John R. Maersheimer, guru szkoły realistycznej w nauce o stosunkach międzynarodowych, opublikował w The Foreign Affairs artykuł, w którym stawia ważne - również z naszego punktu widzenia – pytania.
W ostatnim czasie Maersheimer nie ma w Polsce dobrej prasy, jego wypowiedzi i diagnozy oceniane są jako jednostronnie prorosyjskie, z czym zresztą trudno polemizować, a propozycje odtworzenia XIX – wiecznego „koncertu mocarstw” uznawane są za potencjalnie groźne dla naszego interesu narodowego, tym bardziej, że w ujęciu amerykańskiego politologa miałoby to oznaczać akceptację interesów i strefy wpływów Rosji. Krytycy Maersheimera nie dostrzegają wszakże, że jego propozycje formułowane są z perspektywy amerykańskich interesów geostrategicznych, a przynajmniej tego, jak je rozumie autor „Tragizmu polityki mocarstw”, co oznacza, iż jego wnioski nie muszą pokrywać się z polskim spojrzeniem na pożądany bieg spraw. W gruncie rzeczy oznacza to, że możemy szanować perspektywę badawczą i metodologię szkoły realistycznej w politologii, nie przyjmując wyciąganych przez Maersheimera wniosków. Jeśli chodzi o artykuł opublikowany w Foreign Affairs nie mamy takich problemów, bo zawiera on głównie opis sytuacji w jakiej świat znalazł się w 6 miesięcy po wybuchu konfliktu na Ukrainie oraz analizę, czy realną jest perspektywa eskalacji.
Dalsze scenariusze dot. wojny na Ukrainie
Pół roku po wybuchu wojny - argumentuje Maersheimer - na Zachodzie, w środowisku analityków i przedstawicieli elit strategicznych, ukształtował się konsensu na temat politycznych jej skutków i możliwych dalszych scenariuszy. Dominuje przekonanie, że przedłużający się konflikt leży w interesie Zachodu. Osłabiona w jego wyniku Rosja, jak się uważa, będzie w końcu zmuszona zaakceptować warunki, które obecnie odrzuca, co więcej, im dłużej Moskwa zmuszona będzie walczyć, tym trudniej, zwłaszcza jeśli sankcje będą trwać, będzie jej odbudować swój nadwątlony na Ukrainie potencjał wojskowy. Towarzyszy temu przekonanie, że eskalacja wojny nie jest realna, a przynajmniej można będzie tymi ryzykami zarządzać, co w efekcie prowadzi do wzrostu gotowości zachodnich sojuszników Ukrainy, aby dostarczać Kijowowi broń bardziej zaawansowaną technologicznie i w większej ilości.
Z tym przekonaniem dyskutuje Maersheimer, bo w jego opinii przedłużający się konflikt zwiększa, a nie zmniejsza, gotowość obydwu stron do eskalacji, co więcej, wojna może w efekcie ulec rozszerzeniu - tak geograficznie (wciągnięcie krajów trzecich), jak i wertykalnie (eskalacja do poziomu konfliktu nuklearnego). Takiemu rozwojowi wydarzeń sprzyja też przeformułowanie przez obydwie strony konfliktu ich celów wojennych, bo zdaniem amerykańskiego eksperta w 6 miesięcy po wybuchu wojny mamy do czynienia ze swoistą licytacją w tym zakresie, a nie ograniczaniem aspiracji walczących stron. Zarówno w Moskwie, jak i w Waszyngtonie, obserwować można w tym obszarze zwycięstwo „myślenia maksymalistycznego”, co z jednej strony utrudnia znalezienie kompromisu, który mógłby prowadzić do zakończenia wojny, a z drugiej, zwiększa skłonność każdej ze stron do posunięć eskalacyjnych. „Stany Zjednoczone i ich sojusznicy początkowo poparli Ukrainę, aby zapobiec zwycięstwu Rosji i pomóc w wynegocjowaniu korzystnego zakończenia walk – argumentuje Maersheimer - Ale kiedy ukraińskie wojsko zaczęło zwyciężać siły rosyjskie, zwłaszcza wokół Kijowa, administracja Bidena zmieniła kurs i zobowiązała się do pomocy Ukrainie w wygraniu wojny z Rosją. Chce również poważnie zaszkodzić rosyjskiej gospodarce nakładając bezprecedensowe sankcje”. Deklaracje Bidena, który publicznie mówił, zwłaszcza po Irpeniu, o „międzynarodowym trybunale” dla przedstawicieli rosyjskiego reżimu oraz o „ludobójstwie” i o tym, że „Putin jest zbrodniarzem”, obiektywnie rzecz biorąc również zawężają pole politycznego manewru i oddalają perspektywę kompromisu kończącego wojnę.
