W anglosaskiej narracji na temat tego w jakiej sytuacji znalazły się Niemcy, zarówno ich gospodarka jak i państwo, w wyniku wojny na Ukrainie, dominują dwie perspektywy.
Pierwsza negatywna, skoncentrowana jest na opisywaniu wielowymiarowych kryzysów, z którymi będzie mierzył się Berlin, począwszy od energetycznego, przez kryzys wiarygodności, po kryzys dotychczas dobrze sprawdzającego się i dobrze obsługującego niemieckie interesy modelu rozwojowego. Zwolennicy drugiego podejścia są nieco bardziej optymistycznie nastawieni. Nie kwestionując problemów, a nawet zjawisk o charakterze kryzysowym, z którymi będzie w najbliższych miesiącach miała do czynienia niemiecka klasa polityczna, są jednak przekonani, że „Niemcy dadzą radę” i w efekcie już zainicjowanych, i konsekwentnie przeprowadzanych zmian ich przywództwo w Europie się tylko umocni. Co więcej, optymiści formułują przekonanie, że ze zjawiskami kryzysowymi będą mieli w Europie do czynienia wszyscy, co w efekcie nie musi osłabić Niemiec, a fundamentalne decyzje mają charakter geostrategiczny, a nie ekonomiczny. Z naszej, polskiej perspektywy, debata ta ma zasadnicze znaczenie. Zarówno z tego powodu, że nie może nam być obojętny los i przemiany naszego najpotężniejszego sąsiada jak i ze względu na kwestię ważniejszą. Otóż od tego, jak świat anglosaski ocenia kierunek ewolucji Niemiec, zależeć będą fundamentalne decyzje natury strategicznej, które podejmowane będą w Waszyngtonie i zapewne konsultowane z Londynem. A od ich kształtu w równym stopniu, co od rozwoju sytuacji w Niemczech zależeć będzie nasza przyszłość.
„Jak załamała się niemiecka machina gospodarcza?”
Zacznijmy zatem od argumentacji pesymistów. Tom Fairless napisał w dzienniku The Wall Street Journal artykuł o wiele mówiącym tytule „Jak załamała się niemiecka machina gospodarcza?”. Linia jego argumentacji jest dość typowa, potraktujmy ją zatem jako egzemplifikację pewnego nurtu w ocenie sytuacji. Autor zauważa, że gospodarka Niemiec jest na progu recesji. Z kryzysu wywołanego Covid-19 wychodziła wolniej niźli inne europejskie państwa, a szybko nadciagający kryzys energetyczny powoduje, że perspektywy nie są różowe. Gospodarczy, przede wszystkim przemysłowy silnik Europy (a w tych kategoriach do tej pory postrzegana była gospodarka Niemiec) zaciął się i jak argumentuje Fairless nic nie wskazuje, aby udało się przezwyciężyć ten kryzys. Przede wszystkim dlatego, że jego źródła nie mają charakteru koniunkturalnego, ale znacznie trwalszy, strukturalny. Jak argumentuje, Niemcy postawili na produkcję przemysłową i do tej pory ich przewagi konkurencyjne zbudowane zostały na czterech czynnikach – „wolnym i otwartym handlu światowym, rosnącym popycie ze strony Chin, wydajnej krajowej sile roboczej i taniej rosyjskiej energii”. Teraz każdy z tych, sprawnie działających w przeszłości silników wzrostu stanął, a na dodatek turbulencje związane z Covid-19, przede wszystkim jeśli brać pod uwagę światowe łańcuchy kooperacyjne, dodatkowo zwiększają problemy. Gospodarka Chin, jak się wydaje, zwalnia w sposób trwały. Powodem są zarówno niekorzystne zjawiska geopolityczne, jak i przede wszystkim niekorzystne trendy demograficzne w Państwie Środka. To w dającej się przewidzieć perspektywie będzie zarówno ograniczało popyt wewnętrzny w Chinach, jak i ich zwiększało presję na ich wykluczanie ze światowych systemów kooperacyjnych. Gospodarka Niemiec, nastawiona na eksport i silnie uzależniona od rynku chińskiego odczuje silniej te zjawiska niż wysokorozwinięte państwa Zachodu.
