Ostatnie zaostrzenie relacji między Pekinem a Waszyngtonem na tle podróży na Tajwan Nancy Pelosi było z oczywistych względów uważnie obserwowane w Rosji. Warto zwrócić uwagę na to co piszą tamtejsi analitycy i komentatorzy dlatego, że ocena stopnia determinacji Chin aby rzucić wyzwanie amerykańskiej hegemonii wpłynie, w dłuższej perspektywie, na politykę Moskwy.
I tak Timofiej Bordaczow, dyrektor programowy Klubu Wałdajskiego, pisze , że „Chiny wpadły w pułapkę własnego rosnącego znaczenia, a jednocześnie niechęci do walki, niezależnie od potencjalnych zagrożeń. A Stany Zjednoczone bardzo umiejętnie to wykorzystują, ponieważ tworzenie sytuacji zagrożenia jest podstawą ich polityki międzynarodowej”. W opinii rosyjskiego analityka próbę nerwów, jaką była wizyta Pelosi na Tajwanie wygrali Amerykanie, dlatego że udowodnili, iż „Chińczycy nie będą walczyć” po to, aby chronić nawet swe najważniejsze cele geostrategiczne i interesy państwowe. Jest to, w opinii Bordaczowa, pochodna tego w jaki sposób w Pekinie myśli się na temat trwającej rozgrywki mocarstw i ewolucji porządku światowego. Otóż władze Chin oczekują, jego zdaniem, że Stany Zjednoczone przyjmą do wiadomości rosnące ekonomiczne i polityczne znaczenie Państwa Środka i w trybie porozumienia, dobrowolnie i ewolucyjnie zaakceptują bipolarny porządek globalny. Jest to zgodne z interesami chińskiej gospodarki, która będąc powiązana tysiącami więzów kooperacyjnych z Zachodem miałaby trudności z przetrwaniem w warunkach konfrontacji, ale również niechęcią władzy „aby iść do końca”, czyli rozpocząć wojnę. „Pekin uważa – argumentuje rosyjski analityk - że Stany Zjednoczone powinny szanować chińskie interesy po prostu uznając pozycję, jaką Chiny zajmują w światowej gospodarce i polityce. Na tym podejściu opiera się strategia negocjacji Pekinu z Waszyngtonem”. Tylko, że Amerykanie nie mają takich zamiarów, co oznacza nie tylko eskalowanie napięcia, ale również próbę sił, grę nerwów. Jeśli nie jesteśmy gotowi aby walczyć w obronie naszych interesów, to, zdaniem Bordaczowa, z czasem formułowane groźby już na nikim nie robią wrażenia. I z tym mamy obecnie do czynienia w przypadku chińskiej polityki wobec Tajwanu.
Niezależnie od konsekwencji tego, co się stało dla stosunków między USA a Chinami, Amerykanie wygrali tę małą, pierwszą rundę walki
— pisze rosyjski ekspert.
Na horyzoncie starcie mocarstw
Ale to nie oznacza, że ewentualne starcie dwóch supermocarstw się oddala, wręcz przeciwnie. Jest on zdania, że władze w Pekinie po wizycie Pelosi na Tajwanie stoją wobec następującego dylematu – albo uznać, że uprawiana przez lata polityka „jednych Chin” zawaliła się i wyspa uznawana za zbuntowaną prowincję nie wróci do macierzy, albo rozpocząć bardziej zdecydowane, a to oznacza wojnę, działania. Formuła pokojowa, w opinii Bordaczowa nie jest możliwa, bo strukturalny konflikt interesów między Stanami Zjednoczonymi a Chinami jest nieprzezwyciężalny. Państwo Środka jeśli chce się gospodarczo i społecznie rozwijać, a brak pozytywnych zmian czy stagnacja w przypadku tak wielkiego i ludnego tworu, jakim są Chiny grozi dramatycznymi perturbacjami wewnętrznymi, musi rzucić wyzwanie Anglosasom. Zasoby są ograniczone i o ich kontrolę rozpocznie się walka. Bordaczow jest przekonany, że starcie może mieć miejsce nawet tej jesieni. A zatem wojna. W obecnej sytuacji Moskwa winna nie tylko popierać Pekin, ale również podjąć działania na rzecz pogłębienia sojuszu, być może formalizując partnerstwo. W praktyce oznacza to gotowość udziału w wojnie o wymiarze globalnym, bo jak konkluduje swe wystąpienie Bordaczow mając zapewne na myśli obecną wojnę na Ukrainie „Rosja wykonała swój ruch i pokazała, że jest gotowa do walki z całym zbiorowym Zachodem, pomimo strat materialnych. Chiny najprawdopodobniej wciąż mają przed sobą drogę do zrozumienia, że na świecie jest wiele rzeczy, które są cenniejsze niż pokój.”
