Ray Dalio, znany inwestor i ekspert geostrategiczny, autor bestsellerowej książki The Changing World Order: Why Nations Succeed and Fail, jest przekonany, że wizyta Nancy Pelosi na Tajwanie i chińska reakcja na ten krok skończy się wybuchem wojny.
Niestety to, co dzieje się teraz między USA a Chinami w sprawie Tajwanu, podąża klasyczną ścieżką do wojny
— napisał w swoim blogu, zauważając dodatkowo, że skutki tego starcia na sytuację w świecie będą znacznie głębsze, dłużej trwające i o wiele bardziej negatywne niźli turbulencje wywołane obecnym konfliktem między Rosją a Ukrainą. Powody są dość oczywiste – udział Chin w handlu światowym jest siedmiokrotnie większy niż Rosji, a Amerykanie importują z Państwa Środka 19 proc. wszystkich sprowadzanych przez siebie dóbr przetworzonych. Już tylko te dwa czynniki pozwalają zrozumieć dlaczego starcie gigantów dotknie wszystkich na świecie, bo uderzy w gospodarkę każdego kraju, bez wyjątku.
Załamałyby się łańcuchy dostaw – napisał Dalio - załamałaby się aktywność gospodarcza, a inflacja gwałtownie wzrosła. I to co stałoby się z gospodarkami z powodu wojny ekonomicznej i tak byłoby bladym cieniem tego co spowodowałoby starcie militarne, którego jesteśmy niebezpiecznie blisko.
„Wskaźnik konfliktu”
Dlaczego Dalio tak uważa? Posługuje się on skonstruowanym przez siebie „wskaźnikiem konfliktu” amerykańsko–chińskiego, który właśnie osiągnął najwyższy od 2000 roku poziom 1,25. Dla porównania podobny wskaźnik w czasie kryzysu kubańskiego, kiedy o mały włos nie wybuchła wojna między Stanami Zjednoczonymi a Rosją Sowiecką, wynosił 0,9, zaś w czasie I wojny światowej, gdyby brać pod uwagę starcie między Niemcami a Wielką Brytanią, kształtował się na poziomie 1,3. W czasie II wojny światowej był on w Europie znacznie wyższy, ale już jeśli chodzi o starcie Ameryki i Japonii relatywnie niewielki, bo wynosił 0,6. Innymi słowy Dalio, posługując się wskaźnikiem, który uwzględnia poziom wydatków wojskowych, rozmieszczenie baz i dyslokację personelu, stopień wzajemnej niechęci między narodami, a także sprzeczności podstawowych i nieprzezwyciężalnych interesów jest zdania, że gorący konflikt amerykańsko–chiński może wybuchnąć w każdej chwili. Zastanawia się też w swym wystąpieniu, na ile redukcji uległa w ostatnich latach przewaga wojskowa Ameryki, biorąc pod uwagę nie tylko nominalne budżety obydwu państw przeznaczane na wojsko, ale również konsekwencje w rozwijaniu kluczowych programów modernizacji sił zbrojnych, siłę nabywczą wydawanych środków i czynnik najważniejszy, czyli rozproszenie sił, bo przecież nie ulega wątpliwości, że Amerykanie przy użyciu swej armii „obsługują” większą liczbę kierunków strategicznych, a na dodatek jeśli wybuchnie wojna o Tajwan, to Chińczycy będą walczyć „po sąsiedzku”, a Amerykanie tysiące kilometrów od swej bazy przemysłowej. Te wszystkie czynniki skłaniają Raya Dalio do wniosku, że nawet jeśli Chiny nie osiągnęły jeszcze realnego parytetu militarnego ze Stanami Zjednoczonymi, który winien być brany pod uwagę w przypadku wojny o Tajwan, to dziś czas nie pracuje na korzyść Ameryki i Pekin jest bliski wyrównania sił. A to oznacza, że ewentualna „głupia wojna”, jak Dalio określa przypadkowy konflikt w kwestii przyszłości Tajwanu, jest z perspektywy Stanów Zjednoczonych dziś zjawiskiem niepożądanym.
Jeśli chodzi o to, co się teraz dzieje – Dalio opisuje obecną sytuację – to Chińczycy reagują na wizytę Nancy Pelosi zawieszając większość relacji i demonstrując, że mogą militarnie kontrolować obszar wokół Tajwanu, co oznacza, że Chiny mogą odciąć Tajwan od reszty świata. Wyobraźmy to sobie i jakie mogą być implikacje tego kroku, np. to, że chipy półprzewodnikowe nie mogłyby wydostać się z Tajwanu. Chiny również demonstrują swoją potęgę militarną i przekraczają nieprzekraczalne wcześniej linie demarkacyjne, zbliżając się tym samym do Tajwanu.
Jak Pekin postrzega wizytę Pelosi?
