Po wczorajszych rozmowach Zełenskiego z prezydentem Turcji i sekretarzem generalnym ONZ w Pałacu Potockich we Lwowie znów wrócił temat ewentualnych rozmów pokojowych między Ukrainą a Rosją.
Mówił o tym otwarcie Erdoğan, argumentując, że „otworzyło się okno możliwości” w tej kwestii. Jego słowa są istotne, bo w ostatnim czasie spotykał się on dwa razy z Putinem, co pozwala sądzić, iż działa w porozumieniu z prezydentem Rosji. W toku wieczornej rozmowy telefonicznej, którą Erdoğan odbył z Andrzejem Dudą, miał powiedzieć, jak donoszą tureckie media, iż lwowskie rozmowy „miejmy nadzieję, przyczynią się do procesu pokojowego na Ukrainie”, oraz, że prezydent Zełenski „podziela jego pogląd” na temat możliwości zakończenia wojny przy stole negocjacyjnym. Coś zaczyna się dziać w kwestii rozmów pokojowych, bo jak napisał niedawno brytyjski tabloid Daily Mirror, powołując się na źródłach w służbach specjalnych, wśród rosyjskiej elity władzy „zapanował nastrój paniki” i jej przedstawiciele „gorączkowo” szukają wyjścia z obecnej sytuacji. Cytując raport sytuacyjny wywiadu dziennik argumentuje, że „przedstawiciel wewnętrznego kręgu Putina wysłał na Zachód sygnał o chęci negocjacji”.
We Lwowie mielibyśmy zatem do czynienia z krokiem, niewielkim, ale przybliżającym ewentualne rozpoczęcie negocjacji. Jak się wydaje mająca miejsce dyskusja na temat wymiany jeńców między Rosją a Ukrainą i w sprawie deeskalacji sytuacji wokół największej elektrowni atomowej w Europie, chodzi oczywiście o Zaporoską, określa dwa kolejne cząstkowe cele, w których osiągnięcie porozumienia miałoby przybliżyć negocjacje w głównej sprawie. Obie strony ewentualnych rozmów prowadzą przy tym bardzo skomplikowaną i szeroko zakrojoną grę dyplomatyczno-wojskową, po to, aby poprawić swoje pozycje zanim usiądą do stołu rozmów. Warto skrótowo choćby ją opisać.
Po pierwsze podejmują decyzje, z których wynika, iż są w gotowe toczyć wojnę jeszcze długo, nawet jeśliby konflikt miał trwać kolejny rok. Ukraiński wywiad wojskowy informował niedawno, że Rosja jeszcze w tym roku chce skokowo zwiększyć wydatki na swój potencjał wojskowy o 700-800 mld rubli, czyli wg. obecnego kursu o co najmniej 11-12 mld dolarów. Stosowne zmiany legislacyjne już są przygotowane w Dumie, a korporacja Rostech, w skład której wchodzi 800 firm, zatrudniająca 1,3 mln ludzi i która pokrywa 40 proc. zamówień rządowych przechodzi w stan „wojennej mobilizacji”, co oznacza odwołanie urlopów, pracę na trzy zmiany i wprowadzenie nadzoru administracyjnego, który ma objąć zatrudnionych w tym molochu. Strona Ukraińska też zwiększa wydatki na wojnę. Cztery dni temu Rada Najwyższa znowelizowała tegoroczny budżet podnosząc wydatki w dziale obrona narodowa i bezpieczeństwo o niemal 270 mld hrywien, czyli w przeliczeniu na dolary wg. oficjalnego kursu 7,5 mld dolarów. Posunięcia te są uzasadnione, wojna kosztuje, tym bardziej o takim poziomie intensywności, ale przy okazji obie strony wysyłają sygnał strategiczny – nie musimy prowadzić rozmów pokojowych pod presją kończących się zasobów, nie zabraknie nam też woli walki.
W domenie psychologiczno-narracyjnej sytuacja jest też ciekawa. Przywódcy Ukrainy sygnalizują zarówno gotowość do rozmów, jak i wskazują na ostatnie badania opinii publicznej, które są oczywiste – nikt nie zgodzi się na pokój jeśliby miał on oznaczać akceptację dla cesji terytorialnych na rzecz Rosji. Polityka Moskwy w tej domenie koncentruje się, jak można zauważyć, na trzech podstawowych wątkach. Po pierwsze pojawiła się i będzie zapewne w najbliższym czasie wzmacniana narracja na temat podziałów w ukraińskim kierownictwie, konflikcie na linii Zełenski – Załużny i możliwych pęknięciach. Po drugie lansuje się tezę, że skala pomocy wojskowej Zachodu, przede wszystkim państw europejskich, dla Ukrainy maleje, co ma oznaczać, iż rosyjska broń gazowa działa i Kijów nie powinien spodziewać się dostaw, po co zatem kontynuować walkę, skoro w przyszłości będzie tylko gorzej. I wreszcie, nadal Rosjanie nagłaśniają wątki związane z możliwą eskalacją, również do poziomu nuklearnego, zapewne był to jeden z powodów dlaczego zdecydowali się na rozpoczęcie operacji z zaporoską elektrownią atomową.
