawiciel Tatarstanu, „Koncepcja jest taka, aby bataliony były formowane tylko z mieszkańców Tatarstanu, aby stali oni ramię w ramię, znali się, szli razem i razem wykonywali powierzone zadania”. W Czeczenii powstają cztery takie bataliony, w Tatarstanie dwa, nawet w Jakucji formuje się oddział tego rodzaju złożony wyłącznie z autochtonów, który nazwany został Bootur, na cześć pra-przodka Jakutów. Te nowe oddziały nie są rekrutowane wyłącznie z obszarów zamieszkałych przez mniejszości narodowe, trzy powstają np. w Petersburgu (Kronsztad, Newa i Pawłowsk), ale to co jest nowością, to fakt, iż za ich postanie, również specjalne „zachęty finansowe” odpowiadają miejscowe władze, a nie wyłącznie administracja wojskowa. Nie chodzi zresztą wyłącznie o rekrutację, ale również szkolenie tych nowych oddziałów, które będzie odbywało się w lokalnych, nieraz dopiero tworzonych, jak w guberni archangielskiej centrach szkoleniowych. W Karelii np., jak informuje specjalizujący się w tematyce Dalekiej Północy norweski portal Barents Observer ochotnikom proponowany jest miesięczny żołd w wysokości 250 tys. rubli, czyli znacznie więcej niż w innych częściach Rosji, gdzie „stawki” są na poziomie 60 – 70 tys. co sugeruje, że środki na ten cel zwiększane są przez władze lokalne.
„Cicha mobilizacja” w Rosji
Realizowana w ten sposób „cicha mobilizacja” już wywołała spore kontrowersje. Nie chodzi o to, że w ten sposób obnażona została skala trudności z jakimi, chcąc uzupełnić straty, mają do czynienia rosyjskie władze. Brytyjski wywiad donosi zresztą, że „zasoby” ochotnicze w takich ośrodkach jak Tuwa, Buriacja, Dagestan czy Osetia są już na wyczerpaniu i w związku z tym akcja rekrutacyjna przesuwa się do wielkich miast, co może spowodować wzrost niezadowolenia. Michaił Chodorkowski, a jego głos nie jest odosobniony, powiedział, że w ten sposób „Putin przygotowuje rozpad Rosji”. Oczywiście wbrew własnym intencjom, ale taki może być bezpośredni skutek powoływania przez lokalne władze batalionów ochotniczych pod własnym, narodowym, a nie rosyjskim sztandarem. Chodzi oczywiście o to, że tego rodzaju formacje werbowane lokalnie, razem służące, i szkolone lokalnie pod egidą miejscowych władz mogą mieć również „lokalną” lojalność, co oznacza, że w sytuacji narastania problemów wewnętrznych w Rosji, szybko mogą one przekształcić się w narzędzie separatystycznie nastrojonych i dążących do powiększenia swego władztwa miejscowych elit. Jak tylko Moskwie zacznie brakować pieniędzy aby kupować sobie lojalność ludzi w rodzaju Kadyrowa, to mogą pojawić się inni, zasobniejsi patroni.
Z wojskowego punktu widzenia, jak argumentują eksperci amerykańskiego Institute for a Study of War te nowe jednostki, wchodzące w skład 3. Korpusu Armijnego zapewne nie doprowadzą do przełomu na froncie, choć zwiększą rosyjskie możliwości, jeśli chodzi o ataki w kierunkach na Donieck i na południu Ukrainy. Do tej pory udało się utworzyć ok. 40 batalionowych grup, co ledwie wystarczy na uzupełnienie strat, a na dodatek są to oddziały gorzej wyszkolone niźli te które nacierały w pierwszej fazie wojny i składające się z rekrutów o „miernej jakości”, starszych i w gorszej kondycji fizycznej.
Jeśli zatem ocena ta jest prawdziwa, a wydaje się bardzo prawdopodobną, to na co liczą Rosjanie? Nawet jeśli rozpoczną w Donbasie ofensywę, a wiele na to wskazuje, że tak będzie, to i tak skala i jakość uzupełnień nie skłania do myślenia, iż są w ten sposób w stanie osiągnąć przełom w wojnie. Chyba, że mają inny plan.