Dodatkowo, w związku ze starzeniem się niemieckiego społeczeństwa tamtejsza gospodarka utraci w perspektywie najbliższej dekady 5 mln wysoko wykwalifikowanych pracowników, których trudno będzie zastąpić. Na to nakłada się kryzys energetyczny, będący wynikiem zarówno wojny na Ukrainie jak i krótkowzrocznej, acz wówczas bardzo dla Niemiec zyskownej, polityki Berlina uzależniania kraju od tanich, rosyjskich, źródeł energii. Przestawienie się na inne kierunki dostaw, nawet jeśli założyć, że będzie to proces sprawnie przeprowadzony nie rozwiąże najpoważniejszego, w dłuższej perspektywie problemu, jakim będzie wzrost cen energii elektrycznej. Już obecnie, jak przypomina Fairless 1 na 6 niemieckich firm z powodu rosnących kosztów energii zmuszona była znacząco ograniczyć lub wstrzymać produkcję i w przyszłości, zwłaszcza w sektorach energochłonnych, takich jak chemia czy produkcja stali, cięć nie da się uniknąć. A to oznacza, w jego opinii, pozbawienie niemieckiego sektora przemysłowego, w sposób trwały, przewagi konkurencyjnej. Niemieckie firmy staną zatem wobec bolesnego dla nich dylematu – albo ograniczać produkcję, albo przenosić ją w miejsca gdzie może być ona realizowana taniej, czy to ze względu na niższe koszty energii, czy siły roboczej. Tak czy inaczej, obydwa te trendy oznaczać będą dalsze zwolnienie tempa wzrostu. Zmniejszenie eksportu, od którego zależy w Niemczech 1/4 miejsc pracy (dla porównania w Stanach Zjednoczonych jest to 6 proc.) może mieć również negatywne konsekwencje dla sytuacji wewnętrznej i stabilności systemu politycznego. Zjawisko to już miało miejsce w ostatnich latach, bo jak zauważa Fairless „niemiecki eksport stanął w martwym punkcie od końca 2017 r. po uwzględnieniu inflacji, a produkcja przemysłowa skurczyła się o około 15 proc. To częściowo odzwierciedla utratę konkurencyjności: niemiecki przemysł w ostatnich latach pozostawał w tyle za Włochami, przytłoczony był rosnącymi kosztami pracy, wysokimi podatkami od przedsiębiorstw i dziesięcioleciami niskich inwestycji spowodowanych ogólnokrajową obsesją na punkcie redukcji zadłużenia”. Trudną sytuację dostrzegają przedstawiciele tamtejszej klasy politycznej. Nie bez powodu kanclerz Scholz powiedział, w lipcu, w toku jednego ze spotkań z kręgami biznesowymi, że „obecnego kryzysu nie uda się przezwyciężyć w ciągu kilku miesięcy”. Ta świadomość powagi sytuacji dodatkowo hamuje skłonność rządzących socjaldemokratów do tego aby zmieniać główne kierunki niemieckiej polityki w sposób radykalny, bo społeczny konsensus wydaje się dziś bardzo kruchym i załamanie nastrojów może przyjść w każdej chwili. Kunktatorska polityka kanclerz Merkel, która przez lata zwlekała z rozpoczęciem niezbędnych reform tylko utrudniła sytuację, bo teraz bolesne zmiany trzeba przeprowadzać w jednym czasie i od razu w wielu domenach. Na to nakładają się chybione lub spóźnione, jak argumentuje Fairless, decyzje liderów niemieckiego biznesu. Dobrym przykładem jest tutaj niemiecki przemysł samochodowy, perła w koronie całej gospodarki, który ewidentnie przespał rewolucję związaną z wchodzeniem do eksploatacji samochodów elektrycznych a teraz, na dodatek musi mierzyć się z rosnąca i nieuczciwą konkurencją chińskich producentów, którzy po prostu, w wielu przypadkach, przywłaszczyli sobie niemieckie rozwiązania. Niemiecki sektor przemysłowy, pracujący na potrzeby rynku samochodowego jest też najlepszą ilustracją tego, jak tamtejsza gospodarka szybko traci swą pozycję w światowych łańcuchach kooperacyjnych. Niektórzy pesymiści mówią nawet o deindustrializacji całych regionów w Niemczech, ale trudno nie być zaniepokojonym, kiedy firmy pracujące na rzecz przemysłu samochodowego utraciły od 2018 roku 13 proc. swoich miejsc pracy. Z jednej strony niemieccy producenci przenoszą swą produkcję do tańszych krajów, z drugiej zaś ci, którzy zostają mają coraz większe problemy ze skompletowaniem kadry technicznej i inżynieryjnej. Jak informuje Niemieckie Stowarzyszenie Przemysłu Maszynowego, w związku z przechodzeniem na emeryturę pokolenia boomu demograficznego tamtejszy przemysł stanie przed wyzwaniem znalezienia każdego roku 400 tys. wykwalifikowanych specjalistów, co zapewne wpłynie na podwyżki uposażeń obniżając konkurencyjność całego sektora.