Prześledźmy pokrótce te trzy wątki, bo to rzuci nam nieco światła zarówno na intencje jak i polityczne cele Moskwy. Rosyjskie media eksploatują wątek konfliktu na linii Zełenski – Załużny, pisząc o spodziewanej dymisji tego ostatniego. Podłożem sporu miałaby być zazdrość obecnego prezydenta Ukrainy o popularność głównodowodzącego oraz obawy, że jesienią i zimą, w obliczu trudnej sytuacji ekonomicznej i bytowej, popularność Zełenskiego będzie spadać, a Załużnego, który mógłby zdecydować się na wejście do polityki, rosnąć. Źródłem tych informacji jest pełniący rolę „pudła rezonansowego” prorosyjski bloger Anatolij Szarij, który po wybuchu wojny uciekł z kraju. Jak piszą dziennikarze Ukraińskiej Prawdy w Kijowie w istocie dyskutuje się o zmianach na politycznych szczytach, przyszłość premiera Szmyhala jest zagrożona, Zełenski ma być bowiem niezadowolony z niewielkich sukcesów konferencji w Lugano, a jednym z możliwych następców obecnego premiera mógłby być Ołeksij Reznikow, obecny minister obrony. To na jego miejsce miałby przyjść Załużny, którego z kolei w roli głównodowodzącego mógłby zastąpić obecny dowódca wojsk lądowych, zwycięzca bitwy o Kijów, generał Ołeksandr Syrski. Oczywiście nie ma co być naiwnym, polityka nie zniknęła z ukraińskiego życia i wiele posunięć Zełenskiego związanych jest z perspektywą przyszłorocznych wyborów. Czym innym jest jednak przesłanie rosyjskich mediów i ich „pudeł rezonansowych” na Zachodzie o konflikcie w polityczno-wojskowym kierownictwie Ukrainy, a spory te mogłyby przełożyć się na skuteczność w walce, a czym innym perspektywa ruchów opisywanych przez ukraińskich dziennikarzy. Nawet jeśli będą one miały miejsce, czego przecież nie można wykluczyć, to wydaje się, że ewentualne rotacje, wymiana Załużnego na Syrskiego nie będzie oznaczało załamania się woli oporu Kijowa i pogrążenia się kierownictwa politycznego kraju w sporach i konfliktach. Drugi wątek, który pojawił w ostatnim czasie jest równie intrygujący. Otóż wpływowy portal politico.ue opublikował artykuł, którego główną tezą jest to, że największe potęgi europejskie, Wielka Brytania, Francja, Niemcy, Włochy, Hiszpania i Polska od czerwca nie dostarczyły Ukrainie niczego z zaopatrzenia (sprzęt i amunicja) koniecznego, aby prowadzić wojnę. Autor artykułu powołując się na dane Kiel Institute for the World Economy formułuje tezę, że poparcie najważniejszych państw europejskich dla Ukrainy „zanika”, w związku z tym nie ma co liczyć na ofensywę strony ukraińskiej w kierunku na Chersoń. Problemem jest tylko to, że jego tezy o tej malejącej pomocy nie wytrzymują zderzenia z dostępnymi informacjami. Brytyjczycy 11 sierpnia poinformowali o dostarczeniu Kijowowi rakiet M31A1, a Polska pod koniec lipca wysłała czołgi PT-91 Twardy, co zresztą potwierdził wpisem na Twitterze Andryi Yermak szef administracji prezydenta Zełenskiego. Instytut w Kolonii nie zauważył tych faktów, co nieco podważa zaufanie do prezentowanych przez tamtejszych badaczy danych, ale to przecież nie zwalnia dziennikarza politico.eu z przeprowadzenie elementarnej kwerendy. To, że mieszkający w Brukseli, urodzony w Australii, wcześniej zajmujący się sprawami afrykańskimi Ilya Gridneff tego nie zrobił nie ma znaczenia, liczy się bowiem przekaz, czyli narracja a ona jest czytelna – państwa europejskie zmniejszają pomoc wojskową dla Ukrainy. Nie chodzi w tym wypadku przede wszystkim o oddziaływanie na morale władz w Kijowie, bo to wydaje się niemożliwe, ale o wpływ na zachodnioeuropejską opinię publiczną. To jej nastawienie powodowało, że presja na wspieranie Ukrainy, mimo upływu czasu i w związku z pojawieniem się nowych problemów, nadal jest silna, słabsza niż na początku wojny, ale i tak wystarczająca, aby utrzymać jedną linię polityczną kolektywnego Zachodu. Osłabienie tej presji, obiektywnie rzecz biorąc, poprawia pozycję negocjacyjną Kremla. Jeśli bowiem pomoc wojskowa dla Ukrainy miałaby w nadchodzących miesiącach się zmniejszyć, to po co przedłużać konflikt, dążyć do odbicia części choćby zajętych terenów, skoro przewaga w siłach i środkach strony rosyjskiej nie ulegnie zmniejszeniu, a może nawet wzrosnąć? Ten przekaz wzmacniają też rosyjscy politycy, w rodzaju Ławrowa, którzy mówią, że Kijów winien poważnie podejść do rozpoczęcia negocjacji z Rosją już teraz, bo później „będzie trudniej”.
