Dziennik The Washington Post opublikował długi artykuł, będący wynikiem dziennikarskiego śledztwa, poświęcony amerykańskiej polityce wobec perspektywy wojny na Ukrainie.
Obejmuje on czas od października 2021 roku, kiedy przedstawiciele wywiadu i innych służb, na podstawie zdjęć satelitarnych, przechwyconych rozmów i zdobytych informacji, w tym „źródeł osobowych”, bo jak się z materiału dowiadujemy wyższe kręgi rosyjskiej władzy i otoczenie Putina zostały zinfiltrowane, doszli do wniosku, że perspektywa wojny jest realna, do 24 lutego, kiedy Moskale uderzyli. Na podstawie przecieków, rozmów z dyplomatami, dokumentów do których dotarli dziennikarze, opisują oni w jaki sposób kształtowała się linia polityczna administracji Bidena w tej kwestii, jakie były rachuby, zagrożenia, stanowisko sojuszników i samych zainteresowanych, czyli przedstawicieli ekipy Zełenskiego. Lektura tego artykułu daje wgląd w to, jak funkcjonują mechanizmy sojusznicze w ramach szerszego bloku państw Zachodu, z jakimi zagrożeniami i wyzwaniami musiała mierzyć się amerykańska administracja, jak wreszcie wyglądał „rachunek strategiczny” władz Ukrainy. Mamy oczywiście do czynienia z perspektywą amerykańską, czy może raczej anglosaską, bo Londyn traktowany jest w tej opowieści w kategoriach „brata bliźniaka” Waszyngtonu, aby uzyskać pełen obraz, opowieść ta musiałaby zostać uzupełniona o rekonstrukcję stanowiska Berlina, Paryża, również w Kijowa, ale tym niemniej uważna lektura tego materiału pozwala nam zrozumieć na podstawie jakich ocen i w związku z jakimi zagrożeniami kształtowała się linia polityczna Waszyngtonu oraz jak wyglądają relacje w ramach amerykańskiego systemu sojuszniczego.
Spotkanie w Białym Domu
Punktem wyjścia jest spotkanie w Białym Domu, zwołane z inicjatywy Jaka Sullivana, które odbyło się na początku października i w którym obok Bidena i wiceprezydent Harris, uczestniczył Antony Blinken, szef połączonych sztabów Milley, nadzorująca amerykańskie służby specjalne Avril Haines i szef CIA Burns, w przeszłości również pełniący funkcję ambasadora w Moskwie. Spotkanie to zostało poprzedzone serią narad, w wyniku których odpowiedzialni za bezpieczeństwo Stanów Zjednoczonych urzędnicy doszli do wniosku, przedstawionego w Gabinecie Owalnym przez Sullivana – „informacje wywiadowcze na temat planów operacyjnych Putina, dodane do informacji na temat trwających rozmieszczeń wzdłuż granicy z Ukrainą, wykazały, że wszystkie elementy są teraz gotowe do zmasowanego ataku.” Już wówczas, jak argumentują dziennikarze The Washington Post, Joe Biden dostał informacje i oceny wskazujące na to, że skala planowanej przez Moskwę operacji wojskowej przeciw Ukrainie będzie znacznie większa, niźli w roku 2014, co oznaczało, że Putin ma zamiar opanować całe państwo. Mark Milley, szef połączonych sztabów, miał w trakcie tej właśnie narady powiedzieć, że „to plan o zdumiewającej śmiałości, który mógł stanowić bezpośrednie zagrożenie dla wschodniej flanki NATO, a nawet zniszczyć architekturę bezpieczeństwa Europy po II wojnie światowej.” Takie były oceny sytuacji na początku października 2021 roku, dokonane przez przywódców Stanów Zjednoczonych. Amerykańscy wojskowi już wówczas przewidywali główne kierunki uderzenia sił rosyjskich na Kijów, i wytypowali „kluczowe punkty” rosyjskiego ataku, w tym wskazywać mieli na znaczenie lotniska Hostomel pod Kijowem. Oceniano również, że po zdobyciu ukraińskiej stolicy, raczej nie w wyniku oblężenia, ale chodziło o obalenie Zełenskiego i jego zgładzenie „jeśli zajdzie taka potrzeba”, Moskale nie zrezygnowaliby z próby opanowania całej Ukrainy, poza najbardziej zachodnią częścią kraju, przy czym „granicą” rosyjskiej operacji miała być linia od Mołdawii do Białorusi, przechodząca z grubsza rzecz biorąc przez Tarnopol i Łuck w stronę Brześcia. Jak argumentują dziennikarze The Washington Post:
Chociaż administracja publicznie upierała się w ciągu najbliższych kilku miesięcy, że nie wierzy, że Putin podjął ostateczną decyzję, jedyną rzeczą, której nie mogli powiedzieć prezydentowi tego jesiennego dnia, było podanie dokładnej daty, kiedy rosyjski prezydent pociągnie za spust.