Cele wojenne Rosji
Podobnie Rosja rozszerzyła swoje cele wojenne. W opinii amerykańskiego eksperta Moskwa - i to jest pierwsza z jego dyskusyjnych tez, nie wpływająca jednak na ocenę sytuacji w dniu dzisiejszym - pierwotnie miała inne cele niźli obecnie. Zaatakowała Ukrainę, aby oddalić ryzyko, że stanie się ona przyczółkiem NATO na Wschodzie, ale teraz wiele wskazuje na to, że dąży do inkorporacji okupowanych przez siebie terenów i zniszczenia potencjału rozwojowego państwa ukraińskiego. Niezależnie od tego, jak oceniamy cele wojenne Moskwy w pierwszej fazie wojny, bo teza Maersheimera o ich ograniczonym charakterze wydaje się dyskusyjną, dziś mamy do czynienia z nową sytuacją, co obiektywnie rzecz biorąc również oddala perspektywy kompromisu i zwiększa determinację, aby za wszelką cenę „wygrać”. Stawka, o którą toczy się gra, jest dziś po prostu większa niźli pięć miesięcy temu, większa nawet niż w kwietniu, co powoduje wzrost pokusy, aby przez odwołanie się do nadzwyczajnych środków przyspieszyć zwycięstwo własnego obozu. Co więcej, zwycięstwo winno być dziś bardziej przekonujące niż kilka miesięcy temu. Z perspektywy Rosji na jej niekorzyść zmieniła się bowiem sytuacja geostrategiczna (wstąpienie Szwecji i Finlandii do NATO), a także znacząco wzrosły koszty wojny. Podobnie jest jeśli brać pod uwagę oceny sytuacji dokonywane w Kijowie i w szeroko rozumianym bloku państw Zachodu. Zniszczenia są większe, podobnie koszty wojny, straty reputacyjne Stanów Zjednoczonych, gdyby to Rosja miała wygrać w ostatecznym rachunku, są obecnie znacznie poważniejsze niźli byłoby to na początku konfliktu. Dziś każda ze stron może zarówno wygrać, jak i stracić więcej, gdyby przegrała, co w efekcie powoduje wzrost determinacji. „W istocie Kijów, Waszyngton i Moskwa – argumentuje Maersheimer - są głęboko zaangażowane w osiągnięcie zwycięstwa kosztem przeciwnika, co nie pozostawia wiele miejsca na kompromis. Na przykład ani Ukraina, ani Stany Zjednoczone nie zaakceptują neutralnej Ukrainy; w rzeczywistości Ukraina z dnia na dzień staje się coraz bardziej związana z Zachodem. Nie jest też prawdopodobne, że Rosja zwróci wszystkie, a nawet większość terytoriów, które odebrała Ukrainie, zwłaszcza że animozje, które od ośmiu lat podsycały konflikt w Donbasie między prorosyjskimi separatystami a władzami ukraińskimi, są intensywniejsze niż kiedykolwiek. Te sprzeczne interesy wyjaśniają, dlaczego tak wielu obserwatorów uważa, że wynegocjowane porozumienie nie nastąpi w najbliższym czasie, a tym samym przewidują oni krwawy pat. Co do tego mają rację. Jednak obserwatorzy nie doceniają możliwości katastrofalnej eskalacji, która jest wbudowana w scenariusz przedłużającej się wojny na Ukrainie”.
