Jednym z myślicieli, na których najchętniej powołują się dziś rosyjskie elity związane z obozem władzy, jest żyjący w latach 1831-1891 filozof i pisarz Konstantin Leontjew. Był on wrogiem cywilizacji zachodniej, którą uważał za zgniłą i dekadencką, i której przeciwstawiał zdrową cywilizację bizantyjską. Zauważał zarazem ze zgrozą, że Rosja podlega tym samym procesom rozkładowym co Europa, dlatego radził, by ją nieco „zamrozić”, aby nie gniła. Zdaniem Leontjewa Rosja może zbawić świat, ale żeby to nastąpiło, należy ją „zamrozić”, czyli zatrzymać liberalno-egalitarny postęp, nawet gdyby miało się to dokonać przemocą i kosztem wielu ofiar.
Podobna argumentacja pojawia się dziś w wypowiedziach wielu przedstawicieli rosyjskich elit politycznych i religijnych, związanych z rządzącą formacją i z patriarchatem moskiewskim. Leontjew – obok Iwana Iljina i Mikołaja Danilewskiego – jest najczęściej cytowanym przez Władimira Putina w ostatnich latach filozofem rosyjskim.
Jedyna radość w Warszawie
Zapewne niewielu Polaków wie, że przez pewien czas Konstantin Leontjew mieszkał także w Warszawie, gdzie pracował w redakcji wydawanej w języku rosyjskim gazety „Warszawskij dniewnik”. Z jego ówczesnych tekstów prasowych niewiele się jednak można dowiedzieć o Polakach i ich życiu; równie dobrze mogłyby być napisane w Petersburgu lub na Krecie (gdzie pełnił wcześniej służbę dyplomatyczną). Niekiedy jednak polskie realia służą autorowi jako tło dla jego przemyśleń. Tak jest chociażby w artykule opublikowanym na łamach wspomnianego dziennika 21 lutego 1880 roku.
Warto zacytować fragment tego tekstu, mając w pamięci, że pochodzi on z „mistycznego” okresu życia filozofa – już po jego nawróceniu na prawosławie, gdy wiele czasu spędzał zamknięty w klasztorach (m.in. na Górze Athos czy w Pustelni Optyńskiej). Oto początek:
Niezależnie od tego, jak długo by Rosjanin nie żył w Warszawie, nigdy w pełni nie może tu czuć się jak u siebie w domu. Obcy typ miasta, nie posiadającego światowego znaczenia i tych materialnych wygód, których pełne są europejskie stolice, ani drogich naszemu sercu narodowych pamiątek, przyciągających nas do moskiewskiego Kremla; niewygodne zimne mieszkania, niewiarygodna drożyzna i społeczeństwo w relacjach z nami wstrzemięźliwe i nieufne…
Wszystko to, razem wzięte, oddziałuje niewesoło na rosyjskiego mieszkańca Warszawy.
Jest jednak w Polsce jedna strona życia, która przy wszystkich tych niedogodnych warunkach szczególnie rzuca się w oczy i wynagradza rosyjskie serce za wszystkie jego ciężkie i przygnębiające tu uczucia – jednym tylko, za to nadzwyczaj przyjemnym wrażeniem.
Wrażenie to wywierają stacjonujące w Warszawie wojska rosyjskie.
Na ulicy, w soborze, na mszy podczas święta, w maleńkiej cerkwi przy ulicy Miodowej, w teatrze, w rosyjskim klubie – wszędzie widzisz wojskowych… Całe tłumy świeżych, młodych, nieustraszonych żołnierzy, te dzielne, energiczne twarze oficerów, ci dowódcy, «sprawdzeni w wielkich trudach bojowych burz«, te siwizny starych generałów, siwizny, których widok czyni nas pokornymi i wznosi ku górze… ci Kozacy, husarzy i ułani «z pstrokatymi odznakami«, ta piechota («ta niestrudzona piechota«), idąca dokądś swoim równym, twardym i potężnym krokiem…
Widzieć to wszystko tak często, spotykać to wszystko na każdym kroku i niemal przypadkowo i gdzież to?… Przy samych granicach sąsiednich państw, w których ostrożni przywódcy od dawna już ledwie powstrzymują wrogie nam impulsy społecznych uprzedzeń… To prawdziwa radość!
Pochwała przemocy
Nieprzypadkowo ten zachwyt nad wszechobecnością wojsk rosyjskich w Warszawie jest wstępem do rozmyślań Leontjewa nad naturą wojny i przemocy. W dalszej części swojego tekstu pisze on m.in.:
Wielka to rzecz – wojna! Miał rację ten, kto nazwał wojnę «boską instytucją«. To ogień pożerający, to prawda, ale za to oczyszczający!
My sami, Rosjanie, jesteśmy zobowiązani uważać naszych wojskowych za najlepszych i największych spośród naszych obywateli, jeśli chcemy być sprawiedliwi rozumem i uczciwi sercem.
Bez przemocy nie da rady. To nieprawda, że można żyć bez przemocy… Przemoc nie tylko zwycięża, ona i przekonuje wielu, jeśli za nią, za tą przemocą, stoi idea.
Ideą, której służył Leontjew, była idea imperialnej Rosji – nosicielki cywilizacji bizantyjskiej i religii prawosławnej – jedynej, która może zbawić zepsuty świat. Narzędziem tego zbawienia jest zaś rosyjska armia. Podobne frazy można dziś usłyszeć z ust zarówno kremlowskich urzędników, jak i biskupów moskiewskiego patriarchatu.
Satanista w chrześcijańskim przebraniu
Podsumowaniem myśli Leontjewa niech będą słowa napisane przez innego filozofa rosyjskiego Mikołaja Bierdiajewa (1874-1948):
Dla Leontjewa chrześcijaństwo nie jest religią miłości i dobrej nowiny, lecz mroczną religią strachu i przemocy. (…) Odważam się nazwać Leontjewa satanistą, który nałożył na siebie chrześcijańskie przebranie. Jego religijny patos ukierunkowany był na apokaliptyczne przepowiednie o odrzuceniu miłości, śmierci świata i Sądzie Ostatecznym. Cieszyła go ta mroczna przyszłość i nie pociągała inna, pozytywna strona przepowiedni: o zmartwychwstaniu, o końcowym zwycięstwie Chrystusa, o «nowym niebie i nowej ziemi«. W rozdwojonej i zdemoralizowanej naturze Leontjewa znajdował się mroczny patos zła, a przemoc ukochał on bardziej niż cokolwiek na świecie.
To charakterystyka, która pasuje dziś do tej (wcale niemałej) części prawosławnych Rosjan, którzy w krwawej wojnie przeciwko Ukrainie widzą przejaw boskiej misji. Jedno jest pewne: mają się do kogo odwoływać.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/610497-jedyna-radosc-rosjanina-w-warszawie