Wasilij Kaszin, uznawany w Rosji za jednego z głównych specjalistów „od spraw chińskich” jest w swych ocenach nieco mniej radykalny niż Bordaczow, choć również argumentuje, że „skutki wizyty Pelosi odczuje cały świat” i wojna światowa jest bardzo prawdopodobna, choć nie tej jesieni, a „w perspektywie kilku najbliższych lat”. Pisze on ,że „ta podróż wywołała czwarty od 1949 roku kryzys w Cieśninie Tajwańskiej. I najwyraźniej ten kryzys będzie miał znacznie poważniejsze konsekwencje niż wszystkie poprzednie.” Kaszin przestrzega przed formułowaniem doraźnych ocen kto „wygrał lub przegrał” w związku z wizytą Pelosi. W jego opinii „jesteśmy teraz we wczesnej fazie eskalacji wojskowej i politycznej obejmującej ChRL, Tajwan i Stany Zjednoczone, która trwać będzie kilka miesięcy i stopniowo będą angażowane strony trzecie (takie jak Japonia). Procesowi temu towarzyszyć będzie powszechne stosowanie środków walki ekonomicznej. W przeciwieństwie do trzeciego kryzysu tajwańskiego, czwarty będzie rozwijał się na tle otwartej konfrontacji w stosunkach amerykańsko-chińskich, co czyni go szczególnie niebezpiecznym”. W opinii rosyjskiego eksperta strategiczna kalkulacja strony amerykańskiej, której przeprowadzenie poprzedziło wizytę Nancy Pelosi na Tajwanie była następująca: Amerykanie uznali, że w roku w którym odbywa się zjazd KPCh a gospodarka chińska ma trudności związane z ograniczeniami covidowymi tego rodzaju prowokacyjne posunięcie nie wywoła agresywnej reakcji Pekinu, a pokaże światu „kto tu rządzi” i będzie dyplomatycznym sukcesem Waszyngtonu, potrzebny Demokratom przed trudnymi wyborami uzupełniającymi do Kongresu. Tylko że ta kalkulacja była - w opinii Kaszina - błędna. Reakcja Pekinu jest bardziej stanowcza niźli można było przypuszczać, co jego zdaniem ujawniło raczej słabość polityki Waszyngtonu a nie Chin. Przypomina on, że Pelosi miała lecieć na Tajwan już w kwietniu, ale wówczas, po tym jak Pekin gniewnie zareagował na tego rodzaju perspektywę, niespodziewanie trzecia osoba w amerykańskim systemie władzy zachorowała na Covid-19 i wizytę przełożono. Jej przeprowadzenie teraz i próby dystansowania się Białego Domu od tej podróży w Chinach, zdaniem Kaszina, odczytano jako wyraz nie tyle słabości, co niekonsekwencję i chybotliwość amerykańskiej polityki zagranicznej. Podjęto w związku z tym decyzję o stopniowym uruchomieniu „spirali konfrontacji”. Dziś jesteśmy w pierwszej fazie tego starcia, Chiny ogłosiły sankcje ekonomiczne wymierzone w Tajwan, ale logika działania Pekinu jest w tym wypadku oczywista – z czasem presja będzie rosła, co może doprowadzić do wybuchu. Równolegle narasta presja Chin o charakterze wojskowym. Kaszin ma tu na myśli ogłoszone przez Pekin w związku z wizytą Pelosi manewry w toku których z sześciu chińskich prowincji wystrzelono rakiety bojowe wymierzone w cele znajdujące się nieopodal Tajwanu, ale również w stronę Japonii. Jak przypomina, ostatnie tego rodzaju posunięcie miało miejsce w roku 1995 – 1996, co oznacza, że mamy do czynienia z istotną eskalacją. Z czasem, jak prognozuje rosyjski ekspert, ćwiczenia będą się powtarzać a ich obszar ulegnie rozszerzeniu, co w praktyce będzie oznaczać przedłużające się okresy morskiej blokady Tajwanu. Chińska taktyka polegająca na mnożeniu liczby manewrów w bezpośrednim sąsiedztwie wyspy a także przedłużaniu czasu ich trwania będzie prowadziła do stopniowego wyczerpywania się potencjału obronnego Formozy. Wynika to z różnicy potencjałów. Chiny mając dwumilionowe siły zbrojne mogą rotować ćwiczące w pobliżu Tajwanu jednostki, czego nie mogą robić obrońcy wyspy. Chińczycy będą jeszcze czekać na wybory, które na Tajwanie odbędą się w roku 2024 i liczyć na to, że sukces odniosą formacje opowiadające się za połączeniem „z macierzą”. Jeśli tak się nie stanie, to perspektywa wojny będzie bardzo realna.