Eskalacja konfliktu na Ukrainie
Maersheimer dostrzega trzy możliwe powody, które mogą doprowadzić do eskalacji wojny – każda z walczących stron może zdecydować się na taki ruch po to, aby wygrać, ci którzy dostrzegą, że słabną i mogą w efekcie przegrać również mogą zdecydować się na bardziej ryzykowne, eskalujące posunięcia, wreszcie możemy mieć miejsce z przypadkowym, w wyniku zbiegu okoliczności, zaostrzeniem konfliktu.
Już obecnie mamy do czynienie ze wzrostem wojskowego zaangażowania Zachodu, przede wszystkim Stanów Zjednoczonych, w wojnę na Ukrainie. Rośnie ilość i jakość dostarczanej broni, na znacznie większą skalę szkoli się ukraińskich oficerów i żołnierzy. „Rozważmy sytuację – argumentuje Maersheimer - w której wojna ciągnie się przez rok lub dłużej, a nie widać ani dyplomatycznego rozwiązania, ani realnej drogi do ukraińskiego zwycięstwa. Jednocześnie Waszyngton desperacko dąży do zakończenia wojny – być może dlatego, że musi skoncentrować się na powstrzymywaniu Chin lub dlatego, że ekonomiczne koszty wspierania Ukrainy powodują problemy polityczne w kraju i w Europie. W tych okolicznościach amerykańscy decydenci mieliby wszelkie powody, by rozważyć podjęcie bardziej ryzykownych kroków – takich jak nałożenie strefy zakazu lotów nad Ukrainą lub wprowadzenie małych kontyngentów amerykańskich sił lądowych – aby pomóc Ukrainie pokonać Rosję”. Podobne ryzyko istnieje kiedy Ukraina zacznie przegrywać wojnę, bo wówczas presja na to, aby „coś zrobić” będzie większa i amerykańskie zaangażowanie może wzrosnąć. Realnym, choć prawdopodobieństwo tego scenariusza jest niemożliwe do oszacowania, jest też ryzyko przypadkowego starcia. Może dojść do pojedynku lotniczego nad Morzem Bałtyckim, możemy mieć miejsce z rosyjskim atakiem rakietowym w wyniku którego zginie pewna grupa amerykańskich obywateli – np. szkolących ukraińskie siły zbrojne. Amerykańskiemu prezydentowi, zwłaszcza mającemu do czynienia z tak napiętą sytuacją wewnętrzną jak obecnie, trudno będzie nie zareagować i eskalacja stanie się faktem.
Rosja też może dążyć, z wielu powodów, do eskalacji. Coraz boleśniejsze ukraińskie ataki rakietowe mogą skłonić Moskali do uderzenia w linie komunikacyjne i magazyny z bronią, np. w Polsce lub w Rumunii, czym zresztą już od dawna oni straszą. W grę wchodzi też przeprowadzony na wielką skalę atak w cyberprzestrzeni, który jeśli okaże się skutecznym, może skłonić drugą stronę do odpowiedzi. Możliwości w tym zakresie jest wiele i w opinii Maersheimera wszystkie musimy traktować niesłychanie poważnie. Jeśli będziemy mieć do czynienia z rozszerzeniem wojny to znacząco rośnie perspektywa wejścia w jej fazę nuklearną, rośnie bowiem stawka, rośnie zagrożenie, że któraś ze stron nie tyle przegra, co poniesie klęskę. A to może skłonić przywództwo, zarówno Rosji jak i Stanów Zjednoczonych aby odwołać się do argumentów dziś uznawanych za ostateczne.