Innymi słowy, autor artykułu w The Wall Street Journal, wieści trudne miesiące, zapewne również lata, dla niemieckiej gospodarki. Czynniki strukturalne działają na jej niekorzyść, wzrost zwolni, napięcia wewnętrzne będą narastać. Niemiecki silnik się zaciął, co oznacza, że niezależnie od strat reputacyjnych jakie niewątpliwie są udziałem Berlina, Niemcy w nadchodzących latach będą miały ograniczone pole manewru i zmuszone będą skoncentrować się na własnych sprawach.
Bardziej optymistyczna wizja The Economist
Brytyjski, choć kontrolowany kapitałowo przez rodzinę Agnellich, The Economist dostrzega w jakiej sytuacji znalazły się Niemcy pisząc, że będą oni musieli zmierzyć się jednocześnie „z dramatycznymi zmianami w wielu obszarach”, jednak generalnie jest nastrojony bardziej optymistycznie. Jak piszą dziennikarze tygodnika, główną siłą Niemiec jest to, że kraj zawsze, nawet w najtrudniejszych sytuacjach „pozostawał w kursie”. Obecnie oznacza to konieczność przeprowadzenia bolesnych zmian w polityce energetycznej, co się uda, bo Berlin z żelazną konsekwencją realizował będzie nową politykę, uniezależniania się od Rosji. Już obecnie niemiecki sektor przemysłowy raportuje o zmniejszeniu zużycia gazu o 10 proc. a do końca roku, w najbardziej energochłonnych gałęziach może nawet uda zrealizować się plan cięć na poziomie 50 proc. Oczywiście bez katastrofalnych konsekwencji gospodarczych. Na krótki czas Niemcy zapewne wrócą, zdaniem autorów artykułu, do wykorzystywania energetyki jądrowej, a już w przyszłym roku ma być gotowe 5 instalacji do przyjmowania skroplonego gazu ziemnego. Zapowiedziane zmiany w zakresie obronności (chodzi o słynne przemówienie Scholza Zeitenwende) też nastąpią, może nie w ekspresowym tempie, ale za to w niemieckim stylu, czyli konsekwentnie. Jeśli chodzi o sytuację na rynku pracy, to częściowo uratuje ją emigracja z Ukrainy, a zmiany w niemieckich przemyśle, zwrot w stronę digitalizacji też będą miały miejsce. Może tamtejsze firmy nie przekształcą się w drugiego Facebooka, ale ewolucja w stronę internetu – rzeczy, jest zdaniem ekspertów The Economist, bardzo prawdopodobna. Innymi słowy Niemcy wykorzystają swe główne atuty – wielkość gospodarki i zasobów którymi dysponują, stabilny system polityczny i nadal nieźle funkcjonujący konsensus społeczny, pozycję w Europie, oraz konsekwencję i determinację. Koszty transformacji z pewnością będą, i to być może znaczne, ale nie mając realnych w Europie konkurentów, również jeśli chodzi o aspiracje do zdominowania układu, Niemcy wyjdą z obecnego kryzysu obronną ręką, niewykluczone, że nawet wzmacniając swoją pozycję.