Wreszcie w tym samym czasie pojawił się w prestiżowym Foreign Affairs artykuł Johna Maersheimera, w którym powtarza on swoje stare tezy o perspektywie eskalacji wojny na Ukrainie nawet do poziomu konfliktu nuklearnego, a jej przedłużanie określa mianem „igrania z ogniem”. Rosyjski przekaz uderza w cztery podstawowe czynniki zwycięstwa Ukrainy. Mick Ryan, emerytowany generał australijskich sił zbrojnych, obecnie profesor wielu uczelni wojskowych jest zdania, że należy mówić o 5 głównych czynnikach działających na rzecz ewentualnego zwycięstwa Ukrainy w obecnej wojnie. Są to wsparcie polityczne Zachodu dla Kijowa, pomoc wojskowa i ekonomiczna, po czwarte jedność i determinacja kierownictwa politycznego Ukrainy, a piątym czynnikiem jest zwycięstwo na polu boju. Rosyjskie działania w sferze narracyjnej mają obecnie na celu pozbawienie Kijowa czterech pierwszych elementów warunkujących zwycięstwo, po to, aby uniemożliwić osiągnięcie piątego, czyli sukces na froncie. Jak na to odpowiada Ukraina? Po pierwsze Kijów podnosi polityczna stawkę ewentualnych rozmów. Prezydent Zełenski już po rozmowach we Lwowie powiedział, że negocjacje z Rosją mogą się rozpocząć dopiero po tym, jak jej wojska „opuszczą Ukrainę”. Warto te słowa sytuować w kontekście trwających jeszcze w kwietniu i ponoć zaawansowanych rozmów. Wówczas z medialnych przecieków wiadomo było, że strona ukraińska dopuszcza wariant w którym status Krymu zostanie „zamrożony” na 10-15 lat i rozstrzygnięty po tym czasie, a kwestia przyszłości Donbasu miałaby zostać rozstrzygnięta w bezpośrednim, „w cztery oczy” dialogu Zełenskiego z Putinem. Dziś, przynajmniej na poziomie deklaracji, nie ma mowy o ustępstwach, ani w kwestii przyszłości Krymu ani Donbasu, nie mówiąc już o innych terenach okupowanych. Warto zwrócić uwagę, że nie jest to wyłącznie stanowisko Kijowa, bo rzeczniczka Białego Domu mówiła po atakach na rosyjskie rosyjsko na Krymie, że Stany Zjednoczone popierają integralność terytorialną Ukrainy. O tym, że Ukraina „nie pójdzie na żadne kompromisy z Rosją” i jej celem jest „powrót do administracyjnych granic z 1991 roku” mówił też Oleksiej Daniłow, szef Rady Bezpieczeństwa i Obrony. Na swojej stronie w Facebooku Daniłow wezwał kolaborantów z Krymu, aby ci zaczęli współpracować z ukraińskimi władzami, bo tylko w ten sposób będą mieli wpływ na wysokość kar, które ich czekają. Wspomniał też o ukraińskiej suwerenności nad półwyspem i co najciekawsze, jego „demilitaryzacji”. Może to być sugestia gotowości wyjścia naprzeciw oczekiwaniom Rosji, oczywiście po odzyskaniu przez Ukrainę kontroli nad Krymem. Minister Kułeba omawiając w mediach wyniki rozmów podkreślał „wspólnotę” poglądów Zełenskiego, Erdoğana i Guterresa, co należy rozumieć jako dementi wobec ewentualnej narracji jakoby Ukraina była „przymuszana do pokoju”. Mówiąc też o rozmowach powiedział o koncentrowaniu się na trzech problemach – korytarzu zbożowym, przyszłości elektrowni atomowej w Zaporożu i uwolnieniu jeńców, co zapewne oznacza również kwestię przygotowywanego przez Moskali pokazowego procesu żołnierzy batalionu Azow. Jak można się domyślać są to warunki wstępne, od wypełnienia których zależy, z punktu widzenia Kijowa, ewentualna perspektywa wznowienia negocjacji z Moskwą. To też jest element podnoszenia celów politycznych Kijowa i osłabiania pozycji przetargowej przeciwnika zanim zacznie się rozmawiać, bo wiadomo, że ten kto ustępuje ten ma gorsze warunki na starcie.