„Rzucenie wyzwania NATO”
Warto zatem pamiętać o tym, że amerykańscy wojskowi i przedstawiciele służb wywiadowczych już w październiku byli przekonani, że Putin jest gotowy przeprowadzić dużą operację wojenną przeciw Ukrainie, nie chodzi o żadne lokalne działania tylko opanowanie całego kraju, a jednocześnie realnym jest rzucenie przez Moskwę wyzwania NATO i całej Europie, bo zwycięskie wojska Moskali, stanęłyby w praktyce na granicy z Polską i Słowacją.
Pod wpływem takiej oceny sytuacji kształtowała się linia polityczna Waszyngtonu. Joe Biden miał wówczas zdecydować, że „Putin winien zostać powstrzymany lub należy mu się przeciwstawić”, ale jednocześnie, i to wydaje się głównym elementem amerykańskiej strategii, był przekonany, że Stany Zjednoczone nie mogą tego robić same. Główną przeszkodą wspólnej akcji była, zwłaszcza po ewakuacji Afganistanu, niska wiarygodność Ameryki w oczach sojuszników. Jeśli chodzi o wsparcie dla Ukrainy, to już na początku, linia polityczna Waszyngtonu formułowana była w oparciu o podstawową zasadę – Kijów winien otrzymać wsparcie, ale nie na tyle duże, aby Rosja uznała te działania w kategoriach kroków eskalacyjnych i nie tyle małe, aby obrona Ukrainy szybko się załamała. W trakcie narady w Gabinecie Owalnym postanowiono działać dwukierunkowo – po pierwsze poinformować Kreml, że Waszyngton wie, co się szykuje i agresywne kroki Rosjan nie pozostaną bez odpowiedzi – to wyjaśnia szereg podróży amerykańskich dyplomatów do Moskwy w ostatnich miesiącach 2021 roku, ale także rozpocząć intensywne konsultacje z sojusznikami. Wówczas też wypracowano zasadnicze zręby amerykańskiej strategii wobec rysującej się wojny na Ukrainie. Jej zasadniczym celem jest „obrona porządku międzynarodowego opartego na wartościach bez ryzykowania wciągnięcia Ameryki do III wojny światowej”. Mark Milley w jednej ze swoich notatek, na którą powołuje się „The Washington Post”, określił główne zasady, którymi winien kierować się Waszyngton dążąc do osiągnięcia tak zarysowanego celu. Są to: „1: Unikać ryzyka konfliktu kinetycznego między wojskiem USA i NATO a Rosją”. Nr 2: „Zatrzymać wojnę w granicach geograficznych Ukrainy”. Nr 3: „Wzmacniać i utrzymywać jedność NATO”. Nr 4: „Umocnić Ukrainę i dać im środki do walki”.” Już po tym jak Putin opublikował w sierpniu ubiegłego roku swój długi artykuł podważający odrębność narodu ukraińskiego i kwestionujący suwerenność Kijowa w Waszyngtonie „zapaliły się czerwone lampki” a Biden, wyprzedzając rozwój sytuacji podjął pierwszą decyzję o przekazaniu, wartej 60 mln dolarów, głownie defensywnej broni dla Kijowa. W kolejnych miesiącach dostawy amerykańskiej pomocy narastały, ale nadal głównym punktem odniesienia była troska o to, aby Moskwa tego zaangażowania nie traktowała w kategoriach eskalacyjnych. Te rachuby uległy osłabieniu już po rosyjskim ataku, co nie zmieniło generalnej linii amerykańskiej polityki, w której dążenie do deeskalacji i utrzymania wojny „w granicach Ukrainy” jest jednym z głównych celów.