Która diagnoza jest słuszna? Chcąc odpowiedzieć na to pytanie warto zastanowić się jaki jest niemiecki plan gry? Dobrym punktem wyjścia jest artykuł Wolfganga Ischingera, byłego ambasadora w Waszyngtonie i w Paryżu, do niedawna szefa Monachijskiej Konferencji Bezpieczeństwa, polityka i dyplomaty związanego z Chadecją, który na łamach Foreign Affairs szuka odpowiedzi na to pytanie. W jego opinii Berlin, w pierwszym rzędzie musi zmienić, i to szybko, politykę wobec Ukrainy. Kontynuowanie obecnej linii, jest już okupione niepotrzebnymi stratami, głównie jeśli chodzi o sojuszników w Europie Środkowej. Zmiana polityki jest ważna również z innego powodu. Otóż, jak argumentuje Ischinger „jeszcze bardziej niż w przypadku innych krajów, w interesie Niemiec leży zapewnienie silnego wsparcia Ukrainie i dopilnowanie, aby wojna zakończyła się szybko i na jak najbardziej korzystnych warunkach dla Ukrainy. Co więcej, w czasach niepewności w Unii Europejskiej Niemcy są dobrze przygotowane do zapewnienia kluczowego przywództwa nie tylko w sprawie Ukrainy, ale także w zakresie szerszych wyzwań bezpieczeństwa UE”. Tok rozumowania Ischingera jest w tym wypadku jasny. Niemcy winny stanąć na czele Europy i dążyć do odejścia od zasady konsensusu w polityce zagranicznej. Dzisiaj jest to niemożliwe, co nie oznacza, że Berlin kwestię tę winien wykreślić ze swej agendy. Jest niemożliwe ze względu na błędy popełnione, jeśli chodzi o politykę wobec Ukrainy i rosyjskiej agresji. To trzeba zmienić. Gdyby Niemcy stanęły na czele europejskiego wsparcia dla Kijowa, to za jednym zamachem umocniłyby swe specjalne relacje z Waszyngtonem, rozwiały obawy sojuszników w Europie Środkowej i Północnej, co umożliwiłoby kolejne posunięcie – federalizację Europy. Z próby przekształcenia Unii Europejskiej w faktyczne narzędzie niemieckiej dominacji na kontynencie, Ischinger nie ma zamiaru rezygnować, jednak uważa, jak można przypuszczać, że obecnie do tego celu prowadzi zupełnie inna droga. Oczywiście jednym z narzędzi, które należy wykorzystać, jest wzmocnienie niemieckiego potencjału militarnego, Ischinger nie ma wątpliwości, że z punktu widzenia wielkiej strategii Berlina zapowiedziana przez Scholza polityka Zeitenwende jest niezbędnym i korzystnym zwrotem, tylko, że jej realizacja szwankuje. Zmiany powinny być jednak głębsze i w pierwszym rzędzie dotyczyć polityki wobec wojny na Ukrainie. Postuluje aby Berlin w sposób aktywny zaczął wspierać Kijów, nie tylko dostawami sprzętu wojskowego i materialnie, ale również przystępując do pogłębionego aliansu ułatwiając w ten sposób Ukrainie realizację celów wojennych. Dziś w interesie Niemiec, winno być, jak argumentuje, szybkie zakończenie wojny, ale nie przez przyjęcie rosyjskiego dyktatu, ale odwrotnie, wyparcie najeźdźców z zajętych terenów.
Chociaż Niemcy są przekonani, że skorzystają na szybkim zakończeniu wojny, to nie skorzystają, jeśli takie rozwiązanie nastąpi przez rosyjski dyktat. Niemcy muszą zatem zrobić wszystko, co w ich mocy, aby wesprzeć Ukrainę w jej wysiłkach odzyskania terenów na południu i wschodzie kraju
— dowodzi Ischinger.
Czy przemiana Niemiec ws. wojny na Ukrainie jest możliwa?