Najważniejszą rzeczą, którą musimy zrozumieć jest zrozumienie tego, że wojna nie rozpocznie się ani dziś, ani jutro. Tylko, jak mówią w Ameryce, osoba alternatywnie uzdolniona (po rosyjsku - po prostu idiota) może sądzić, że największa operacja desantowa od czasów II wojny światowej będzie uzależniona od harmonogramu podróży Nancy Pelosi. Ale w ciągu najbliższych kilku lat wojna jest niezwykle prawdopodobna. A będzie to wydarzenie o katastrofalnych rozmiarach dla całej światowej gospodarki. Konsekwencje tej wojny odczuje nie tylko każdy kraj, ale prawdopodobnie każde gospodarstwo domowe na świecie
– konkluduje Kaszin.
Jak zostanie zapamiętana wizyta Pelosi na Tajwanie?
Sytuacji wokół Tajwanu swój komentarz Andriej Kortunow, dyrektor Rosyjskiej Rady ds. Polityki Zagranicznej, w rosyjskim pejzażu intelektualnym ekspert, choć związany z obozem władzy, relatywnie prozachodni i liberalny. Jego zdaniem wizyta Pelosi na Tajwanie opisywana będzie w podręcznikach historii XXI wieku, przede wszystkim przez wzgląd na jej polityczne skutki. Te bowiem, a Kortunow ma na myśli relacje amerykańsko – chińskie, będą znaczące i długofalowe. Pekin szczególnie „zabolało” jak pisze rosyjski ekspert, że wizyta miała miejsce po wznowieniu kontaktów z Waszyngtonem na najwyższym szczeblu. Ostatnio przecież miały miejsce spotkania ministrów spraw zagranicznych obydwu krajów a także rozmowa telefoniczna Bidena i Xi Jinpinga. „Pekin – argumentuje Kortunow - nie jest gotowy na przyjęcie amerykańskich wyjaśnień, że Biały Dom nie brał udziału w przygotowaniu wizyty Pelosi, a ponadto rzekomo próbował nawet uniemożliwić jej wyjazd na Tajwan. W tym przypadku, zdaniem strony chińskiej, okazuje się, że administracja Joe Bidena po prostu nie jest w stanie kontrolować polityki zagranicznej USA i w związku z tym nie może być uważana za odpowiedzialnego gracza globalnego – ani w oczach swoich sojuszników , a tym bardziej w oczach przeciwników geopolitycznych”. Jest też oczywiście druga możliwość, którą analizuje rosyjski ekspert. Być może mamy do czynienia z gra Waszyngtonu, który zaplanował i popierał wizytę Pelosi na Tajwanie publicznie się od niej mniej lub bardziej udolnie dystansując. Jeśli tak było, to tym bardziej przywódcy chińscy - zdaniem Kortunowa - odbiorą taką linię Białego Domu w kategoriach dążenia do zaostrzenia polityki wobec Pekinu. A zatem mamy do czynienia albo z utratą wiarygodności Stanów Zjednoczonych w oczach przywódców Chin, albo z wyraźnym sygnałem zaostrzenia kursu. Każda z tych możliwości oznacza wzrost napięcia w najbliższym czasie. Jeśli bowiem w grę wchodzi pierwsza opcja (Biden nie kontroluje polityki zagranicznej USA) to traci sens dążenie do osiągnięcia, w trybie negocjacyjnym, jakiejś nowej formuły równowagi która uwzględniałaby w większym stopniu interesy Chin. Jeśli uznać za bardziej prawdopodobne drugą linię interpretacji amerykańskiej polityki (zaostrzenie), to tym bardziej nie ma co rozmawiać i negocjować, a trzeba zacząć przygotowywać się na inne scenariusze. Bezpośrednim skutkiem kryzysu wokół Tajwanu będzie, w opinii Kortunowa, pogłębienie chińsko – rosyjskiego aliansu.