Nieco uwagi należy podkreślić też relacjom sojuszniczym, w obrębie NATO, bo troska o utrzymanie jedności jest jednym z politycznych priorytetów Waszyngtonu. Po koniec października, w trakcie spotkania G-20 w Rzymie, Biden przedstawił Sojusznikom – przywódcom Niemiec, Wielkiej Brytanii, Francji i Włoch, opis sytuacji i ocenę, dokonaną przez amerykańskie służby specjalne. W połowie listopada Avril Hines, na spotkaniu państw NATO w Brukseli, sformułowała podobny „komunikat”. Reakcja była dość przewidywalna – jak piszą dziennikarze The Washington Post, prócz Bałtów i Wielkiej Brytanii, sojusznicy nie podzielali ocen Stanów Zjednoczonych, nie mieli też zaufania do wiarygodności informacji wywiadowczych. W tym wypadku chodziło nie tyle o rozbieżności interesów, co złe doświadczenia, po Iraku i po Afganistanie, co do kompetencji służb specjalnych. Sojusznicy Stanów Zjednoczonych w Europie, podzielili się wówczas z grubsza na trzy obozy. Zachód, głównie Niemcy i Francja, byli przekonani, że Putin zwiększając napięcie i dyslokując wojska na granicy z Ukrainą raczej uprawia twardą grę dyplomatyczną i nie posunie się do inwazji, która była postrzegana jako „szaleństwo”. Europa Środkowa była zdania, iż konflikt jest bardzo prawdopodobny, ale jego skala będzie raczej ograniczona, jedynie Brytyjczycy i Bałtowie podzielali oceny Waszyngtonu. Te podziały, jak powiedzieli dziennikarzom The Washington Post przedstawiciele administracji, nie uległy do wybuchu wojny zasadniczym zmianom, co wpłynęło na ograniczenia pola manewru dyplomatycznego Amerykanów. Warto zwrócić na tę linię argumentacji uwagę, bo mamy w tym wypadku do czynienia z jasną odpowiedzią administracji Bidena (pozostawiam nierozstrzygniętą kwestię czy jest to odpowiedź prawdziwa) na te głosy krytyki, również rozlegające się w Ameryce, w myśl których, gdyby Zachód zaczął jesienią i zimą ubiegłego roku dostarczać Kijowowi większe ilości nowoczesnej broni, to wzmacniając ukraiński potencjał odstraszania być może nie dopuściłby do wybuchu. Otóż, jak się wydaje, jedną z odpowiedzi na te słowa krytyki jest podkreślanie, że na tak daleko posuniętą zmianę polityki wobec kwestii uzbrajania Kijowa nie było zgody wśród amerykańskich sojuszników, a na dodatek, jak dowodzą dziennikarze „The Washington Post”, ekipa Zełenskiego nie wierzyła w perspektywy pełnoskalowej agresji Moskwy. Oceny władz w Kijowie warte są uwagi. Otóż Blinken już w październiku rozmawiał na temat sytuacji z Zełenskim, potem o sytuacji informowany też był Kułeba i inni przedstawiciele ukraińskiego obozu władzy. Storna ukraińska też nie miała zaufania do amerykańskich informacji, będąc zdania, że są one „w dużym stopniu spekulacjami”. Ta sytuacja uległa zmianie dopiero na 5 dni przed agresją, kiedy to Waszyngton zdecydował się dostarczyć Ukrainie więcej danych wywiadowczych, ale w okresie koniec października – 24 lutego, mieliśmy do czynienia z różnymi ocenami. Przy czym, co niezwykle istotne Kijów obawiał się, że poważne potraktowanie przez Ukrainę amerykańskiego alarmu wojennego wywoła panikę, zarówno wewnętrzną jak i na międzynarodowych rynkach finansowych. W efekcie nie poprawi to zdolności kraju do obrony, a wręcz przeciwnie ucieczka kapitału i odpływ ludności przerażonej zapowiedziami wojny znacznie osłabi Ukrainę. Przy czym, co też warto podkreślić, od samego początku Zełenski mówił Amerykanom „będziemy walczyć” i domagał się skokowego zwiększenia dostaw sprzętu, w tym ciężkiego. Z perspektywy Kijowa ryzykownym krokiem byłoby zatem ogłoszenie mobilizacji przed rosyjskim atakiem, chyba, że wcześniej, Zachód znacząco zwiększyłby dostawy. Ale taka perspektywa, w związku z linią „unikania eskalacji” była mało realne, co skłoniło Zełenskiego i jego ekipę do ostrożności.
W obliczu stanowiska partnerów, przede wszystkim Niemiec i Francji, w czasie między listopadem a lutym, amerykańska polityka koncentrowała się na przekonaniu europejskich sojuszników, że „droga dyplomatyczna” jest również preferowanym przez Waszyngton kierunkiem działań. „Duża część naszego zainteresowania” powiedział dziennikarzom The Washington Post Jake Sullivan - „była w zasadzie obliczona na to aby powiedzieć im: „Słuchajcie, pójdziemy ścieżką dyplomatyczną i potraktujemy to poważnie… jeśli przyjmiecie poważnie plan działania w zakresie wsparcia wojskowego i sankcje”. Tylko, że problemem było, niemal do 24 lutego, to, że z grubsza podobnie oceniając sytuację, w Berlinie i w Paryżu uważano, iż specjalne relacje z Putinem pomogą rozładować napięcie i uniknąć wojny. A zatem do wybuchu walk mieliśmy do czynienia, jeśli chodzi o relacje w ramach bloku Zachodu, z mieszanką braku zaufania, przekonaniu o własnych, większych możliwościach, jeśli chodzi o wyperswadowanie Putinowi agresywnych zamiarów i z niechęcią do skokowego wzrostu wsparcia wojskowego dla Ukrainy, bo to mogłoby zostać odczytane w kategoriach działań eskalacyjnych.