Na rzecz takiej zmiany przemawia, zdaniem Ischingera, zarówno ewolucja nastrojów niemieckiej opinii publicznej, która w zdecydowanej większości opowiada się za aktywniejszą politykę wspierania Kijowa, jak i ewolucja poglądów klasy politycznej, przede wszystkim w formacji Zielonych, którzy przechodzą na znacznie bardziej niźli Socjaldemokraci, pragmatyczną pozycję – zarówno jeśli chodzi o politykę w kwestii więzi atlantyckich, energii jądrowej jak i wojskowej pomocy dla Ukrainy. Ischinger ma świadomość, że pozycja Niemiec uległa w ostatnim czasie nadwątleniu. Pisze o wielu kryzysach, zarówno w wymiarze gospodarczym, jak i erozji zaufania partnerów i relacji europejskich. Wywodzi z tego jednak, że Berlin musi wykonać ruch do przodu, bo nadal ma wszystkie atuty uprawniające Niemców do myślenia o przywództwie w europejskim projekcie politycznym. Potrzeba jest zmiana polityki, również po to aby rozwiać obawy Europy Środkowej, ale nie ma mowy o zmianie europejskich relacji na bardziej partnerskie i zrównoważone. Przywództwo Niemiec jest nadal kwestią oczywistą, szwankuje jedynie polityka, która zaczęła się bardzo rozmijać z nastrojami w sąsiednich państwach i budzi rozczarowanie również za Atlantykiem. Rewizja tej polityki jest ważna także i z tego względu aby w Waszyngtonie nie zaczęto myśleć o innych rozwiązaniach mających zastąpić „tradycyjny sojusz amerykańsko – niemiecki”. Na podtrzymanie więzi ze Stanami Zjednoczonymi obliczona jest propozycja, którą Ischinger formułuje wprost. Otóż Niemcy obecnie sprawują rotacyjne przywództwo w G-7, a jednocześnie, z racji więzi i siły swojej gospodarki i relatywnie niewielkim obciążeniu dziedzictwem kolonialnym, są państwem najlepiej predystynowanym do tego aby rozbudowywać umowny blok Zachodu o państwa z innych kontynentów. W sytuacji narastającej rywalizacji mocarstw takie rozszerzenie sojuszu państw powstrzymujących Rosję i Chiny leży w oczywistym interesie Stanów Zjednoczonych i Niemcy powinny podjąć się takiej roli, oczywiście jeśli w Waszyngtonie zgodzą się z całościową wizją roli Berlina w nowym układzie sił. Propozycja Wolfganga Ischingera jest finezyjna i przekonująca, przy czym adresowana przede wszystkim do odbiorców w Ameryce. W Niemczech może mieć miejsce zmiana linii politycznej na bardziej proamerykańską, są też siły polityczne, które mogą zbudować tę nową formułę (zapewne Chadecja i Zieloni). W efekcie może nastąpić daleko idąca zmiana polityki Berlina wobec Ukrainy i Rosji, a jednocześnie Niemcy zaangażują się czynnie w budowę proamerykańskiego bloku w wymiarze globalnym i skokowo zwiększą swój budżet wojskowy. Chcieliby w zamian dostać zielone światło do tego aby zdominować Europe kontynentalną co może dokonać się po odejściu od zasady konsensusu w kwestiach polityki zagranicznej i w następstwie federalizacji Unii Europejskiej.
Kwestie ewentualnego kryzysu niemieckiej gospodarki, tego jak długo może on trwać i na ile okaże się głęboki, są w tym ujęciu drugoplanowe. Jeśli bowiem ewentualni rywale i konkurenci zostaną pozbawieni realnych alternatyw, to kryzys będzie wspólnym, a wygrana i tak znajdzie się w rękach tych którzy przez ostatnie 30 lat przyzwyczaili się, że są zwycięzcami. Warunkiem powodzenia tego plany są z jednej strony błogosławieństwo Waszyngtonu i z drugiej odwaga niemieckiej klasy politycznej aby odważnie wkroczyć na tę drogę.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/610331-ku-czemu-ida-niemcy