Mamy tu do czynienia oczywiście z kwestią tego jak w Pekinie postrzega się wizytę Pelosi. Ray Dalio jest zdania, że zwyciężyła interpretacja tego kroku jako działania przybliżającego Tajwan do niepodległości, prowokacyjnego i eskalacyjnego, w sposób celowy zaostrzającego sytuację. W jego opinii znaleźliśmy się blisko niebezpiecznego progu eskalacyjnego, kiedy obie strony potencjalnego konfliktu zmuszone są, głownie w wyniku niekorzystnego splotu czynników wewnętrznych, reagować na posunięcia rywala. Jeśli posunięcie odbierane jako prowokacyjne i eskalujące nie spotyka się, w tej logice rozumowania, z przeciwdziałaniem, to strona, która zachowała powściągliwość, „traci twarz” i płaci za to cenę polityczną u siebie w kraju. Tak zdaniem amerykańskiego eksperta rozwijały się wydarzenia w Europie w przeddzień I wojny światowej i obecnie, w przypadku sytuacji wokół Tajwanu wstępujemy, jego zdaniem, na podobną ścieżkę. Siły pchające kraje do starcia, w połączeniu z narastającą niechęcią między narodami zaczynają w takich realiach narastać, a jednocześnie wydarzenia przyspieszają, nabierają tempa, co obiektywnie rzecz biorąc utrudnia spokojną reakcję i zwiększa prawdopodobieństwo błędów. Wszyscy wiedzą, że współpraca jest znacznie bardziej korzystna niźli wojna, ale inercja jest tak duża, że trudno ostatecznie uniknąć wojny, w którą państwa raczej się ześlizgują niż ją rozpoczynają. „Mam nadzieję, że eskalacja Chin nie doprowadzi do kolejnej eskalacji Stanów Zjednoczonych – konkluduje swoje wystąpienie Ray Dalio – a ta do kolejnej chińskiej eskalacji, która pomimo silnego pragnienia rozsądnych ludzi po obu stronach, aby uniknąć wojny, doprowadziłaby do wojny. Ale nadzieja nie jest strategią” i dlatego trzeba się lepiej komunikować, realistycznie oceniać sytuację i starać zachować rozsądek.
„Wielka strategia” USA
Kwestii wojny z Chinami, a precyzyjnie rzecz ujmując refleksji czy administracja Bidena jest do takiego starcia przygotowana, artykuł opublikowany w Foreign Affairs poświęcił Elbridge Colby. Jest to ważne wystąpienie, nie tylko dlatego, że jego Autor jest, jak się uważa, twórcą przyjętej w 2018 roku amerykańskiej Strategii Bezpieczeństwa, w której znalazły się zapisy na temat rywalizacji Ameryki z „równorzędnymi rywalami” czyli Rosją i Chinami, a ostatnio opublikował książkę poświęconą tej tematyce (The Strategy of Denial), żywo dyskutowaną w amerykańskim środowisku eksperckim. Colby zastanawia się czy polityka Bidena odpowiada stojącym przed Ameryką wyzwaniom, a jego zdaniem perspektywa wojny z Chinami jest realna, a może nawet konflikt jest nieunikniony, co oznacza, że przygotowania do niego winny wyznaczać rytm „wielkiej strategii” Stanów Zjednoczonych w trzeciej dekadzie XXI wieku. Winny wyznaczać, a nie wyznaczają, bo choć Biden prawidłowo definiuje główne wyzwania strategiczne, to nie podejmuje adekwatnych działań, nadmiernie, jak dowodzi Colby, rozpraszając amerykańską siłę. Jak argumentuje, perspektywa „wojny z Chinami o Tajwan zmieniła się z tego, co wielu uważało za odległy scenariusz, w przerażająco prawdopodobny. Jednak niepokojąca rzeczywistość jest taka, że Stany Zjednoczone nie wydają się odpowiednio przygotowywać do takiego konfliktu pomimo coraz większego zaangażowania, zwłaszcza ze strony administracji Bidena, na rzecz wyspy i jej autonomii. Biorąc pod uwagę jego publiczne oświadczenia i strategie, sensowne byłoby, aby Waszyngton zachowywał się tak, jakby Stany Zjednoczone mogły być na skraju poważnej wojny z rywalem będącym supermocarstwem uzbrojonym w broń jądrową”. Jeśli chodzi o retorykę, siłę obrony niezależności Tajwanu, ocenę zagrożenia chińskiego, to w tych sferach trudno mieć pretensje do obecnej administracji. Jest ona w opinii Colby’ego chyba najbardziej antychińska. Problem jest wszakże, jego zdaniem, zlokalizowany gdzie indziej. Otóż twardej retoryce nie towarzyszą równie twarde i konsekwentne decyzje w kluczowych, zwłaszcza w perspektywie przybliżającej się wojny, kwestiach. Chodzi tu zarówno o odbudowę i modernizację amerykańskiego potencjału militarnego jak i politykę sojuszniczą, która w opinii Colby’ego winna służyć jednemu celowi – skoncentrowaniu się Stanów Zjednoczonych na przygotowaniach do wojny z Chinami. Tak powinno być, a jak jest w rzeczywistości?