Specjalne oświadczenie Dumy
Moim zdaniem jest on związany z opanowaną przez nich na początku wojny elektrownią atomową w Enerhodarze. Warto w tym kontekście zwrócić uwagę na specjalne oświadczenie Rady Dumy Państwowej Federacji Rosyjskiej, wydane w miniony czwartek. Wiaczesław Wołodin, przewodniczący niższej izby rosyjskiego parlamentu po to, aby opublikować to stanowisko ściągnął z urlopów przewodniczących wszystkim frakcji i szefów co ważniejszych komisji, co oznacza, że mamy do czynienia z działaniem w reżimie kroków nadzwyczajnych, a także z racji zaangażowanych w nie osób, ważnym posunięciem w grze politycznej, którą Moskwa prowadzi. Oskarża się w nim Ukrainę o ostrzały artyleryjskie Zaporoskiej Elektrowni Atomowej, ale również buduje iunctim między tymi działaniami, a dostawami ciężkiego sprzętu i bardziej zaawansowanych technicznie środków rażenia, które Ukraina otrzymuje od Zachodu. Wprost znalazło się w nim wezwanie, skierowane, i to jest też w całej intrydze ważne, do „parlamentów narodowych, organizacji i organów międzyparlamentarnych”, aby wstrzymać dostawy wojskowe dla Kijowa. Pokrywa się to zresztą z wieloma wypowiedziami Putina, który mówił, że dopiero rewolucje w państwach Zachodu, bund ludzi i dojście do władzy nowych elit, zmieni sytuację i pomoże Rosji zakończyć wojną. A zatem adresatami tego oświadczenia, jak się wydaje są te siły polityczne na Zachodzie, które chciałby wykorzystać narastające niezadowolenie skutkami wojny, po to, aby „zbuntować się” i doprowadzić do zmiany polityki swych państw. Jeśli już dziś zaniepokojeni wyborcy zostaną dodatkowo przerażeni perspektywą katastrofy nuklearnej, i ile wojna będzie się przedłużać, to wiele może się wydarzyć.
Już po posiedzeniu, Sergiej Mironow, lider Sprawiedliwej Rosji, a prywatnie polityk uchodzący za zaprzyjaźnionego z Putinem powiedział, że Rosja może w najbliższym czasie zmienić charakter działań wojennych na Ukrainie i rozpocząć „operację antyterrorystyczną”. O wadze jaką Moskwa przykłada do tego obszaru świadczy również i to, że Moskwa zdecydowała się zablokować przyjęcie przez ONZ-owską konferencję Porozumienia o nierozprzestrzenianiu broni jądrowej, dokumentu końcowego tylko dlatego, że znalazły się w nim zapisy oskarżające Rosję o tworzenie zagrożenia w opanowanych przez siebie ukraińskich elektrowniach jądrowych. Wróćmy jednak do słów Mironowa, bo jeśli miałaby się rozpocząć przeciw Ukrainie „operacja antyterrorystyczna”, to muszą też mieć miejsce akty terroru. Pierwszym było, przypisywanie stronie ukraińskiej, zgładzenie Darii Duginej, ale kolejny może mieć miejsce, niestety w Zaporoskiej Elektrownii Atomowej. Nie chodzi przy tym o wysadzenie reaktora, to nawet jak na rosyjskie standardy byłoby zbyt wiele, ale o posunięcie równie groźne, choć o nieco mniejszej skali. Od kilku dni w rosyjskich mediach kolportowana jest informacja, że zagrożone ostrzałem są mogilniki w których składuje się odpady nuklearne. W podobny sposób wypowiadają się też zarówno rosyjscy politycy, jak i propagandyści aktywni w mediach elektronicznych. Wydaje się zatem, że bardzo realnym scenariuszem jest doprowadzenie przez Rosjan do rozszczelnienia i w efekcie wycieku substancji radioaktywnych w jednym z takich miejsc składowania w Zaporoskiej Elektrowni.
Strategia Moskwy
Groźba ta jest całkowicie realna i już zaczyna działać na państwa wchodzące w skład tzw. bloku państw Zachodu. Jak ujawnił dziennik Wall Street Journal ostatni telefon Emmanuela Macrona do Putina był związany zwłaszcza z tą kwestią. W wyniku gorączkowych wysiłków prezydenta Francji w nadchodzącym tygodniu do Enerhodaru ma udać się misja Agencji Energii Atomowej. Równolegle rosyjscy politycy, w rodzaju Dmitrija Miedwiediewa czy Leonida Słuckiego, który stanął na czele formacji Żyrinowskiego po jego śmierci, zaczęli mówić o perspektywie rozmów pokojowych. Ale oczywiście jeśli Ukraina stanie się państwem neutralnym i zgodzi na znaczące zredukowanie jej sił zbrojnych, trochę na wzór Finlandii, po II wojnie światowej. Mamy w tym wypadku do czynienia z typową dla Rosjan dialektyką - pokazujemy gotowość do kontynuowania walki (nowe oddziały, 3. Korpus Armijny) a nawet intensyfikacji wojny i przeprowadzenia nowej ofensywy, proponujemy pokój na naszych warunkach i staramy się przekonać sojuszników Ukrainy, że kontynuowanie pomocy dla Kijowa może wywołać katastrofę nuklearną, a zatem zakończenie wojny leży w interesie wszystkich.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/612195-o-ryzyku-drugiego-czarnobyla