W Rosji wielu ekspertów z zadowoleniem obserwuje rozwój kryzysu między Waszyngtonem a Pekinem. Co najmniej z kilku powodów. Po pierwsze, ich zdaniem, jak argumentuje Kortunow, to sami Amerykanie stworzyli trudną dla siebie sytuację, co oznacza, że polityczno – dyplomatyczny profesjonalizm tamtejszych elit staje pod znakiem zapytania, a przeciwnika popełniającego elementarne błędy łatwiej pokonać. Po drugie narastanie napięcia w Azji spowoduje spadek znaczenia konfliktu na Ukrainie, co może w konsekwencji przyczynić się do zmniejszenia presji sankcyjnej Zachodu na Rosję. Wreszcie rozpowszechniony jest pogląd, że kryzys ten tylko przyspieszy przejście do nowego porządku globalnego, bardziej spluralizowanego, z wieloma ośrodkami siły, a Rosja może być beneficjentem takiej zmiany.
Wybuch korków od szampana na Kremlu? Niekoniecznie
Jednak Kortunow jest zdania, że w gruncie rzeczy Rosja nie ma powodów do radości. Być może z taktycznego punktu widzenia coś zyska na zaostrzeniu między Pekinem a Waszyngtonem, ale strategicznie straci, podobnie zresztą jak i „cały pozostały świat”. Pierwszym skutkiem nasilającej się rywalizacji amerykańsko – chińskiej będzie bowiem głęboka, powszechna, recesja. Po drugie ta nadchodząca „epoka przejścia” do nowych porządków w wymiarze globalnym będzie oznaczała znaczne częstsze odwoływanie się do twardych argumentów siły. A ze względu na to, że nie wiemy jak długo kształtowała się będzie nowa równowaga, bo proces ten może zająć lata, świat długo będzie podlegał procesom destabilizującym.
Po trzecie nie można całkowicie wykluczyć scenariusza, w którym eskalacja amerykańsko-chińska mogłaby osiągnąć poziom nuklearny. Taki scenariusz nie pozostawi nikogo na boku – wojna nuklearna, nawet ograniczona do regionu Azji Wschodniej, nieuchronnie będzie miała konsekwencje planetarne
– argumentuje rosyjski ekspert
Andriej Kortunow proponuje w konkluzji swego artykułu, aby Moskwa wystąpiła w charakterze rozjemcy między Stanami Zjednoczonymi a Chinami albo jeśli to okaże się niemożliwe, przynajmniej „nie dorzucała drew do ognia”, bo ryzyko eskalacji i wojny globalnej jest poważne.
Cechą wspólną tych rosyjskich głosów na temat geostrategicznych skutków wizyty Nancy Pelosi na Tajwanie jest przekonanie o tym, że świat, w jej efekcie, poczynił znaczący krok w stronę konfliktu globalnego. Niektórzy z wypowiadających się są przekonanie, iż w interesie Rosji jest przyspieszenie tego starcia, inni są znacznie ostrożniejsi w kwestii czy Moskwa może coś w wyniku takiego zaangażowania zyskać, tym nie mniej są także pewni, że rozpoczęła się amerykańsko – chińska eskalacja. Leonid Kuczma, były prezydent Ukrainy, powiedział niedawno, że po agresji w 1939 roku Niemiec na Polskę nikt w Europie nie przypuszczał, że właśnie rozpoczyna się wojna światowa. Kuczma jest zdania, iż obecna wojna na Ukrainie jest w tym sensie podobna do naszego, wrześniowego starcia. Wydaje się, że pogląd ten podzielają w gruncie rzeczy rosyjscy eksperci będąc zdania o zbliżającej się kolejnej wojnie światowej.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/609528-wojna-swiatowa-tej-jesieni-lub-co-najwyzej-za-kilka-lat