Dla Maersheimera nie ma obecnie sensu dyskusja na ile scenariusz wojny nuklearnej jest realnym, z tego względu, że nikt rozsądnie myślący nie jest w stanie wykluczyć takiej perspektywy. A to oznacza, że trzeba poważnie liczyć się z tego rodzaju sytuacją i być na nią przygotowanym. Tym bardziej, że - jak argumentuje - „trudno przewidzieć i kontrolować dynamikę eskalacji w czasie wojny, co powinno być ostrzeżeniem dla tych, którzy są przekonani, że wydarzeniami na Ukrainie da się zarządzać”. Zresztą wojny o podłożu nacjonalistycznym, w których stawką jest istnienie wspólnoty narodowej, mają tendencję do eskalowania, co zauważył już Clausewitz. Wszystko to razem wzięte, konkluduje swe wystąpienie amerykański ekspert, powoduje, iż ryzyko rozszerzenia konfliktu ukraińskiego trzeba uznać za realne, co winno skłaniać do myślenia w jaki sposób politycznie rozwiązać problem przedłużającej się wojny. Tragizm obecnej sytuacji polega wszakże na tym, że nie widać jaki kształt mogłoby mieć ewentualne porozumienie pokojowe, a to oznacza realne prawdopodobieństwo przedłużającej się wojny, co z kolei zwiększa prawdopodobieństwo zaistnienia scenariusza eskalacyjnego.
Jeszcze w latach dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku amerykańscy eksperci (H. E. Goemans) badali, na przykładzie I wojny światowej, dynamikę polityczną w państwach będących stroną w toczącym się konflikcie, szukając odpowiedzi na pytanie, jakie czynniki wzmacniają a jakie osłabiają gotowość do poszukiwania rozwiązań pokojowych. Ich zdaniem I wojna światowa trwała tak długo, mimo, że już na kilkanaście miesięcy przed jej zakończeniem w Berlinie zdawali sobie sprawę, że stoją na straconych pozycjach, bo reżimy autorytarne mają problem w jaki sposób „wyjść z wojny” którą rozpoczęły. Powód jest prosty – w ich przypadku przegrana oznacza zakwestionowanie legitymacji do rządzenia, co powoduje wzrost ryzyka utraty władzy a to wiąże się również z fizycznym zagrożeniem. Oczywiście w naukach społecznych nie ma żelaznych reguł, to nie fizyka. Tym nie mniej, jeśli uznać istnienie tego rodzaju ogólnej prawidłowości, to warto byłoby aplikować ją do obecnej sytuacji. My w Polsce, takie mam wrażenie, milcząco zakładamy, że przedłużająca się wojna na Ukrainie leży w naszym interesie. Rosja słabnie, co oddala realne zagrożenie jakim jej polityka była dla nas. I to jest teza prawdziwa pod jednym wszakże warunkiem. Jeśli konflikt zakończy się a nie będzie eskalował. Maersheimer jest zdania, że dziś bardziej prawdopodobnym wariantem jest jego rozszerzenie. Można nie podzielać jego intuicji, ale sama kwestia pozostaje otwartą i winno to skłaniać przedstawicieli naszej elity strategicznej do poszukiwania odpowiedzi na co najmniej kilka pytań – w jaki sposób uniknąć scenariusza eskalacyjnego, jak reagować jeśli Rosja będzie dążyła do rozszerzenia wojny, kiedy pojawi się najlepszy moment aby dążyć do jaj zakończenia i wreszcie na jakich warunkach. Jeśli bowiem nie powiedzie się plan polityczny którego celem będzie zakończenie konfliktu na Ukrainie, to prawdopodobnym staje się scenariusz zbrojnego pokoju. Ale nie w wydaniu koreańskim, gdzie rozejm trwa już kilkadziesiąt lat i nie ma większych starć, tylko raczej należy mówić o zbrojnym pokoju przypominającym relacje państwa Izrael z ich arabskimi sąsiadami. O takiej perspektywie zdają się też coraz częściej myśleć przedstawiciele Kijowa mówiąc, że w przyszłości Ukraina musi stać się „Izraelem wschodu”. Wszystko to razem wzięte, zarówno ryzyko eskalacji wojny jak i perspektywa „zbrojnego pokoju” ma dla Polski fundamentalne znaczenie i warto byłoby, abyśmy zaczęli o przyszłości dyskutować już teraz, dostrzegając realne ryzyka, a nie magicznie wierząc, iż putinowska Rosja rozpadnie się niczym domek z kart, co odsunie największe zagrożenie dla Polski. Może tak się stanie, choć dziś niewiele na to wskazuje, ale co zrobimy, jeśli inne scenariusze okażą się bardziej prawdopodobne?
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/611528-jak-zakonczyc-wojne-na-ukrainie
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.