Kwestie związane z brakiem zaufania w szeroko rozumianym obozie Zachodu były zresztą, jak argumentują dziennikarze, powodem dlaczego Amerykanie a następnie Brytyjczycy, zdecydowali się na ujawnienie informacji o planach rosyjskiej agresji, przygotowywanych operacjach „pod fałszywą flagą” czy wreszcie zamiarach Moskwy aby zgładzić Zełenskiego. Powołując się na opinie anonimowych urzędników amerykańskich, dziennik napisał, że „biorąc pod uwagę, jak sceptycznie niektórzy sojusznicy pozostawali wobec informacji naszego wywiadu, najpotężniejszym skutkiem ich ujawnienia było ukształtowanie rosyjskiego zachowania i pozbawienie Putina możliwości wykorzystywania dezinformacji”. Jest zatem rzeczą jasną, że celem tej strategii polegającej na publicznym ujawnieniu przez Amerykanów, jak zaawansowane są wojenne plany Putina, w porównywalnym stopniu była Moskwa co i europejscy sojusznicy. W tym pierwszym przypadku chodziło, aby odebrać Putinowi możliwość uzyskania przewagi w wyniku „strategicznego zaskoczenia”, w tym drugim zaś aby ograniczyć chęć i szanse na szukanie przez Europejczyków własnej, dyplomatycznej, drogi deeskalacji sytuacji.
Wizyta w Kijowie
12 stycznia Burns i 19 stycznia Blinken, przebywając w Kijowie poinformowali Zełenskiego o szczegółowych planach Rosji, w tym możliwości zagrożenia dla prezydenta Ukrainy i jego bliskich. Zełenski już wówczas negatywnie zareagował na propozycje przeniesienia rządu i jego urzędu „w bardziej bezpieczne” miejsce, co wprost mieli sugerować Amerykanie.
To jest droga do przegranej
– miał powiedzieć w rozmowie szefowi CIA.
Te daty są istotne, bo wyjaśniają słowa Blinkena, który powiedział dziennikarzom, iż Stany Zjednoczone nie proponowały Zełenskiemu ewakuacji po wybuchu wojny. Nie proponowały, bo kwestia ta, omawiana wcześniej, była już wówczas zamknięta. Nie zmienia to jednak faktu, że styczniowe deklaracje Waszyngtonu, kiedy oświadczono, że „Ameryka będzie pomagać Ukrainie tak długo jak okaże się to potrzebne” zostały w pewnym sensie wymuszone niezłomną postawą władz w Kijowie. Gdyby jeszcze przed wybuchem wojny poważnie zaczęły one rozpatrywać perspektywę ewakuacji, to być może skala wsparcia byłaby inna, a losy wojny, zapewne również, potoczyły się inaczej.
Dziennikarskie śledztwo „The Washington Post” daje nam możliwość wglądu w to, jak kształtowała się linia Waszyngtonu i amerykańskich sojuszników wobec Rosji w ostatnim półroczu. Dziś jesteśmy już w zupełnie innej sytuacji, również dlatego, że Ukraina walczy i skutecznie odpiera rosyjskie ataki. Jednak generalne założenia amerykańskiej strategii sformułowane przez Marka Milleya nie uległy zmianie, podobnie zresztą jak ograniczenia związane z postawą i ocenami sojuszników. Europa Środkowa i Skandynawowie zmienili swe oceny, ale już zachodnie jądro kontynentu nie, nadal uważając, iż jakaś formuła modus vivendi z Rosją będzie konieczna. Te ograniczania pola politycznego manewru w ramach obozu sojuszniczego są ważnym czynnikiem pozwalającym nam zrozumieć, dlaczego pomoc wojskowa dla Ukrainy jest zbyt mała, aby wygrać wojnę z Moskalami. Obraz, który się wyłania nie jest też uproszczoną wizją, w której to Waszyngton decyduje a mniejsi i słabsi partnerzy słuchają i wypełniają rozkazy. Sytuacja jest znacznie bardziej złożona, od państw takich jak Ukraina czy Polska również wiele zależy, choćby z tego względu, że swoją postawą wyznaczają one ramy, w których zapadają decyzje polityczne bloku Zachodu.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/610847-jak-ksztaltowala-sie-strategia-usa-wobec-wojny-na-ukrainie