Gdy w 2022 r. wskutek katastrofalnych błędów z przeszłości Niemcy tracą, wszyscy w UE mają się składać na to, by te straty minimalizować.
Niemcy atakują Polskę i dążą do stworzenia europejskiego superpaństwa dlatego, że są słabe. Oczywiście relatywnie słabe, bo to jednak czwarta gospodarka świata z PKB wartości prawie 4 bln dolarów. Jeśli powojenne Niemcy coś zmieniały i zmieniają w Europie, to też dlatego, że są słabe. Po pierwszej wojnie światowej też różne rzeczy Niemcy robiły z powodu słabości, np. układ z Sowietami w 1922 r. Rapallo z wszystkimi tego skutkami czy pakt Hitler – Stalin w sierpniu 1939 r. I gdy Niemcy są słabe, natychmiast szukają wzmocnienia kosztem innych. I wzmacniają się kosztem innych. Właśnie obecnie obserwujemy taki etap w historii Niemiec.
Gdy 1 stycznia 1999 r. wprowadzono euro (przez pierwsze trzy lata było walutą stosowaną wyłącznie do celów rachunkowości oraz płatności elektronicznych, a realną walutą stało się 1 stycznia 2002 r.), był to głównie skutek słabości Niemiec wywołanej zjednoczeniem i pseudounią walutową obu państw niemieckich, zanim doszło do wchłonięcia tych wschodnich. Doprowadzono do wymiany wschodnich marek na zachodnie według parytetu 1:1, choć na czarnym rynku relacja obu walut wynosiła od 1:7 do 1:10 i była bliska realiom. Po 30 latach od zjednoczenia koszt tej operacji wyniósł około 3 bln euro. Jeśli dodać do tego transfery na unowocześnienie wschodnich Niemiec i podniesienie poziomu życia (następne prawie 3 bln euro), dostajemy astronomiczną sumę 6 bln euro.
Tylko ogromny koszt zjednoczenia sprawił, że Niemcy zgodzili się na wprowadzenie unii walutowej w Unii Europejskiej, choć wcześniej tego nie chcieli. Zgodzili się, by zarobić kosztem innych i powetować sobie straty (sięgające 7 proc. PKB) poniesione w związku ze zjednoczeniem. Zanim wprowadzono euro, rentowność niemieckich obligacji wzrosła co najmniej dwukrotnie, rosła inflacja będąca efektem ogromnych transferów na wschód. Przyjęcie euro zapewniło Niemcom największe korzyści w UE, głównie kosztem państw południa. Euro było na tyle słabe w stosunku do siły niemieckiej gospodarki, że niemieckie towary stały się konkurencyjne (nie tylko na obszarze Unii), przez co Niemcy miały stałą, bardzo wysoką nadwyżkę w obrotach z zagranicą, np. 159 mld euro w 2016 r. i 264 mld euro w 2018 r., a nadwyżka w bilansie obrotów bieżących bywała jeszcze o około 100 mld euro wyższa.
W maju 2022 r. prognozowano, że saldo handlu zagranicznego Niemiec po raz pierwszy od 1991 r. będzie ujemne (minus 1 mld euro), choć faktycznie było to 0,8 mld euro na plusie. Faktem jest jednak, że w 2022 r. Niemcy po raz pierwszy od zjednoczenia mają znaczące obniżenie salda handlu zagranicznego, czyli wykazują, jak na to państwo, oznaki słabości. Wpływa na to także praktyczne zniknięcie innej przewagi Niemiec, czyli możliwości kupna po bardzo korzystnych cenach surowców energetycznych w Rosji. To oznacza, że niemiecki dobrobyt po wprowadzeniu euro finansowały słabsze państwa strefy euro oraz Rosja. A jeśli nie chciały, bo miały kłopoty, to były bezwzględnie zmuszane, jak Grecja, Portugalia, Hiszpania i Włochy, gdy po kryzysie zapoczątkowanym w 2008 r. głównie ich kosztem ratowano strefę euro. Niemcy nie straciły nic.
Gdy w 2022 r. Niemcy tracą, wszyscy w UE mają się składać na to, by straty Berlina minimalizować. Stąd pomysł solidarności energetycznej jako rozwiązania gospodarczego i przekształcenia UE w centralistyczne superpaństwo jako rozwiązanie polityczne. W obu wypadkach skorzystałyby na tym Niemcy: z jednej strony jako państwo najsilniejsze, a z drugiej – jako państwo najmniej skłonne do ponoszenia kosztów, choć w ogromnym stopniu przez siebie zawinionych.
Ostatnie ponad 30 lat doświadczeń nauczyło tego, że gdy Niemcy słabną, odzyskują siły kosztem innych. Co oznacza też przerzucanie na innych kosztów, które ich polityka wywołuje. Za tym idą szkodliwe dla innych państw decyzje polityczne, wynikające głównie z ucieczki Berlina do przodu. Z tym, że ta ucieczka zwykle przyjmuje mniej lub bardziej ekstremalne formy i tu nie jest przesadą przypomnienie tego, co się działo w latach 20. i 30., gdy kłopoty były największe, ale i najbardziej ekstremalne rozwiązania, a nawet szaleństwo.
Wniosek generalny jest taki, że trzeba się strzec Niemiec, gdy mają kłopoty, a równocześnie sami wskazują rozwiązania. Zawsze korzystne dla Niemiec, nigdy dla ich otoczenia. Zakotwiczenie w Unii Europejskiej nic tu nie zmieniło, bo Niemcy są zdolne rozwalić UE albo uczynić z niej środek do zapewnienia sobie hegemonii. To właśnie dzieje się na naszych oczach. To dlatego Polska znalazła się na celowniku.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/609914-strzezcie-sie-niemiec-gdy-dopada-je-slabosc