Ale oczywiście główny ciężar działań strony ukraińskiej skupiony jest na polu walki. Dlatego obserwujemy w ostatnim czasie nie tylko rozszerzenie, w sensie geograficznym, teatru działań wojennych, ale również zwiększenie liczby atakowanych celów. W ciągu ostatniego tygodnia strona ukraińska skutecznie uderzyła na rosyjskie lotniska na Krymie, bazy wojskowe w okolicach Biełgorodu, miejscowość Kercz czy lotnisko na Białorusi. Szczególnie ważne są ataki na lotnisko Balbek nieopodal Sewastopola, gdzie stacjonował rosyjski 38. Pułk Lotnictwa Sił Powietrzno-Kosmicznych FR. Po ataku na Sumy, jak szacują eksperci, Flota Czarnomorska utraciła ok. połowy swego potencjału w zakresie lotnictwa, zniszczenie bazy w Balbek może sprowadzić ją do roli „flotylli obrony wybrzeża”, co byłoby znacznym strategicznym sukcesem strony ukraińskiej. Liczba ataków będzie się w najbliższych dniach prawdopodobnie zwiększać, bo mają one uwiarygodnić narrację przedstawicieli Ukrainy, kierowaną do sojuszników, że zbliża się przełom. To dlatego zarówno politycy w rodzaju Andrieja Yermaka, szefa kancelarii Zełenskiego, jak i wojskowi tacy jak generał Dmitrij Marczenko mówią o zakończeniu aktywnej fazy wojny do zimy tego roku. Jest to też czytelny sygnał adresowany do sojuszników amerykańskich, a precyzyjnie do administracji Bidena, że jeszcze przed wyborami uzupełniającymi do Kongresu, które odbędą się w listopadzie będą miały miejsce wydarzenia, które Demokraci będą w stanie uznać za zwycięstwo ich linii politycznej i w odpowiedni sposób spożytkować. Dzisiaj w mediach pojawiły się też relacje w świetle których Rosjanie mają „wycofywać sprzęt wojskowy” z Energodaru, gdzie znajduje się Zaporoska elektrownia jądrowa. Zarówno pierwsze informacje tego typu, jak i ewentualne potwierdzenie faktu wycofania się Moskali utwierdza narrację o tym, że pozycja negocjacyjna Rosjan słabnie i strategia polegająca na zwiększaniu presji przez atakowanie celów znajdujących się na Krymie przynosi pierwsze rezultaty.
W obecnej fazie wojny na Ukrainie mamy do czynienia, jak zawsze zresztą, z pojedynkiem wojskowym, narracyjnym i politycznym. Wszystkie te elementy na siebie oddziałują, wspierają lub osłabiają wysiłek walczących stron. Szczególnie od splotu relacji z sojusznikami i ich gotowości do kontynuowania wsparcia uzależniona jest Ukraina, co zresztą zawsze charakteryzuje sytuacje, kiedy toczymy wojnę w układzie koalicyjnym. Novum jest to, że obecnie Kijów przejął inicjatywę strategiczną, bo postępy wojsk rosyjskich w Donbasie są właściwie niezauważalne. Jeśli stronie ukraińskiej uda się utrzymać obecną przewagę inicjatywy, to być może będziemy obserwować wiele interesujących wydarzeń. Ale aby odpowiedzieć na pytanie, czy w ogóle to się stanie i kiedy, jest teraz jeszcze zdecydowania zbyt wcześnie.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/611173-w-co-graja-rosjanie-a-czego-chcieliby-ukraincy