Pomimo rosnącej potęgi militarnej Chin – argumentuje amerykański ekspert – wnioski administracji Bidena dotyczące budżetu obronnego na rok podatkowy 2023 został ustalone poniżej stopy inflacji.
Podobnie było w roku ubiegłym, kiedy to Kongres z własnej inicjatywy zwiększył budżet obronny. Już na tej podstawie, dowodzi Colby, trudno mówić aby Chiny były rzeczywistym, a nie wyłącznie retorycznym priorytetem tej ekipy. Co gorsze, cięciom podlegają budżety na badania i rozwój w obszarach wojskowych, co grozi utratą przez Amerykę przewagi technologicznej. Marynarka wojenna jest rozbudowywana zbyt wolno. Jej modernizacja może się skończyć w roku 2040, czyli co najmniej 15 lat po dacie, kiedy Chiny osiągną potencjał morski, aby zagrozić amerykańskiej hegemonii i będą w stanie opanować Tajwan. Mało tego, miast koncentrować swą uwagę na Chinach, ekipa Bidena rozprasza amerykańskie siły, w sposób zbyt miękki, egzekwując od sojuszników zwiększenie ich zaangażowania w bezpieczeństwo Zachodu. Ten wątek argumentacji Elbridga Colby’ego jest z naszej perspektywy najbardziej interesujący bo krytykuje on nie tylko zapowiedzi zwiększenia wojskowego zaangażowania Stanów Zjednoczonych na Bliskim Wschodzie, ale również decyzje o zwiększeniu do 100 tys. (z 60 tys.) sił na wschodniej flance.
Waszyngton nie naciskał poważnie na europejskich sojuszników – argumentuje Colby - by przejęli większą rolę w konwencjonalnej obronie NATO, ani nie dążył do znaczącego podniesienia poziomu oczekiwanych wydatków na obronność, choć teraz powinno być oczywiste, że standard 2 proc. PKB każdego państwa powinien być traktowany bardziej punkt wyjścia niż szczyt aspiracji.
Zdaniem Elbridge’a Colby administracja Bidena prawidłowo diagnozuje sytuację upatrując w Chinach głównego, strategicznego rywala, a perspektywę wojny uznając za realną, tylko, że szwankuje strategia polityczna tej ekipy. Jest ona zbyt kunktatorska, ostrożna i mało ambitna. Oczywiście, jak pisze „po prostu nie wiemy, czy Chiny zaatakują Tajwan w tej dekadzie. Rozsądne jest jednak przypuszczać, że mamy znacznie większe szanse na uderzenie Pekinu, jeśli ten uzna, że odniesie ono sukces, a istotne czynniki wskazują, że może uznać tę dekadę za najbardziej pomyślną dla takiego działania. Stany Zjednoczone i ich sojusznicy zbliżają się lub być może już stoją w obliczu zagrożenia dla Tajwanu”.
Pejzaż geostrategiczny i polskie interesy
Z tych dwóch diagnoz wyłania się pełen konsekwencji dla Polski, wschodniej flanki NATO i całej Europy, pejzaż geostrategiczny. Jeśli przyjąć, że zagrożenie wojną między Stanami Zjednoczonymi a Chinami o Tajwan jest w tej dekadzie realną perspektywą, a nawet zaczęło w ostatnim czasie rosnąć, to zmiany w amerykańskiej projekcji siły wydają się być nieuchronne. Uruchamiany właśnie mechanizm wydaje się być w tym wypadku dość prosty – im większe zaostrzenie relacji, tym szybciej amerykańskie elity strategiczne mogą dojść do wniosku o konieczności, co silnie akcentuje choćby Colby, skoncentrowania amerykańskich wysiłków wojskowych na Azji. Jest to i dla nas fundamentalnie istotne, bo amerykańska porażka w ewentualnej wojnie o Tajwan wpłynęłaby z pewnością na układ sił w Europie. Jeśli zatem uznać ten tok rozumowania za słuszny, to w naszym interesie nie leży zaostrzenie relacji między Pekinem a Waszyngtonem, ale przeciwnie, ich uspokojenie. Nie ma zatem powodów do radości, a taką postawę prezentowali niektórzy polscy komentatorzy, że Pelosi jadąc na Tajwan „pokazała Chińczykom” gdzie ich miejsce. Nawet jeśli, co zresztą wydaje się być tezą mocno dyskusyjną, odniosła ona wizerunkowy sukces, to zaostrzenie rywalizacji mocarstw może negatywnie odbić się na zaangażowaniu Ameryki w Europie. A to, przynajmniej do momentu kiedy odbudujemy potencjał naszych sił zbrojnych, zdecydowanie nie jest nam na rękę, dlatego wizyta Nancy Pelosi na Tajwanie winna w Polsce spotkać się raczej z krytyką niż z aplauzem.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/610198-perspektywa-wojny-o-tajwan-a-interesy-polskie